
W minioną sobotę Jarosław Pytlak zamieścił na swym blogu „Wokół Szkoły” tekst: „W komentarzu do komentarzy – część pierwsza”. Informujemy o tyn fakcie dopiero dzisiaj – na swe usprawiedliwienie mamy jedynie wakacyjne rozluźnienie redakcyjnej dyscypliny… Jako że tekst ten jest nietypowy – kolega Pytlak wymienia w nim pozytywne elementy reformy Zalewskiej – nawet z takim „poślizgiem” zamieszczamy jego fragmenty:
Już dawno zauważyłem, że komentarze pod artykułami na blogu lub na fejsbuku są świetnym źródłem inspiracji. Czasem aż szkoda odpowiadać na konkretny wpis, gdy problem jest ciekawy i zasługuje na szersze omówienie. Dlatego ten artykuł i jeszcze kolejny poświęcę dwóm bardzo różnym tematom, bezpośrednio powiązanym z treścią wpisanych komentarzy.
Pierwszy, do którego chcę odnieść się tutaj, dotyczy ostatniego wpisu w „Aktualnościach”, a znalazłem go na fejsbuku. Jedna z dyskutantek napisała mianowicie, między innymi, tak:
(…) Czytam Pana teksty w których neguje Pan wszystko, co zrobiła w oświacie obecna ekipa. WSZYSTKO!!! Nie dostrzega Pan nic pozytywnego. NIC. (…)
Tak kategoryczna i pełna emocji wypowiedź poruszyła nieco moje sumienie, bowiem nie da się ukryć, że w publikacjach skierowanych przeciw reformie Zalewskiej rzeczywiście ograniczam się do krytyki, pomijając pozytywne aspekty działania obecnych władz. Wynika to z przekonania o ogromnej wadze szkód wyrządzonych w ciągu trzech ostatnich lat polskiej edukacji, dla których nie znajduję ani usprawiedliwienia, ani dostatecznej kompensaty. Trwając nadal w tym poglądzie, tym razem jednak – zgodnie z obietnicą daną Komentatorce – spróbuję wskazać pozytywy rządów pani minister Anny Zalewskiej w MEN.
Wycofanie obowiązku szkolnego dla dzieci sześcioletnich
Wiem, że bardzo wiele osób uważa to posunięcie za duży błąd z punktu widzenia potrzeb społeczeństwa i dobra samych małych dzieci. Ja natomiast uważam, że błędem było wprowadzenie obowiązku szkolnego dla sześciolatków w taki sposób, jak uczyniono to za kadencji pani minister Hall. Byłem i nadal jestem przekonany, że wyrównywanie szans edukacyjnych i inne korzyści wynikające z wczesnego rozpoczynania edukacji należy rozwiązać upowszechniając opiekę przedszkolną, obejmując ją subwencją państwową.[…]
Dla niektórych rok 1969 może kojarzyć się z premierą filmu „Pan Wołodyjowski”, dla innych z pomyślnym zakończeniem samotnego rejsu Leonida Teligi dookoła świata. Bezsprzecznie wszystkim – z pierwszym lądowaniem człowieka na Księżycu. Ale ja chcę dziś w tym, drugim w chronologicznej kolejności, eseju wspomnieniowego z cyklu „Moje lata . . . dziewiąte” przywołać z głębokiej pamięci cztery tygodnie, spędzone przed pięćdziesięcioma laty w harcerskim anturażu nad Bałtykiem, w miejscowości, wówczas mało komu znanej – w Poddąbiu.
Jednak nim przejdę do wspomnień z równie upalnego jak tegoroczne lato, sierpnia 1969 roku powinienem możliwie krótko zrelacjonować przynajmniej najważniejsze wydarzenia, które były moim udziałem w okresie tych dziesięciu lat, które minęły od wakacji 15-latka u wuja Hipolita do dni, które są treścią tego odcinka moich wspomnieniowych esejów. Aby nie rozbijać toku narracji – odsyłam po informacje na ten temat do załącznika – TUTAJ
Już po niespełna roku od powrotu do Łodzi z Gdyni, gdzie odbywałem moją niechcianą służbę w Marynarce Wojennej, po kilkumiesięcznej pracy w Komendzie Chorągwi Łódzkiej ZHP, od marca 1969, wróciłem do „mojego” poleskiego hufca ZHP, wybrany zastępcą komendanta tego hufca – na konferencji sprawozdawczo-wyborczej przez jego instruktorów.
I właśnie to co jest przedmiotem tych wspomnień miało być pierwszym, autorskim dziełem, które miało stać się moim „znakiem firmowym” w roli nowego wicekomendanta. A tym dziełem był obóz szkoleniowy dla ponad czterdziestoosobowej grupy nastoletnich harcerek i harcerzy – kandydatów do funkcji drużynowej/drużynowego drużyn harcerskich. Nie zuchowych tym razem!
Mając świadomość znaczenia tego wakacyjnego przedsięwzięcia, przygotowywałem się do niego już na wiele tygodni przed rozbiciem namiotów na skraju nadmorskiego lasu, na terenach – wtedy mało znanej w głębi kraju – wiosce Poddąbie, która do 1945 roku nosiło nazwę Neu Strand (Nowa Plaża). Zależało mi na tym, aby ten letni kurs drużynowych pod namiotami był niezależnym, kameralnym obozem (nie wchodzącym w skład większego zgrupowania) i by został zlokalizowany w atrakcyjnej, ale nie będącej kurortem, miejscowości.
Muszę w tym miejscu przypomnieć, że zaledwie 4 lata przed opisywanymi to zdarzeniami spędziłem 6 miesięcy w CSSMW w Ustce, gdzie nie tylko przebyłem typowe szkolenie dla rekrutów i złożyłem przysięgę wojskową, ale przede wszystkim byłem szkolony na operatora radiolokacji do pracy w jednostkach Marynarki Wojennej. I to dlatego, nieprzypadkowo, w maju 1969 roku, osobiście pojechałem na tzw. „zwiad kwatermistrzowski” do Ustki. Pierwsze kroki skierowałem do miejscowego nadleśnictwa, bo wszak obóz harcerski musi być w lesie. I tam pokazano mi bardzo dokładne mapy podległego im terenu i zasugerowano, że najodpowiedniejszą dla moich planów będzie lokalizacja właśnie w Poddąbiu. Jeszcze tego samego dnia dotarłem tam, pokonując ostatni odcinek drogi – z Machowinka do Poddąbia, w obie strony – pieszo. PKS-y jeszcze tam, poza sezonem, nie jeździły.
Foto: www.mojeurlopy.pl
Klifowy brzeg morza w Poddąbiu – jedyny widok, który od 1969 roku tam się nie zmienił…
Spodobało mi się tam, znalazłem konkretną łąkę, na której można było rozstawić namioty i obozową kuchnię, skąd niedaleko było do oficjalnego zejścia z wysokiego klifu na piękną szeroką, prawie dziką plażę, a przede wszystkim zawarłem wstępne porozumienie z kierownictwem jednego z (wtedy) dwu pobliskich zakładowych ośrodków kolonijno-wczasowych o prawie do (bezpłatnego) pobierania z ich studni głębinowej słodkiej wody dla potrzeb obozowej kuchni.
Minęły dwa miesiące i równo pół wieku temu, w ostatnim tygodniu lipca, stanął w wybranym przeze mnie miejscu obóz kursowy. Było tak jak sobie zaplanowałem: ok. czterdzieścioro uczestniczek i uczestników kursu, podzielonych na 5 zastępów, nieliczna kadra szkoleniowa, ratownik, kwatermistrz-zaopatrzeniowiec, księgowa i kucharka.
Foto: www.ustka.naszemiasto.pl
Schody na plażę w Poddąbiu. Wtedy były mniej eleganckie, ale z podobną ilością stopni…
Życie toczyło się w normalnym rytmie obozu harcerskiego: pobudka, zaprawa poranna (w naszym przypadku to truchcik do zejścia na plażę, tam klika ćwiczeń gimnastycznych, mycie w morzu, powrót po liczących kilkadziesiąt stopni schodach), ścielenie łóżek, apel z wciągnięciem flagi na maszt, śniadanie, blok zajęć przedpołudniowych (najczęściej praktycznych, ale także w formie „wykładu pod sosną”, obiad, relaks poobiedni, zajęcia sportowe, rekreacyjne (także plaża, kąpiel morska), kolacja… Wieczorem, na każdym obozie do tradycji należy ognisko, wokół którego siedzą harcerze, śpiewają piosenki, ktoś opowiada gawędę…
Ale nie tego roku z Poddąbiu… I nie tylko tam. Zapewne także na wszystkich obozach w północnej Polsce – bo od czerwca nie spadła tam ani kropla deszczu i nadleśnictwa wydały całkowity zakaz rozpalania ognisk w lesie…
Miała ta sytuacja swoje bardzo ważkie konsekwencje dla organizacji obozowych wieczorów. Nie wiem jak radzili sobie z tym zakazem komendanci innych obozów – pamiętam dokładnie czym ów zakaz zaowocował u nas, w Poddąbiu. Aby nie zubożyć obozowego życia o ten najbardziej więzotwórczy element jakim jest harcerskie ognisko, zdecydowałem, aby w specjalnym namiocie „świetlicowym”, przygotowanym na dni deszczowe, zamocować w jego centralnym miejscu świecznik, za który robił znaleziony na plaży, wypłukany przez morskie fale, odwrócony korzeniami ku górze, pieniek drzewa. Jego przycięte korzenie stały się ramionami tego świecznika, a do nich przymocowaliśmy świece… I przy ich blasku, jak wokół ogniska, gromadziliśmy się każdego wieczora.
Foto: www.uml.lodz.pl/aktualnosci/
Tomasz Trela, wiceprezydent Łodzi informuje dziennikarzy o bezpłatnych korepetycjach z matematyki dla maturzystów.
W poniedziałek, 29 lipca, rozpoczynają się bezpłatne korepetycje z matematyki dla maturzystów, którzy w sierpniu będą zdawać egzamin poprawkowy.
Zajęcia są bezpłatne, nie wymagają zapisów ani zameldowania w Łodzi, zapraszamy także uczniów z miast naszego regionu. Warto dodać, że uczestnicy miejskich korepetycji w latach poprzednich mieli imponującą, bo ponad 80-procentową zdawalność poprawek.
– Te korepetycje dla maturzystów to już nasza łódzka tradycja, zachęcam i w tym roku do udziału w zajęciach, na których uczeń decyduje o omawianych zagadnieniach a nauczyciel tłumaczy – powiedział Tomasz Trela, wiceprezydent Łodzi. – Wzorem lat ubiegłych korepetycje są z matematyki, bo ten przedmiot nadal sprawia kłopoty a i uczniowie są nim najbardziej zainteresowani. Zapraszam chętnych z Łodzi ale też z innych miast, pomożemy zrozumieć co niezrozumiałe.
Zajęcia będą odbywały się w siedzibie Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego przy ul. Żeromskiego, w poniedziałki, środy i piątki w godzinach 9 – 13. Początek 29 lipca, a ostatnie są zaplanowane na 9 sierpnia. Codziennie są trzy grupy, uczniowie mogą dowolnie wybierać dni, grupy, nauczycieli oraz godziny zajęć w których chcą uczestniczyć. […]
Szczegółowe informacje można uzyskać w sekretariacie CKZiU pod nr tel. 42 637 72 78
Źródło: www.www.uml.lodz.pl
O tej inicjatywie poinformował także „Dziennik Łódzki” w artykule Macieja Kałacha ”Matura 2019. Darmowa pomoc dla absolwentów z województwa łódzkiego, których w sierpniu czeka poprawka z matematyki”. Znalazła się tam jeszcze dodatkowa informacja:
Konkurencyjną ofertę ma Społeczna Akademia Nauk (SAN) w Łodzi. Ta niepubliczna uczelnia także zaprasza pechowców z maja na bezpłatny kurs. Zapisy trwają do 30 lipca. SAN informuje, że pierwsze spotkanie w ramach kursu jest wyznaczone na 1 sierpnia. Każde z dziewięciu takich spotkań potrwa trzy godziny.
Źródło: www.dzienniklodzki.pl
Foto: www.zspbialobrzegi.edu.pl
Portal Prawo.pl zamieścił informację o najnowszej inicjatywie posłów PiS – nowelizacji ustawy „Prawo oświatowe”, polegającej na przekazaniu MON prawa do merytorycznego nadzoru nad realizacją programu przedmiotu „edukacja wojskowa”. Oto fragmenty tego materiału:
[…] Sejm uchwalił nowelę Prawa oświatowego wniesionym przez posłów PiS. Zmiany mają określić status klas mundurowych w szkołach i zapewnić Ministerstwu Obrony Narodowej większy wpływ na ich organizowanie. […] Ustawa wprowadzi nowy rodzaj klas – oddziały przygotowania wojskowego w wyliczeniu szkół ponadpodstawowych. Będzie to oddział szkolny, w którym są prowadzone zajęcia z zakresu edukacji wojskowej, zorganizowany zgodnie z wytycznymi resortu obrony. […]
Dalej dowiadujemy się, że po wprowadzeniu tych zmian absolwenci tych nowych klas „wojskowych” będą mieli ułatwienia w rekrutacji do wojska a także w przypadku aplikowania do uczelni wojskowych. Po odbyciu przez nich skróconej służby przygotowawczej i złożeniu przysięgi staną się żołnierzami rezerwy. A oto końcowy fragment przytaczanej informacji:
Klasy wojskowe i policyjne już od dawna funkcjonują w niektórych liceach, ich istnienie nie ma natomiast odpowiedniego oparcia w przepisach. Jak tłumaczą autorzy projektu, MON nie ma realnego wpływu na to, w jaki sposób prowadzi się zajęcia w klasach mundurowych. W świetle obowiązującego prawa resort może oferować pewien zakres wsparcia (np. pomoc w realizacji zajęć, programy szkolenia młodzieży, szkolenie nauczycieli), ale nie może określać standardów i egzekwować ich spełnianie.
Po zmianach uprawnienia w tym zakresie przyzna MON ustawa, zasady uregulowane zostaną w rozporządzeniu. Autorzy projektu postulują również wyodrębnienie przedmiotu specjalistycznego: „edukacja wojskowa”. Ich zdaniem umożliwi to zorganizowanie kształcenia klas mundurowych na wzór analogiczny do oddziałów sportowych w szkołach ogólnodostępnych. Teraz edukacja wojskowa jest częścią edukacji dla bezpieczeństwa, co utrudnia elastyczne kształtowanie programu.
Cała informacja „Klasy mundurowe pod kontrolą MON” – TUTAJ
Źródło: www.prawo.pl/oswiata/
Komentarz redakcji:
A co z tymi klasami, w których uczniowie wolą mundur policjanta lub strażaka?
Foto: screen ze strony www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju
Minister Edukacji Narodowej Dariusz Piontkowski. Co on robił na święcie policji?
Poniżej zamieszczamy informację ze strony TVN24, która nie wymaga komentarza:
[…] W sobotę po południu ulicami Białegostoku po raz pierwszy przeszedł Marsz Równości. Przejście uczestników marszu kilkakrotnie próbowali zablokować kibice, policja musiała użyć gazu. W uczestników rzucano kamieniami, jajkami i petardami. Wiceszef MSWiA Jarosław Zieliński poinformował, że zatrzymanych zostało 25 osób.
Sprawę skomentował w rozmowie z TVN24 minister edukacji Dariusz Piontkowski. – Tego typu marsze, wywoływane przez środowiska próbujące forsować niestandardowe zachowania seksualne, budzą ogromny opór nie tylko na Podlasiu, także w innych częściach Polski. W związku z tym warto się zastanowić, czy w przyszłości tego typu imprezy powinny być organizowane – powiedział. Jego zdaniem, tego typu marsze „powodują zamieszki, a mogą powodować zagrożenie zdrowia wielu przygodnych obywateli. Trzeba się poważnie zastanowić, w jaki sposób rozwiązać ten problem – mówił.[…]
Cały materiał „Minister edukacji o marszach równości: warto się zastanowić czy powinny być organizowane”, w tym krótka relacja filmowa z sobotnich wydarzeń w Białymstoku i wypowiedź ministra Piontkowskiego na ten temat – TUTAJ
Źródło: www.tvn24.pl
Poprzedni felieton zakończyłem słowami: „Do kolejnego felietonu – już wiem o czym on będzie”. I to prawda – już przed tygodniem „chodził za mną” temat, dla którego miałem już nawet tytuł:
„Wszyscy klną na skutki deformy edukacji, ale są i tacy, którzy mają za co być jej wdzięczni!”
A więc zaczynam – od przypomnienia pewnego szczegółu, którym już przed dwoma laty mało kto się zajmował. Mam na myśli dalsze losy edukacyjne ostatnich uczennic i uczniów pierwszych klas gimnazjów, którzy nie otrzymali promocji do klasy drugiej, a którzy z powodu wygaszania tego typu szkoły, czyli nie tworzenia następnych klas pierwszych, zostali cofnięci do szkół podstawowych (które już raz ukończyli – przed rokiem) i tam kontynuowali naukę w klasach siódmych – razem ze swoimi młodszymi o rok koleżankami i kolegami. Nie był to oczywiście statystycznie znaczący problem, ale…
We wrześniu 2017 roku, w trybie prośby o dostęp do informacji publicznej, o którą wystąpiłem do Wydziału Edukacji UMŁ, otrzymałem już po kilku dniach tabelę, z której mogłem dowiedzieć się, że w 42 łódzkich gimnazjach promocji do klasy drugiej nie otrzymało 160 uczniów (płci obojga). Na tę liczbę złożyły się przypadki braku promocji w 35 szkołach, gdyż w 7 gimnazjach zdali do drugiej klasy wszyscy uczniowie klas pierwszych. Ale i w szkołach, w których zdarzyły się przypadki repetentów sytuacja była bardzo zróżnicowana: w 6 gimnazjach nie zdał tylko jeden uczeń, w 5-u – po dwie osoby nie otrzymały promocji, w 4-ech – było takich po 3 osoby, w 6-u – po 5 osób, zaś w 4-ech gimnazjach – to 6 lub 7 osób, które musiały wrócić do podstawówek.. Ale były także 3 gimnazja, w których promocji do drugiej klasy nie otrzymało po 11 uczniów i 2 gimnazja z 9-oma osobami bez promocji.
Rodzi się pytanie: czy to dużo czy mało? Według danych z Systemu Informacji Oświatowej (SIO)* w roku szkolnym 2016/2017 we wszystkich klasach I gimnazjów dla młodzieży (bez szkół specjalnych) promocji do klasy II nie otrzymało 8 800 uczniów.
To właśnie oni, jeśli to traumatyczne przeżycie z czerwca 2017 roku podziałało na nich mobilizująco, zdając przed rokiem do klasy VIII – zakładam że w przeważającej większości – ukończyli w tym roku szkolnym podstawówkę – aplikowali do szkół średnich i, zapewne w ostateczności, do szkół branżowych. W tej rekrutacji spotkali się ze swoimi kolegami z ówczesnej klasy pierwszej gimnazjów, czyli DZIĘKI REFORMIE ZALEWSKIEJ nie stracili roku w swej ścieżce edukacyjnej!
Sytuacja powtórzyła się po roku. W Łodzi z drugiej do trzeciej klasy promocji nie otrzymało 138 gimnazjalistów*. I oni także (od 1 września 2018 roku) wrócili do szkół podstawowych – do VIII klas i także w tym roku zostali absolwentami, walczącymi o miejsca w szkołach ponadpodstawowych, równolegle ze swymi byłymi kolegami gimnazjalistami. Zakładam, że w skali Polski było takich osób także niewiele mniej niż w roku 2017 i przyjmuję, że było ich około 8 000. W sumie daje to liczbę ponad 16 tysięcy „szczęściarzy”, którzy mają za co dziękować pomysłodawcom, inicjatorom i wykonawcom deformy polskiej edukacji.
Może ta liczba jest nieprecyzyjna. Może. Ale to znaczy, że w tysiącach liczy się tych, którzy w gimnazjach nie garnęli się zbytnio do nauki i tylko dzięki likwidacji gimnazjów nic na tym nie stracili. A to znaczy, że w ok. szesnastu tysiącach domów ich rodzice mają za co być wdzięczni „Dobrej Zmianie”. A to znaczy, że może ich być nawet 30 tysięcy – potencjalnych wyborców!
A wybory tuż tuż…
Napisałem o o tym niezauważanym przez nikogo zjawisku tak trochę z przekory: żeby nie było, że nie ma nikogo, kto ma powody aby się cieszyć podczas tegorocznej rekrutacji do szkół ponadpodstawowych.
Na koniec jeszcze jeden ważny szczegół tej sytuacji. Ci z „bohaterów” tego felietonu którzy dostali się do liceów i techników, jeśli dotąd sobie tego nie uświadomili, wkrótce do tego dojdą, że i tak stracą jeden rok w uczniowskim życiu, gdyż w liceum i w technikum będą uczyli się o rok dłużej niż ich byłe koleżanki i koledzy z gimnazjów.
Ale za to nie będą z nimi konkurowali o miejsca w szkołach wyższych. I – zdaniem twórców zreformowanych podstaw programowych – będą o wiele lepiej naumiani…
Włodzisław Kuzitowicz
*Źródło: Portal Samorządowy
**Podaję za publikacją z łódzkiego dodatku „Gazety Wyborczej”
Foto:www.facebook.com/ceknazubardzkiej/
Dr Dobrosław Bilski
Wczoraj na portalu Prawo.pl zamieszczono zapis wywiadu, jakiego Beacie Imielskiej udzielił dr Dobrosław Bilski, który na swym fejsbukowym profilu zainicjował 6 lipca akcję zbierania podpisów pod pozwem zbiorowym rodziców – absolwentów tzw. „podwójnego rocznika”. Oto fragmenty tego wywiadu:
Beata Igielska: Córka dostała się do liceum, ale jak rozumiem, z pozwu Pan nie rezygnuje?
Dr Dobrosław Bilski, wykładowca akademicki z Łodzi, pedagog, ojciec dziecka z podwójnego rocznika: Nie. Powody, dla których pozew powstaje, dotyczą nie tylko rekrutacji. Chcemy solidnie udokumentować szkody, jakie poniosły dzieci z podwójnego rocznika. To dość skomplikowane. Wyniki rekrutacji są dowodami sztywnymi i łatwymi do zebrania. Ale to nie są jedyne szkody, jakie chcemy udokumentować.[…]
O jakich szkodach mówimy? Jak chcą je Państwo dokumentować?
Przed nami uzyskanie prejudykatu, gdy uda nam się wskazać, jakie organy państwa złamały prawa tych dwóch roczników wynikające z konstytucji, ustaw, międzynarodowych konwencji. To nie jest wcale takie proste.
Trudno ustalić, kto winien: MEN, który stworzył ustawę o zmianie ustawy o systemie oświaty, Sejm, który ją przyjął czy prezydent, który podpisał?
To moje kluczowe pytania. Obecnie prawnicy podpowiadają nam, że winę za ten stan ponosi organ prawodawczy, więc parlament. Ale na to nakłada się ustawa o zmianie ustawy. Sytuacja nie jest do końca czytelna. Dlatego obecnie postępujemy zgodnie ze wskazówkami prawników: wskazujemy listę szkód, ustalamy organ ponoszący za nie odpowiedzialność. Potem musimy udowodnić te szkody. Dopiero, kiedy sąd uzna dowody wskazujące, że doszło do naruszenia praw uczniów z podwójnego rocznika, pojawi się możliwość indywidualnego dokumentowania szkód i występowania o odszkodowanie finansowe. Artykuł 77 Konstytucji RP nie ogranicza szkód wyłącznie do materialnych, zatem mogą to być szkody niematerialne. Te ostatnie trudno wycenić, będzie to musiał zrobić sąd.
O jakiego rodzaju szkodach mówimy?
Korzystając z wakacyjnej pory, gdy „gorących tematów”, które w trakcie roku szkolnego zwykle zajmowały miejsce na stronie „Obserwatorium Edukacji” jest mniej, postanowiłem raz w tygodniu prezentować jeden odcinek z serii moich „esejów wspomnieniowych”, których cykl zatytułowałem „Moje lata . . . dziewiąte”. Będę w nich wracał pamięcią do wydarzeń z okresu wakacji – począwszy od roku 1959 – które zasługują na ich przywołanie. I będą to, kolejno, wspomnienia z wakacji roku 1969, 1979, 1989… Jeszcze nie wiem, czy poświęcę także tekst wspomnieniom sprzed dziesięciu lat… Ale w każdym z tych wspomnień będzie coś takiego, co jak najbardziej pasuje do tradycyjnego profilu tematycznego tego redagowanego przeze mnie informatora edukacyjnego.
Co takiego godnego wspomnienia wydarzyło się w moim życiu przed 60-oma laty?
Tamtego lata moja złotniańska drużyna harcerska nie uczestniczyła w żadnym obozie, więc i ja zostałem bez zorganizowanej formy wakacyjnego wypoczynku. Kolonii letnich, w skali, takiej, jak to w późniejszych peerelowskich czasach bywało, władza jeszcze nie organizowała, a moich rodziców na wspólne ze mną wakacje nie było stać. Stąd wziął się pomysł, aby dać mi trochę kasy na przejazdy, i abym – po raz pierwszy w życiu samodzielnie (w wieku 15-u lat) – pojechał w odwiedziny do mamy krewnych w okolice dzisiejszego pogranicza Mazowsza i Podlasia. Ale po drodze miałem odwiedzić brata mamy, wujka Hipolita – nauczyciela, kierownika szkoły podstawowej w Janówku k.Starej Miłosnej – na wschód od Warszawy, miejsce, gdzie rozwidlają się szosy na Siedlce, Terespol i na Garwolin, Lublin. Dziś ten teren określany jest nazwą „Zakręt” i bezpośrednio sąsiaduje z zachodnią granicą warszawskiej dzielnicy Wesoła.
Wujek Hipolit Malinowski był tam kierownikiem małej czteroizbowej szkoły wiejskiej od niedawna…
Bo wcześniej – w latach 1949 – 1954 odsiedział cały zasądzony pięcioletni wyrok we Wronkach – za powojenną działalność w organizacji WiN (był szefem wywiadu Obwodu Zambrów, pseudonim „Łęk”)*, przedtem – w czasie wojny, walczył w oddziałach AK w okolicach Zambrowa. W 1947 roku wujek Hipolit wraz z żoną Heleną (też nauczycielką) przeprowadził się ze wsi Szepielaki, w której od przedwojny pracowali w małej wiejskiej szkółce, właśnie do owego Janówka. Ale i tam wkrótce znalazło go UB. Został aresztowany i po krótkim procesie – skazany na 5 lat ciężkiego więzienia we Wronkach. Po odbyciu kary wujek nie miał prawa wrócić do zawodu – pracował jako magazynier w warszawskiej fabryce cukierków „22 LIPCA (dawniej E. Wedel). Dopiero w ramach „popaździernikowej odwilży”, poluzowania reżimu przez Władysława Gomółkę, został zrehabilitowany, mógł wrócić do nauczycielskiego zawodu. Został ponownie kierownikiem szkoły, którą od chwili jego aresztowaniu kierowała jego żona. I tam właśnie, w dwa lata po tym fakcie, dotarłem w owe słoneczne lipcowe dni.
Foto:www.szkola-zakret.pl
Wujek Hipolit Malinowski przed szkołą w Janówku (dziś Zakręt)
Musiałem przypomnieć ten fragment wujkowej biografii, nie po to aby pochwalić się, że miałem w rodzinie „żołnierza wyklętego”, ale aby na tym tle jeszcze wyraziściej zaistniało wydarzenie, które miało swoje konsekwencje w mojej późniejszej drodze do zawodu pedagoga-wychowawcy.
Przechodząc do sedna tematu – spędziłam tam kilka dni w sielankowym klimacie wylegiwania się na kocu w sadku, pojadania pajd chleba domowego wypieku, smarowanych masłem własnego wyrobu, polanych miodem z wujowej pasieki. Do popicia – zimne zsiadłe mleko wprost z piwnicy – takie, że można je było krajać nożem..
.
Ale nie to jest tematem tych wspomnień. Zaraz pierwszego dnia, zwiedzając pomieszczenia opustoszałej szkoły, trafiłem do salki,w której stała szafa, pełniąca funkcję szkolnej biblioteki. Była szeroko otwarta, a znaczna część liczącego kilkaset egzemplarzy księgozbioru leżała nieopodal, porozkładana na stolikach i krzesłach. Naszedł mnie na tym wuj, i zachęcił: Śmiało, śmiało. Poszukaj co cię z tego zainteresuje, i czytaj sobie do woli.
Dziś już nie pamiętam, czy wybrałem kilka książek, czy od razu tylko ten jeden, opasły tom, który przez najbliższe dni przeczytałem „jednym tchem”, od deski do deski. Oto okładka tego dzieła – znalazłem to zdjęcie w internecie, ale dokładnie taką sama okładkę miała książka, która mnie wtedy, latem 1959 roku, tak zafascynowała:
Foto: www.lubimyczytac.pl/ksiazka/
Wczoraj o godz. 20:00 w studiu Radia Łódź zasiedli goście redaktora Macieja Trojanowskiego, którzy podjęli rozmowę na temat aktualnej sytuacji w oświacie, będącej konsekwencją problemów wynikających z rekrutacją „podwójnego rocznika” absolwentów: ostatnich klas gimnazjów i ósmych klas szkół podstawowych. Gośćmi Macieja Trojanowskiego byli:
Foto:screen z nagrania [ www.radiolodz.pl]
Siedzą – od lewej: dr hab. Beata Jachimczak, prof. Uniwersytetu Adama Mickiewicza i Dorota Gryta – zastępca dyrektora wydziału edukacji Urzędu Miasta Łodzi…
Foto:screen z nagrania [ www.radiolodz.pl]
… a także Bartłomiej Dyba-Bojarski – radny Rady Miejskiej w Łodzi (PiS), Marek Ćwiek – prezes ZOŁ ZNP i Jan Lipiński – z Międzyregionalnej Sekcji Oświaty i Wychowania Ziemi Łódzkiej NSZZ „Solidarność”.
Nagranie filmowe dyskusji przed mikrofonami Radia Łódź – TUTAJ
Źródło: www.radiolodz.p
Łódzki Kurator Oświaty Grzegorz Wierzchowski prezentuje planszę z wersją dla niesłyszących
Na stronie ŁKO zamieszczono komunikat, informujący o konferencji prasowej, jaką w Urzędzie Wojewódzkim zorganizował ŁKO Grzegorz Wierzchowski. Konferencja ta została zorganizowana, naszym zdaniem, wyłącznie po to, aby kurator mógł pokazać, że wszystko z rekrutacją do szkół ponadgimnazjalnych/ponadpodstawowych jest cudownie, ze nie ma żadnych powodów do ogłaszania dramatycznych apeli o ratunek dla „podwójnego rocznika” i obwiniania o cokolwiek edukacyjną reformę „Dobrej Zmiany”.
Oto obszerny fragment tego komunikatu:
[…] Miejsca w nowych szkołach [województwa łódzkiego]znalazło już 96,5 proc. absolwentów szkół podstawowych i 95,9 proc. absolwentów gimnazjów. To w sumie 40 211 uczniów.
Do żadnej z wybranych przez siebie szkół w naszym regionie nie dostało się dotychczas 1 572 kandydatów. W samej Łodzi liczba niezakwalifikowanych wynosi 460.
Wszyscy ci uczniowie wezmą udział w rekrutacji uzupełniającej, która powinna rozwiązać ich problem. Według danych napływających z samorządów, w szkołach województwa łódzkiego wciąż jest 14 404 wolnych miejsc. – Nie będzie więc sytuacji, że ktoś nie znajdzie w szkole miejsca. Te miejsca są – podkreślił kurator Grzegorz Wierzchowski.
Tym samym potwierdziły się wcześniejsze prognozy mówiące o tym, że w województwie łódzkim nie zabraknie miejsc ani dla absolwentów szkół podstawowych, ani dla absolwentów gimnazjów. Szkoły we współpracy z samorządami na długo przed początkiem rekrutacji podjęły bowiem działania zmierzające do zwiększenia liczby sal lekcyjnych w swoich budynkach, a co za tym idzie – liczby miejsc dla nowych uczniów. […]
Cały komunikat „96 procent uczniów zakwalifikowanych do szkół. Podsumowanie I etapu rekrutacji – TUTAJ
Źródło:www.kuratorium.lodz.pl












