I tak dotarliśmy (Wy – czytając, a ja – pisząc) do ostatniego odcinka „Refleksji starego praktyka o szkole, która ma szansę na przebudzenie”. Zgodnie z zapowiedzią postaram się dokonać dziś syntezy mojego przesłania, adresowanego do możliwie szerokiego spektrum czytelników, którzy – mam taką nadzieję – także dzięki tym tekstom poczują „bożą wolę” aby wyjść poza rutynę i uczynić swoją klasę, swoją szkołę, środowiskiem pobudzającym uczniów do samowychowania i autoedukacji.
Początkiem tego cyklu tekstów, z „rozpędu” funkcjonujących pod zakładką „Felietony”, a będących tak naprawdę esejami, prezentującymi moje przemyślenia, opinie i pomysły, była konkluzja felietonu z 18 czerwca, w którym napisałem, że przewiduję w środowisku nauczycielskim dwie zasadnicze postawy wobec uruchamianej z początkiem nowego roku szkolnego reformy:
Można oczywiście zachować się konformistycznie, czyli nie wyrywać się do przodu, ale położyć przysłowiowe uszy po sobie, realizować wszelkie dyrektywy wdrażanej reformy, posłusznie wykonywać wszystkie zalecenia władzy.[…] Będzie zapewne obserwowana także jeszcze inna postawa i „program przetrwania”: pojawią się zapewne apologeci tej zmiany, jej gorliwi „wdrażacze”. [,,,] Ale ja chcę się dzisiaj zwrócić do tych koleżanek i kolegów nauczycieli, którzy […] znajdą w sobie wolę włączenia się w nieformalny ruch oddolnej transformacji: ze szkoły w której to nauczyciele nauczają uczniów w szkołę, w której nauczyciele stwarzającą podniety i warunki do uczenia się uczniów.
Felieton zakończyłem zdaniem:
Dziś deklaruję, że postanowiłem wszystkie wakacyjne niedziele* przeznaczyć na pisanie, w ramach zakładki „Felietony”, kolejnych odcinków „Refleksji starego praktyka o szkole, która ma szansę na przebudzenie”.
Po tygodniu, w pierwszym odcinku tego cyklu, zaprezentowałem moją autorską, opracowaną wyłącznie na użytek tych refleksji, typologię nauczycieli – oczywiście z punktu widzenia jednej głównie cechy: stosunku do innowacji. Jako pierwszy typ opisałem t.zw. „branżowca”, czyli nauczyciela, który na co dzień pracuje dokładnie tak, jak go przygotowano do zawodu podczas form kształcenia nauczycieli. To ktoś, kto stara się robić możliwie poprawnie i dobrze wszystko tak, jak go tego nauczono, zawsze w ramach poprawności, ale i dostarczanych „instrukcji obsługi”. Dziś dodam (mam takie przekonanie), że „branżowców” jest w naszych szkołach najwięcej, i że to głownie do nich adresowałem wszystkie następne odcinki tego „serialu”.
Nauczyciele, którzy odnaleźli siebie w mojej definicji typu refleksyjnego, a zwłaszcza innowatora, a jeszcze bardziej – kreatora, prawdopodobnie czytali wszystkie kolejne felietony tego cyklu, znajdując w nich przede wszystkim potwierdzenie swoich przemyśleń i dotychczasowych działań. Jeśli umocniłem ich w tym co robili dotąd i co planują na nadchodzący czas – znaczy, że mój czas na pisanie tych tekstów także nie był czasem zmarnowanym.
Najwięcej radości sprawi mi informacja zwrotna, że po lekturze tych „Refleksji starego praktyka…” liczna grupa nauczycieli, których los (lub życiowa konieczność) sprawił, iż wykonują zawód nauczyciela – jak to nazwałem „z przypadku albo konieczności”, którzy dotąd traktowali to co robią przede wszystkim jako sposób na zapewnienie sobie stałej pensji, odnaleźli w sobie motywację do włączenia się w nurt „Szkół w Drodze” i że nauczyciele ci odkryli piękno swego zawodu.
Kontynuacją tego wątku o typach nauczycieli był kolejny odcinek, w którym – posługując się metodologicznym schematem procedury diagnozy rozwiniętej – starałem się poprowadzić czytelnika po ścieżce autodiagnozy, czyli samopoznania.
Tylko od czytelnika zależało jaką sam sobie postawił diagnozę prognozy. Podsumowałem ten esej słowami: „Pozostaje mi nakłonić czytelników tego tekstu, aby w ramach autodiagnozy, po przejściu wszystkich poprzednich diagnoz cząstkowych, sami poszukali odpowiedzi na to pytanie: Czy dołączą się do ruchu budzącej się do zmian polskiej szkoły?
W kolejnych dwu tygodniach zaproponowałem czytelnikom rozważanie o tym, że wbrew medialnemu szumowi, przepisy nowego prawa oświatowego (nie dotyczy to szczegółowej treści załączników do rozporządzeń o podstawach programowych) nie tylko nie stanowią przeszkody w działaniach nauczycieli pragnących zmiany w sposobach edukowania młodych Polaków, ale w niektórych ich fragmentach (zacytowałem konkretne zapisy) dają oręż do ręki „rewolucjonistów”. Takim „kałasznikowem”, który może przesądzić o wygranej w tej wojnie o szkołę aktywnego ucznia, może okazać się – zalecana tam – metoda projektów!
W kolejnym – piątym – eseju, zatytułowanym „Panorama edukacyjnych środowisk progresyjnych”, chciałem czytelników, zwłaszcza tych wahających się jeszcze, którzy być może nie mają rozeznania o skali ruchów drążących skałę tradycyjnej (czytaj – dziewiętnastowiecznej w swym podstawowym modelu) szkoły, wzmocnić świadomością faktu, że nie będą osamotnieni w tej „rewolucji”, że jest wiele „adresów”, pod którymi będą mogli znaleźć nie tylko wsparcie duchowe, ale i konkretne porady w sytuacjach dla nich nowych i trudnych. W tym miejscu przywołam jedynie dwa, (każde z innego powodu zasługujące na wyróżnienie) takie progresyjne, to znaczy – postępowe, nastawiony na rozwój środowiska:
Centrum Edukacji Obywatelskiej – najdłużej prowadzące swe działania (od 16-u lat w obszarze „nowego” nauczania) i mające bardzo znaczący (także w skali zasięgu dotarcia: ponad 3 tys. szkół i blisko 100 tys. przeszkolonych nauczycieli) dorobek.
Budząca się Szkoła” – oddolna inicjatywa grupy dyrektorów szkół,nauczycieli i pedagogów, stawiających sobie za cel szukanie nowego modelu szkoły, która będzie lepiej odpowiadać potrzebom uczniów w XXI wieku. Projekt powstał w 2007 z inicjatywy Margret Rasfeld – dyrektorki jednego z berlińskich gimnazjów. W Polsce pierwsze spotkanie założycielskie ”Budzącej się Szkoły” obyło się grudniu 2014 roku w Konstancinie-Jeziornej. Ruch ten, który jego liderki określają ostatnio jako „Szkoły w Drodze”, w mojej ocenie odgrywa aktualnie kluczową rolę w upowszechnianiu modelu „szkoły uczących się uczniów”, a którego funkcję w całym polskim środowisku oświatowym nazwałbym „drożdżami”, dzięki którym z tego nowego „edukacyjnego ciasta” – głęboko w to wierzę – będzie można wkrótce wypiekać wspaniałe bochny „edukacji XXI wieku!
Dwa kolejne eseje, opublikowane jako felietony o numerach 180 i 181, choć każdy z innego powodu, uważam za niezwykle ważne dla podstawowych założeń całej tej serii. Tekst, zatytułowany „O budowaniu gmachu nowej szkoły ze starych cegieł” powstał po to, aby uświadomić wszystkim, że w swych głównych założeniach współcześnie tworzone wizje szkoły przyszłości zawierają idee, które głosili, często także wdrażali je do praktyki edukacyjnej, liczni poprzednicy. Konkluzją tego tekstu, zawierającego swoisty imienny wykaz owych buntowników wobec modelu pruskiej szkoły „urabiania”, były zdania:
Rzecz w tym, aby nie tkwić w złudnym przekonaniu, że tworząc ten model szkoły przyszłości jest się „odkrywcą Ameryki”. […] Nie wstydźmy się tego, że będziemy budowali gmach nowej szkoły ze starych, ale wypalanych z dobrej gliny, cegieł dorobku wielu prekursorów…
I tekst sprzed tygodnia, w pewnym sensie „wieńczący dzieło”, którego tytuł mówi wszystko: Rodzice uczniów najważniejszym sojusznikiem zmiany. Zacząłem od uzasadnienia tej tezy, że bez wsparcia rodziców żadna reforma w szkole się nie uda, przywołaniem dwu kategorii powodów: prawnych i psycho-społecznych. Po syntetycznej prezentacji tych pierwszych dalszą część wywodu oparłem na tych drugich, którymi – w moim przekonaniu – są opisane przez naukę, znaną powszechnie jako „teoria organizacji i zarządzania”, przyczyny oporu na zmiany oraz na wskazówkach, wypracowanych tam dla menedżerów, jak ten opór pokonywać. Przytoczyłem m. in. wskazówki, zawarte w tekście Marty Znajmieckiej-Sikory, zatytułowanym „Zarządzanie zmianą”:
Postępowanie w przypadku wystąpienia oporu: wyjaśnianie i komunikowanie, wspieranie, negocjowanie, włączenie do uczestnictwa i zaangażowanie… Autorka twierdzi, że należy mieć program wprowadzania zmian, przełamywać bariery strachu i działać w oparciu o grupę;
Dziś pozostało mi, w możliwie syntetycznej formie, wyjaśnić po co to wszystko napisałem.
Otóż przede wszystkim dlatego, że – jako uczeń swego Mistrza – profesora Aleksandra Kamińskiego – wyznaję zasadę, że „lepszy rydz niż nic”. Bo to On, członek ścisłego kierownictwa „Szarych Szeregów”, twórca i komendant główny Organizacji Małego Sabotażu „Wawer”, autor „Kamieni na szaniec” – w grudniu 1956 roku porozumiał się z władzami PRL, w konsekwencji czego na t.zw. Zjeździe Łódzkim udało się reaktywować – zgoda nadal zależny od PZPR, ale działający w swych podstawowych strukturach-drużynach, metodą skautową – Związek Harcerstwa Polskiego. Dzięki temu kilka pokoleń młodych Polaków nie musiało, jak to miało miejsce we wszystkich pozostałych państwach „demoludów”, zaliczać przynależności do organizacji pionierów, a mogli kształtować swe osobowości metodą Beden-Powella, „spolszczonej” na harcerstwo w 1911 roku przez Andrzeja Małkowskiego.
Czy to nie skuteczniejsza strategia, niż – z góry skazana na przegraną – walka, tak dziś wynoszonych na piedestały, „Żołnierzy Wyklętych?
Wiecie doskonale, że „Obserwatorium Edukacji”, czyli piszący te słowa, od początku był przeciwnikiem pisowskiej deformy edukacji, że domagałem się referendum w tej sprawie (dodam, że osobiście zbierałem pod tą petycją podpisy wśród rodziny i znajomych), że uczestniczyłem (na ile zdrowie mi pozwalało) w ulicznych protestach przeciw niszczeniu systemu polskiej edukacji.
Ale, jak mój Mistrz przed sześćdziesięcioma laty, dziś uważam, że skoro zło już się stało, skoro nie uda się powstrzymać wdrażania uchwalonych przez parlament i podpisanych przez prezydenta ustaw, nie mają sensu zachowania fiksacyjne – bicie głową w nie do rozbicia mur! Trzeba się „zebrać w kupę” ( bo – jak mawiali starożytni Polacy – „w kupie jest siła, kupy nikt nie ruszy”) i czynić dobro, na ile to jest możliwe, także w granicach, jakie określiła aktualna władza.
Drugim motywem, napędzającym mnie do pisania tych „Refleksji starego praktyka…” jest wiara, że w wśród ponad 670 tys. nauczycieli (ponad 82% z nich to nauczycielki) jest bardzo liczna frakcja takich koleżanek i kolegów, którzy do tej pory przyjmowali postawę zachowawczą, z nieufnością (a czasami pewnie i z obawą) podchodzili do tu i ówdzie podejmowanych prób reformowania tradycyjnego modelu szkoły i przechodzenia z roli „nadawcy” treści i „realizatora podstaw programowych” do ról tutora, swoistego trenera ( kołcza), przewodnika i doradcy, stwarzającego uczniom w przestrzeni szkolnej środowisko sprzyjające ich samorozwojowi. Jednak nigdy nie byli temu ruchowi przeciwni. Ot, jak to czasem bywa, gdy na przejściu dla pieszych, choć – jak sięgnąć wzrokiem w każdą stronę po jezdni nic nie jedzie – stoi liczna grupa przechodniów , „bo jest czerwone światło”!. Musi się znaleźć jeden taki, który odważy się i przejdzie. W chwilę później zrobią to inni….
KOCHANI – UWIERZCIE! TAK „INACZEJ” NAPRAWDĘ MOŻNA PRACOWAĆ!
To właśnie po to, aby Was do tego przekonać, napisałem ten cały cykl o szkole, która ma szansę na przebudzenie.
Pozostało już tylko „ostatnie słowo:. A w poprzednim felietonie obiecałem, że „w ostatnim słowie tego „serialu” podzielę się z Wami, Drodzy Czytelnicy, moim wielkim marzeniem….”
Może wielu rozczaruję, że to marzenie okaże się takie prozaiczne. Ale dla mnie miarą jego wielkości jest realna ocena otaczającej nas rzeczywistości. I dlatego wizja powstania jakiejś formy współpracy (nie unifikacji) wszystkich zaprezentowanych w panoramie edukacyjnych środowisk progresyjnych, ale także tych, działających gdzieś bez rozgłosu, a i tych, które dopiero się narodzą, jest takim właśnie „wielkim marzeniem”. Nie musi to od razu być sformalizowana struktura – dajmy na to – nazywająca się „Federacja Stowarzyszeń i Środowisk Rodziców i Nauczycieli „Szkoła Jest Nasza”.
Może na początek znalazłby się jakiś, dostrzegający w takiej rewolucji korzyści także dla sieebie, bogaty sponsor (jakaś spółka czy inna korporacja z dużym kapitałem), którego stać by było na sfinansowanie profesjonalnego portalu, gdzie mogliby promować swoje doświadczenia (w formie publikacji, fotoreportaży i krótkich filmów) wszyscy – i duzi i mali „rewolucjoniści oświatowi”. Może ten sponsor dałby przykład kilku innym i razem powołaliby fundację, której podstawowym celem byłoby gromadzenie środków przeznaczonych na finansowane szkoleń, konferencji, seminariów i warsztatów, doskonalących nauczycieli w metodyce „pracy po nowemu”…
Bo na to, że koszt takich form doskonalenia zawodowego nauczycieli będzie można pokryć ze środków budżetowych nie liczyłbym….
Aby ostatnim akordem tej, podwójnej co do ilości jej części, publicystycznej sonaty nie były pieniądze, zwieńczę moje dzieło akcentami graficznymi, obrazowo ilustrującymi istotę tej PRAWDZIWEJ REFORMY MODELU POSKIEJ SZKOŁY, polegającej przede wszystkim na zmianie roli nauczyciela (nauczycielki!), które zaczerpnąłem z fejsbukowego profilu Anny Sowińskiej:
Metafora szkoły aktywnego nauczyciela
Metafora szkoły aktywnych uczniów
Do zobaczenia na – przecież możliwym do zwołania – Kongresie Szkół w Drodze!
Włodzisław Kuzitowicz
*”Wszystkie wakacyjne niedziele” – pisząc w czerwcu te słowa miałem na myśli wakacje w „Obserwatorium Edukacji”. Już wtedy zakładałem, że – tak jak dyrektorzy polskich szkół – także redakcja OE skończy swoje „wakacyjne luzy” i powróci do edukacyjnej „bieżączki” już od 15 lipca.