Wczoraj (2 stycznia 20244 r.) późnym popołudniem dr Marzena Żylińska zamieściła na swoim Fb profilu tekst, który jest kolejnym ogniwem w łańcuszku problemów szkolnych do rozwiązania:

 

 

Uczniowie klasy 4 pisali sprawdzian z tabliczki mnożenia. Na rozwiązanie 20 przykładów mieli 5 minut. Syn pani Pauliny dostał ze sprawdzianu jedynkę. Bez presji czasu potrafił rozwiązać każdy przykład. Co więc zostało ocenione?

 

Dostałam od Pauliny K. mail z pytaniem, czy opisana sytuacja jest w porządku.

 

 

 

 

Recz miała miejsce na początku roku szkolnego. Dzieci wiedziały, że na pierwszej po wakacjach lekcji matematyki będzie sprawdzian z mnożenia i dzielenia. Na rozwiązanie 20 przykładów miały 5 minut. Maksymalnie można było zrobić 2 błędy. Trzeci błąd oznaczał 1.

 

Za sprawdzian można było dostać 6 (jeden błąd), 5 (dwa błędy) lub 1 (trzy i więcej błędów).

 

Mama chłopca we wrześniu zeszłego roku napisała, że jej syn umiał mnożyć i dzielić, ale zupełnie nie poradził sobie z presją czasu i zapytała, za co dostał ocenę niedostateczną. Chciała też wiedzieć, czy taki sposób oceniania w klasie 4 ma uzasadnienie metodyczne.

 

To niestety częsty błąd. Wierzę, że intencje nauczycieli są dobre, ale nie zmienia to faktu, że szkody spowodowane takim sposobem oceniania są naprawdę poważne, czasami wręcz zupełnie niszczą u dzieci chęć do nauki. Łatwo sobie wyobrazić, jak czuje się dziecko, które wie, że jest dobrze przygotowane, ale z powodu sztucznie stworzonego stresu nie może swojej wiedzy pokazać.

 

Tak samo odbierają to zresztą dorośli. Wielu z nas pod presją czasu traci głowę i nie może pokazać, co wie. Trudna sztuka oceniania, czyli co chcę ocenić, a co oceniam.

 

Gdy hospitowałam lekcje studentów (języki obce), często obserwowałam, że sprawdzając np. rozumienie ze słuchu, odejmowali punkty za błędy w pisowni (uczniowie mieli zapisać, to co usłyszeli).

 

Pytałam wtedy: Co chcesz ocenić?

 

S: Rozumienie ze słuchu.

 

Ja: Ale odejmujesz punkty za błędy w pisowni.

 

S: No bo to jest błąd i jak nie poprawię, to się utrwali.

 

Ja: To znaczy, że ktoś, kto wszystko zrozumiał, ale zrobił dużo błędów w zapisie, dostanie 1.

 

Czy tak?

 

S: No tak.

 

Ja: Czyli, co oceniasz?

 

S: A ….

 

 

Patrząc na lekcje z perspektywy rodzica i osoby zajmującej się metodyką, takie błędy widziałam bardzo często. Wierzę, że nie wynikały ze złej woli, ale pewnie z tego, że albo zabrakło tego ważnego zagadnienia w czasie studiów, albo ktoś tego materiału nie opanował. Niestety skutki ponoszą uczniowie, bo efektem jest niszczenie motywacji do nauki.

 

Opisana sytuacja powinna wyglądać inaczej.

 

Rozumiem, że nauczyciel, który zaczyna pracować z dziećmi w 4 klasie chce wiedzieć, jak opanowały tabliczkę mnożenia, ale … Żeby się tego dowiedzieć, nie trzeba na pierwszej lekcji po wakacjach robić sprawdzianu. Zaczynać rok szkolny od sprawdzianu, to jak mówił Celestyn Freinet „Stawiać wóz przed koniem.”

 

Dużo lepsza jest w takiej sytuacji diagnoza w procesie, która daje nauczycielowi pełen obraz, ale nie wywołuje stresu i nie zniechęca do przedmiotu, którego uczy. Dzieci nie mają świadomości, że poziom ich wiedzy i umiejętności jest sprawdzany, a jednocześnie mogą się na takiej lekcji uczyć. Bo nauczyciel uczący matematyki w klasie 4 to fachowiec, więc wie, jak nadrobić zaległości, które powstały w pierwszym etapie edukacji.

 

W 4 klasie nie można też oceniać zdolności pracy na czas w warunkach stresu. Tego nie ma w żadnej podstawie programowej, a to właśnie zostało ocenione w przypadku syna pani Pauliny.

Dlaczego wielu nauczycieli tak postępuje? Wierzę, że w większości przypadków intencje są dobre.

 

Często słyszę taką odpowiedź:

 

Bo przecież po 8 klasie będą pisać egzamin i wtedy nie będą mieć tyle czasu, ile by chcieli. Więc muszę ich do tego przyzwyczajać.”

 

Nawet jeśli intencje są dobre, to metoda jest błędna metodycznie i absolutnie przeciwskuteczna. Dziecko, które rozpoczyna 4 klasę ma 5 lat, żeby przygotować się do końcowego egzaminu. W przypadku dziesięciolatka 5 lat to ogrom czasu. Poza tym trzeba pamiętać, że nic tak skutecznie nie hamuje procesu uczenia się jak wysoki poziom stresu.

 

Często mówi o tym w swoich wykładach prof. Marek Kaczmarzyk.

 

Często spotykam się też z argumentem, że do egzaminacyjnego stresu i związanej z nim presji czasu trzeba dzieci przyzwyczajać. Niestety do stresu nikogo przyzwyczaić się nie da. Wysoki poziom stresu nie tylko utrudnia (czasami wręcz hamuje) procesy uczenia się, ale jest też niszczący dla zdrowia (niszczy np. odporność) i uszkadza hipokamp (ważna struktura w układzie limbicznym odgrywająca ważną rolę w procesie uczenia się).

 

Jeśli chcemy, żeby w szkole uczniowie efektywnie się uczyli, musimy zadbać o to, żeby stresu w szkole było jak najmniej. Całkowicie i tak nie uda się go wyeliminować, ale celowe tworzenie sytuacji utrudniających procesy uczenia się jest nielogiczne, niezrozumiałe i nieprofesjonalne.

 

Wie to wielu nauczycieli, którzy na swoich lekcjach starają się tworzyć przyjazną atmosferę. Neurobiolog prof. Gerald Hüther wyjaśnia to tak:Nasz mózg jest niezwykle złożoną strukturą, której działania wciąż nie rozumiemy i nawet nie wiemy, czy kiedykolwiek w pełni zrozumiemy, ale kieruje się bardzo prostą zasadą: Powtarzaj to, co przyjemne i unikaj tego, co nieprzyjemne.”

 

Uczniowie, którzy trafiają do nauczycieli, którzy znają tę zasadę, mają ogromne szczęście. Bo jeśli lubią jakiś przedmiot, jeśli dobrze się im kojarzy, to chętnie poświęcają mu czas.

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/marzena.zylinska/



Zostaw odpowiedź