17 stycznia 2024 toku Robert Raczyński zamieścił na swoim blogu tekst na bardzo aktualny temat. Udostępniamy go w całości:

 

 

                                                 Czy młode osoby skuszą się na pracę w polskiej szkole?

 

W nawiązaniu do bardzo istotnej kwestii kadrowego „odmłodzenia szkoły”, postrzeganej jako kluczowa dla polskiej oświaty i poruszonej właśnie na łamach edunews.pl przez Jarosława Kordzińskiego, chciałbym dodać niewielki komentarz.

 

Jak zwykle w edukacji, w pozornie oddzielnym problemie – niedostatku młodych nauczycieli – spotyka się całe mnóstwo problemów cząstkowych. Pierwszy z nich to pominięty w artykule konflikt mentalny – z jednej strony sugeruje się powszechnie, że młoda krew, co naturalne, ma przynieść ze sobą „nowe” do szkół, z drugiej, nie sposób przeoczyć narracji, że oprócz owej „świeżości”, niewiele ma do zaproponowania. Czasami jest to konflikt zupełnie niepotrzebny, oparty o zbędne uprzedzenia i nieświadomość czy konserwatyzm starszych generacji nauczycieli, ale w sporej liczbie przypadków nieunikniony, kiedy młodzi, napompowani w gruncie rzeczy antypedagogicznym przesłaniem, konfrontowani są z rzeczywistością zupełnie z nim niekompatybilną. W takiej sytuacji, mentor (u nas jest to po prostu ktoś nieco bardziej doświadczony, niekoniecznie do tego przygotowany, a czasami przymuszony) ma za zadanie wylać na głowę narybku parę kubłów zimnej wody, wdrożyć w biurokrację i zapoznać z kolejnością korporacyjnego dziobania, mając często wrażenie, że piłuje gałąź na której sam siedzi.

 

Aby taki konflikt złagodzić, trzeba zadbać o kilka rzeczy. Po pierwsze, o system kształcenia do zawodu, który w dużej mierze nadal ignoruje potrzebę zajęć praktycznych (a czasem wręcz przyziemnych) i przygotowania psychologicznego – niekończące się międlenie o miękkich kompetencjach tu nie wystarczy. Zupełnie nie rozumiem, jak, ględząc bez przerwy o przewagach fińskiej oświaty, można ten czynnik pomijać. Po drugie, o realne i wręcz podyplomowe kształcenie nieprzypadkowych mentorów (bajki o fachowym wsparciu ze strony całych rad pedagogicznych można sobie w buty włożyć). Po trzecie wreszcie, wspomnianym mentorom trzeba za tę pracę zapłacić, jeśli ich pomoc nie ma być pozorowana. Warto o tym pamiętać, zanim zakupi się kolejną, np. amerykańską franczyzę.

 

Problem kolejny to zafałszowane postrzeganie sytuacji ogólnej. Jeśli, jak to wynika z deklaracji OECD i EI, młodzi mają tak „silne poczucie zaangażowania społecznego i otwartości na innowacje”, to dlaczego zmierzenie się z realiami i wymogami pracy w szkole okazuje się być ponad ich siły? Można oczywiście psioczyć na społecznie niezaangażowany i nieinnowacyjny beton, zadekowany w szkołach, z którym owi młodzi się zderzają, ale każdy, kto ze szkołą ma cokolwiek wspólnego, wie, że to w dużej mierze jedynie głęboko zakorzeniony stereotyp. Mamy więc dwie możliwości: Albo to „silne poczucie” jest tylko subiektywnym wrażeniem przyszłych nauczycieli, suflowanym przez rozmaite ciała i gremia, które wiedzą, „jak powinno być”, albo elementem przygotowania, który nie jest czynnikiem decydującym dla odniesienia sukcesu w realiach szkoły powszechnej. Wiele wskazuje na to, że kształcimy ludzi do pracy w szkołach, które istnieją jedynie w czyjejś wyobraźni i to dlatego młodzi nauczyciele i nauczycielki „stają przed poważniejszymi niż przeciętne wyzwaniami”. Najwyraźniej takie wyzwania nie są wcale wyjątkiem, a normą, która jakoś umyka uczelniom pedagogicznym.

 

Na dodatek, spora część świeżo upieczonych nauczycieli przejawia już te same cechy, które dotyczą wielu ich uczniów: psychiczną labilność, przewrażliwienie i koncentrację na sobie, co raczej nie wróży długiej kariery profesjonalnej. Tego problemu nie rozwiążą podwyżki i doświadczeni koledzy – odpowiada za niego praktycznie nieistniejąca selekcja do zawodu. W gloryfikowanej w środowisku zainteresowanych oświatą Finlandii, jakoś możliwe jest uświadomienie adepta na odpowiednim etapie, że się do tego zawodu po prostu nie nadaje. Taka refleksja mentora w miejscu pracy jest już musztardą po drogim obiedzie.

 

Problem pokrewny, a również w artykule nieobecny, to fakt, że wchodzący na rynek pracy pedagodzy należą już do pokoleń, które zupełnie inaczej postrzegają ów rynek i swoje w nim miejsce. Raczej trudno od nich oczekiwać przywiązania do „siłaczkowej” misji. Myliłby się jednak ktoś, upatrujący rozwiązania problemu w podrzuceniu kolejnego worka pieniędzy, niezawetowanego przez prezydenta. Młodzi ludzie mogą być bardziej niż ich poprzednicy skoncentrowani na swoich potrzebach, ale wbrew pozorom, nie sprowadzają się one wyłącznie do powiązania ich pensji ze średnią krajową. Szkolny skansen nie może się równać z nowoczesnym środowiskiem pracy, które nie tyle jest im specjalnie oferowane, co stanowi standard u innych pracodawców. I znów nie chodzi tu o bonusy w postaci karnetu na siłownię czy dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego (choć pewnie byłyby mile widziane), ale o tak banalne rzeczy jak laptop nieprzywiązany łańcuchem do biurka i przestrzeń do pracy własnej, gdzie można trzymać wszystkie potrzebne rzeczy, nie zabierając jednocześnie miejsca współpracownikom, jedzącym śniadanie. Widziałem w życiu parę szkół za granicą (wciąż dalekich od wyszukanych luksusów) i jestem pewien, że żaden, nawet najlepiej przygotowany mentor nie zdoła przyciągnąć tłumów adeptów zawodu do naszych. O tych kwestiach nikt u nas nie myśli, a nauczyciele, i młodzi, i starsi, przyzwyczaili się już do dyżurnej narracji, mówiącej że, wobec rozlicznych „korzyści” jakie ten zawód przynosi, społeczeństwo robi im łaskę samą możliwością zatrudnienia.

 

No i na koniec (bez ambicji wyczerpania tematu) wymieniona w tekście fikcja „wzorcowej i godnej pozazdroszczenia gwarancji rozwoju zawodowego”. Nie przecząc możliwości lekceważenia obowiązków, warto się także zastanowić, kiedy nawet chętni i zaangażowani mentorzy mieliby sensownie (i praktycznie) zająć się swoimi podopiecznymi. Na przerwie? Na okazjonalnym okienku? Czy też mają porzucić swoje podstawowe obowiązki i obserwować poczynania nadziei zawodu? Przyszło mi do głowy, że skoro mamy tak wielu starszych, doświadczonych, a ciągle podnoszących swoje kwalifikacje nauczycieli, którzy przecież tracą siły i, co tu kryć, kontakt z targetem swoich działań (nie trzeba mieć 70 lat, by taki kontakt był całkowitą fikcją bądź iluzją), to może przydałby się kolejny stopień awansu na „mentora”. Dwóch, trzech takich nauczycieli miałoby co robić w każdej szkole, która marzy o dopływie świeżej krwi i utrzymaniu jej w swoim układzie krążenia.

 

 

 

Źródło: www.eduopticum.wordpress.com

 



Foto: Jarosław Miłkowski[www.gorzowwielkopolski.naszemiasto.pl]

 

Wojewoda Lubuski Marek Cebula wręczył Mariuszowi Biniewskiemu akt powołania do pełnienia obowiązków Lubuskiego Kuratora Oświaty

 

 

Oto kolejna, lapidarna, informacja kadrowa ze strony MEN:

 

Powołanie p.o. Lubuskiego Kuratora Oświaty

 

Minister Edukacji Barbara Nowacka wyznaczyła Mariusza Biniewskiego, po zasięgnięciu opinii Wojewody Lubuskiego do pełnienia obowiązków Lubuskiego Kuratora Oświaty w okresie od 18 stycznia br. do rozstrzygnięcia konkursu na Lubuskiego Kuratora Oświaty.

 

W połowie stycznia minister Barbara Nowacka odwołała ze stanowiska Ewę Rawę.

 

 

Departament Komunikacji MEN

 

 

 

Źródło: www.gov.pl/web/edukacja/

 

 

 

Więcej o panu Mariuszu Biniewski,  nauczycielu z 25-letnim stażem , który od 4 lat był dyrektorem I Liceum Ogólnokształcącego w Gorzowie – w artykule „Dyrektor „Puszkina” został pełniącym obowiązki lubuskiego kuratora oświaty” zamieszczonym na portalu „Gorzów Wielkopolski nasze miasto”  –  TUTAJ

 



Oto dwie informacje, jaki Łódzkie Kuratorium Oświaty (pod nowym p.o. kierownictwem) uznało w ostatnich dniach za godne zamieszczenia na jego oficjalnej stronie internetowej:

 

 

Źródło: www.kuratorium.lodz.pl



Oto początek ważnej informacji Pauliny Nowosielskiej, którą zamieszczono dzisiaj (18 stycznia 2024 r.) na stronie „Dziennika Gazeta Prawna”

 

 

Będzie ustawa o rzeczniku Praw Ucznia

 

Dzieci i młodzież mają się czuć w szkole bezpieczne, potrzebny jest nowy urząd – słyszymy z Ministerstwa Edukacji. Nauczyciele obawiają się nowej instytucji nadzoru.

 

Powołanie rzecznika praw ucznia to konieczność – mówi DGP minister edukacji Barbara Nowacka. Opisuje wstępną koncepcję: byłaby to osoba umocowana w resorcie i miała swoich przedstawicieli w kuratoriach. W MEN rozpoczynamy prace nad projektem ustawy – dodaje, zapewniając, że w tej kwestii ruszają konsultacje.

 

Zdaniem szefowej resortu, aby młodzież czuła się w szkole wolna i bezpieczna, konieczne są zmiany w kuratoriach, by szkół nie dotykały represje ze strony osób z nadania partyjnego. […]

 

 

 

Źródło: www.edgp.gazetaprawna.pl



Wczoraj – 17 stycznia 20244 roku w „Akademickim Zaciszu”, na zaproszenie prof. Lepperta, na pytanie „Po co nam szkolna ocena (z) zachowania?” – odpowiadała pani dr hab. Sylwia Jaskólska, prof.. UAM w Poznaniu. Jest ona współautorką książki „Ocenianie zachowania. Jak robić to lepiej? Trzy modele oceniania zachowania z komentarzem„, której  – obok niej – autorkami są: Sylwia Jaskulska, Aleksandra Dopierała, Michalina Mruczyk, Renata Racinowska i Alicja Staszczuk

 

Jako gorący zwolennicy likwidacji tej oceny, a przynajmniej jej gruntownego zreformowania  – polecamy tym, którzy wczoraj nie mogli obejrzeć i wysłuchać tej rozmowy, aby uczynili to w dogodnej dla siebie porze:

 

 

Czy można wychowywać stawiając stopnie za zachowanie?  –  TUTAJ

 



Oto tekst, bez żadnych skrótów, który wczoraj zamieściła na swoim Fb profilu Koleżanka Ewa Ćwikła – emerytowana nauczycielka z 40-letnim stażem, była dyrektorka łódzkich szkół, była doradczyni metodyczna oraz wizytatorka łódzkiego kuratorium, autorka programów nauczania, a także  podręcznika do historii i WPS dla uczniów klas drugich zasadniczych szkół zawodowych. Podkreślania i pogrubienia czcionek – redakcja OE:

 

 

W sieci słychać wściekły raban, że ” ministra Nowacka” chce hodować zbieraczy szparagów dla Niemców, bo obcinać będzie podstawę programową. Wrzask się niesie od morza do Tatr.

 

Dlaczego?! Bo Pani nie z tej opcji. I to, niestety, jedyny powód, dla którego ten wrzask jest. Nagle wszyscy zapomnieli, że nauczyciele od lat podnoszą kwestię przeładowanych programów. Przeładowanych i źle skonstruowanych. Że rodzice widzą swoje dzieci przemęczone, okradane z dzieciństwa, pracujące ciężej, niż dorośli. Nie?!?! No to popatrzcie sobie: co najmniej 6 godzin zegarowych w szkole klasy młodsze i co najmniej 7-8 godzin klasy starsze. Do tego kółka, zajęcia dodatkowe, wyrównawcze, w domu lekcje trzeba odrobić – następne co najmniej 2 godziny a jak kto chce się rzetelnie wszystkiego wyuczyć- to i 4 godziny mało. I jeszcze chcemy, żeby w domu pomogli, pokój posprzątali, przeczytali lektury…

 

A gdzie miejsce na dzieciństwo, młodość, radość? Zamiast spotkań z rówieśnikami- kontakty w sieci… A jeśli czas dla siebie – to wykradany, opatrzony komentarzem : znowu się nie uczysz, zobaczysz, nadasz się tylko do kopania rowów… Żaden rodzic, kochający swoje dziecko, myślący racjonalnie, nie będzie przeciwny odchudzeniu podstawy programowej, szczególnie w szkole podstawowej!

 

Nie będę się wypowiadać na temat fizyki, chemii, biologii… Ale po co uczniowi klasy VII wiedza o strukturze zatrudnienia ludności? Zanim wejdzie na rynek pracy- będzie zupełnie inaczej! To samo struktura demograficzna! Po jakie licho to „zakuwać”????? Albo struktura gleb! Jaką która ma skałę macierzystą? Kto z Was to pamięta ? I żyjecie! Za miesiąc uczeń o tym zapomni, ale stres przed kartkówką zrobi swoje. Potem się dziwimy, że nasze dzieci zapadają na depresję i coraz więcej trafia do psychologa czy psychiatry. A psychiatrów dziecięcych brak! Chcecie, to poszukajcie danych na ten temat. Włos się jeży ze zgrozy. Z resztą- nie będę mówić o innych przedmiotach. Powiem o swoim.

 

Przez 40 lat byłam nauczycielem historii – od podstawówki przez technikum, „zawodówkę”, gimnazjum, branżówkę – do liceum.

 

Mam na koncie autorstwo programów nauczania, podręczników, oprzyrządowania metodycznego dla nauczycieli. Przez wiele lat byłam także doradcą metodycznym. Mam więc doświadczenie i sądzę, że mam pełne prawo zabierać głos w tej kwestii.

 

Program w szkole podstawowej TRZEBA bezwzględnie nie tylko odchudzić, ale także gruntownie przebudować!

 

Na kie licho uczeń klasy V ma poznawać strukturę spartańskiej oligarchii??? Albo ewolucję form państwowości w starożytnym Rzymie? Toż to wiedza dla kandydatów na studia prawnicze.

 

Czy zapamięta programy partii politycznych w XIX wieku? Historia w takim wydaniu staje się szkolną „kobyłą”, nudą i udręką.

 

Żeby jednak nie było, że tylko krytykuję a nic nie wnoszę, proszę oto moja propozycja ( oczywiście bez szczegółów), dawno już przemyślana:

 

Czytaj dalej »



 

Odwołania kuratorów oświaty

 

Minister Edukacji Barbara Nowacka odwołała kolejnych kuratorów oświaty.

Ze stanowisk zostali odwołani:

 

-Lubuski Kurator Oświaty Ewa Rawa

 

-Zachodniopomorski Kurator Oświaty Katarzyna Koszewska.

 

 

Wydział Prasowy
Ministerstwo Edukacji Narodowej

 

 

Źródło: www.gov.pl/web/edukacja/



Dzisiaj (16 stycznia 2024 r.) proponujemy lekturę fragmentów tekstu Aleksandry Kluj,  zaczerpniętego ze strony CEO, który pierwotnie został opublikowany w miesięczniku „Dyrektor Szkoły” nr. 1/2024:

 

 

 

„Wartość czasu jest tak wielka, że dla niektórych rozumne i efektywne jego wykorzystanie stanowi kluczową umiejętność, jaką dyrektor powinien doskonalić.”

 Tim Brighouse

 

 

Aby dyrektor mógł realizować z rozmysłem swoje najważniejsze zadania, musi dysponować tym, o co najtrudniej w dyrektorskiej pracy − czasem. Co zrobić, by go zyskać i stać się liderem nauczania?

 

Rola dyrektora szkoły w systemie edukacji jest kluczowa. To dyrektor jest przełożonym wszystkich pracowników, prowadzi nadzór pedagogiczny, odpowiada za finanse, zarządza nieruchomością i zajmuje się administracją. Zadania te związane są głównie z planowaniem, organizowaniem, decydowaniem i kontrolą działań. I zajmują dużo czasu oraz uwagi.

 

Tymczasem zarządzanie szkołą jest czymś innym niż przywództwo edukacyjne, które powinno być istotą dyrektorskiej pracy. Takie przywództwo związane jest z wytyczaniem wizji, koncentracją na rozwoju nauczycieli, tworzeniem środowiska sprzyjającego uczeniu się, budowaniem relacji w zespole czy motywowaniem jego członków i członkiń. Co zrobić, by móc w pełni zaangażować się w te działania? W największym skrócie: zacząć od wprowadzania małych zmian.

 

Mała zmiana, czyli jaka?

 

To niewielkie, ale celowe działanie, które ma usprawnić funkcjonowanie szkoły. Stosunkowo łatwo je wprowadzić bez wywracania do góry nogami obecnego porządku. Efekty mogą okazać się trudne do przecenienia.

 

Warto jednak pamiętać, że każda zmiana powinna służyć celom strategicznym szkoły. Małe zmiany wprowadzane w perspektywie pięciu lat przestają być małe, bo razem pozwalają dyrektorowi, nauczycielom, rodzicom i uczniom przenieść w inne miejsce.

 

Wprowadzenie małej zmiany organizacyjnej, która usprawnia pracę dyrektora albo w jakiś sposób szkoły, daje poczucie sukcesu – tak twierdzi Justyna Franczak, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 36 w Katowicach. I dodaje: To ważne w kontekście budowania własnej motywacji do wprowadzania zmian w ogóle. […]

 

By nie tracić czasu, poddaj refleksji swój sposób pracy

 

Zmiana w organizacji pracy szkoły musi być poprzedzona zmianą w postawie i stylu zarządzania samego lidera oraz przeglądem działań. Na początku warto poddać refleksji obecny sposób pełnienia funkcji. Pomocne mogą okazać się pytania:

 

Czytaj dalej »



Z założenia, a nie przez przeoczenie, nie informowaliśmy o tegorocznym rankingu szkół, opracowywanym  inicjatywy redakcji tygodnika „PERSPEKTYWY” i ogłoszonym podczas gali, jaka odbyła się 11 stycznia w Auli Głównej Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Jednak dzisiaj o tym wydarzeniu informujemy, wyłącznie w celu upublicznienia tekstu wystąpienia , które podczas tej gali miała Barbara Nowacka:

 

 

 

Alternatywna przemowa Pani Minister Edukacji Narodowej Barbary Nowackiej, podczas gali „Perspektyw 2024”:

 

 

Szanowni Państwo!

 

Dziękując za zaproszenie na to wydarzenie, chciałabym jednocześnie wyrazić głęboką nadzieję, iż odbywa się ono po raz ostatni, gdyż ewentualne i wątpliwe dobro, które jest jego owocem, stanowi nikły procent zła, które jednocześnie ono powoduje.

 

Po pierwsze, opiera się na kłamstwie, iż osiąganie wysokich wyników w nauce jest zasługą szkół w tym rankingu biorących udział: może nią być, jednak w większości jest zasługą genialnych umysłów uczniów, którzy szczęśliwie urodzili się z nieprzeciętnym mózgiem i dobrą pamięcią, oraz tysięcy korepetytorów nie mających ze szkołami nic wspólnego. Nagradzacie więc nie tych, których powinniście, wciskając ludziom kłamstwo i kreując nieprawdziwy obraz systemu edukacji. Nagradzacie talenty, z którymi uczniowie po prostu się urodzili. Dziękuję jednocześnie, iż pomagacie Ministerstwu Edukacji utrzymywać iluzję, iż edukacja w Polsce jest bezpłatna.

 

Po drugie, poprzez swój bezsensowny ranking tworzycie w oczach społeczeństwa iluzję bycia jedną z ‘dobrych szkół’, podczas gdy definicja dobrej szkoły nie ma nic wspólnego ze średnimi ocen, które dla Was stanowią wartość. Nie wspominacie w raportach o tym, co NAPRAWDĘ czyni szkołę dobrą, czyli empatia, dobro, troska i miłość. Zapominacie o najważniejszych wartościach. Pomijacie psychologiczne i terapeutyczne wsparcie dla uczniów, którzy borykają się z depresją, brakiem poczucia sensu w nauce (i życiu), myślami samobójczymi, odrzuceniem. Paradoksalnie, są to często właśnie uczniowie osiągający najwyższe wyniki w nauce. Pomijacie taką samą pomoc dla nauczycieli tych szkół.

 

Po trzecie, oszukujecie młodych ludzi i ich rodziców, że ukończenie szkoły zajmującej wysokie miejsce w Waszym rankingu prowadzi do sukcesu i szczęścia w życiu. Przeprowadźcie badania i sprawdźcie jaki procent tych absolwentów jest szczęśliwy, zna sens życia, założył szczęśliwą rodzinę, znalazł dobrą pracę i czuje się w niej spełniony? Myślę, że szczęka Wam opadnie i to bardzo nisko.

 

Po czwarte, sukcesywnie zabijacie resztki motywacji wewnętrznej u ludzi, którzy z nią przyszli na świat, wciskając im bzdury, że owocem zdobywania wiedzy powinny być dobre oceny, które tymczasem ogłupiają i odbierają uczniom intelektualną godność.

 

Po piąte, sprawiacie, iż rodzice tych uczniów padają ofiarą manipulacji i zamiast widzieć w swoim dziecku człowieka, widzą ucznia. Że ‘kochają’ bardziej to dziecko, które zdobywa lepsze oceny wierząc, że one faktycznie świadczą o jego wartości. Że myślą o dziecku, które jest uczniem ‘rankingowej’ szkoły i ma dobrą średnią, jako o lepszym (nie ukrywajmy tego, TAK JEST, nawet jeśli podświadomie)

 

Po szóste, całkowicie pomijacie te tysiące wspaniałych młodych ludzi, którzy nie mieli tyle szczęścia, co absolwenci promowanych przez Was szkół i nie urodzili się za takimi mózgami, z takim IQ i dobrą pamięcią, lub urodzili się, lecz ten chory SYSTEM edukacji nie jest w stanie zaoferować im niczego dobrego – niczego, co mogłoby wydobyć z nich ogromny potencjał, który w nich jest. Pomijacie tych wspaniałych ludzi obdarzonych spektrum autyzmu, dysleksją, dysgrafią, wysoką wrażliwością, ADHD oraz wszelkimi innymi ‘darami losu’, którzy nie MAJĄ SZANSY znaleźć się wśród Waszych laureatów tylko dlatego, że organizując konkurs wspinania się na drzewo, zapraszacie do niego ryby.

 

Po siódme, sprawiacie, że rodzice oceniają, zamiast doceniać. Oceniają swoje dziecko na podstawie ocen, zamiast DOCENIAĆ wysiłek i trud. Może zorganizujecie, wraz z Ministerstwem Edukacji, ranking szkół na podstawie doceniania wysiłku tych uczniów, którzy często pracując strasznie ciężko nie mają szans osiągnąć wyników na podstawie kryteriów szkolnych? Jak dla rodzica prezentuje się na tle Waszego rankingu dziecko, dla którego owocem ciężkiej i rzetelnej pracy jest średnia 3,0?

 

Po ósme, sprawiacie, iż uczniowie zaniżający średnią szkoły są w niej po prostu nie mile widziani, są traktowani jak ból w dupie, jak coś zbędnego, psującego miejsce w rankingu, czego najlepiej się pozbyć. To jest po prostu NIEHUMANITARNE.

 

Po dziewiąte, promujecie niesprawiedliwość, gdyż kryteria otrzymania ocen różnią się między szkołami i zawsze będą, a tym samym promujecie spryt i przebiegłość.

 

Po dziesiąte, sprawiacie, iż młodzi ludzie zamiast widzieć wartość w sobie, uzależniają ją od ocen, gdyż przez ich pryzmat widzą ich często rodzice. I nie chrzańcie, że oceny to tylko oceny, że każdy rodzic powinien tego uczyć swoje dziecko. Skoro oceny to tylko oceny, to po cholerę organizujecie ten ranking? Po cholerę te głupie tarcze? Po co tworzycie tę iluzję prestiżu, wyjątkowości, pseudoelitarności? Po co kłamiecie i oszukujecie?’

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/krystian.ostrowski.69/



 

 

W dzisiejszym felietonie podzielę się z Wami niektórymi refleksjami, jakie miałem w minionym tygodniu podczas przygotowywania kilku zamieszczanych materiałów.

 

Jako były dyrektor zespołu szkół zawodowych w okresie, w którym rekrutacja do techników odbywała się w oparciu o wyniki egzaminu wstępnego, organizowanego i przeprowadzanego przez szkołę, z wielką uwagą przeczytałem tekst doktora Tomasza Tokarza, zamieszczony na OE pod tytułem Analiza ew. metod rekrutacji do szkół średnich – po likwidacji egzaminu ósmoklasisty”.  Nie będę ukrywał, że w pełni zgadzam się z tym zdaniem, będącym syntezą tego tekstu: „Wydaje mi się, że egzamin w obecnej formule jest najprostszym i najsprawiedliwszym sposobem na rekrutację. Nie mam złej opinii o tym egzaminie.”

 

Do argumentów, jakie  autor tego tekstu tam przedstawił, dodam jeszcze taką refleksję: Niezależnie od wszelkich czynionych przez poprzednią władzę, a zwłaszcza przez panią byłą wiceminister Marzenę Machałek, wysiłków – głównie w płaszczyźnie propagandowej – szkoły zawodowe, zwłaszcza w dużych miastach, przegrywają z ogólniakami w pozyskiwaniu absolwentów szkół podstawowych. W tej sytuacji nie wyobrażam sobie egzaminu wstępnego do technikum, w którym komukolwiek z zasiadających w komisji nauczycieli tej szkoły zależałoby na tym, aby „wykosić” kogokolwiek ze zdających. Uczniami technikum zostawaliby nawet bardzo, bardzo słabi uczniowie. A – co jest wysoce prawdopodobne – i tak szkoła miałaby nada wolne miejsca, i tak przyjmowałaby, z wielką radością, chętnych zgłaszających się „w drugim terminie”, którzy oblali egzamin do liceum i nawet w drugim terminie nie dostali się do żadnego liceum.

 

Wiec niech zostaną egzaminy ósmoklasisty, a rekrutacja do szkół ponadpodstawowych odbywa się na dotychczasowych zasadach. Najlepiej w systemie elektronicznym i bez ograniczeń w ilości wybranych przez kandydadata/kę, proponowanych przez niego/nią wg stopnia jego/jej oczekiwań.

 

Kolejnym tekstem, który stał się bodźcem, wywołującym u mnie refleksje „starego praktyka”, był tekst Jarosława Pytlaka  –  osoby o (chyba) najdłuższym w Polsce stażu na stanowisku dyrektora szkoły. Był to tekst zamieszczony na jego blogu, zatytułowany „O pracach domowych bez emocji i z dystansem do polityki”.

 

Przedstawiał on tam swoje poglądy, posługując się argumentami z dwu obszarów: obszaru polityki (i używanej tam strategii), którą może prowadzić każda kolejna władza ustawodawcza i wykonawcza, oraz – w trochę  węższym zakresie – z obszaru nauki, dostarczającej wyniki przeprowadzonych badań, których przedmiotem były właśnie owe uczniowskie prace domowe oraz ich skuteczność – w ostatecznym efekcie procesu nabywania wiedzy i umiejętności.

 

Czytając ten tekst  nie miałem wątpliwości, że i tym razem mam przed oczyma kolejny dowód na to, iż najważniejszym filtrem, który powoduje, że wszystkie „za” i „przeciw”, że wszystkie poglądy, propozycje i argumenty zostaną  ocenione „ bez emocji i z dystansem do polityki”, są lata praktycznych doświadczeń, jakie  w analizowanym obszarze rzeczywistości ma osoba prezentująca konkluzję swojej diagnozy!

 

Tak Jarku – ja także uważam, że rozsądnie proponowane (nie „zadawane”) prace domowe ( w tym – w klasach starszych – o charakterze projektu), których efekty spotkają się  – ze strony nauczyciela – z informacją zwrotna o ich jakości (poprawności lub popełnionych tam błędach, ale nie z oceną, zwłaszcza cyfrową, wpisywaną do dziennika), powinny nadal być trwałym elementem dydaktyki szkolnej. I niech nam wszystkim towarzyszy świadomość, że nasi uczniowie będą żyli w epoce powszechnego i łatwego dostępu do zasobów wiedzy, a najważniejszym celem szkoły powinno być – przede wszystkim – budzenie ciekawości oraz potrzeby wiedzy o ludziach i świecie, a także wyćwiczenie  umiejętności pozyskiwania, analizowania i krytycznego oceniania tego co poznali. A nie  – jak to drzewiej, i dziś jeszcze w wielu szkołach bywa/ło – pamięciowe „wkuwanie”.

 

I jest jeszcze jeden tekst, który muszę tu, w ramach tego „remanentu tygodnia”, przypomnieć. Jest to tekst prof. Śliwerskiego, z jego bloga PEDAGOG („Lobbyści w MEN – ignorancja górą”, który zamieściłem w środę i opatrzyłem tytułem Profesor Śliwerski zrównał działania Barbary Nowackiej z jej poprzednikami”.

 

Ale nie będę się tu popisywał moimi refleksjami, jakie miałem po jego lekturze. Postanowiłem jednak umożliwić, tym wszystkim z Was, którzy czytają zamieszczane przeze mnie materiały jedynie w „Obserwatorium Edukacji” i nie są „bywalcami” mojego fejsbukowego profilu, na którym zawsze są linki do nich na OE, zapoznania się z komentarzami jakie tam się pojawiły pod tekstem prof. Śliwerskiego. Oto link na Fb  –  TUTAJ

 

x          x          x

 

Korzystając z okazji informuję Czytelniczki i Czytelników, że z powodów natury osobistych problemów  postanowiłem, pod pretekstem ferii zimowych – w okresie od poniedziałku 15 stycznia do piątku 23 lutegoograniczyć dzienną liczbę zamieszczanych materiałów do jednego. Jeśliby zaistniały naprawdę ważne powody – będę oczywiście zamieszczał ich więcej – ale tylko jeśli będą to istotne dla edukacji, „gorące” tematy.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz