Archiwum kategorii 'Felietony'
Dzisiaj przed południem (od godziny 10:00), będę uczestniczył w bardzo ciekawym i nietypowym wydarzeniu – w konferencji „Każde prawo jest ważne” – m.in. z udziałem Marka Michalaka – byłego dwukadencyjnego Rzecznika Praw Dziecka. Wydarzenie to jest – moim zdaniem – nietypowe, gdyż konferencję tę zorganizował Zespół Programowy Hufca ZHP Łódź Górna. [Regulamin tej konferencji TUTAJ]
Z tego powodu felieton ten piszę wieczorem w sobotę – 17 czerwca 2023 r. a zamieszczę go na OE rano w niedziele, przed wyjściem na ową konferencję.
Już tradycyjnie mam dylemat – które z wydarzeń minionego tygodnia powinno stać się tematem moich felietonowych refleksji. Podobnie jak w minionych latach – korci mnie, abym skomentował kolejne – już trzydzieste szóste – obdarowywanie kartonikami w ramkach, pod szyldem „Podsumowanie Ruchu Innowacyjnego w Edukacji”. Ale już po chwili pomyślałem, ze już tyle razy wyrażałem swoje opinie o poprzednich podsumowaniach ruchu innowacyjnego w edukacji – w autorskim „formacie” dyrektora Janusza Moosa, że nie ma sensu abym powtarzał te same uwagi i refleksje. Jeśli ktoś tamtych tekstów nie czytał – odsyłam do ostatniego, w którym kompleksowo wyłożyłem swoje zastrzeżenia, do felietonu nr 274 z 16 czerwca 2019 roku, zatytułowanego „Po co tak naprawdę organizowane są ‘gale innowatorów edukacji’”
Natomiast dzisiaj wart zauważenia i skomentowania jest fakt, iż była to ostatnia taka feta z udziałem twórcy tej idei i reżysera kolejnych edycji owych eventów. Informacja o tym nie padła podczas wtorkowej gali w Sali Lustrzanej Pałacu Poznańskich, ale już wcześniej, bo 11 czerwca, prof. Śliwerski poinformował na swoim blogu w tytule posta: ”Konkurs na dyrektora wyjątkowego – Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego w Łodzi”.
Profesor więcej informacji na ten temat podał w tekście z 16 czerwca br pt. „Nie ma dobrej edukacji bez innowacji:”. Oto fragment tego posta:
Tegoroczne „Podsumowanie…” miało szczególny charakter, bowiem J MOOS – osoba/instytucja/charyzmatyczna/pasjonat, twórca wielu innowacji w szkolnictwie (pro-)zawodowym, a więc wybitny ekspert w zakresie najbardziej adekwatnej do zmian w technologii produkcji, na rynku pracy, w zakresie procesów komunikacji i najnowszej wiedzy naukowej z psychologii uczenia się oraz z dydaktyki konstruktywistycznej rozstawał się z tym wydarzeniem, z racji przejścia na emeryturę.
Mamy nadzieję, że kolejny dyrektor tej placówki będzie kontynuował wyróżnianie w/w osób jako „zakręconych pozytywnie” w zakresie własnej pasji, zamiłowań, talentu czy uzdolnień.
[Źródło: www.-pedagog.blogspot.com/]
Wiedząc o tej decyzji władz m. Łodzi odszukałem na stronie ŁKO ogloszenie o konkursie na stanowisko dyrektora ŁCDNiKP. a pik ów zapisałem w moim komputerze. I dobrze zrobiłem, bo już dzisiaj tego tekstu nie odnalazłem na kuratoryjnej stronie.
Konkurs został ogłoszony w poniedziałek 29 maja, a na zgłaszanie się było 14 dni. Przeto już z początkiem tego tygodnia upłynął termin i podmiot ogłaszający konkurs miał informacje o liczbie kandydatów, którzy do niego przystąpili. Próbowałem popytać tu i ówdzie, ale okazało się, że na te informacje ogłoszono ścisłe embargo.
Tylko wróble z okolicy ul. Krzemienieckiej, gdzie mieści się Wydział Edukacji UMŁ, po cichu ćwierkały, że ponoć w konkursie wystartowała osoba, pełniąca dotąd funkcję wicedyrektora LCDNiKP. To nadal informacja niejednoznaczna – funkcję tę pełnią dwie panie: Teresa Dąbrowska i Anna Koludo.
Gdyby okazało się to prawdą, to znaczyłoby, że po odchodzącym na emeryturę w 86 roku życia dyrektorze funkcję tę chce sprawować także osoba w wieku emerytalnym. Że to nie jest wyłącznie plotka, można wnioskować po tym co napisał, zwykle dobrze poinformowany, prof. Śliwerski:
Mamy nadzieję, że kolejny dyrektor tej placówki będzie kontynuował wyróżnianie w/w osób jako „zakręconych pozytywnie” w zakresie własnej pasji, zamiłowań, talentu czy uzdolnień.
Ja obstawiam, że tą wicedyrektorką, która zgłosiła swój zamiar dyrektorowania ŁCDNiKP jest Anna Koludo. Moją hipotezę opieram na fakcie, że na jej fb-profilu znalazłem taki oto „kwiatek”:
Poza tym cała droga zawodowa koleżanki Ani jest związana z kolejnymi placówkami, którymi kierował Janusz Moos – począwszy od czasów, kiedy jeszcze w latach 80-ych ub. wieku był on kierownikiem Zespołu Wizytatorów Przedmiotów Zawodowych, z siedzibą w budynku Technikum Budowlanego nr 1 przy ul. Kopcińskiego 5/11, a przede wszystkim od 1989 roku, kiedy J. Moos został wicedyrektorem WOM, a później WODN – także z zakresem działania na rzecz szkolnictwa zawodowego – nadal pod tym samym adresem.
Nikt nie zna modelu Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego, zrodzonego w umyśle dyrektora Moosa ok. roku 1996, lepiej od Anny Koludo…
Czy te moje przepowiednie się sprawdzą – wkrótce się dowiemy…
Włodzisław Kuzitowicz
I znowu mam problem z decyzją o czym napisać w tym felietonie. Miniony tydzień przebiegał w atmosferze „przeżywania” niedzielnego marszu opozycji w Warszawie. Jednak wątek problemów polskiej edukacji nie należał tam do najbardziej nagłośnionych. Na stronie OE podejmowałem w tych dniach takie tematy, jak: druga edycja „Programu Wsparcia Edukacji”, o której informowałem w materiale, zatytułowanym „Minister Czarnek uruchomił kolejną pompę ssąco-tłoczącą publiczne pieniądze” i informacja podana przez Magdalenę Rzeczkowską – ministrę finansów w rządzie Morawieckiego – o specjalnej nagrodzie w wysokość 1 125 zł, którą mają w jesieni otrzymać wszyscy nauczyciele z okazji 250 rocznicy utworzenia Komisji Edukacji Narodowej. [„Nagroda specjalna”, czy ochłap, rzucony przez rząd nauczycielom ]
Tak przy okazji – gdy przeczytałem o tej decyzji rozdawania nauczycielom „kiełbaski wyborczej”, opakowanej w upamiętnienie powstałej 14 października 1773 KEN, przypomniałem sobie, że jej pierwszym szefem był biskup wileński Ignacy Jakub Massalski, który na tym stanowisku dokonał wielu nadużyć finansowych… Czyżby była to zawoalowana forma tęsknoty naszych rządzicieli za tamtymi wzorcami?…
Jakby co, to miałbym także kilka refleksji do podzielania się nimi na temat poruszony w środę „Akademickim Zaciszu”, czyli o możliwości kształtowania u uczniów w polskich szkołach kompetencji przyszłości, a także mam kilka przemyśleń wokół idei i wzoru „nauczania bez oceniania”….
Ale to wszystko „odpuszczam sobie” i podejmuję „jeszcze ciepły” temat „recenzji” prof. Śliwerskiego, jaką o raporcie Fundacji Orange zamieścił na swoim blogu w tekście zatytułowanym „Niedojrzały raport o respektowaniu praw dziecka w społeczeństwie informacyjnym”.
Oto końcowy fragment tego teksu, który stał się źródłem mojej reakcji:
„Poczekam zatem na raport naukowy o (nie)przestrzeganiu praw dziecka w świecie realnym. Ten bowiem ma nieadekwatny do treści tytuł i założenia, dlatego rozczarowuje tylko mnie, bo zapewne inni czytelnicy są nim zachwyceni. Takie mamy czasy. Społeczeństwo niewiedzy i dezinformacji. Tak produkowana wiedza na temat tego, co dzieje się w świecie cyfrowym, sprzyja jedynie głównie decydentom, by nadal było tak jak jest, a nawet tak, jak było w PRL.
Zajmijmy się wreszcie badaniami nie tylko samowiedzy, samoświadomości, ale przede wszystkim tego, czy dzieci i młodzież mają w ogóle prawo do swoich praw?”
Jakie to szczęście, że w tym „społeczeństwie niewiedzy i dezinformacji” żyje taki KTOŚ, kto nie tylko jest dobrze poinformowany, ale przede wszystkim posiada WIEDZĘ. Szkoda tylko, ze ten KTOŚ jest – co wynika z jego oświadczenia – osobą bierna/leniwą naukowo. Wszak oświadczył, że „poczeka na raport naukowy”…
I tylko zastanawiam się „co autor miał na myśli” pisząc, że należy zająć się badaniami „czy dzieci i młodzież mają w ogóle prawo do swoich praw?” To tak, jakby ktoś sugerował, aby przeprowadzić badania naukowe nad prawem ludzi do opieki lekarskiej, prawem do pracy, czy prawem do życia w ogóle… A poza tym takie badania nad prawem, jeżeli już, to nie pedagodzy powinni je prowadzić, lecz prawnicy.
Włodzisław Kuzitowicz
Autor plakatu Tomasz Sarnecki[www.dzieje.pl]
Piszę ten felieton przed południem 4 czerwca 2023 roku – dokładnie 34 lata po dniu, w którym w Polsce odbyły się pierwsze częściowo wolne wybory do Sejmu, w których Polacy nie zmarnowali szansy, jaką dostali w wyniku kompromisu zawartego przy„Okrągłym Stole” przez liderów ówczesnej opozycji solidarnościowej z władzą PRL.
Piszę ten felieton jeszcze przed rozpoczęciem w Warszawie przemarszu, na który Donald Tusk zaprosił wszystkich, którzy nie akceptują rzędów tzw. „Zjednoczonej Prawicy”. Z przyczyn ograniczeń zdrowotnych nie pojechałem tam dzisiaj, przeto chociaż w ten sposób zaznaczę, ze jestem „duchem” z tymi, którzy przejdą z Placu na Rozdrożu na Plac Zamkowy.
Taka moja postawa wobec – mam nadzieję – masowego protestu obywatelek i obywateli przeciw rządom, które już ósmy rok sprawują osoby, wskazane – jak w PRL – przez „komitet centralny” partii o przewrotnej nazwie „Prawo i Sprawiedliwość”, na czele którego stoi ów „mały człowiek do wielkich interesów”, który w 1967 roku zdał maturę w XXXIII LO im. M. Kopernika w Warszawie, wynika z przekonania, ze wszystkie oddolne inicjatywy dotyczące unowocześniania szkolnictwa w naszym kraju będą miały szanse na upowszechnienie i realizację jedynie po odsunięciu od władzy tej partii i zastąpieniu kierownictwa ministerstwa edukacji i nadzorujących szkoły kuratorów oświaty.
Jestem przekonany, że nie muszę tej postawy szerzej uzasadniać…
DLATEGO CHOĆ W TEJ FORMIE SOLIDARYZUJĘ SIĘ Z UCZESTNICZKAMI I UCZESTNIKAMI WARSZAWKIEGO MARSZU PROTESTACYJNEGO.
Włodzisław Kuzitowicz
Foto: www.twitter.com
Barbara Nowak w Dniu Babci z wnuczką, którą jej córka urodziła jako osoba małoletnia – ze związku pozamałżeńskiego
Jako że wczoraj zaproponowałem do czytania taki obszerny materiał, dzisiaj postanowiłem napisać – jako rekompensatę – (względnie) krótki felieton. Podzielę się w nim moimi refleksjami jedynie na temat informacji, którą przed paroma dniami podały niektóre media. A rzecz dotyczy znanego Wam przypadku Jana Ryby – od 2009 roku dyrektora III LO w Krakowie, wobec którego Małopolska Kurator Oświaty chce postępowania dyscyplinarnego, mimo że to on w czerwcu ubiegłego roku poinformował Sąd Rodzinny w Tarnowie o możliwej przemocy, stosowanej przez matkę wobec uczennicy tej szkoły.
Więcej o tej sprawie w teście „Dyrektor liceum powiadomił sąd o sytuacji uczennicy. Kuratorium wszczęło sprawę wobec niego”, zamieszczonym na stronie TVN24 – TUTAJ
Jeśli nie znacie sprawy to sobie doczytajcie. Ja dziś napiszę jedynie kila zdań o – przynajmniej dla mnie – niewątpliwej sprawczyni tego absurdu – o Małopolskiej Kurator Oświaty – Barbarze Nowak.
Jest to najbardziej znana kuratorka oświaty z wszystkich pełniących to stanowisko w Polsce ostatnich lat. Nie muszę chyba przypominać czym wsławiła się jako najwierniejsza realizatorka polityczno-koscielnej linii rządzącej partii i miejscowego arcybiskupa. Dla porządku podam namiar na jedno z licznych źródeł informacji o jej „numerach” – TUTAJ:
Mnie szczególnie zainteresowała, wcześniej mi nieznana, informacja o tym, że ta urodzona w Krakowie w 1959 r. osoba, która w 1982 r. ukończyła studia historyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, a dwa lata później rozpoczęła pracę jako nauczycielka historii w Szkole Podstawowej nr 85 w Krakowi, która w 1992 roku wygrała konkurs na dyrektorkę tej placówki. W tym czasie ministrem edukacji w rządzie Jana Olszewskiego był Andrzej Stelmachowski. Dyrektorką tej szkoły byłhttps://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,115167,23418307,barbara-nowak-jak-zaangazowana-dyrektorka-szkoly-zmienila.htmla do 2010https://www.miastopociech.pl/aktualnosci/kim-jest-barbara-nowak-i-dlaczego-nie-powinna-byc-dluzej-kuratorem-oswiaty-5-powodow roku, kiedy została radną Miasta Krakowa. Ale w szkole pozostała nadal – jako nauczyciela świetlicy – kierując szkołą nadal „z tylnego siedzenia”.
Z okresu pracy w szkole jej podwładni zapamiętali ją jako osobę, która bardzo dbała o uczniów. Jedną z takich historii z 2002 r. opisano na łamach „Gazety Wyborczej”, jak dyrektorka Nowak zadzwonić wówczas do redakcji tej gazety z prośbą o podjęcie interwencji w sprawie bitego ucznia kierowanej przez nią szkoły. [Więcej – TUTAJ i TUTAJ]
Przywołałem te fakty z jej biografii, gdyż zastanowiła mnie w jej karierze ta ogromna zmiana: z dobrze ocenianej przez środowisko dyrektorki szkoły w heterę-kuratorkę, postrach małopolskich dyrektorek i dyrektorów szkół, o której można powiedzieć nie tylko, że jest „bardziej święta od papieża”, ale i bardziej pisowska od prezesa Jarosława.
Bo, jak dotąd jedyną znaną mi korzyścią materialną, którą ma z tego awansu, to wyprowadzka z przyszkolnego mieszkania do nowego – przydzielonego jej przez… nie przez jej partię, a lewicową władzę Miasta Krakowa – na nowo wybudowanym osiedlu w Nowej Hucie – z czynszem 12,50 zl za m2…
Znaczy – ideowa osoba….
Włodzisław Kuzitowicz
P.s.
O sprawie „Małopolska Kurator Oświaty kontra Dyrektor III LO w Krakowie” napisał wczoraj na swoim blogu kolega Jarosław Pytlak – TUTAJ
Dzisiaj postanowiłem podjąć jeden z wątków, który w tym miesiącu pojawiał się w przestrzeni medialnej, a który ma dwie odmienne wersje przedstawianych tam konkluzji – wątek samooceny stopnia zadowolenia z uprawiania zawodu przez nauczycielki i nauczycieli, pracujących w polskich szkołach.
Oto przykłady prezentowania „czarnej” wizji samopoczucia polskich nauczycieli
1 kwietnia 2023
Dziennik Gazeta Prawna – „Wypalenie zawodowe nauczycieli. Nasze dzieci uczą osoby wyczerpane, z poczuciem braku sensu swojej pracy”
„DGP dotarł do ogólnopolskiego badania dobrostanu zawodowego nauczycieli, w którym zdiagnozowano, jak osoby uczące w placówkach oświatowych czują się w pracy. […] Ankietowani wskazywali, że najwyższy poziom złego samopoczucia dotyczy objawu wypalenia zawodowego, jakim jest wyczerpanie, a w dalszej kolejności poczucie braku sensu własnej pracy. Średni poziom tych składników badania wynosi odpowiednio – 67,5 proc. i 57,3 proc.”
4 kwietnia 2023
Portal „Strefa Edukacji” – „Wyczerpani, z negatywnymi emocjami i zaangażowani w pracy. Tacy SA polscy nauczyciela. Najnowsze badania na temat dobrostanu pedagogów”
„Polscy nauczyciele czują się wyczerpani, towarzyszą im negatywne emocje i mają poczucie braku sensu w pracy. Z drugiej strony jest to grupa wysoko zaangażowana, a osoby będące nauczycielami potrafią czerpać pozytywne emocje z wykonywanego zawodu. Taki obraz polskich pedagogów wyłania się z Ogólnopolskiego Badania Dobrostanu Zawodowego Nauczycieli 2023.”
5 maja 2023
Portal Samorządowy – Edukacja – „Negatywne emocje niszczące polskich nauczycieli”
„53 proc. nauczycieli odczuwa negatywne emocje w pracy, 35 proc. stres, a ok. 37 proc. nie widzi w niej sensu, mimo że ponad 92 proc. angażuje się w tę pracę – taki obraz polskiego nauczyciela wyłania się z raportu Librusa.”
Wszystkie te publikacje oparte są o jedno źródło: o raport z ogólnopolskiego badania dobrostanu zawodowego nauczycieli, przeprowadzonego pod naukowym kierunkiem dr Mateusza Paligi, wykładowcy akademickiego Instytutu Psychologii Uniwersytetu Śląskiego, a firmowanego przez platformę Librus. Zostało ono przeprowadzone w lutym i marcu 2023 r. na grupie 7100 nauczycielek i nauczycieli.
Jednak nie jest to jedyny obraz środowiska nauczycielskiego, prezentowany także w oparciu o badania. Mam na myśli zaprezentowane wczoraj na OE raport badania przeprowadzonego przez Fundację Orange, zatytułowany „Między pasją a zawodem. Raport o statusie nauczycielek i nauczycieli w Polsce 2021”. Jeśli czytaliście ten tekst , to wiecie, że udokumentowano tam odmienny obraz samooceny swojego funkcjonowania przez badanych:
„78% nauczycieli czuje satysfakcję z wykonywanej pracy. Takiemu samemu odsetkowi nauczycieli towarzyszą w pracy pozytywne emocje. Tylko 25% z nich deklaruje, że dziś zdecydowaliby się na wybór innego zawodu.”
Na tym tle ciekawa jest informacja, jaką zawarł na swoim blogu prof. Bogusław Śliwerski, gdzie podzielił się swoimi refleksjami o Raporcie PIRLS „Międzynarodowe Badanie Postępów Biegłości w Czytaniu”. Przytoczył on tam takie, zaczerpnięte z tegoż raportu, dane:
„Jeszcze gorzej jest z poziomem poczucia braku satysfakcji z pracy zawodowej. To oznacza, że w ciągu pięciu lat znacząco wzrósł z 11 proc. do 19 proc. odsetek nauczycieli wskazujących na poczucie braku sensu wykonywania pracy.”
Ale ja wolę w tym miejscu przywołać – z tego samego źródła – inną informację:
„Prawie wszyscy czwartoklasiści w Polsce (96%) są uczeni języka polskiego przez nauczycieli, którzy deklarowali, że bardzo często lub często czują, że lubią swoją pracę.
Trochę niższe – choć nadal wysokie i dotyczące większości uczniów – są odsetki w odniesieniu do odczuwania przez nauczycieli, że ich zawód jest inspirujący, poczucia zadowolenia ze swojego zawodu, a także poczucia sensu i celu pracy (odpowiednio – 87%, 86% i 81%).”
Zastanawiacie się zapewne ku jakiej konkluzji dążę, zamieniając formułę felietonu w esej. Otóż, świadomie to czyniąc, pragnę zilustrować tymi przykładami moja tezę/hipotezę, że nawet w formule badań wykonywanych z zastosowaniem metodologii naukowych badań sondażowych, prowadzonych w zbliżonym okresie czasu, na tej samej kategorii respondentów, można otrzymać bardzo odmienne wyniki.
Wszystko zależy od świadomej, (bądź podświadomej) hipotezy, przyjętej na początku przez podmiot inicjujący takie badanie. Jeśli taką hipotezą jest twierdzenie, ze polscy nauczyciele są „nieszczęsną kategorią zawodową, będącą ofiarą prześladowań przez okropną władzę centralną” – to mamy wyniki takie jak otrzymano w badaniu Librusa. Jeśli zaś autorom i organizatorom badania przyświeca założenie, iż po prostu chcą dowiedzieć się „jak jest naprawdę”, to wyniki takiego badania są takie, jak w przypadku badania przeprowadzonego przez Fundację Orange.
I co ciekawe – wyniki tego sondażu w zasadzie potwierdziły międzynarodowe badania PIRLS.
No, chyba, że ktoś uważa, że Fundacja Orange jest cichym kolaborantem władzy, a badania PIRLS nie są obiektywne, bo odbywały się pod auspicjami Instytutu Badań Edukacyjnych….
Włodzisław Kuzitowicz
Zanim usiadłem do pisania tego felietonu, sprawdziłem, czy Kolega Pytlak zareagował na moją prowokację z poprzedniej niedzieli i napisał na czym polega to jego „inne zdanie” w sprawie szkolnej oceny zachowania uczniów. Ale nic nie znalazłem: ani na moim Fb pod linkiem do tamtego felietonu, ani na jego profilu, ani na podstawowym miejscu Jego tekstów – na blogu „Wokół Szkoły”. W zamieszczonym tam wczoraj tekście „Dramatyczna potrzeba rozwagi” odniósł się do innego do raportu – „Młode Głowy”, w którym zawarto omówienie wyników badania kondycji psychicznej młodego pokolenia, przeprowadzonego z inicjatywy Fundacji UNAWEZA. Trudno – muszę się z tym pogodzić…
A póki co – zajmę się próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie „co było pierwsze?” – nie, nie, nie chodzi mi o klasyczne pytanie – jajko czy kura, ale o to kto dla kogo był inspiracją: czy minister Czarnek, promujący program edukacyjny „ Akademia Pszczoły Bohatera” poddał Kaczyńskiemu pomysł nazwania dwudniowej (13 – 14 maja) konwencji partyjnej „Programowym ulem”, czy może było odwrotnie: to Prezes jest „odkrywcą” owej nośnej metafory pracowitości, skierowanej do partyjnego „ aktywu”, a minister Czarnek „podłączył się” jedynie do tego tropu skojarzeń, zaszczycając swoją osobą, lekcję pokazową realizowaną w ramach programu edukacyjnego „Akademia Pszczoły Bohatera” w – jak zwykle nieprzypadkowo – Szkole Podstawowej im. ks. mjr. Franciszka Łuszczki we wsi Lubeni na Podkarpaciu.
Gdy mogłem już dzisiaj rano spojrzeć na ten dylemat z odpowiednim dystansem doszedłem do wniosku, że to jednak jest przypadkowa koincydencja tych dwu przedsięwzięć. Bo promowanie przez ministra Czarnka programu edukacyjnego „Akademia Pszczoły Bohatera” nie ma żadnego podtekstu politycznego – jest godnym poparcia zwróceniem uwagi uczniów na to, jak ważnym elementem w ekosystemie jest pszczoła, a przy okazji także kształtowaniem postaw prośrodowiskowych młodych mieszkańców terenów wiejskich.
Natomiast nazwanie dwudniowej konwencji programowej PiS „Programowym ulem” jest – prawdopodobnie – pomysłem partyjnych pijarowców, który ma – w ich założeniu – ocieplić obraz i zakamuflować prawdziwy, partyjno-rządowy cel tego konwentyklu.
Jednak śmiesznie to zabrzmiało, gdy prezes Kaczyński mówił: „My potrzebujemy pracy. W ulach robi się miód, my potrzebujemy dobrego miodu. Podjęliśmy tę pracę.”
Nie trzeba było długo czekać, aby usłyszeć lub przeczytać ironiczne komentarze:
Konwencja PiS pod nazwą „Programowy ul”. Celne. Od ośmiu lat obsiadają spółki Skarbu Państwa i doją miód. [Mariusz Witczak]
Wyborna nazwa! UL . Idealnie nawiązuje do tego, jak PiS-owskie misie dobrały się do państwowego miodu. [Aleksandra Gajewska]
Jednak ja dostrzegłem w tej metaforze ula jeszcze inne treści, o których zapewne nie mieli pojęcia jej twórcy, gdy przekonywali swego lidera, aby to ul i żyjące w nim pszczoły stał się symbolem pracowitości uczestników owego spotkania działaczy rządzącej partii, na którym mają wypracować hasła, które pomogą im wygrać kolejne wybory. Muszę w tym miejscu zacytować fragmenty obszernego artykułu, opisującego tajniki życia pszczół:
Społeczeństwo pszczół składa się z królowej (jedynej rozwiniętej płciowo samicy), pszczół robotnic i trutni (samców pszczół). Każda kolonia ma tylko jedną królową. Głównym celem królowej jest reprodukcja. Królowa kojarzy się tylko raz lub dwa razy w życiu (ale z wieloma trutniami), a krycie odbywa się w pierwszych dniach jej dorosłego życia. Po kopulacji w powietrzu z dronami (samcami pszczoły miodnej) przechowuje nasienie w specjalnym miejscu na ciele i może składać jaja przez resztę życia (3-5 lat). Drugim celem królowej jest organizowanie i motywowanie (poprzez feromony) robotnic do wykonywania pracy w ulu. Robotnice (samice niedorozwinięte seksualnie) są odpowiedzialne za prawie całą wymaganą, ciężką pracę w ulu. […] Jedynym celem dronów jest zapłodnienie dziewiczych królowych. Drony nie mają żądła. W ten sposób nie mogą nawet strzec ula przed intruzami. Nie uczestniczą w żadnej innej operacji kolonii poza kojarzeniem z dziewiczymi królowym. […]Przeciętna królowa żyje 3-5 lat, ale może składać jaja w dobrym tempie (200 000 jaj rocznie) przez pierwsze 2-3 lata swojego życia. Bardzo ważne jest, aby w naszym ulu była młoda i dobrze prosperująca królowa (najlepiej w wieku do 2 lat). Królowa może złożyć jaja zapłodnione lub niezapłodnione. Niezapłodnione jaja stają się trutniami, podczas gdy zapłodnione jaja stają się robotnicami lub nowymi królowymi.
[Źródło: www.wikifarmer.com/pl/struktura-i-organizacja-spoleczenstwa-pszczol-miodnych/]
Z jeszcze innego źródła wiedzy o życiu pszczół można dowiedzieć się, że „Robotnice, które wyklują się wiosną, żyją zazwyczaj 5-6 tygodni, zaś te, które wyklują się jesienią, mogą żyć nawet 5-6 miesięcy. […]Trutnie spełniają tylko jedną rolę: służą do tego, aby zapładniać pszczelą królową. Poza tym są darmozjadami i to dosyć wybrednymi: żywią się głównie mleczkiem pszczelim, czyli tym, czym pszczela matka. Prawdziwi arystokraci! Tylko, że kiedy trutnie-arystokraci przestają być potrzebni, robotnice się ich zwyczajnie pozbywają. […]W ulu panuje prawdziwy matriarchat. Podobnie jak trutnie, matka pszczela nie zajmuje się niczym, czym zajmują się robotnice. Jej zadaniem jest odbycie lotu godowego, a następnie czerwienie, czyli składanie jaj.[…] Kiedy matka pszczela zostaje jakkolwiek uszkodzona np. traci skrzydełko, pszczele robotnice potrafią pozbyć się jej, podobnie jak trutni.[…]
[Źródło: www.pasiekasmakulskich.pl/pszczoly-ich-podzial-w-ulu-oraz-ich-role/ ]
Przepraszam za te przydługie cytaty, ale bez tej wiedzy nie można racjonalnie ocenić, czy metafora ula dla konwencji Prawa i Sprawiedliwości była trafna, czy może jednak chybiona…
Bo u mnie zrodziły się pytania:
Kto tam jest królową, a kto trutniem?
Czy uczestnicy tego spotkania to skazane na krótki (polityczny) żywot robotnice?
Włodzisław Kuzitowicz
Screen ze strony:www.razemlepiej.eu/
Bohaterem (w znaczeniu, w jakim to słowo występuje w literaturoznawstwie) dzisiejszego felietonu będzie kolega Jarosław Pytlak. Wiem, że moim Czytelniczkom i Czytelnikom nie muszą Go przedstawiać – wszyscy wiemy kto zacz. Przeto od razu przechodzę do metitum:
Początkiem tego wątku stał się krótki komentarz kolegi Pytlaka pod zamieszczonym na moim fejsbukowym profilu materiale, pochodzącym ze strony „Obserwatorium Edukacji”, zatytułowanym „Ocena zachowania ucznia – reliktem minionej epoki…”. Jego treścią były fragmenty opracowania Sylwii Żmijewskiej-Kwiręg, zamieszczonego na portalu Centrum Edukacji Obywatelskiej, a opatrzonego tytułem „Najwyższy czas na zmiany w ocenie zachowania”.
Jego autorka, w oparciu o zebrane przez nią doświadczenia w pracy szkolnej, najpierw skrytykowała praktykowaną powszechnie metodę oceniania, a później opowiedziała się za stosowaniem oceny kształtującej:
„Zarzuty wobec oceny zachowania są formułowane od wielu lat. Nie jest sprawiedliwa i obiektywna. Nie uwzględnia naturalnych predyspozycji i ograniczeń ucznia. Nie służy systematycznemu rozwojowi i zwiększaniu u ucznia samoświadomości własnych zachowań. Ma też małe znaczenie dla samych młodych ludzi. Z analizy wiemy, że jest też „przeceniania” w polskim systemie” […]
„Ocenianie kształtujące to systematyczne, interaktywne ocenianie postępów ucznia i uzyskanego przez niego zrozumienia nabywanej wiedzy i umiejętności, tak by móc określić, jak uczeń ma się dalej uczyć i jak najlepiej go nauczać (m. in. poprzez stosowanie celów i kryteriów sukcesu, informacji zwrotnej i autorefleksji ucznia czy koleżeńskiej informacji zwrotnej itp.)”
I to pod tym postem na fejsbuku Jarosław Pytlak napisał:
Pominę milczeniem pierwszą część tego komentarza (Jak zwykle…?) i przejdę do jego drugiej części: „mam inne zdanie…” Czekałem kilka dni na to, że zaprezentuje on to swoje zdanie – na Fb, albo na blogu „Wokół Szkoły”. Niestety! Jego teksty prezentowane po 29 kwietnia odnosiły się do innego problemu, którego początkiem była publikacja raportu Fundacji UNAWEZA „Młode głowy. Otwarcie o zdrowiu psychicznym”, do której po raz pierwszy odniósł się on na swoim profilu 22 kwietnia.
A potem już poleciało….
Siadając do pisania tego felietonu postanowiłem poszukać w Internecie tekstu kolegi Jarosława na temat oceny zachowania ucznia. Jedyny jaki znalazłem został zamieszczony 10 lutego 2019 roku na portalu EDUNEWS. Nosi on tytuł „Nie czyń drugiemu co tobie niemiłe”. Oto jego dwa fragmenty – zobacz – TUTAJ
Lektura tych zdań na temat oceny zachowania uczniów nie zaspokoiła mojej ciekawości w jakim zakresie aktualne poglądy kolegi Pytlaka nie pokrywają się z zaprezentowanymi przez Sylwię Żmijewską-Kwiręg.
Piszę ten felieton – powiem to otwarcie – z nadzieją, że w reakcji na niego Jarosław Pytlak zaprezentuje nam owo swoje „nieco inne zdanie”.
Włodzisław Kuzitowicz
Dzisiejszy felieton jest rozbudowanym komentarzem do materiału, jaki zamieściłem na OE 17 kwietnia, że sobotę 15 kwietnia na Sali Kolumnowej Sejmu RP odbyło się Forum Edukacyjne, które zorganizował usunięty z Konfederacji poseł Artur Dziambor – wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży. Materiał ten zatytułowałem „Przemilczane Forum Edukacyjne w Sali Kolumnowej Sejmu”.
Teraz uzasadnię dlaczego napisałem, że wydarzenie to było przemilczane. Uczyniłem tak nie tylko dlatego, że faktycznie nikt i nigdzie – w żadnym medium – nie poinformował, iż takie wydarzenie się odbyło – wszak nie na jakiejś prowincji, a w sercu naszego – pono demokratycznego – kraju, lecz także po to, aby delikatnie zasugerować „podtekst polityczny” tego bojkotu.
Skąd wzięło się takie moje myślenie? Po pierwsze – bo już sama postać inicjatora tego wydarzeni – posła Artura Dziambora – spowodowała, że zapaliła mi się czerwona lampka: „Uważaj – bo ten czterdziestojednolatek nie jest powszechnie znanym „eduzmieniaczem”, lecz szukającym swojej nowej ścieżki kariery politycznej byłym wiceprezesem partii KORWIN, który przed rokiem opuścił tą partię i założył własną – „Wolnościowcy”. To człowiek, który od ponad dwudziestu lat usiłuje zaistnieć w polityce – najpierw lokalnej (Trójmiasto), a później ogólnopolskiej”. [Zobacz – TUTAJ]
Jako że jest on właścicielem szkoły językhttps://pl.wikipedia.org/wiki/Artur_Dziambora https://pl.wikipedia.org/wiki/Artur_Dziamborangielskiego i mówi o sobie że jest nauczycielem – prawdopodobnie – wpadł na pomysł, aby zaistnieć właśnie dzięki owemu Forum Edukacyjnemu. Na współprowadzących zwerbował dwie osoby – nie będące wszak powszechnie znanymi liderami ruchu odnowy polskiego szkolnictwa:
Magdalenę Stupkiewicz – wiceprezeskę zarządu Fundacji „Instytut Wolności Gospodarczej im. Ronalda Regana”, jego koleżankę z sołectwa Stegny i partii KORWIN, która także w 2019 roku ubiegała się (bezskutecznie) o mandat europasłanki. Nie odnalazłem informacji co ona ma/miała wspólnego z oświatą, choć po jej Fb profilu można odnieść wrażenie, że jest jedną z aktywistek ruchu Budzących się Szkół.
Krystiana Ostrowskiego – też anglistę, który także założył własną szkołę językową „HELLO School of English” w Tczewie, który jest bardzo aktywny na Fecebooku, gdzie prowadzi fanpage „Szkolna Rewolucja” i swoją prywatną Fb stronę, na której 18 kwietnia zamieścił kilka zdjęć i krótką notatkę o owym Forum w Sali Kolumnowej Sejmu. Oto jej najważniejszy fragment:
„Ogólnie było spoko. A gdybyście pytali o szczegóły i jakieś konkrety, to myślę, że – mimo, iż od dawna podzielamy swoje spojrzenie na cyrk zwany systemem edukacji, i mimo, iż wszyscy od lat działamy oddolnie i walczymy o to, by mały człowiek był bardziej szczęśliwy – to pierwszy raz zjednoczyliśmy się razem, połączyliśmy siły i to w tak ważnym miejscu, jak Sejm RP, co dało nam gigantycznego kopa do działania, strasznie wzmocniło wiarę w zmianę oraz obudziło może lekko uśpioną nadzieję.
To bardzo dużo jak na początek. Wierzę, że to forum było pierwsze, oraz że jest początkiem czegoś wielkiego w tym kraju.
Będziemy się umacniać, jednoczyć, zapraszać wszystkich świadomych ludzi do współpracy.”
[Źródło: www.facebook.com/krystian.ostrowski.69]
Ale to dzięki koleżance Annie Szulc możemy zobaczyć, że pomysł pana posła Dziambora tylko częściowo „wypalił”, co uwieczniła ona na zdjęciu, zamieszczonym 15 kwietnia na swoim Fb profilu. Bo tam widać, że zorganizowanie tego forum w Sali Kolumnowej było decyzją hiperoptymistyczną – poseł Dziambor zapewne liczył na zapełnienie tej Sali dziesiątkami uczestniczek i uczestników. Nie wyszło…..
Źródło: www.facebook.com/anna.szulc.505
A prawdziwe forum eduzmieniaczy, pod nazwą „Empatyczna Edukacja – Empatyczna Polska” zorganizowała kilka dni później w Zduńskiej Woli właśnie koleżanka Anna Szulc. I poradziła sobie bez posła Dziambora…
Włodzisław Kuzitowicz
Foto: Paweł Rutkiewicz [www.lodz.wyborcza.pl]
Siedziba Sejmiku Wojewódzkiego i Urzędu Marszałkowskiego w Łodzi
W dzisiejszym felietonie poszerzę i pogłębię informację, która była treścią materiału zamieszczonego na OE 11 kwietnia 2023 r. zatytułowanego „Zobaczcie kto jest szczęściarzem i pozyskał pieniądze na BCU”. Jej źródłem była strona MEiN, na której informowano o wynikach I naboru w konkursie na utworzenie 120 Branżowych Centrów Umiejętności. Można się było tam dowiedzieć, że w pierwszym etapie wpłynęło 90 wniosków, ze po ocenie formalnej i merytorycznej 60-ciu z nich przyznano dofinansowanie na łączną kwotę blisko 700 mln zł. Niestety – nie było tam żadnych konkretnych danych czyje wnioski zostały odrzucone, a które tę dotację otrzymają.
Dopiero moje dalsze poszukiwania, w których trafiłem na „Portalu Samorządowym” na tekst „„Branżowe centra umiejętności – znamy wyniki I naboru” umożliwiły mi zamieszczenie linku do Komunikatu Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji w sprawie zakończenia oceny I naboru wniosków w ramach konkursu, gdzie zamieszczono tabelę z wynikami tego pierwszego etapu konkursu.
I to korzystając z tego źródła mogłem poinformować łodzian, że przyznano środki na trzy BCU, o które wystąpili:
Związek Pracodawców Przemysłu Odzieżowego i Tekstylnego – w branży „moda” (poz. 46)
Województwo Łódzkie w branży „realizacja nagrań i nagłośnień” –(poz. 72)
Województwo Łódzkie w branży „technika dentystyczna” (poz. 80)
Dzisiaj postanowiłem rozszyfrować któż to będzie owe BCU urządzał w naszym mieście.
Związek Pracodawców Przemysłu Odzieżowego i Tekstylnego – w branży „moda”
Gdy o tym przeczytałem, w pierwszej chwili pomyślałem: „Dlaczego jakiś związek z takim wnioskiem wystąpił, skoro od dziesięcioleci działający w Łodzi przy ulicy Naruszewicza 35 zespół szkół odzieżowych – od paru lat funkcjonujący pod nazwą „Zespół Szkół Przemysłu Mody” – jest szkołą prowadzoną przez Miasto Łódź”?” I dopiero moje dalsze poszukiwania doprowadziły do takiej informacji:
Związek Pracodawców Przemysłu Odzieżowego i Tekstylnego jest stowarzyszeniem którego „celem jest ochrona praw i reprezentowanie interesów gospodarczych zrzeszonych członków wobec organów władzy i administracji rządowej, związków zawodowych, organów samorządu terytorialnego oraz organizacji krajowych i zagranicznych”. [Więcej – TUTAJ] Nijak mi to nie pasowało do owej sytuacji konkursowej. Dopiero po dłuższej chwili przypomniałem sobie, że jest w Łodzi jeszcze jedna szkoła o tym profilu, ale niepubliczna. To Zespół Szkół Mody – Kosmetologii – Fryzjerstwa Anagra, której organem założycielskim jest Prezes Zarządu Zespołu Europejskich Szkół Niepublicznych Spółka Z O.O. – Grażyna Miller. Mam takie przekonanie, że ów związek pracodawców jest jedynie inteligentnie wybranym „słupem” do wystąpienia o te miliony, bo ów organ założycielski owej Anagry jest za małym graczem, aby ktoś potraktował go poważne.
Może ktoś kiedyś rozpracuje te związki na płaszczyźnie personalnej, czyli czy, a jeśli tak – to jakie powiązania istnieją miedzy panią Grażyną Miller – prezeską Zarządu Zespołu Europejskich Szkół Niepublicznych Spółka Z o.o, a Tadeuszem Andrzejem Wawrzyniakiem – prezesem Związku Pracodawców Przemysłu Odzieżowego i Tekstylnego. Jeśli nie z nim, to z inną osobą z zarządu tego związku. No i dlaczego pisowski minister tak im zaufał….
x x x
Kolejne dwa pozytywne rozpatrzenia dotyczyły dwu wniosków, złożonych – jak to napisano – przez Województwo Łódzkie. Były to wnioski o utworzenie BCU dla w branży „realizacja nagrań i nagłośnień” i w branży „technika dentystyczna”.
O prowadzeniu kształcenia w tej pierwszej branży na terenie Łodzi nigdy dotąd nie słyszałem. I ponownie niezastąpiony Googl doprowadził mnie do Zespołu Szkół i Placówek Oświatowych Nowych Technologii Województwa Łódzkiego, który mieści się przy ul. Gabriela Narutowicza 122. I to w szkole pod tą nazwą można zdobyć kwalifikacje w branży „realizacja nagrań i nagłośnień”. Jak informuje to strona tego zespołu szkół – jest to placówka Samorządu Województwa Łódzkiego
Pozostało jeszcze rozszyfrowanie gdzie powstanie kolejne branżowe centrum dla zawodu „technik dentystyczny”. I tak jak poprzednio – wszechwiedzący Internet dostarczył mi informacji, że jest to Szkoła Policealna Techniki Dentystycznej w Łodzi przy al. J. Piłsudskiego 159. Która także jest publiczną i bezpłatną placówką prowadzoną, jak powyżej prezentowana , przez Samorząd Województwa Łódzkiego
Łodzianie to wiedzą, ale czytającym ten felieton z innych województw jestem winien informację o tym kto rządzi w Łódzkim Sejmiku Wojewódzkim.
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl/
Oczywiście – jest to organ uchwałodawczy, który , m.in. powołał Zarząd Województwa z Marszalkiem – Grzegorzem Szrajberem i dwoma wicemarszałkami: Piotrem Adamczykiem i Zbigniewem Ziembą. Ale codzienną działalność prowadzą departamenty (jest ich aż 18 !) – w tym Departament Sportu i Edukacji (ciekawa kolejność – WK), którego dyrektorem jest Damian Kunert – 40-latek ze Zduńskiej Woli. (Więcej o nim – TUTAJ)
I mając taką wiedzę o tym co kryje się za ogólnikiem „Województwo Łódzkie” – jako wnioskodawca w konkursie na utworzenie BCU – nikt nie powinien już być zdziwiony, że wnioski te zostały rozpatrzone pozytywnie.
Moją uwagę zwrócił jeszcze brak jakiegokolwiek wniosku pochodzącego z instytucji samorządowych Miasta Łodzi. Mogą być tego różne interpretacje: władzom Łodzi nie zależy na tworzeniu takich centrów, ludzie odpowiedzialni za miejskie placówki oświatowe „przespali” termin, albo… szkoda im było czasu na pisanie wniosków, bo nie mieli wątpliwości, że będą odrzucone. Tak jak to się stało z wnioskiem miasta Gorzów Wielkopolski, którego prezydent – Jacek Wójcicki – nie jest członkiem PiS, a w 25-osobowej Radzie Miasta zasiada TYLKO JEDEN radny z PiS!
I to by było na tyle….
Włodzisław Kuzitowicz
Temat dzisiejszego felietonu jest – dla mnie oczywistą – konsekwencją informacji, zamieszczonej na OE w czwartek 30 marca 2023 r.: „W Łodzi trwają „Dni Doradztwa Zawodowego”, organizowane przez szkoły”. Nie byłbym sobą, gdybym nie skomentował tej – przeze mnie od dawna postulowanej – zmiany: zastąpienia spędu uczniów ostatnich klas podstawówki na kolejnych Łódzkich Targach Edukacyjnych, organizowanych od lat w halach targowych – przez pierwsze lata przy ul. Stefanowskiego, a od czasu wybudowania Hali Expo – przy ul. Politechniki, jakąś ich „internetową” wersją, a najlepiej – zdecentralizowanymi, organizowanymi przez szkoły ponadpodstawowe, którym taka agitacja jest potrzebna tzw. „Dniami Otwartymi”, zaś od paru lat także „Dniami Doradztwa Zawodowego”
Pierwszy raz na „Obserwatorium Edukacji” podjąłem ten temat już w pierwszym roku istnienia tego informatora – 16 marca 2014 roku – w tekście zatytułowanym „Targi edukacyjne – kto naprawdę ma z nich pożytek”.Już wtedy napisałem tam:
„Czy naprawdę przyprowadzane zbiorowo pod nadzorem nauczycieli, w godzinach zajęć lekcyjnych, tabuny gimnazjalistów, realizują szczytne założenia zwolenników idei świadomego wyboru? Zastanawia mnie takie doktrynerskie podejście do kiedyś przyjętego założenia w skąd inąd szacownej instytucji, jaką jest Krajowy Ośrodek Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej, na którego stronie zamieszczono taką oto reklamę Targów Edukacyjnych EDUKACJA:
„Są one miejscem spotkań, wymiany doświadczeń, pomagają młodzieży w wyborze dalszej drogi kształcenia, a nauczycielom dostarczają wiedzy zawodowej.”
Chyba, że tak naprawdę od dawna na targach edukacyjnych nie chodzi o promocję szkół, ani o wspieranie uczniów w decyzji zawodowej, a o coś, o co zawsze chodzi, gdy nie wiadomo o co chodzi – czyli o pieniądze. To samo źródło podaje dalej o owych kieleckich targach taką oto informację” […]
Moja tegoroczna obecność podczas pierwszego dnia XVII ŁTE utwierdziła mnie w dotychczasowych sądach o targach, jako relikcie „minionego okresu”. […] Przeto szanowni decydenci, dyrektorzy szkół i nauczyciele! Najwyższa pora na to, by przyznać, że „król jest nagi” i zaprzestać niczym nieuzasadnionego przepompowywania pieniędzy z miejskiego budżetu przeznaczonego na edukację na konto miejskiej spółki MTŁ!
Tak w ogóle, to z targami edukacyjnymi miałem do czynienia od ich pierwszej edycji, kiedy byłem dyrektorem ZSB nr 2. Gdy zrodziła się koncepcja takiej formuły informowania o ofercie edukacyjnej łodziach placówek oświatowych – w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku – był to projekt ze wszech miar nowatorski. Internet był jeszcze w powijakach, a wydawane wówczas przez łódzki magistrat informatory (w formie broszury) nie mogły zastąpić żywego kontaktu z oferentami. Ale minęło sporo lat i w 2017 roku ŁTE nadal organizowano w takiej formule: „Dziś rozpoczęły się dwudniowe XX Łódzkie Targi Edukacyjne”.
Rok później XXI ŁTE odbyły się – jak się okazało – ostatni raz w Hali Expo przy al. Politechniki. Ostatni raz, bo w 2019 roku – bez podania powodów tej zmiany – zorganizowano je w Atlas Arenie. To tam udało mi się porozmawiać z ówczesnym wiceprezydentem M. Łodzi Tomaszem Trelą. Oto moje pierwsze pytanie i odpowiedź wiceprezydenta:
Czy ma Pan przekonanie, że organizowanie tych targów, w czasach nam współczesnych, ma jeszcze sens?
Tomasz Trela: Sens na pewno ma, chociaż wymiar tych targów i informacja która kiedyś, dziesięć czy piętnaście lat temu, miała zdecydowanie większą wartość. Dzisiaj dostępność do Internetu, powszechna praktyka „Drzwi Otwartych”, witryny internetowe każdej szkoły, dają bardzo duże możliwości, ale tu jest moment, żeby przyszedł młody człowiek – przyszły absolwent gimnazjum czy szkoły podstawowej i choćby porozmawiał ze swoimi rówieśnikami, którzy już uczą się w tej szkole, porozmawiał z jej nauczycielami. Ja uważam, że to jest takie uzupełnienie tej technologicznej zmiany, z którą mamy do czynienia w czasie cyfryzacji, powszechnego dostępu do wiedzy, informacji poprzez Internet. W moim przekonaniu nie powinniśmy odchodzić od targów edukacyjnych, bo one mają swój wymiar.
[Pełny zapis tej rozmowy – TUTAJ wywiad z Trelą
I to były ostatnie takie targi edukacyjne. Wiosną 2020 roku XXIII ŁTE zostały odwołane z powodu epidemii COVID. Od następnego roku organizowane były jedynie w formule e-targów, tak jak i w tym roku, choć nie ma już obostrzeń kowidowych…
O tym, że Łódzkie Targi Edukacyjne to przeżytek pisałem już w felietonie z 16 marca 2016 roku, zatytułowanym „Targi Edukacyjne – kto naprawdę ma z nich ożytek”. Oto jego fragment:
„Nie są mi znane obiektywne badania motywów i czynników, które przesądziły o podjęciu decyzji o wyborze szkoły ponadgimnazjalnej – bo tylko o takim można dywagować. Jakie w nich miejsce zajmują targi? Ale już od kilku lat gimnazja zorientowały się, że uczniów to mają generalnie z rejonu. Te z nich, które przyjmują drugie tyle uczniów, podbierając ich konkurencji, mają ich niezależnie od tego, czy zorganizowali na targach atrakcyjne stoisko, czy nie. To nie jest przypadek, że w sytuacji gdy władza nie zobowiązała tych szkół do urządzania stoiska – było ich w tym roku jedynie 3.
Czy naprawdę przyprowadzane zbiorowo pod nadzorem nauczycieli, w godzinach zajęć lekcyjnych, tabuny gimnazjalistów, realizują szczytne założenia zwolenników idei świadomego wyboru? […]
Przeto szanowni decydenci, dyrektorzy szkół i nauczyciele! Najwyższa pora na to, by przyznać, że „król jest nagi” i zaprzestać niczym nieuzasadnionego przepompowywania pieniędzy z miejskiego budżetu przeznaczonego na edukację na konto miejskiej spółki MTŁ!”
[Źródło: www.obserwatoriumedukacji.pl/]
Aby moje postulaty zostały zrealizowane musiała nadejść epidemia COVID, z konieczności władze musiały najpierw w 2020 roku odwołać tradycyjne targi w Atlas Arenie, zorganizować w latach 2021 i 2022 e-Targi Edukacyjne. Dopiero te doświadczenia przekonały władze Łodzi do zaniechania organizacji owych targów w wersji z „minionej epoki” i przejścia na wersję online….
I to jest powód, dla którego mogę napisać, ze „nie ma tego złego (COVID-a), co by na dobre (w e- wersji) dla absolwentów podstawówek nie wyszło…”
Włodzisław Kuzitowicz