



Pan minister Czarnek jeździ po kraju, nawiedza szkoły z których – zapewne z różnych powodów – nie płyną do niego trudne pytania, a tymczasem w większości szkół narasta niepokój o przyszłość jaką szykuje władza w zakresie zmian pragmatyki zawodowej, zapisanej w Karcie Nauczyciela, w tym – liczby godzin nauczycielskiego etatu. Przypomnę, że projekt – z którego pan minister jest dumny – przewiduje 22 godziny obowiązkowej pracy w tygodniu + 8 godzin do dyspozycji na terenie szkoły..
Nie zamieszczałem tego materiału na stronie OE, ale postanowiłem od niego wyjść w tym felietonie. Mam tu na myśli zapis rozmowy Katarzyny Piotrowiak z Małgorzatą Krysiak, dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 1 w Kowarach, opublikowany w „Głosie Nauczycielskim” nr 43 z 27 października 2021r. a w Internecie – 29 października 2021 roku, który został zatytułowany: „Dyrektor Małgorzata Krysiak: Wzrost pensum może być ciosem dla edukacji wczesnoszkolnej”.
W tym miejscu zacytuję tylko dwa fragmenty wypowiedzi koleżanki dyrektor Małgorzaty Krysiak:
[…] Najważniejsze pytanie teraz brzmi: jak zostanie rozwiązany ten problem w edukacji wczesnoszkolnej? Chodzi o to, że w klasach I-III liczba godzin wynikających z ramowego planu nauczania to 18 plus dwie godziny języka obcego oraz dwie godziny religii. Łącznie to 22 godziny. Z tym, że te podstawowe godziny realizowane przez nauczyciela edukacji wczesnoszkolnej to jest 18 godzin. I tu więcej nie ma. Jeśli pensum wzrośnie do 22 godzin, to będę musiała komuś zabrać np. cztery godziny albo w ogóle jeden etat rozebrać, żeby dopełnić godziny pozostałym nauczycielom. Kompletnie nie rozumiem, po co to wszystko próbuje się wdrożyć? Po co? […]
Nie może być tak, że do klasy 1a na cztery godziny przyjdzie jedna pani, druga na kolejne cztery, trzecia znowu na cztery itd. O tym się nie mówi, a ja nigdzie nie doczytałam się rozwiązań. Mam nadzieję, że MEiN wkrótce coś przedłoży, bo zakładam, że tam są też ludzie, którzy powinni wiedzieć, jak wygląda system edukacji wczesnoszkolnej i ramówka.
[Źródło: www.glos.pl]
Jakże to brzmi prawdziwie i tragicznie! Ale to jeszcze nie koniec „próbnego strzelania” kolejnymi propozycjami ze strony ministerstwa. Oto o czym poinformowała „Gazeta Prawna” :
„Kolejna wersja wymiaru nauczycielskiego pensum i bez zmian w propozycji wynagradzania – takie informacje płyną po spotkaniu związków zawodowych z ministrem Przemysławem Czarnkiem.
Ministerstwo Edukacji i Nauki złożyło nauczycielom kolejną propozycję zmian w pragmatyce zawodowej. Ci, którzy pracowaliby do 25 godzin „przy tablicy” mieliby do wypracowania osiem tak zwanych godzin karcianych. Ci, którzy mieliby tych godzin mniej niż 25 – 3 godziny karciane. Pensum nauczycieli przedszkoli składałoby się z 25 i dwóch godzin.”
[Źródło:www.serwisy.gazetaprawna.pl]
I bądź tu mądry, człowieku… Ale cokolwiek bym miał zamiar uczynić, to nie będę z tego powodu pisał wierszy. Za to puszczę trochę wodzy wyobraźni i zaprezentuję taką oto hipotezę:
Odnoszę wrażenie, że rząd PiS, a szczególnie minister Czarnek, postanowili zastosować stary sposób pewnego rabina, o którym pamięć w narodzie – nie tylko wyznania mojżeszowego – trwa niezniszczalna w przekazywanym z pokolenia na pokolenie dowcipie:
„Mosze skarżył się rabinowi na warunki panujące w jego domu: – Rebe, jaki u mnie hałas, ciasnota, żona krzyczy, dzieci płaczą, co mam robić? Rabin poradził mu: – Mosze, ty kup sobie kozę. Mosze posłuchał rady i zrobił to, co radził mu rabin. Po kilku dniach jednak Mosze znów przyszedł do rabina na skargę: – Rebe, coś ty mi doradził? Teraz jest jeszcze gorzej, niż było, jest jeszcze większa ciasnota i hałas, żona krzyczy, dzieci płaczą, koza beczy. Na to rabin odparł: – Mosze, ty teraz sprzedaj tę kozę. Żyd znów posłuchał rady i po kilku dniach powrócił do rabina, mówiąc: – Dzięki ci, rebe, za radę, sprzedałem kozę. Jaki ja mam teraz spokój!
Obserwując kolejne fazy rozmów ministra lub jego przedstawicieli z nauczycielskim związkami zawodowymi, dowiadując się o kolejnych projektach serwowanych przez stronę rządową, odniosłem wrażenie, że cała ta eskalacja nowych obciążeń i obowiązków serwowanych nauczycielom, z cukiereczkiem rzekomych podwyżek wynagrodzeń na osłodę, to jedynie taki „teatr dla ubogich” (czytaj – naiwnych). Myślę, że rządzący zdaja sobie sprawę, że strona pracownicza nigdy tych propozycji nie zaakceptuje, wtedy oni trochę spuszczą ze swoich wyśrubowanych propozycji zwiększenia godzin pracy nauczycieli (22 „przy tablicy” + 8 tzw. „karcianych”), ale także wycofają się z dotychczas prezentowanych tabel płacowych, zmniejszając zapisane tam stawki. I będą liczyli na wdzięczność tzw. „mas nauczycielskich”, które z ulgą przyjmą ten ruch „dobrego pana”, co to „odpuścił” z wymagań, i jednak trochę do wypłaty dołożył.
Bo lud pamięta czasy, gdy mówiło się: „Dobry pan!!! Mógł zabić a tylko pobił!”
A strajku nauczycieli władza się nie boi – już przećwiczyły to obie strony przed ponad dwoma laty…
Włodzisław Kuzitowicz
Ponowna zmiana pracodawcy na IKN ODN i XXIII LO w Łodzi
O tym, że jednak udało się – mimo ponownej blokady tow. Bartosik
Poprzednią część moich wspomnień zakończyłem taką informacją:
„ Jak już wiecie […] jeszcze przed wakacjami rozpowiedziałem wśród znajomych, że chcę zmienić pracę i czekam na interesujące propozycje. I jak to w moim życiu zdarzało się już kilkakrotnie – także i w tym przypadku nie obyło się to bez zaskakujących wydarzeń...”
Przeto przechodzę już do opowieści jak to się stało, że zostałem zatrudniony w łódzkim Oddziale Doskonalenia Nauczycieli przy ul. Wólczańskiej.
Wszystko zaczęło się od tego, że odzew na moje zapotrzebowanie na zmianę przyszedł z najmniej spodziewanej strony – od wicedyrektorki łódzkiego IKN ODN dr. Grażyny Tadeusiewicz. A pośredniczyła w tym kontakcie – nie kto inny jak moja dotychczasowa dobroczyńczyni, czyli Lilka Madalińska. Obie panie znały się z czasów, gdy Grażyna Tadeusiewicz, zanim została wicedyrektorką w ODN, była także wizytatorką-metodykiem kuratoryjnym, tyle że od orientacji zawodowej. I dzięki tym koneksjom zostałem umówiony na rozmowę z panią wicedyrektor ODN.
Kiedy dr Grażyna Tadeusiewicz wysłuchała relacji o mojej dotychczasowej drodze zawodowej i towarzyszącym jej działalnościom społecznym – w tym o dorobku w TWP – pomyślała chwilę, a następnie oświadczyła: „Aktualnie poszukujemy kompetentnej osoby, która podjęłaby się obowiązków nauczyciela-metodyka, który pokierowałby wprowadzaniem do szkół programu pdż. Z tego co pan mówił, ma pan w tej dziedzinie duże doświadczenie. Czy podjąłby się pan tej roli?”
Długo się nie zastanawiałem. Przypomniałem sobie, że mam nie tylko doświadczenie jako prelegent TWP, ale także – choć niewielkie – doświadczenie z prowadzenia tych zajęć w Zespole Szkół Budowlanych nr 3 przy Kilińskiego, pomyślałem, że pojawia się kolejne wyzwanie na mojej pedagogicznej drodze i … oczywiście zgodziłem się.
Ale powstał nowy problem: podejmując się pracy na etacie nauczyciela, nawet z przymiotnikiem „metodyk”, miałbym o dużo mniejsze wynagrodzenie niż dotąd – jako wychowawca w ośrodku wychowawczym. Ale i na to pani wicedyrektor szybko znalazła sposób. Zaproponowała mi pół etatu jako wykładowcy w IKN-ODN, który prowadziłby zajęcia z pedagogiki opiekuńczej i z resocjalizacji na kursach kwalifikacyjnych dla nauczycieli. Z radością przyjąłem tą ofertę – jak wiecie – bardzo lubię rolę wykładowcy.
Po tych „roboczych” uzgodnieniach cały ów projekt musiał zatwierdzić rzeczywisty pracodawca, czyli dyrektor łódzkiego IKN – Oddziału Doskonalenia Nauczycieli, którym w tamtym czasie był dr Marian Lelonek – późniejszy (od 2001 roku) właściciel i rektor Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej w Pabianicach. Ale tamtego lipcowego dnia wszedłem do jego gabinetu, wprowadzony tam przez panią wicedyrektor Grażynę Tadeusiewicz, która w zwartej i podbudowanej poznanymi wcześniej faktami formie, zarekomendowała moja kandydaturę do obu funkcji: nauczyciela-matodyka ds. pdż i wykładowcy na kursach kwalifikacyjnych. Finał tej rozmowy kadrowej był dla mnie ze wszech miar pozytywny. Pan dyrektor Lelonek w pełni zaakceptował projekt przedstawiony mu przez dr. Tadeusiewicz i poinformował mnie, że sekretariat zatelefonuje do mnie za kilka dni, abym zgłosił się w celu załatwienia formalności związanych z rozpoczęciem w dniu 1 września 1987 roku pracy. Do tego czasu zostanie ustalona która szkoła średnia będzie moją szkoła bazowa, co w praktyce oznaczało, ze będę tam zatrudniony jaki nauczyciel – z właściwą dla nauczyciela-metodyka zniżką godzin.
Minęło kilka dni. Telefonu nie było. Po nieco ponad tygodniu znalazłem w skrzynce na listy kopertę z pieczątką IKN ODN w Łodzi. Była w niej mala kartka papieru z krótką treścią, opatrzoną pieczątką nagłówkową i imienną pieczątką z podpisem dyrektora Mariana Lelonka. Jej treść cytuję z pamięci:
„Z przykrością informuję, że nasze wcześniejsze ustalenia w sprawie Pana zatrudnienia w IKN ODN w Łodzi są nieaktualne z powodu braku etatu.”
Domyślacie się zapewne mojej reakcji. Bo nie miałem cienia wątpliwości, że po raz kolejny zadziałała towarzyszka Iwona Bartosik z KŁ PZPR! Wściekłość moja była na poziomie maksymalnym – aż dziw, że nie skończyło się to udarem, wylewem lub zawałem. Ale, jak to bywa – mówiąc po dawnemu – z cholerykami, dość szybko fala bezsilnego gniewu minęła i obudziła się inna cecha mojej osobowości.
Uruchomiłem mechanizm racjonalizacji. Wściekanie się i wiązanki niecenzuralnych słów mogły spełnić jedynie funkcję terapeutyczną, jako „rozładowywacze” pierwszego wybuchu złości. Ale nie mogły rozwiązać problemu. Pierwsze co zrobiłem, to powiedziałem do siebie: „Dość! Jak dlugo jeszcze ta kobieta będzie stała na mojej drodze zawodowej? Muszę ją spacyfikować, ale metodami, które mogą być skuteczne w jej świecie”. A w świecie aparatczyków partyjnych działały te same mechanizmy jak w wojsku. Szeregowa towarzyszka będzie musiała posłuchać osoby, postawionej wyżej w hierarchii władz partyjnych.
Zacząłem zastanawiać się, czy znam kogoś, kto jest w tym systemie znacząco wyżej usytuowany od owej instruktorki Wydziału Nauki, Oświaty i Kultury KŁ PZPR. I nagle przypomniałem sobie, ze niedawno ktoś z kręgów harcerskich powiedział mi, że była komendantka Hufca Bałuty z czasów, kiedy ja byłem komendantem na Polesiu, a później w latach 1973–1978 komendantka Chorągwi Łódzkiej (to za jej czasów zostałem komendantem stanicy w Bieszczadach) – Ela Wójcikowska-Ociepa jest teraz pierwszym sekretarzem Komitetu Dzielnicowego PZPR na Bałutach. Postanowiłem po raz kolejny sprawdzić, czy i w tym przypadku zadziała zasada „druh druhowi druh” – niezależnie od czasu, który upłynął od naszej „równoległej” działalności, a przede wszystkim mimo tego wszystkiego, co aktualnie nas dzieli – na płaszczyźnie politycznej.
Nie miałem nic do stracenia. Zdobyłem do niej numer telefonu i zadzwoniłem. Nie od razu mnie z nią połączono, ale w końcu się udało. Już po pierwszych zdaniach które od niej usłyszałem po tym jak się przedstawiłem, byłem pewny, że nadal jest to kontakt „starych, dobrych druhów”. Powiedziałem jej, że mam sprawę, ale „nie na telefon” i czy możemy się spotkać. Od razu zaproponowała termin – prosiła tylko, abym przyjechał do niej, do Komitetu.
Nie będę opisywał szczegółowo dalszego rozwoju wydarzeń – powiem tylko, że podczas tego spotkania opowiedziałem jej, szczerze całą historię mojego rozbratu z PZPR, sytuacje poszukiwania pracy latem 1983 roku i o roli jaka kilkakrotnie odegrała w tym towarzyszka Iwona Bartosik. I zapytałem się Elżbiety, czy jej zdaniem tak być powinno, a jeśli nie – czy mogłaby ona wpłynąć na ową towarzyszkę, aby mi „odpuściła” i nie zabraniała dyrektorowi Lelonkowi zatrudnienia mnie w łódzkim ODN-ie.
Otrzymałem zapewnienie, że przy pierwszym najbliższym pobycie na Kościuszki będzie z nią rozmawiała i na pewno załatwi sprawę jak należy.
Nie minął tydzień od naszego spotkania, gdy odebrałem telefon z sekretariatu dyrektora Lelonka, że mam się zgłosić z dokumentami w sprawie załatwienia zatrudnienia, bo „sytuacja się zmieniła, etat się znalazł”.
Nigdy nie doszło do rozmowy między mną a dyrektorem ODN-u, podczas której ja dowiedziałbym się od niego o prawdziwym powodzie zmiany decyzji, ani ja nie przyznałem się mu, że był to efekt moich zakulisowych działań.
A – uprzedzając fakty o kilka lat – już niedługo mogłem się Elżbiecie Wójcikowskiej-Ociepie zrewanżować. Ale o tym opowiem w kolejnej części moich wspomnień.
x x x
Z dniem 1 września 1987 roku zostałem nauczycielem XXIII Liceum Ogólnokształcącego, mieszczącego się w kompleksie szkolnym im. Tekli Borowiak przy ul. Głównej (dzisiaj im. J. Piłsudskiego) – naprzeciw stadionu RKS Widzew, która stała się moją „szkołą bazową”, jako nauczyciela-metodyka ds. pdż. Jednocześnie – jak już o tym informowałem – rozpocząłem pracę na pół etatu jako wykładowca na kursach kwalifikacyjnych IKN ODN w Łodzi przy ul. Wólczańskiej 222. Jednym z pierwszych kursów jaki zorganizowałem, którym kierowałem i na którym prowadziłem zajęcia z niektórych przedmiotów, był kurs dający uprawnienia do pracy na stanowisku nauczyciela-wychowawcy w placówkach resocjalizacyjnych. Był to pierwszy taki kurs prowadzony w łódzkim ODN.
Foto:Grzegorz Galasiński [www.dzienniklodzki.pl]
Budynek w którym także w latach osiemdziesiątych XX wieku działało XXIII Liceum Ogólnokształcące (zdjęcie współczesne).
Nie pamiętam już dzisiaj dokładnie ile wynosiło obowiązkowe pensum godzin dydaktycznych, które jako nauczyciel-metodyk realizowałem w XXIII LO. Wydaje mi się, że było to 8 godzin. Pamiętam, że godziny te realizowałem w dwu dniach, chyba po 4 godziny. I pamiętam jeszcze, że obok owego pdż prowadziłem także lekcje w klasie o profilu pedagogicznym (tak, tak – takowy profil miało wtedy owe liceum w swojej ofercie) – przedmiot nazywał się (chyba) „Podstawowe wiadomości z pedagogiki”.
W sumie bardzo dobrze wspominam tych kilka miesięcy tam przepracowanych, z wyjątkiem lokalizacji owej placówki. Bo jednak dla mieszkańca Retkini, i do tego osiedla, które od niej oddzielały tory kolejowe, dojazd na Widzew był pewnym problemem.
I o jeszcze jednym fakcie pracy w tym liceum muszę wspomnieć. Otóż jego dyrektorką była Barbara Zduniak – przez wiele lat instruktorka ZHP w hufcu widzewskim. Bardzo szybko zgadaliśmy się o tym wspólnym rysie naszych biografii i miałem już zapewniony dobry klimat w nowym miejscu pracy. I jak to w mojej biografii jest już regułą – moje i Barbary Zduniak drogi zawodowe przetną się w nadchodzącej przyszłości jeszcze dwukrotnie….
x x x
Ale wracam do głównego nurtu moich wspomnień. Jako metodyk zajęć przysposobienia do życia w rodzinie działałem w zupełnie pionierskich warunkach. Na początek musiałem dokonać inwentaryzacji szkół i nauczycieli, którzy prowadzili te zajęcia. W drugiej kolejności zorganizować dla nich wsparcie merytoryczne i metodyczne: zbiorowe – w formie zebrań, oraz indywidualne – podczas dyżurów w siedzibie ODN przy Wólczańskiej. Ale aby dziś, po 35-u latach od tamtych wydarzeń, czytający mogli lepiej wyobrazić sobie owe pionierskie czasy, muszę poinformować, że przedtem nie było żadnych podręczników, które mogły stanowić wsparcie dla nauczycieli. I dopiero po wakacjach 1987 roku pojawił się w księgarniach podręcznik dla uczniów trojga autorów: Wiesława Sokoluka, Dagmary Andziak i Marii Trawińskiej, zatytułowany „Przysposobienie do Życia w Rodzinie”.
Tradycyjnie – nie z oficjalnej strony ministerstwa, a na fanpage MEiN dowiadujemy się o aktywności ministra Czarnka. Dziś zamieszczono tam ilustrowany materiał informujący o kolejnej odwiedzonej przez niego szkole – Zespole Szkół Gastronomicznych w Gorzowie Wielkopolskim:
Foto: www.facebook.com/ministerstwo.edukacji.nauki
Minister Edukacji i Nauki Przemysław Czarnek odwiedził Zespół Szkół Gastronomicznych w Gorzowie Wielkopolskim. Absolwenci tej szkoły biorą udział i zdobywają medale w największych konkursach branżowych na świecie – WorldSkills oraz EuroSkills.*
Zespół Szkół Gastronomicznych w Gorzowie Wielkopolskim wdraża innowacje i prowadzi szeroką współpracę ze środowiskiem lokalnym oraz pracodawcami. Dzięki temu uczniowie mogą sprawdzić się w warunkach pracy o najwyższym standardzie.
–Zainteresowanie szkolnictwem zawodowym będzie rosło. Będzie bardziej nowoczesne, jeśli będzie jeszcze lepiej przygotowywało uczniów do zawodu. Na to stawiamy. Gratuluję tej szkoły, tego otoczenia i tych inwestycji, które zostały tutaj poczynione – mówił minister Czarnek.
Źródło: www.facebook.com/ministerstwo.edukacji.nauki
*Oto co o owych suksesach w branżowych konkursach na świecie (nb. konkurs EuroSkills jest to europejska wersja konkursu WorldSkills) odnalazł Googl:
>Sukces Lubuszan na olimpiadzie umiejętności zawodowych – EuroSkills 2018 – TUTAJ
>Najlepsi kucharze są z Gorzowa – TUTAJ
x x x
Więcej o tej wizycie można dowiedzieć się na „Portalu Samorządowym” z materiału zatytułowanego „Czarnek: niskie bezrobocie sprzyja rozwojowi szkolnictwa zawodowego”. Oto jego fragment i zamieszone tam zdjęcie:
Wczoraj na fejsbukowym profilu dr Marzeny Żylińskiej zamieszczony został taki tekst:
Jeśli nie chcemy żyć w świecie bez empatii
Wychować człowieka mądrego, czy raczej dobrego i mądrego. Wiedza i sprawne posługiwanie się narzędziami bez empatii jest zagrożeniem dla społeczeństwa, czego właśnie doświadczamy.
Jak wygląda świat bez empatii, wszyscy dziś widzimy. Dlatego powinniśmy zastanowić się, co zrobić, żeby z dzieci, i młodych ludzi nie wyrośli dorośli, którzy z obojętnością będą patrzeć na cierpienie innych ludzi, dla których miłość bliźniego nie jest pustym frazesem.
Chcemy, żeby nasze dzieci (młodzież) dużo umiały, ale za mało dbamy o to, żeby były dobrymi ludźmi. Dziś problem obojętności na ludzkie cierpienie, problem braku empatii i zasad moralnych uderzył w nas z niesamowitą siłą. Warto zadać sobie pytanie, jak chcemy na to, co nas otacza odpowiedzieć.
Gdybym dziś pracowała w szkole, połączyłabym empatię i sposób traktowania innych ludzi z różnymi hasłami zawartymi w podstawach programowych.
Kompetencję czytania i pisania można rozwijać w oparciu o opowiadania z książek „Przyjaciele żyrafy. Bajki o empatii” (tom 1, 2 i 3). To krótkie, życiowe historyjki z dołączonymi do nich tematami do dyskusji i zadaniami. Te książki warto wykorzystać też na godzinach wychowawczych. To niezwykle mądre książki, których tematem jest dobro.
Jeśli chcecie u swoich uczniów rozwijać empatię, uczynić dobro tematem lekcji, to sięgnijcie po książkę „Co robią uczucia” Tiny Oziewicz. To też dobry pretekst do tego, by mówić o największej bolączce naszych czasów, czyli o wszechobecnym egoizmie i materializmie.
Książki znajdziecie w Księgarni Internetowej Edukatorium
Dziś we wczesnych godzinach popołudniowych na fanpage MEiN zamieszczono taką lapidarną informację:
Foto: www.facebook.com/ministerstwo.edukacji.nauki/
Minister Edukacji i Nauki Przemysław Czarnek odwiedził Zespół Szkół Salezjańskich im. ks. Bosko w Łodzi. To tutaj już wkrótce wdrożone zostaną udoskonalenia w procesie kształcenia, przy zastosowaniu nowatorskich rozwiązań programowych, organizacyjnych, metodycznych i wychowawczych.
Źródło:www.facebook.com/ministerstwo.edukacji.nauki/
x x x
O wizycie ministra w zespole szkół salezjańskich na Wodnej w Łodzi poinformowała tylko jedna łódzka gazeta – „Dziennik Łódzki”. Jest tam dużo więcej informacji, nie mówiąc o albumie 15 zdjęć:
Foto: Grzegorz Galasiński[www.dzienniklodzki.pl]
Przemysław Czarnek w Zespole Szkół Salezjańskich w Łodzi: Nie jest łatwo iść do „Katolika” w świecie zohydzania Kościoła
[…] –To nie jest łatwe: iść do „Katolika” w świecie zohydzania Kościoła – mówił do uczniów Zespołu Szkół Salezjańskich (ZSS) minister, chwaląc ich wybór. Zdaniem Przemysława Czarnka tym „zohydzaniem” zajmują się niektóre portale internetowe.
Przemysław Czarnek przyjechał do ZSS na zaproszenie tej szkoły. Wśród powodów było 100-lecie przekazania Towarzystwu Salezjańskiemu ówczesnej placówki oświatowej przy ulicy Wodnej (doszło do tego w 1922 r.), przy której i obecnie działa salezjańska szkoła.
ZSS świętuje też 30-lecie reaktywacji kształcenia u Salezjanów w Łodzi: w 1991 r. przy ul. Wodnej ruszyło salezjańskie liceum (po upaństwowieniu placówki oświatowej pod tym adresem w 1962 r.) […]
Ponadto w czwartek minister przekazał władzom ZSS akt zezwolenia na tzw. eksperyment pedagogiczny. Przy Wodnej będzie on polegał na innowacji w programie liceum. Według założeń tej innowacji, pierwsza klasa LO nie jest sprofilowana. Dopiero system sprawdzianów zakwalifikuje pierwszoklasistów do „rozszerzeń” przedmiotów, do których wykażą oni najlepsze predyspozycje. „Profilowanie” zacznie się zatem w starszej klasie. Pierwszaki zyskają też większą pomoc tzw. tutorów przy planowaniu osobistej ścieżki rozwoju. […]
Po przemowie Przemysława Czarnka minister obejrzał etiudę teatralną przygotowaną przez młodzież z ZSS. Razem z nim przy ul. Wodnej pojawili się wojewoda Tobiasz Bocheński oraz Waldemar Flajszer, kurator oświaty.
Źródło: www.dzienniklodzki.pl
Wczoraj na internetowym profilu Wojtka Gawlika znaleźliśmy – pod plakatem jak wyżej – taki oto tekst:
SZKOŁA W ZMIANIE – EWOLUCYJNA REWOLUCJA
Czy całkowita zmiana systemu edukacji pozostaje jednie w strefie naszych marzeń?
Wpływ każdego z nas na szkolnictwo w Polsce jest niewielki i pewnie można by tym stwierdzeniem, po prostu się poddać. Jednak nic bardziej mylnego. Każdy z nas ma olbrzymi wpływ na to, co się dzieje w jago najbliższym otoczeniu. A kaskadowe włączanie kolejnych osób w takie działanie, sprawia, że tworzymy ruch, który ma moc zmieniania świata.
Moc sprawcza każdego z Nas może już dziś sprawić, że ktoś poczuje się lepiej, ktoś pokocha daną dziedzinę wiedzy, ktoś zostanie zaakceptowany, a ktoś inny znajdzie przyjaciół. Z perspektywy społeczeństwa suma tych pojedynczych zmian sprawia, że świat staje się lepszy. A uczniowie, którzy wychodzą z murów szkolnych są bardziej przygotowani do tego, co ich czeka w przyszłości.
Dlatego warto mieć marzenia, bo “Jeśli chcesz dojść do celu, musisz patrzeć dokąd idziesz. Jeżeli nie będziesz patrzył dokąd idziesz, to dojdziesz tam, gdzie patrzysz.”
Ale marzenia nie wystarczą. Żeby gdziekolwiek dojść, trzeba pamiętać o tym, że każda podróż rozpoczyna się od założenia butów (no chyba, że jesteś Hobbitem – wtedy biegasz na bosaka), postawienia pierwszego kroku i wyjrzenia poza granice własnego ogródka.
Jeśli wyzwaniem jest zmiana edukacji, liczy się suma tysięcy małych kroków, wykonanych przez tysiące nauczycieli, rodziców i uczniów, w setkach szkół. Potrzebne są działania, które pozwolą nam zbliżyć się do siebie i wspólnie stawiać pierwsze kroki w ewolucji systemu nauczania. Afrykańskie powiedzenie brzmi: “Jeśli chcesz iść szybko -idź sam. Jeśli chcesz iść daleko – IDŹ RAZEM”.
Taki cel przyświecał nam podczas projektowania Świątecznego Jarmarku Edukacyjnego. Jest to przestrzeń, w której chcemy rozmawiać zarówno o wspaniałych celach naszych podróży, jak i o tym, jak dobrze zawiązać sznurowadła. Chcemy też budować wspólnotę, w której łatwiej być sobą.
Podczas konferencji nasi cudowni prelegenci będą dzielili się swoją wiedzą, doświadczeniami, upadkami i wzlotami. Będziemy rozmawiali o nas, o relacjach, o komunikacji, o sposobach, o praktyce, o osiągnięciach nauki. Temat Ewolucyjnej rewolucji poruszymy na wielu płaszczyznach, po to, żeby pomóc Wam, być jeszcze lepszymi i bardziej szczęśliwymi nauczycielami i dyrektorami.
Wspólnie z Centrum Doskonalenia Nauczycieli Razem Lepiej zapraszamy 11 i 12 grudnia 2021 r. do uczestnictwa w wyjątkowym wydarzeniu on-line – ŚWIĄTECZNYM JARMARKU EDUKACJI 2 !
Źródło: www.facebook.com/WojtekGawlikEdu
Dziś (3 listopada w2021 r.) na stronie „Gazety Wyborczej ŁÓDŹ” zamieszczono tekst Sandry Kmieciak i Agnieszki Urazińskiej, zatytułowany „Lawina klas, które przechodzą na zdalne lekcje. Niektóre szkoły wyprzedzają kwarantannę. „Nie ma na co czekać”. Oto jego fragmenty i link do pełnej wersji:
[…] – W tej chwili w 63 placówkach zajęcia są zdalne dla wszystkich albo dla niektórych klas. Najwięcej jest podstawówek, ponad 40, oprócz tego dziewięć przedszkoli, osiem liceów, reszta to zespoły szkół – mówi Urszula Jędrzejczyk, dyrektorka powiatowej stacji sanepidu. – Niestety, z całą pewnością te dane będą aktualizowane, bo przez cały czas napływają do nas zgłoszenia o kolejnych placówkach, w których doszło do zakażeń, gdzie trzeba nakładać kwarantanny i izolacje. Sytuacja epidemiczna systematycznie i zdecydowanie się pogarsza. Opanowanie jej jest niewyobrażalnie trudne. […]
Według danych Urzędu Miasta Łodzi nauka zdalna dla całych placówek obowiązuje w sześciu miejscach w mieście: Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 6, SP nr 206 (do 4 listopada), w SP nr 55, SP nr 149, PM nr 137 oraz PM nr 200 (do 5 listopada). Ale czy aby na pewno, nie są przekonani pracownicy niektórych z nich.
– Mam przed sobą gromadę dzieci, są w budynku szkoły – słyszymy od nauczycielki Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 6 przy ul. Janosika 136. – Po Wszystkich Świętych do nauki w szkole wrócili uczniowie klasy czwartej i siódmej, brakuje nam tylko dwóch klas, które jeszcze do końca tygodnia będą na nauczaniu zdalnym.
Nauczyciele z łódzkich szkół podkreślają, że czują się zagubieni w komunikatach, które do nich docierają. […]
Jak zaznacza nauczycielka [szkoły podstawowej na Widzewie – WK] , w szkole trudno jest zachować pozory normalności. Liczba klasówek i kartkówek robionych na akord, byle zgromadzić jak najwięcej ocen, jest przytłaczająca. Uczniowie są przeładowani obowiązkami, ale nauczyciele też nie mają łatwo, bo muszą gonić z materiałem w obawie przed nauką online, kiedy to wydajność uczniów bardzo spada. Na to nakłada się strach o zdrowie swoje i swoich bliskich.
– Siedzę na lekcjach i zastanawiam się, czy wszyscy w klasie są zdrowi. Jak słyszę kaszel, wzdrygam się i mimowolnie odsuwam. W pokoju nauczycielskim jest ciasno. Gdy wszyscy przyjdą na przerwę, robi się strasznie duszno. Są tam nauczyciele, którzy pracują też w innych szkołach. Zastanawiam się. czy nie przynieśli stamtąd choroby – opowiada. I podsumowuje: – Wiem, że dla dobra uczniów jak najdłużej powinniśmy trzymać się nauki stacjonarnej. Ale z troski o swoje zdrowie chętnie przeszłabym w tryb zdalny.
Cały artykuł „Lawina klas, które przechodzą na zdalne lekcje. Niektóre szkoły wyprzedzają kwarantannę. ‚Nie ma na co czekać’” – TUTAJ
Źródło: www.lodz.wyborcza.pl/lodz/
Na tle zamieszczonych na OE informacji o aktualnej sytuacji w jakim trybie funkcjonują szkoły (w dniu 29 października i w dniu 2 listopada) – zapraszamy do lektury obszernych fragmentów (i pełnej wersji „u źródła”) najnowszego tekstu Jarosława Pytlaka na jego stronie „Wokół Szkoły”:
Tańczący z kwarantannami
„Właśnie dostałam info o kolejnym zachorowaniu. Wykończona jestem!” – napisała moja koleżanka w grupie messengerowej dyrektorów szkół STO. Była sobota wieczorem, długi weekend. Mnie dobry los udzielił amnestii na jeszcze jedną noc i złe wiadomości przyniósł dopiero w niedzielny poranek. Może dlatego, że w sobotę przezornie nie otwierałem e-maili.
Piszę niniejsze w poniedziałek. Już wiem, że na czwartoklasistów, którzy szczęśliwie powracają do szkolnych ławek, czekać będzie dużo wolnej przestrzeni. Do klas piątych, które będą kontynuować kwarantannę jeszcze przez tydzień, dołączyły szóste, siódme, ósme, liceum oraz większość klas najmłodszych. Cały ten Armagedon za sprawą dwojga pozytywnych nauczycieli i kilkorga dzieci. […]
Nadal czuję respekt przed groźnym bakcylem, ale równocześnie zdołałem już rozeznać, jak wiele szkód wyrządził czas zdalnego nauczania. Doskonale rozumiem wszystkich, którzy chcą, żeby szkoły pozostały otwarte. Też jestem za tym, choć oczywiście nie wolno wyłączać rozumu. Niedługo miną dwa lata, odkąd jako dyrektor placówki oświatowej przechodzę intensywny kurs epidemiologii. I choć nadal pozostaję amatorem w tej kwestii, pewne zjawiska potrafię teraz zaobserwować i ocenić.
Wirus przenosi się między dziećmi łatwo, dużo łatwiej niż rok temu. Co oczywiste, najszybciej w klasie, w której spędzają ze sobą większość czasu. Mniej groźne są luźne kontakty, na przykład na korytarzu. Dlatego spośród trzech klas czwartych mamy dużo zakażeń w jednej a w pozostałych tylko pojedyncze, po bliższych spotkaniach w ramach zajęć dodatkowych. Prawdopodobnie gdyby nie szybko wprowadzona kwarantanna, zachorowań w tych dwóch klasach byłoby znacznie więcej. […]
Są przypadki bezobjawowe, wykryte tylko przez przezornych rodziców, którzy zaprowadzili na test dzieci kończące kwarantannę, tak dla wszelkiej pewności, i ku swojemu zdumieniu dowiedzieli się, że wynik jest pozytywny. A ponieważ przezornych rodziców jest mniejszość sądzę, że już teraz mamy w szkole wśród uczniów grupę nieświadomych ozdrowieńców.
Zachorowania zdarzają się także wśród zaszczepionych nauczycieli, ale biorąc pod uwagę liczebność naszego zespołu pedagogicznego i fakt, że na co dzień zanurzeni jesteśmy w zbiorniku z wirusami, jakim jest szkoła, infekcje covidowe są w tej grupie rzadkie i zazwyczaj przechodzą lekko. […]
Podtrzymuję swoją opinię, którą wielokrotnie wyrażałem już na blogu, że szkoła nie ma żadnego wsparcia ze strony władz. Do wszystkiego jednak można się przyzwyczaić. Szkoda jedynie, że jutro pracownicy mojego sekretariatu strawią długie godziny na wprowadzanie do systemu blisko 300 osób.
Co komu by szkodziło, żeby choć raz w życiu przydał nam się ten cholerny System Informacji Oświatowej?! Jest w nim większość potrzebnych informacji, w tym najważniejsza: PESEL, czyli ciąg 11 znaków, które w sanepidowym formularzu musimy wklepać z klawiatury. W naszym przypadku razy 300 i koniecznie bez błędu. Myślę, że naprawdę nie trzeba wielkiego programisty, by ułożyć w SIO procedurę odhaczania tylko uczniów i nauczycieli zgłaszanych do Sanepidu, a następnie eksportować taką listę do stosownego systemu. Ale niestety, praca personelu szkolnego jest niezmiennie w tym kraju traktowana jako jeszcze mniej warta niż chłopów pańszczyźnianych, z których ponoć kulturowo się wywodzimy…
A jeśli już jesteśmy przy władzach, to może ktoś zechciałby rozwiązać następującą zagadkę:
W klasie, na przykład, siódmej, mamy niemal 100% uczniów zaszczepionych. Oczywiście jest to tajne przez poufne, ale wychowawca ma jednak dość dobre rozeznanie. Zakażenie zostaje stwierdzone u nauczyciela. Klasę raportujemy do kwarantanny, całą, bo przecież szczepienie jest tajne przez poufne etc., a poza tym ktoś z rodziców mógłby nas okłamać. Szczepione dzieci nie idą na kwarantannę, więc nie jest spełniony warunek zdalnego nauczania, że ponad połowa klasy przebywa na kwarantannie. Ale wie o tym tylko sztuczna inteligencja rozsyłająca SMS-y z Sanepidu. Bo dla szkoły to jest tajne przez poufne. W Polsce nie będzie segregacji sanitarnej – grzmi minister Czarnek. Więc zaszczepieni będą uczyć się przez Teams razem ze swoimi pojedynczymi koleżankami/kolegami, którzy szczepionki nie przyjęli.
Gdzie w tym jest logika?!
Zacząłem od zacytowania sobotniej wiadomości od mojej koleżanki. Przed chwilą napisała: „Ja jestem już u kresu!”. Jakby ktoś pytał o kondycję psychiczną kadry zarządzającej szkołami, proszę to zdanie śmiało zacytować!
Cały tekst „Tańczący z kwarantannami” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl
Funkcjonowanie szkół podstawowych i ponadpodstawowych w skali całej Polski
stan na dzień 2 listopada 2021 roku
Źródło: www.facebook.com/ministerstwo.edukacji.nauki/
Ze strony „Budzący się Poloniści” trafiliśmy na stronę „Kreatywny Polonista”, a tam dotarliśmy do tej inicjatywy:
List otwarty
polonistek i polonistów
w sprawie nowej formuły Matury 2023
z języka polskiego
W roku 2019/20 weszła do szkół ponadpodstawowych reforma edukacji zmieniająca znacznie dotychczasową podstawę programową z języka polskiego oraz zapowiadająca zupełnie nową formułę egzaminu maturalnego z tego przedmiotu. W trakcie wprowadzenia reformy edukacja uczniów szkół ponadpodstawowych odbywała się w dużej mierze w formie zdalnej – ze względu na pandemię koronawirusa. Przez pierwsze dwa lata edukacji młodych ludzi, którzy w 2023 roku będą zdawać tę maturę po raz pierwszy, polonistki i poloniści przygotowywali uczniów i uczennice do egzaminu, bazując tylko na własnej intuicji oraz doświadczeniu, ponieważ informatory maturalne pojawiły się dopiero w marcu 2021 roku.
Do dzisiaj na stronie Centralnej Komisji Egzaminacyjnej nie zostały opublikowane ŻADNE dodatkowe przykładowe arkusze maturalne oraz materiały ćwiczeniowe, które zarówno nauczyciele, jak i uczniowie, mogliby wykorzystać w pracy dydaktycznej oraz własnej, przygotowując się do – przecież – dużo bardziej wymagającego egzaminu z języka polskiego – zwłaszcza w formule pisemnej.
Od momentu pojawienia się informatorów (marzec 2021) do dzisiaj nauczycielki i nauczyciele nie zostali w ogóle (albo rzetelnie) przeszkoleni i nie otrzymali jakiejkolwiek pomocy, która byłaby dla nich w naszej ocenie wsparciem w procesie przygotowania do egzaminu maturalnego z języka polskiego. Podczas większości szkoleń organizowanych przez niektóre OKE prowadzący ograniczyli się do zapoznania nauczycielek i nauczycieli z informatorem maturalnym, z którym przecież samodzielnie zapoznawaliśmy się już od kilku miesięcy. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi na większość zadanych podczas szkoleń pytań, co rodzi jeszcze więcej wątpliwości. Szukając pomocy, sami organizowaliśmy nieformalne grupy w mediach społecznościowych, w których dzieliliśmy się spostrzeżeniami oraz wypracowanymi w oparciu o informator materiałami dydaktycznymi.
Naszym celem jest sumienne i rzetelne przygotowanie uczniów i uczennic do nowej formuły maturalnej, jednak nie jesteśmy w stanie tego zrobić, ponieważ sami nie otrzymaliśmy niezbędnej wiedzy i fachowej pomocy. Nieprzygotowani odpowiednio nauczyciele nie są przecież w stanie przygotować we właściwy sposób swoich uczniów, a nowy egzamin wymaga zupełnej zmiany metodyki nauczania języka polskiego. W świetle powyższych faktów trudno nam będzie przyjąć współodpowiedzialność za wyniki uzyskane przez abiturientów.
