
Foto: Stock [www.google.com]
Na stronie „Gazety Prawnej” zamieszczono zaktualizowany tekst z maja, pt. „Podwyżki dla nauczycieli, zmiany w pensum i awansie zawodowym. Oto szczegóły propozycji MEiN”. Udostępniamy jego najbardziej „treściwe” fragmenty:
[…]
21 września odbędzie się kolejne posiedzenie zespołu ds. statusu zawodowego pracowników oświaty, w skład którego wchodzą przedstawiciele MEiN, związków zawodowych i korporacji samorządowych. Udział w spotkaniu potwierdziły wszystkie trzy centrale związkowe: ZNP, FZZ i Solidarność.
Po ubiegłotygodniowym spotkaniu zespołu MEiN miało przesłać związkom zawodowym i samorządom konkretne propozycje, które staną się podstawą do negocjacji na kolejnym spotkaniu 18 maja. Wiadomo było, że zmianie ma ulec wysokość pensum – zostanie ono podwyższone o dwie godziny, ale tylko tym nauczycielom, którzy będą chcieli więcej zarabiać. Ci, którzy chcą zostać przy dotychczasowych stawkach będą pracowali tyle, ile obecnie.[…]
Wynagrodzenie zasadnicze ma być uzależnione od:
-poziomu wykształcenia – ograniczenie obecnej tabeli do grupy nauczycieli posiadających wykształcenie wyższe magisterskie i przygotowanie pedagogiczne oraz grupy pozostałych nauczycieli;
-etapu rozwoju zawodowego nauczyciela – kwotowy (stały) wzrost wynagrodzenia zasadniczego w związku z uzyskaniem, odpowiednio, stopnia nauczyciela mianowanego oraz stopnia nauczyciela dyplomowanego;
Wynagrodzenie ma składać się z :
-wynagrodzenia zasadniczego,
-dodatku za wysługę lat
-wynagrodzenia za godziny ponadwymiarowe i doraźnych zastępstw
-wynagrodzenia za pełnienie powierzonych funkcji (ewentualne rozszerzenie funkcji uprawniających do dodatku),
-dodatku za warunki pracy
-dodatku motywacyjnego
-innych składników wynikających ze stosunku pracy:
-nagród (w tym nagród jubileuszowych i nagród za osiągnięcia dydaktyczno-wychowawcze), -odpraw,
-dodatkowych wynagrodzeń rocznych,
-dodatku za pracę w porze nocnej;
Nowością ma być wprowadzenie dodatku za specjalizacje zawodowe.[…]
Wynagrodzenie zasadnicze nauczycieli prezentowałoby się następująco
-nauczyciel stażysta i nauczyciel kontraktowy – 3 500 zł brutto(125 proc. minimalnego wynagrodzenia za pracę i wzrost w stosunku do dotychczasowych stawek o odpowiednio 551 i 466 zł brutto.)
-nauczyciel mianowany – 3 900 zł brutto (+455 zł brutto)
-nauczyciel dyplomowany – 4 500 zł brutto (+454 zł brutto) […]
MEiN proponuje zmniejszenie liczby stopni awansu zawodowego. Likwidacji ma ulec stopień nauczyciela kontraktowego. W okresie przejściowym nauczyciele kontraktowi z zaawansowanym stażem wynikającym z obecnego systemu awansu, mogliby liczyć na przyspieszenie uzyskania stopnia nauczyciela mianowanego.
Wprowadzenie do zawodu nauczyciela ma trwać co najmniej cztery lata. Po tym czasie ma być przeprowadzony wystandaryzowany egzamin zewnętrzny. Będzie się on składał z części praktycznej i teoretycznej. […]
Cały artykuł „Podwyżki dla nauczycieli, zmiany w pensum i awansie zawodowym. Oto szczegóły propozycji MEiN” – TUTAJ
Źródło: www.serwisy.gazetaprawna.pl
Przeczytaj także:
Na stronie ZG ZNP – „ZNP: Jutro, 21.09 rozmawiamy z MEiN” – TUTAJ
Kontynuując temat ocen szkolnych – proponujemy lekturę dwu tekstów, jakie w sobotę i niedzielę zamieścił na swoim profilu Tomasz Tokarz:
18 września
Co powinien robić wspierający dorosły – zamiast bawienia się w ocenianie.
1. Rozpoznać kontekst w jakim działa z uczniem (warunki, okoliczności, wymagania zewnętrzne)
2. Rozpoznać siebie samego i swoją rolę. W jaki sposób mogę pomóc uczniowi?
3. Poznać ucznia (jego potencjał, mocne strony, cechy osobowości, które mogą mu pomóc w uczeni się)
4. Pomóc uczniowi określić kierunek działania i cele, do których warto zmierzać.
5. Zaplanować (wraz z uczniem) proces realizacji celów (stworzyć harmonogram i plan działań).
6. Pomóc uczniowi wybrać odpowiednie zadania, które są dopasowane do jego możliwości i preferencji.
7. Pomóc mu znaleźć odpowiednią dla niego metodę uczenia się za pomocą narzędzi, które mu odpowiadają
8. Pomóc znaleźć mu materiały, na podstawie których może się skutecznie uczyć oraz ludzi, którzy mogą mu przekazać użyteczne informacje.
9. Pomagać przezwyciężać trudności na jakie napotyka uczeń i zmobilizować go do działania, do których się zobowiązał i które leży=ą w jego interesie (np. przez zauważenie i docenienie rozwijających postaw i zachowań)
10. Monitorować pracę ucznia i udzielać mu rozwojowej informacji zwrotnej (jak może się lepiej uczyć)
19 września
Dziś zaczynamy kolejny tydzień od tekstu autorstwa Krystiana Ostrowskiego, który w miniony piątek (17 września 2021 r.) został zamieszczony na fanpage „Szkolnej Rewolucji”. U nas tylko jego fragmenty – pełną wersję przeczytajcie „u źródła”:
OCENY ZABIJAJĄ!
Dosłownie i w przenośni. To nie żart. Ocenianie powinno być NIELEGALNE i KARALNE.
Oceny zabijają piękno nauki. Zabijają naturalną motywację wewnętrzną, z którą się rodzimy. Zabijają chęć nauki dla poznawania świata. Sprawiają, że uczniowie nie uczą się dla siebie i nie chcą zdobywać wiedzy, lecz pragną ocen. Wielu z nich nie obchodzi tak naprawdę czy to, czego się uczą jest prawdą i czy ma sens pod warunkiem, że dostaną dobrą ocenę. Można więc powiedzieć również, że oceny ogłupiają i odbierają intelektualną godność uczniowi.
Oceny zabijają rodziny, relacje i miłość, gdyż są często powodem bezsensownych kłótni, i sprawiają, że nawet inteligentni i mądrzy rodzice padają ofiarą manipulacji, i zamiast widzieć w dziecku człowieka, widzą ucznia. […]
Oceny oszukują, a oszustwo jest karalne i powinno być nielegalne. Oszukują sprawiając, że uczeń ze średnią 5,0 uważa, że jest mądry, że dostanie dobrą pracę, że osiągnie sukces, a czasem nawet, że jest lepszy od innych. Oszukują jego rodziców, którzy też tak uważają. Oszukują sprawiając, że uczeń ze średnią 2,0 sądzi, że jest głupi, że nie ma dla niego miejsca w społeczeństwie, że nie ma szansy na sukces, że jest gorszy od innych.[…]
Oceny stały się narzędziem dyscyplinującym w rodzinach, bronią w ręku nieświadomych rodziców, którzy zamiast pogłębiać swą wiedzę w dziedzinie rozwoju dziecka, psychologii – w szczególności rozwoju mózgu nastolatka czy neurodydatktyki – warunkują nimi przywileje takie jak kieszonkowe, wyjazdy na wycieczki, wyjścia na imprezy. […]
Oceny sprawiają, że oceniamy zamiast doceniać, bo prościej jest zweryfikować liczbę, niż opis osiągnięć. Nie doceniamy wysiłku, trudu, starań, bo nie da się ich wyrazić liczbą. Tak samo, jak przyjaźni czy miłości, które paradoksalnie są najwyższymi wartościami w życiu. Uczniowie to ludzie, NIE LICZBY! Nie można ich wartości obliczać kalkulatorem! Nie można ich wartościować za pomocą średnich ocen. To jest nieludzkie.
Oceny promują niesprawiedliwość, gdyż ocena ocenie nie równa: kryteria i łatwość otrzymania oceny celującej różnią się między szkołami i nauczycielami, więc uczniowie z tą samą oceną z danego przedmiotu mogą posiadać całkowicie inną wiedzę, na podstawie której są później przyjmowani do szkół średnich czy wyższych, co czyni cały system niesprawiedliwym. […]
Czy stanie się tradycją, że moje niedzielne felietony będą echem środowych spotkań w „Akademickim Zaciszu”? Bo to już taki drugi raz. Jak by co, to nie moja wina. Wszystko za sprawą profesora Romana Lepperta, który zaprasza tam takich rozmówców i proponuje im takie tematy do rozmowy, że wypowiadane tam poglądy „chodzą” – pewnie nie tyle za mną – przez kilka następnych dni. A w tym tygodniu, jakby tego było mało, na treści tez tam głoszone przez Mikołaja Marcelę nałożył się jeszcze opublikowany wczoraj przez „Krytykę Polityczną” wywiad z nim, którego tytuł nie może nikogo zaangażowanego w edukacyjny dyskurs o przeszłości systemu szkolnego pozostawić obojętnym: „Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować”.
Jeśli Szanowna Osobo Czytająca ten felieton nie widziałaś owego środowego wystąpienia autora niedawno wydanej przez – nomen omen – wydawnictwo „Znak” książki „Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat”, a której treść była osią przewodnią tamtego środowego spotkania, jeśli nie możesz nawet teraz poświecić dwu godzin, aby wejść na You Tube i zapoznać się z pytaniami gospodarza Zacisza – prof. Leperta i odpowiedziami, jakie na nie udzielał dr Marcela – dla uzasadnienia tego co w reakcji na tamte twierdzenia za chwilę mam zamiar napisać – muszę choć dwie „reprezentatywne” dla głoszonych tam przez owego szkołoburcę z cenzusem naukowym poglądów zacytować. Oto one:
Jeżeli w ogóle chcemy myśleć o bardzo głębokim przebudowaniu fundamentów szkoły, musimy rozciągnąć tą dopuszczalna dla nas myśl tak szeroko, żeby wprowadzenie bardzo głębokich zmian nie wydawało się czymś szalonym, tylko żeby wydawało się czymś rozsądnym – w porównaniu z likwidacją szkoły.
Ja jestem bardziej [niż za likwidacją szkoły] za zniesieniem obowiązku szkolnego, zastąpieniem go prawem do edukacji, a z drugiej strony[…] mimo całego mojego optymizmu, i tego że jestem utopistą, […] to nie mam złudzeń, że nie będzie tak, że uda się tak z dnia na dzień coś zlikwidować, czy cokolwiek nagle przestanie istnieć. Ja bym chciał, abyśmy zaczęli dopuszczać myśli, że można odejść od tego modelu funkcjonowania, że możemy sobie wyobrazić rozmaite inne sposoby funkcjonowania szkoły w systemie publicznym…
Ale pewnie nie zdecydowałbym się w tak krótkim odstępie czasu (po zaledwie dwu tygodniach) uczynić tematem felietonu treści debaty w „Akademickim Zaciszu”, gdyby nie wywiad, jaki Katarzyna Przyborska przeprowadziła z Mikołajem Marcelą, którego zapis opatrzony tytułem „Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować”,który zamieszczono wczoraj (18 września 2021 r.) na stronie „Krytyki Politycznej”.
Oto zapis pierwszego pytania i odpowiedzi:
Wydaje się, że instytucja szkoły rozpada się na naszych oczach. Nauczyciele odchodzą z pracy, pod hasłem Wolna Szkoła protestują samorządowcy, organizacje nauczycielskie, uczniowskie i obywatelskie. A pan zdaje się wołać: „Do dna, do dna! Niech sczeźnie!”.
Mikołaj Marcela: Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować. Oczywiście hasło Wolna Szkoła bardzo mi się podoba, ale trzeba zdefiniować, co przez to rozumiemy. To nie jest tak, że szkoła traci autonomię i staje się ideologiczna dopiero teraz, odkąd do pracy wzięli się ministra Zalewska, minister Piątkowski i minister Czarnek. Dotychczasowy model szkoły z zasady nie jest autonomiczny, jest ideologicznym narzędziem państwa i wolności jest w nim niewiele, o czym całkiem niedawno w wywiadzie dla Krytyki Politycznej mówiła Zofia Grudzińska. […]
Cały zapis wywiadu z Mikołajem Marcelą – TUTAJ
Na wszelki wypadek, z myślą o „mniej czasowych” czytających, wybrałem kilka wypowiedzi Mikołaja Marceli, jakie padły podczas tamtego wywiadu i te „wypisy” utrwaliłem na pliku PDF – TUTAJ
Jako swoistą inspirację moich refleksji wybrałem ten fragment wypowiedzi Mikołaja Marceli:
„Trzeba sobie to jasno powiedzieć: szkoła tłamsi i przygotowuje do pokornego znoszenia narzucanych obowiązków, do pracy, często pracy bez sensu. […] Potrzebę szkoły często uzasadnia się właśnie tym, że przygotowuje ona do dorosłego życia, w którym będzie trzeba wiele godzin codziennie ślęczeć przy biurku i wykonywać jakieś bezsensowne zadania.
I – moim zdaniem – na tym polega ta niezniszczalność modelu pruskiej szkoły w oświacie XXI wieku. Jak wiadomo – jej celem było takie kształcenia młodych ludzi, aby ich to „trenowała” do posłuszeństwa i podporządkowania się formalnym autorytetom, czyli aby byli oni posłuszni poleceniom swoich przełożonych. Rewolucja przemysłowa w XIX wieku spowodowała boom na ten typ „absolwenta” – fabryki potrzebowały takich posłusznych robotników i urzędników.
Osiem lat w akademickim świecie. Od dumy do rozczarowania
Moje prace dodatkowe i warte wspomnienia wakacje
Kończąc poprzednią 5. część roz. IV poinformowałem, że zanim opiszę miesiące i tygodnie, poprzedzające podjęcie nowej pracy – po wygaśnięciu umowy o pracę na UŁ, dotrzymam słowa i napiszę obiecaną już część, w której będzie o moich pracach dodatkowych (poza UŁ) i o tym, co robiłem podczas wakacji – prywatnie. W pierwszej części roz. IV. napisałem:
Będą jeszcze dwie części, swoiste aneksy do owej historii o pracy na UŁ. Pierwsza – to wspomnienie kolejnych (w latach 1976 i 1977) obozów harcerskich (z Kubusiem) oraz krótka opowieść o mojej wakacyjnej „przygodzie” w Szwecji, którą przeżyłem latem 1978 roku, a której nie mogą pominąć z powodu jej związku z wcześniejszymi wspomnieniami, w których już kilkakrotnie pojawiał się Lucek – ten poznany w 1964 roku na obozie w Harkabuzie. W drugim aneksie wspomnę o dwu miejscach pracy poza uczelnią, na które otrzymałem zgodę „pierwszego pracodawcy”, a którymi były: Studium Pracowników Socjalnych (tak nazwę tej szkoły zapamiętałem) oraz Zespół Szkół Budowlanych nr 3 przy ul. Kilińskiego 159 w Łodzi.
Po przemyśleniu tego pomysłu i wstępnej analizie materiałów którymi dysponuję, postanowiłem, że o wszystkim zapowiedzianym wtedy napiszę w jednym „aneksie”, i to w odwrotnej kolejności. Postanowiłem tę część o numeracji IV.6. zatytułować „Moje prace dodatkowe i warte wspomnienia wakacje”.
Zacznę od pracy w owym studium, którego nawę podałem poprzednio mylnie, jako „Studium Pracowników Socjalnych”. Bo też tak ten ośrodek kształcenia pracowników socjalnych zapamiętałem – prawdopodobnie dlatego, że po raz pierwszy jego progi przekroczyłem jeszcze w czasie, gdy w ramach urlopu z marynarskiej służby w Gdyni (najprawdopodobniej był to 1967 rok), po tym kiedy dowiedziałem się że uczy się tam Lucek (ten z Harkabuza i późniejszego wspólnego autostopu), i gdy pochwalił się on, że ma tam wykłady psychologii z dr Natalią Han-Ilgiewicz. I to wtedy, oczywiście w cywilnym stroju, postanowiłem „przemycić się” na jej wykład. Co z powodzeniem zrealizowałem. I właśnie wtedy byłem tam po raz pierwszy.
x x x
Dlaczego przypominam to wydarzenia właśnie teraz? Bo ma to swój „smaczek” – w ramach całej narracji mojej biografii oraz wyjaśni dlaczego tak zależało mi na spotkaniu z panię doktor Han-Ilgiewicz. A przede wszystkim dlatego, abym mógł opowiedzieć o pewnym epizodzie z okresu kiedy byłem uczniem XVIII LO, o którym zapomniałem wspomnieć, gdy pisałem tamten rozdział moich opowieści. Bo to co się wtedy wydarzyło, po latach traktowałem jako rodzaj proroctwa, przepowiedni, a co było po prostu trafnym zdiagnozowaniem moich predyspozycji.
Zacząć muszę od tego, że już jako uczeń liceum byłem stałym czytelnikiem jedynej wówczas w Łodzi wypożyczalni książek z wolnym dostępem do półek. Meściła się ona na parterze Łódzkiego Domu Kultury. I ja – jako dobry czytelnik – byłem częstym gościem gmachu przy ul. Traugutta. Dzięki temu mogłem systematycznie czytać liczne ogłoszenia o organizowanych w ŁDK przedsięwzięciach. Miedzy innymi zainteresowało mnie ogłoszenie o „wykładach otwartych” z psychologii, które prowadziła tam raz w tygodniu, wtedy jeszcze mi nieznana, pani dr Natalia Han-Ilgiewicz. Postanowiłem pójść i wysłuchać co też ciekawego mówi się na takich spotkaniach. Nie mogłem wówczas przewidzieć, że to co się tam wydarzy będzie miało swoje konsekwencje dla podejmowanych przeze mnie w przyszłości decyzji. I – oczywiście – że stanie się to motywem mojego dążenia do posłuchania wykładu Pani Natalii ponownie – i to po tylu latach…
Otóż, akurat tego dnia pani doktor opowiadała o testach osobowości – jaka jest ich funkcja w diagnostyce psychologicznej oraz o ich zastosowaniu w pracy wychowawczej z młodzieżą.
I najdłużej demonstrowała test, którego nazwy po owych prawie 60-u latach nijak nie mogłem sobie przypomnieć. Dopiero konsultacja ze znajomą profesor psychologii pozwoliła mi ustalić, że był to test Szondiego, o którym znaleziona w Internecie informacja upewniła mnie, że to był właśnie ten test:
„W ramach testu, każdy badany otrzymywał zestaw 6 serii zdjęć, na których umieszczono po 8 twarzy. Zadaniem badanego było wskazanie w każdej serii dwóch najbardziej zdaniem badanego sympatycznych portretów i dwóch najmniej sympatycznych. […] test miał […] pokazywać […] w jaki sposób badany podejmuje decyzję i w jakim kierunku zmierza.”
[Źródło: www.pozmierzchuprzedswitem.blogspot.com/]
Po wykładzie dr Han-Ilgiewicz zaproponowała,, że jeśli ktoś chce, to ona może go zdiagnozować tym testem. Z tego co pamiętam, to zgłosiłem się tylko ja jeden. I już po kilkunastu minutach wysłuchałem taką oto diagnozę (odtwarzam z pamięci): „Masz łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi, jesteś predestynowany do pracy z zespołami ludzkimi, masz zdolności przywódcze”.
Teraz już wiecie skąd moja atencja do Natalii Han-Ilgiewicz. Dodam jeszcze, że dowiedziawszy się od niej jakie książki wydała – niezwłocznie je zakupiłem. A były to:
-”Potrzeby psychiczne dziecka”
-”Nieznośni chłopcy”
-”Trudności wychowawcze i ich tło psychiczne”
Zwłaszcza ta druga książka bardzo mnie zainteresowała – wtedy jako drużynowego chłopięcej drużyny zuchów. A wszystkie one były moim pierwszym kontaktem z wiedzą o psychice młodych ludzi. Wielokrotnie wracałem do ich lektury w późniejszych latach, kiedy – w różnej formalnej roli i w różnych placówkach – pracowałem jako wychowawca.
A po latach, konkretnie w 1975 roku, kiedy dowiedziałem się że wyszła książka jej autorstwa pt. „Mozajkowe ścieżki”, będąca opowieścią o jej „przeszłości pedagogicznej”, niezwłocznie ją kupiłem i przeczytałem „od deski do deski”. Do dziś mam ją „pod ręką” na półce mojej domowej biblioteki i wracam do lektury jej fragmentów. W pewnym stopniu stała się ona inspiracją pomysłu, abym spisał moje wspomnienia z bycia wychowawcą…
x x x
Teraz kolejny przeskok czasowy – wracam do głównego nurtu wspomnień. W 1975 roku ta kształcąca pracowników socjalnych szkoła nosiła już nazwę „Medyczne Studium Zawodowe Wydział Pracowników Socjalnych”. Była to dwuletnia szkoła pomaturalna, w której od dawna był zwyczaj zatrudniania w roli wykładowców nauczycieli akademickich z Zakładu Pedagogiki Społecznej. Mieściła się ona w oficynie posesji, której frontową budowlą był tzw. Palac Haertiga przy ul. Piotrkowskiej 234/236, który wówczas był siedzibą Łódzkiego Zarządu Okręgowego PCK . Dziś tamtych budynków już nie ma – zostały wyburzone. Na ich miejscu powstały nowe, które są siedzibą Towarzystwa Ubezpieczeń i Reasekuracji „Warta” .
Foto: www.urbanity.pl
Pałac Augusta Haertiga, Piotrkowska 234/236. Zdjęcie współczesne.
(Obwódką zaznaczono część budynku, którego w latach siedemdziesiątych nie było)
Na wykłady z pedagogiki społecznej skierowała mnie tam pani doc. Lepalczyk, jak pamiętam – było to w II półroczu roku 1975/1976. Wspomnienie, które tu przywołuję nie dotyczy zajęć (bo o tych nic wartego przywołania nie pamiętam), a egzaminów końcowych. Tak się złożyło, że w wyznaczonym dniu nie przeegzaminowałem wszystkich słuchaczy (oczywiście były także słuchaczki) w siedzibie Studium – pozostałych kilka osób zaprosiłem na mój dyżur na UŁ – na ulicę Uniwersytecką.
Wyznaczonego dnia stawiło się owych kilka osób – w tym także słuchacz o imieniu Arkadiusz, z którego egzaminem miałem wówczas pewien dylemat. Pamiętałem go z zajęć jako studenta aktywnego, który często zabierał głos, zadawał pytania, jednak na ten egzamin przyszedł wyraźnie nieprzygotowany. Po serii moich pytań i „cienkich” odpowiedzi wziąłem jego indeks i wpisując mu ocenę skomentowałem: „Wiem, że stać pana na dużo więcej. Dziś nie mogę panu postawić nic innego, jak 3+. Ale proszę się tym nie załamywać. Zapraszam pana za rok na egzamin wstępny na pedagogikę.”
Minął prawie rok. Wiosną 1976 roku byłem sekretarzem Komisji Rekrutacyjnej na pedagogikę, gdy na mój dyżur przyszedł… ów ubiegłoroczny słuchacz owego Medycznego Studium Zawodowego. Przyprowadził jeszcze ze sobą kolegę – Mirosława. Poinformowali mnie, że właśnie złożyli dokumenty na pedagoikę i że przygotowują się do egzaminu wstępnego.
Egzaminy zdali, obaj zostali studentami: Arkadiusz – na kierunku pedagogika szkolna, a Mirosław – pedagogika opiekuńcza. Prace magisterskie obronili w 1981 roku. Arek został na uczelni – jako asystent w Katedrze Teorii Wychowania, lecz po latach – podobnie jak ja – odszedł z uczelni Wiele lat pracował jako wychowawca w domu dziecka w Grotnikach, a ostatnio, już od wielu lat, jest pracownikiem ŁCDNiKP, gdzie w Ośrodku Doradztwa Zawodowego jest konsultantem doradztwa zawodowego.
Zaś Mirosław poszedł do pracy „w zawodzie”: między innymi pracował w ośrodku dla dzieci niedowidzących przy ul. Dziewanny, cztery lata zajmował się dziećmi w domu małego dziecka przy ul. Lnianej, a od 2001 roku jest . . . . jako jedyny, chyba nie tylko w Łodzi, kierownikiem jednego z łódzkich żłobków.
I tak, po raz kolejny, mogłem przekonać się jak bardzo nieprzewidywalne i brzemienne w dalekosiężne skutki mogą być nasze słowa…
x x x
Foto:www.facebook.com/LodzkieTargiEdukacyjne/
W tym budynku w1978 roku działał Zespół Szkół Budowlanych nr 3.
(Zdjęcie współczesne)
W zupełnie innych okolicznościach doszło do mojej kolejnej pracy dodatkowej – w Zespole Szkół Budowlanych nr 3 przy ul. Kilińskiego 159. Otóż 1 września 1978 roku jego dyrektorem został pan Djakow (imienia nie znam). Fakt ten jest w tej historii kluczowy – bo był to mąż mojej koleżanki z Zakładu – pani dr Izy Muchnickiej-Djakow. I to ona, wiedząc o mojej działalności prelegenckiej w TWP, w tym o tym że podejmuję się tam problematyki wychowania seksualnego, dowiedziawszy się, że jej mąż szuka nauczyciela do prowadzenia w tej szkole zajęć z pdż, namówiła mnie, abym się tego podjął.
Muszę tu przypomnieć, że to zapotrzebowanie na osoby podejmujące się prowadzenia spotkań z młodzieżą na tematy problematyki seksuologicznej wzięło się stąd, że w 1973 roku Ministerstwo Oświaty i Wychowania wprowadziło do szkół nadobowiązkowy przedmiot „Przysposobienie do życia w rodzinie socjalistycznej”. Oczywiście – jak prawie wszystko w tamtym okresie – i ta problematyka mogła w szkołach funkcjonować wyłącznie z tym przymiotnikiem. Co nie znaczy, że nie można było realizować po prostu merytorycznych spotkań. Tylko od osoby prowadzącej zależał sposób przedstawienia tej ważnej dla młodych ludzi w okresie dojrzewania problematyki.I socjalistyczny „sos” był do tego absolutnie zbędny!
Od pomysłu do jego realizacji była krótka droga – także dlatego, że korciło mnie sprawdzenie siebie w roli szkolnego nauczyciela. Przyznam się, że niewiele faktów z tego zatrudnienia pamiętam, nawet dokładnej daty rozpoczęcia tej pracy – prawdopodobnie było to od 1 września 1979 roku. Wiem tylko, że musiałem nieźle sobie radzić w tej roli i z tymi tematami w owej prawie wyłącznie męskiej szkole, bo – z tego co zapmiętałem – uwzględniając, że uczestniczenie w tych zajęciach nie było obowiązkowe – na brak słuchaczy nie narzekałem. Nawet nie wiem jak długo zajęcia te prowadziłem, ale zapewne tylko jeden rok. I dziś już nie jestem w stanie przypomnieć sobie dlaczego nie dłużej.
Ale jedno wiem na pewno – była to znakomita praktyka, która umożliwiła mi w 1987 roku przyjęcie propozycji zatrudnienia – tym razem już w charakterze nauczyciela-metodyka – kolejnej, nowej pracy. Ale o tym opowiem we właściwym czasie…
Więcej prac dodatkowych w okresie zatrudnienia na UŁ nie podejmowałem.
x x x
Teraz powspominam miesiące letnie, z okresu gdy jako nauczyciel akademicki dysponowałem długimi wakacjami. Postanowiłem o tym napisać nie tylko z powodów kronikarskich, ale także dlatego, że niektóre z relacjonowanych tu wydarzeń będą uzupełnieniem opowiadanych wcześniej historii, a niektóre – zapowiedzią przyszłych opowieści. Uczynię to chronologicznie.
8 września zamieściliśmy pierwszą część Praktycznego poradnika Wiesławy Mitulskiej – jak pracować z trzecioklasistami. Zobowiązaliśmy się wtedy do kontynuowania tych relacji, pisząc, że „ciąg dalszy nastąpi. Oto i on:
11 września
Językiem matematyki można opisać świat.
Tymi zajęciami chciałam otworzyć umysły dzieci na kreatywność, różnorodność, a przede wszystkim na możliwość zobaczenia zwykłych rzeczy z perspektywy innej niż zwykle. Skąd się wzięła matematyka? Czy była już wcześniej, czy ktoś musiał ją wymyślić?
Od tego zaczęliśmy rozważania, a potem zapisałam na plakacie wszystko to, co dzieci wiedzą na temat języka matematyki, a wiedzą już sporo. Niektórzy znają nawet znak pierwiastka, bo widzieli go na kalkulatorze.
Po intelektualnej rozgrzewce kolej na działania praktyczne. Zadanie, które usłyszały dzieci było bardzo proste, ale wymagało uruchomienia wyobraźni.
Opisz nasze boisko językiem matematyki.
Tylko tyle i bez dodatkowych wyjaśnień, a jednak dzieci od razu zabrały się do mierzenia liczenia i notowania. To były bardzo owocne zajęcia. Przed nami jeszcze opisanie świata językiem muzyki i sztuk plastycznych. A może macie pomysły na jeszcze inne opisywanie świata?
Źródło: www.facebook.com/wiesia.mitulska/
15 września
Diagnoza w działaniu
We wrześniu planujemy pracę. Musimy wiedzieć, czego potrzebują nasi uczniowie, więc przeprowadzamy diagnozy, ale diagnoza niejedno ma imię.
Nie robię testów ani sprawdzianów, bo wyniki uzyskane w ten sposób niewiele mówią mi o umiejętnościach dzieci. Ważniejsza dla mnie jest obserwacja dzieci w trakcie działania. Mogę wtedy obserwować jak radzą sobie z pokonywaniem trudności i jak rozwiązują problemy.
Rysunek:www.radlin.online/ssp2/
Kontynuując naszą linię redakcyjną publikowania tekstów o tym co naprawdę jest ważne w pracy z uczniami – dziś prezentujemy fragmenty artykułu Elżbiety Manthey, opublikowanego w poniedziałek 13 września 2021 r. na portalu „Juniorowo”:
„Pierwszaki potrzebują wsparcia, a nie wymagań – najpierw integracja, potem edukacja”:
Tuż po rozpoczęciu roku szkolnego na Facebooku pojawił się list nauczycielki, która właśnie dostała pierwszą klasę. Zobaczyła w swoich nowych podopiecznych wiele zaniedbań, nieprzygotowanie do szkoły, zagubienie, niesamodzielność i „nieodpępowienie”. Napisała, że czuje się jak w grupie przedszkolnej. Z kolei zatroskane mamy w innych zakątkach internetu piszą, że ich pierwszaki gubią karty pracy, nie pamiętają, co zadane, dostają uwagi za przeszkadzanie w lekcji, przychodzą do domu w nie swoich butach. Drodzy Dorośli, naprawdę Was to dziwi?
Zważywszy, w jakim momencie życia są siedmioletni uczniowie, zupełnie zrozumiałe jest ich zagubienie, roztargnienie, „nieodpępowienie” i inne zjawiska, które budzą niepokój czy irytację nauczycieli i rodziców. Pierwszaki są bowiem w samym środku gigantycznej zmiany swojego świata. Właśnie rozstali się ze środowiskiem i ludźmi, których znali przez większość swojego dotychczasowego życia, ze środowiskiem, gdzie wszystko było zrozumiałe, wiadomo było, jak się w nim poruszać, zachowywać, jakie działają tam pisane i niepisane zasady, zwyczaje. Wielu tęskni za kolegami i koleżankami z przedszkola, przeżywają smutek rozstania. Do tego to, co przed nimi – nowe środowisko, nowi ludzie, nowe wymagania i generalnie jedna wielka niewiadoma – jak wszystko co nowe napawa niepokojem, obawami, lękiem (choć także pociąga, ciekawi, ekscytuje). Ten emocjonalno-społeczny stan każdego siedmiolatka nie wynika z braku umiejętności wychowawczych rodziców, czy z nieprzygotowania do szkoły, lecz z sytuacji i naturalnych ludzkich reakcji na nią. Każdy człowiek w nowej, ważnej i pełnej wyzwań sytuacji może czuć się zagubiony niezależnie od tego, czy ma lat siedem, czy czterdzieści siedem. W nowej pracy, czy po przeprowadzce do nowego miasta mamy prawo czuć się niepewni, niezręczni i szukać oparcia w bliskich, którzy dają poczucie bezpieczeństwa, prawda? A siedmiolatek wkraczający w zupełnie nowe środowisko ma od razu być ogarnięty i gotowy do nauki, samodzielny, nie-zagubioiny i nieszukający wsparcia rodziców? To tak nie działa.
Rysunek: źródło:www.spstawiski.pl
Na stronie dodatku „Gazety Wyborczej” – ŁÓDŹ – zamieszczono dziś (16 września 2021 r.) artykuł Leny Gonciarek zatytułowany „Naukowcy zbadają, ile zieleni mają łódzkie dzieci w drodze do szkoły”. Oto jego fragmenty i link do pełnej wersji:
Tuż przed rozpoczęciem tegorocznego roku szkolnego dr Edyta Łaszkiewicz z Katedry Gospodarki Regionalnej i Środowiska UŁ razem z zespołem naukowców z warszawskiej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego odwiedziła 50 łódzkich szkół podstawowych – a więc połowę tych, które znajdują się w mieście – i przyjrzała się otoczeniu szkoły pod kątem zieleni.
–Zmierzyliśmy temperaturę powietrza, poziom zanieczyszczeń, widoczność zieleni i ilość biomasy w różnych typach zieleni. Zrobiliśmy pomiary dla każdej szkoły w dwóch punktach, w których praktycznie każde dziecko uczęszczające do danej szkoły znajdzie się, tj. przed wejściem do szkoły i w części rekreacyjno-sportowej – informuje dr Łaszkiewicz.
Czemu służyły te pomiary? To pierwszy, wstępny etap badań w ramach projektu, który potrwa trzy lata. Będą miały na celu stwierdzenie, na ile zielona jest droga łódzkich uczniów do szkół podstawowych. Eksperci analizę zaczęli od końca – czyli celu codziennych podróży.[…]
–Jeśli w trakcie drogi z domu do szkoły dziecko ma możliwość kontaktu z zielenią, to tym lepiej. Nie od dziś wiemy przecież, że kontakt z naturą pozwala m.in. redukować stres, uwrażliwiać na naturę, poprawiać kondycję fizyczną a nawet wpływać pozytywnie na wyniki w nauce. Z drugiej strony, jeśli ta trasa jest pozbawiona zieleni, to dziecko może być narażone na nadmierny hałas i zanieczyszczenia powietrza – tłumaczy badaczka. […]
Rozpoczynające się badania nad zielenią w drodze i wokół szkoły są pokłosiem prowadzonych już przez dr Łaszkiewicz analiz o podobnej tematyce. Ich wyniki zostały opisane w opublikowanym w zeszłym roku w czasopiśmie „Environmental Science and Policy„.
–Przy poprzednim badaniu założyliśmy, że dzieci wybierają najkrótszą i najprostszą drogę, następnie powiązaliśmy lokalizacje dzieci w Łodzi ze szkołami podstawowymi. Na tej podstawie wytyczyliśmy hipotetyczne trasy dom-szkoła, a następnie powiązaliśmy je ze statusem ekonomicznym miejsc zamieszkania dzieci. Okazało się, że dzieci z rodzin gorzej sytuowanych mają gorszą, mniej zieloną drogę do szkoły niż dzieci z rodzin lepiej sytuowanych. Taki wynik, mimo iż wstępny, świadczy o braku sprawiedliwości środowiskowej – tłumaczy dr Łaszkiewicz. […]
Zespół naukowców, którym kieruje dr Łaszkiewicz, chce tym razem odpowiedzieć na pytania, na które ostatnio nie udało się znaleźć odpowiedzi.
–Jakie warunki musiałyby zajść, żeby dziecko pokonywało trasę z domu do szkoły pieszo? Czy ma szansę, aby to była zdrowa, zielona droga? Co należałoby zrobić, aby mu to zapewnić? – wymienia ekspertka. – Docelowo chcemy się zastanowić, jak zazielenić drogę uczniów do szkoły i gdzie należałoby to zrobić – podkreśla.
Wyniki badań mają zostać zaprezentowane zarówno dyrekcjom szkół, jak i jednostkom miejskim.
Cały tekst „Naukowcy zbadają, ile zieleni mają łódzkie dzieci w drodze do szkoły” – TUTAJ
Źródło: www.lodz.wyborcza.pl/lodz/
Wczoraj (15 września 2021 r.) „Portal Samorządowy” zamieścił informację zatytułowaną „Rusza druga edycja projektu dla szkół „TO(działa)MY!”. Oto jej obszerne fragmenty i link do pełnej wersji:
Ruszyła druga edycja projektu edukacyjno-społecznego dla szkół „TO(działa)MY!” , w ramach którego uczniowie realizują projekty społeczne w wybranych obszarach tematycznych jak ekologia i ochrona środowiska oraz edukacja, kultura i rozrywka.
Projekt jest inicjatywą UNICEF Polska i Fundacji Santander Bank Polska, które podkreślają, że jest on „odpowiedzią na rosnące zapotrzebowanie na projekty wykraczające poza ramy tradycyjnej edukacji w Polsce, szansą dla uczniów na zdobywanie i rozwijanie praktycznych umiejętności i kompetencji niezbędnych we współczesnym świecie„.
Jest skierowany do wszystkich nauczycieli pracujących z uczniami od IV klasy szkoły podstawowej. Udział w projekcie można zgłaszać do 15 października 2021 r. – TUTAJ.
W ramach projektu „TO(działa)MY!” młodzi ludzie, działając pod okiem nauczyciela-koordynatora, stworzą zespoły, w których będą pracować nad projektem społecznym w wybranym obszarze tematycznym. Proponowane tematy to: ekologia i ochrona środowiska oraz edukacja, kultura i rozrywka. Zaangażowane placówki będą mogły starać się o dofinansowanie przygotowanego przez uczniów projektu. Granty w wysokości 2, 5, 10 lub 15 tys. zł sfinansuje Fundacja Santander Bank Polska. […]
Do poprzedniej edycji projektu, zainaugurowana we wrześniu 2020 r., zgłosiło się ponad 740 placówek edukacyjnych z całej Polski. 30 najciekawszych, zgłoszonych przez szkoły projektów, otrzymało dofinansowanie.
Cały tekst „Rusza druga edycja projektu dla szkół „TO(działa)MY!” – TUTAJ
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl
Wszystkich którzy wczoraj nie mogli poświecić swego czasu, aby „na żywo” śledzić ciekawą rozmowę z autorem książki „Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat” – doktorem Mikołajem Marcelą umożliwiamy uczynienie tego w dowolnie wybranym czasie:
Tak gospodarz owych spotkań w „Akademickim Zaciszu” – prof. Roman Leppert – zapowiadał to spotkanie:
Trzecie, w tym sezonie akademickiego zacisza, spotkanie z cyklu #wczorajprzeczytane będzie poświęcone książce autorstwa Doktora Mikołaja Marceli, zatytułowanej „Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat” (Wydawnictwo Znak, Kraków 2021). Będziemy poszukiwać odpowiedzi na pytanie: czy szkołę trzeba zlikwidować, a jeśli tak to dlaczego? Nie mniej ważne będzie podczas tego spotkania poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: jeśli nie szkoła, to co?
x x x
Już po zakończeniu spotkania prof. Roman Leppert napisał na swoim profilu:
Facebook nie pozwala mi wpisać komentarza pod nagraniem dzisiejszej rozmowy z Doktorem Mikołajem Marcelą, dlatego czynię to tutaj. Mam przekonanie, że dzięki temu spotkaniu mój Rozmówca odczarował uproszczone odczytanie książki, a zwłaszcza jej tytułu. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy z nami tego wieczoru gościli w akademickim zaciszu i żywo reagowali na to, co się w nim przez niemal dwie godziny działo. Każde spotkanie utwierdza mnie w przekonaniu, że warto rozmawiać. Na tym m.in. polega szkoła, uniwersytet, akademickie zacisze. Powtarzamy często, że edukacja to relacja, ale warto podkreślić, że edukacja to także komunikacja, rozmowa, zwłaszcza taka, która ma miejsce w czasie wolnym.
Zapraszamy do obejrzenia i wysłuchania rozmowy z dr Mikołajem Marcelą:
O poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: czy szkołę trzeba zlikwidować? – z Doktorem Mikołajem Marcelą
You Tube – (1 godz. 58 min.) – TUTAJ












