
Proponowane podwyżki pozwolą osiągnąć następujące średnie wynagrodzenia:
22 marca 2022 r. został opublikowany w Sejmie projekt nowelizacji Karty Nauczyciela.
“W okresie od dnia 1 maja 2022 r. do dnia 31 grudnia 2022 r. średnie wynagrodzenie nauczycieli ustalone w sposób określony w art. 30 ust. 3 zwiększa się o 4,4 proc.” – czytamy w kluczowym artykule.
Zgodnie z dokumentem, nauczyciele powinni otrzymać wspomnianą podwyżkę najpóźniej do 30 czerwca br. z wyrównaniem od 1 maja br.
Na wzrost wynagrodzeń nauczycieli od 1 maja br. przeznaczono 1 mld 671 mln zł.
“W związku z powyższym, celem niniejszej ustawy jest zapewnienie nauczycielom podwyżki od dnia 1 maja 2022 r. do dnia 31 grudnia 2022 r. poprzez zwiększenie średniego wynagrodzenia nauczycieli. Zmiana ta umożliwi jednocześnie podwyższenie od dnia 1 maja 2022 r. wysokości minimalnych stawek wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli oraz dodatków do wynagrodzenia” – czytamy w uzasadnieniu do projektu poselskiego.
Zdaniem ZNP, zawarta w projekcie ustawy podwyżka nie jest satysfakcjonująca dla środowiska.
–To częściowa realizacja postulatów ZNP. Oferowana podwyżka nie uratuje sytuacji w szkołach i nie rozwiąże kryzysu, z jakim się zmagamy. ZNP będzie zabiegał o zdecydowanie większe pieniądze na wzrost wynagrodzeń w oświacie – skomentował Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZG ZNP. […]
Już 23 marca 2022 r o godz. 12.00 odbędzie się pierwsze czytanie poselskiego projektu ustawy o zmianie ustawy – Karta Nauczyciela – uzasadnia Poseł Lidia Burzyńska. W posiedzeniu weźmie udział przedstawiciel ZNP.
Źródło: www.znp
Więcej o projekcie – we wczorajszym artykule zamieszczonym w „Głosie Nauczycielskim” pt. „Od maja wynagrodzenia nauczycieli wzrosną o 4,4 proc.? Posłowie PiS złożyli w Sejmie projekt ustawy” – TUTAJ
Poselski projekt Ustawy o nowelizacji Karty Nauczyciela, wraz z uzasadnieniem – TUTAJ
Na stronie <PolskieRadio.pl> zamieszczono dziś (22 marca 2022r.)- wzbogaconą o link na Yoy Tube z filmem – informację zatytułowaną „Ilu uczniów z Ukrainy jest w polskich szkołach? Szef MEiN: liczba przyrasta o 10 tys. Dziennie”. Jest to relacja „Rozmowy Dnia”, jaką redaktor Programu I Polskiego Radia Piotr Gociek przeprowadził z ministrem Przemysławem Czarnkiem. Oto jej fragmenty i link do pełnej wersji oraz na You Tube:
–Szacujemy, że ok. 700 tys. osób przekraczających granicę polsko-ukraińską to dzieci w wieku szkolnym. Obecnie w polskich szkołach jest 85 tys. dzieci uchodźców – powiedział w Programie 1 Polskiego Radia minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek. Jak zaznaczył, liczba ta zwiększa się o ok. 10 tys. na dobę. […]
Pytany o liczbę ukraińskich dzieci, przyjętych do polskich szkół, wskazał, że obecnie jest to ok. 85 tys. osób. Podkreślił też, że liczba ta zwiększa się o ok. 10 tys. osób na dobę. Zaznaczył jednocześnie, że najprawdopodobniej nie wszystkie dzieci z Ukrainy zostaną zgłoszone do szkół. – Temu służy rozporządzenie, które zwalnia je z obowiązku szkolonego, jeśli łączą się ze swoimi szkołami na Ukrainie, które prowadzą lekcje zdalne – wyjaśnił.
Przemysław Czarnek powiedział, w jaki sposób będzie wyglądał model edukacji dla dzieci z Ukrainy. – Dzieci polskie będą mogły w normalny sposób kontynuować naukę, a równolegle zaopiekujemy się dziećmi z Ukrainy. Model nauki, jaki przewidujemy, będzie elastyczny – podkreślił. Zaznaczył, że podstawą jest tu nauka języka polskiego.
–180 mln zł przeznaczyliśmy na dodatkowe godziny zajęć z psychologami, które również będą służyć dzieciom uchodźców – dodał minister, podkreślając traumę, z jaką mierzą się dzieci.
Cały materiał „Ilu uczniów z Ukrainy jest w polskich szkołach? Szef MEiN: liczba przyrasta o 10 tys. Dziennie”
– TUTAJ
Plik z filmem na Yoy Tube – TUTAJ
Źródło: www.polskieradio.pl
To jest oczywiste, że zapracowany, odpowiedzialny dyrektor szkoły ma czas na pisanie bloga przede wszystkim w niedzielę. Tak też najczęściej czyni dyrektor Zespołu Szkół STO na Bemowie – Jarosław Pytlak. Oto fragmenty zamieszczonego w minioną niedzielę (20 marca 2022r.) posta, zatytułowanego
Pedagog na pustyni
Foto:www.unsplash.com/
[…] Każdy, kto śledzi publiczny dyskurs na temat przyszłości edukacji na pewno zauważył, jak popularny jest obecnie postulat, by w szkole kłaść nacisk na budowanie relacji, a nie przekazywanie wiedzy. Fundamentem dobrych relacji międzyludzkich są właśnie praktykowane na co dzień wartości, takie jak, na przykład, szacunek, prawość, odpowiedzialność.* Najwyraźniej więc w świadomości awangardy pedagogicznej filozofia zyskała już należną jej, nadrzędną pozycję względem metodyki. Może kiedyś zjawisko to trafi również pod strzechy.
Dla mnie osobiście niektóre wartości od lat są drogowskazem w profesji nauczyciela i dyrektora szkoły. Świadomie kieruję się, między innymi, imperatywem dotrzymywania danego słowa oraz empatią, rozumianą jako gotowość spojrzenia na problem z punktu widzenia innego człowieka. Jedno i drugie bardzo pomaga w budowaniu przyjaznych relacji z uczniami, ich rodzicami oraz pracownikami szkoły, utwierdzając mnie w przekonaniu, że kierowanie się wartościami ma ogromne znaczenie dla harmonii życia społecznego. Nie tylko na poziomie jednej szkoły, ale także w wymiarze znacznie szerszym.
W tym miejscu zdradzę, że w pierwotnym zamyśle tytuł tego artykułu miał brzmieć „Pedagog w próżni aksjologicznej” (niezorientowanym podpowiem, że aksjologia to nauka o wartościach). Przestraszyłem się jednak, że taki tytuł przepłoszy większość potencjalnych czytelników, stąd wersja prostsza, z bliższą intuicji pustynią i bez trudnego słowa z gatunku „izmacji” zatruwających literaturę pedagogiczną. Tak jak na pustyni brakuje wody, tak moim zdaniem w naszym życiu brakuje obecnie miejsca na wartości. Te ponadczasowe, jednoznaczne, nie „krojone na miarę” indywidualnych życzeń lub politycznych interesów. We współczesnym świecie, kształtowanym przez wszechobecny internet, wszystko stało się relatywne. Tworzy to swoistą pustynię moralną, w otoczeniu której ciężko jest funkcjonować samemu, a co dopiero wychowywać młode pokolenie.* […]
Trudno mi pogodzić się z tym, że tak wielkodusznie i z poświęceniem przyjmując uciekających przez wojną Ukraińców nie mieliśmy (i nie mamy) nawet promila podobnej empatii wobec uchodźców z innych części świata, przedzierających się do naszego kraju przez białoruską granicę. Większość społeczeństwa widzi w nich wyłącznie broń w wojnie hybrydowej, jaką wytoczył nam prezydent Łukaszenka, a nie ludzi, takich jak my sami, których do migracji popchnęła bieda lub strach przed śmiercią. Po prostu ludzi. Wstydzę się za nasze władze, które słusznie skądinąd oczekują od całej Europy pomocy materialnej i przyjęcia części uchodźców z Ukrainy, ale kilka lat temu, wobec zalewu południa kontynentu przez setki tysięcy imigrantów z Afryki i Azji, nie tylko odmówiły jakiegokolwiek udziału w ich europejskiej relokacji, ale w swojej kampanii wyborczej straszyły tym exodusem. Taka specyficzna wartość – patriotyzm. Kalego. […]
Pilnie śledzę doniesienia z Ukrainy. Podziwiam bohaterstwo obrońców. Wstrząsają mną relacje o bandyckich działaniach agresorów. Ale nie mogę się pogodzić z odhumanizowaniem rosyjskich żołnierzy. Z wywiadami snajperów opowiadających jak to polują na najeźdźców. Z filmikami pokazującymi in situ strącenie rosyjskiego helikoptera (w okrzykami radości w tle), albo masakrę kolumny czołgów.
Czuję się manipulowany doniesieniami z wojny. Czytelnik pamięta jeszcze historię Wyspy Węży? Jak to obrońcy mieli wulgarnie odpowiedzieć na wezwanie do poddania się, a następnie zginąć? Od razu zastanawiałem się, co jest ze mną nie tak, że nie potrafię zachwycić się ich bohaterstwem, ale raczej ubolewam nad bezsensem tej śmierci. Bo dulce et decorum est pro patria mori, ale jednak chwalebna śmierć też powinna czemuś służyć. Na szczęście wygląda na to, że w owej relacji więcej było propagandy aniżeli prawdy.
I jeszcze refleksja z rodzimego, politycznego podwórka. Te nawoływania do jedności w obliczu zagrożenia ojczyzny. A w kontrze minister Czarnek, który problem zapewnienia możliwości edukacji milionowej rzeszy małych uchodźców rozwiązuje w normalnym dla siebie, autorytarnym stylu. Z pomocą rady powołanej wyłącznie z grona swoich znajomych, bez choćby symbolicznego udziału ludzi, którzy na co dzień pracują na pierwszej linii, w przedszkolach i szkołach. Taka to jedność, oparta na podziale. Czysta antywartość. […]
W konkluzji chciałbym nawiązać do otwartego obecnie pytania, jak traktować uczniów ukraińskich, rozpoczynających naukę w polskich szkołach. Oceniać, czy nie oceniać? Wymagać, czy nie wymagać? Asymilować, czy integrować? Jakie by bowiem nie były przepisy, akurat w tej sprawie bardzo wiele zależy od poszczególnych nauczycieli. Od tego, co przyjmą za nadrzędną wartość. Warto mieć świadomość, że historie tych dzieci są podobne, ale jednak różne. Ich potrzeby również. I mimo zmęczenia pandemią, frustracji zawodowej i stresu powinniśmy znaleźć czas i siły, by kierować się empatią. Ona jest zdolna podpowiedzieć dobre rozwiązania.
Nie liczmy na empatię ministra Czarnka. Musimy znaleźć ją w sobie.
Cały tekst „Pedagog na pustyni” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl
*Wyróżnienia w przytoczonym tekście podkreśleniami i pogrubioną czcionką – redakcja OE.
Foto: Łukasz Cynalewski/Agencja Wyborcza.pl[www.katowice.wyborcza.pl/katowice/]
Dzisiaj na portalu Prawo.pl zamieszczono tekst Moniki Sewastianowicz, opatrzony tytułem „Ukraiński uczeń napisze egzamin ósmoklasisty”. Oto jego najistotniejsze fragmenty. Podkreślenia i pogrubienia czcionek w przytoczonych fragmentach – redakcja OE:
Minister podpisał rozporządzenia, które umożliwią organizację oddziałów przygotowawczych w innych miejscach niż szkoły. Dodatkowo MEiN zakończył prace nad aktem prawnym umożliwiającym uczniowi z Ukrainy zdawanie egzaminu ósmoklasisty i matury – nie wygląda jednak, by szedł w tym względzie ukraińskim uczniom specjalnie na rękę w kwestii podstawy programowej. Część arkuszy będzie jednak przetłumaczona na ukraiński.[…]
Minister edukacji i nauki podał także, że podpisał również rozporządzenie umożliwiające przystąpienie uczniów z Ukrainy do egzaminy ósmoklasisty i egzaminu maturalnego. Zauważył, że terminy deklaracji składanych przez przystępujących do egzaminów dawno minęły.
–Te terminy przesunęliśmy po to, by ci z uczniów ukraińskich, którzy ewentualnie chcieliby zdawać polski egzamin ósmoklasisty bądź maturalny, z tłumaczeniem na język ukraiński poleceń, mogli takie oświadczenia jeszcze złożyć – powiedział Czarnek. [‘’’]
Zgodnie z rozporządzeniem w sprawie organizacji kształcenia, wychowania i opieki dzieci i młodzieży, będących obywatelami Ukrainy, w przypadku egzaminu ósmoklasisty i egzaminu zawodowego – deklarację należy złożyć do 11 kwietnia 2022 r., a w przypadku egzaminu maturalnego – deklarację należy złożyć do 31 marca 2022 r. Egzamin zostanie dostosowany – może być to przykładowo przetłumaczenie dla wyżej wymienionych uczniów niektórych arkuszy egzaminacyjnych na język ukraiński, czy też możliwość skorzystania przez wyżej wymienionego ucznia ze słowników podczas egzaminu.
Cały tekst „Ukraiński uczeń napisze egzamin ósmoklasisty” – TUTAJ
Źródło: www.prawo.pl
Komentarz redakcji:
Najpierw odsyłamy do Felietonu nr 413. Jak pogodzić systemy szkolne: ukraiński (4 + 5 + 2) z polskim (8 + 4)?
Po tej lekturze proponujemy próbę odpowiedzi na te dwa pytania:
Dla kogo z ukraińskich uczniów będzie egzamin ósmoklasisty: dla tych, którzy przed ucieczką uczyli się także ósmy rok w IV klasie tamtejszej szkoły podstawowej, czy dla tych, którzy ucząc się 9-ty rok byli w ostatniej – V klasie tamtej podstawówki?
Czy do polskiej matury będą dopuszczeni ukraińscy uczniowie, którzy przed ucieczką chodzili dopiero 1,5 roku do II klasy tamtejszej „starszej szkoły”?
22 lutego 2022 roku zamieściliśmy kolejną część Poradnika Wiesławy Mitulskiej– było tam m.in. o Demokrycie i prądzie i że każdy może być poetą. Dziś kontynuujemy tę serię:.
3 marca
Książka w pudełku – czytam, wyobrażam sobie, prezentuję
Pierwszaki czytają książki. Każdy czyta tak jak umie książki, które go interesują. Dzisiaj zobaczyłam, co dzieci samodzielnie czytają: od najprostszej serii „Czytam sobie”, przez „Niewiarygodne przygody dziesięciu skarpetek” i „Pippi Pończoszankę”, po „Dziennik Cwaniaczka” i książki o wojsku.
Książka w pudełku, to pierwszy, całkowicie samodzielny projekt pierwszaków. Wspólnie zaplanowaliśmy kolejne czynności i umieściliśmy symbole na tablicy. Dzięki temu, że dzieci zaznaczały szpilkami kolejne etapy: wypożyczenie książki, czytanie, przygotowanie pudełka, wypełnianie pudełka rekwizytami, które kojarzą się z tą książką i wreszcie prezentacja, ja mogłam śledzić przebieg projektu.
Dziś odbyła się pierwsza tura prezentacji. Należało nie tylko pokazać wykonane rekwizyty i powiedzieć kilka słów o książce, ale również przekonać innych do jej przeczytania. Takie wystąpienie przed innymi, pokazywanie swojego dzieła i odpowiadanie na pytania, to trudne zadanie dla pierwszaka. Ważne, że wszystko się udało, a najczęstsze pytanie do prezentujących brzmiało: Ile stron miała twoja książka?
#projekt #ksiazkawpudelku #planowanie
6 marca
Każdy tak jak potrafi, każdy inaczej, a jednak wszyscy się uczą
Różnice rozwojowe są bardzo widoczne u pierwszaków. Dotyczą każdego aspektu rozwoju psycho-fizycznego i społecznego. To, co najważniejsze dla nauczyciela małych dzieci, to zrozumieć te różnice, zaakceptować, że tak jest i pomóc każdemu dziecku rozwinąć skrzydła na jego sposób.
Organizowanie zajęć, by każde dziecko mogło z nich wyciągnąć to, czego potrzebuje, wiąże się nie z fajerwerkami i atrakcjami, a raczej pomysłem na zainteresowanie tym, co bliskie dziecku i ważne dla niego.
Wiewiórka Basia jest u nas haczykiem łowiącym zainteresowanie dzieci. Kiedy jest bohaterką tekstu do czytania, to wiem, że wszystkie dzieci przeczytają go z zaciekawieniem, a jeśli ktoś nie potrafi sam przeczytać, to kolega mu pomoże.
Dziś uczyliśmy się pisać literę „ś”, więc Barbara spotyka się ze ślimakiem. Wymyślenie i narysowanie komiksu o wiewórce i ślimaku jest wyzwaniem. Tutaj bardzo dobrze widać różnicę między dziećmi. Niektórzy potrafią pięknie narysować, inni wzbogacają rysunki tekstem, a jeszcze inni pięknie opowiadają swoją historię, choć z narysowaniem mieli problemy. Pomysły dzieci były bardzo różne, tak jak bardzo różnią się wiewiórka i ślimak. Nikt jednak nie poddał w wątpliwość, czy oba zwierzątka mogą się przyjaźnić i razem bawić. Mnie najbardziej urzekła historia wiewiórki, która ugotowała dla ślimaka zupę grzybową z maślaków i ta zupa została nazwana zupą przyjaźni.
Dziś na zajęciach każde dziecko ćwiczyło różne umiejętności. Niektóre samodzielnie, inne z moją pomocą lub pomocą innych dzieci, ale wszystkie nauczyły się czegoś nowego. Każde dziecko wyciągnęło z zajęć to, czego dziś najbardziej potrzebowało.
Foto: www.pl.dreamstime.com
Przed 100-u laty „papierowe” media promowali gazeciarze. Czy dzisiejsze algorytmy selekcjonujące informacje pojawiające się na profilach są równie skuteczne? A może dziś także trzebaby sięgnąć do podobnych rozwiązań ?
Może to wina COVID-a że nachodzą mnie ostatnio „czarne” myśli. Ale nic na to nie poradzę – po ostatnim doświadczeniu z zeszłotygodniowym felietonem nie mam powodu do zadowolenia. Mam na myśli brak jakiegokolwiek oddźwięku na mój apel. Po tym jak po raz pierwszy zamieściłem na fejsbuku jego podlinkowaną zapowiedź – w niedzielę 13 marca o godz. 13:35 – nie doczekałem się nawet jednego lajka. Dlatego następnego dnia rankiem (o 7:35) zamieściłem ten sam materiał ponownie – z takim komentarzem:
I co? I nic. Do dziś nikt nic nie napisał, nawet kilku słów… Pomijając liczby obserwujących – mam na FB 355 „zarejestrowanych” znajomych. Z tego co pamiętam, ponad połowa z nich ma lub miała związki z oświatą. Wiele osób nadal pracuje na pierwszej linii frontu walki o lepszą polską szkołę. I nikogo z nich mój zeszłotygodniowy felieton nie skłonił do jakiejkolwiek reakcji…
Trudno nie zacząć zastanawiać się, czy to o czym piszę w ogóle kogoś interesuje. Jednak nie potrafię uwierzyć, że felieton o tym, że mimo tragedii w Ukrainie nie zniknęły nagle wszystkie problemy naszej edukacji, którymi żyliśmy, które nas poruszały, na które próbowaliśmy znaleźć sposoby przed tą wojną jest pisaniem „nie na temat”. I także nie uwierzę, że nikogo, choćby tylko tych z grona moich fejsbukowych znajomych, nie interesował problem, jaki sformułowałem w zakończeniu tego felietonu:
Napaść wojsk rosyjskich na Ukrainę i bestialska wojna która tam toczy się już 18-ty dzień i ponad 1,5 miliona uchodźców z tego niszczonego nalotami kraju, którzy do tego czasu przekroczyli polsko-ukraińską granicą (liczba ta podwoiła się od poprzedniej niedzieli!), nie powinny znieczulić nas na nasze dotychczasowe nieszczęścia, powodowane przez niemiłościwie nam panujący rząd pod kierunkiem elokwentnego bankiera, posłusznie realizującego politykę zakompleksionego, zgorzkniałego starego kawalera, a w przypadku edukacji – niszczonej przez wychowanka księdza profesora z KUL, który prowadzi polską szkołę w kierunku swoich obsesji i postulatów środowisk skrajnie narodowych i ortodoksyjnie katolickich.
W czym więc tkwi problem?
Pierwszą odpowiedzią powinna być – i jest – taka: „Powodem jest nie to o czym piszesz, tylko jak piszesz”. Znaczy – stylistyka tej formy, jaką utrwaliłem w czasie minionych ponad ośmiu lat pisania tych felietonów. Ich najbardziej rzucającą się w oczy cechą jest długość owych tekstów. Nikt chyba nie przypuszcza, że jest to efekt mojej niewiedzy w którym kierunku poszła ewolucja czytelnictwa elektronicznych mediów. Wiem, i wiedziałem o tym procesie od dawna. Jednak zakładałem, że adresatami tego co piszę i zamieszczam na stronie „Obserwatorium Edukacji” są ludzie, którzy nie są złaknieni sensacji, którzy nadal czytanie przedkładają nad odbiór informacji obrazkowych, którzy mają potrzebę bardziej pogłębionej refleksji, którym nie wystarcza telegraficzny styl komunikatorów typu Twitter czy Tik Tok.
Może przeceniłem siebie jako autora materiałów zamieszczanych w mediach społecznościowych? Przyznam, że od dnia, w którym uświadomiłem sobie jak wielka przepaść w „oglądalności” dzieli mnie od Pawła Łęskiego – nauczyciela j. polskiego w sopockim liceum, którego profil na Fb ma ponad 79 tysięcy obserwujących, zacząłem się zastanawiać w czym jego styl pisarski jest lepszy w przyciąganiu czytelników, od mojego. Bo i jego zamieszczane tam teksty bywają długie. Sam to zauważył i się zdziwił, pisząc 12 marca:
„Niechcący sprawdziłem, ile znaków i wyrazów mają moje standardowe posty. Nigdy tego nie robiłem, gdyż wszystko piszę na telefonie. Okazało się, że typowe dłuższe mają od 1400 do 2000 wyrazów. I około 10 tysięcy znaków. A mimo wszystko ktoś to jednak czyta. Dziękuję i przepraszam.
A jednak tylu go czyta…
Ale ja nie potrafię komentować wystąpienia ministra Czarnka w taki sposób:
„Chciałbym kiedyś osiągnąć ten poziom umysłowości i poczucia własnej zajebistości. To naprawdę musi być piękne takie życie w permanentnych urojeniach.”
„…jednak jak Czarnek coś powie, to nie ma chuja we wsi, jak mawiał klasyk. Najwyraźniej jest najlepiej poinformowanym człowiekiem na świecie. Żadni eksperci od wojskowości, wojen i zniszczeń, nie są tak optymistyczni od urodzenia.”
Nie, nie będą szedł tą drogą… Pozostanę przy swoim, wypracowanym na wzorcach XX-wiecznej poprawności językowej stylu pisarskim. Jednak popracuję nad zwięzłością wypowiedzi. Jedyne nad czym poważnie zastanawiam się, to nad „ozdabianiem” felietonów zdjęciami, przyciągającym uwagę czytelników. Albo grafikami – patrz Dorota Sterna. Ale u mnie byłyby to cudze rysunki.
Przeto już kończę – z optymizmem patrząc w przyszłość. Nie tylko przyszłość kowidowego ozdrowieńca, ale także przyszłość mnie felietonisty…
Włodzisław Kuzitowicz
Jak obiecałem w zakończeniu VII rozdziału moich wspomnień: „Stanęło na tym, że […] oświadczyłem stanowczo, że na pewno przystąpię do konkursu na dyrektora „Budowlanki” i że „wszystko opowiem w kolejnym VIII rozdziale moich wspomnień” – zapraszam do tego kolejnego rozdziału moich opowieści o meandrach mojej drogi zawodowej w roli wychowawcy, wykładowcy, nauczyciela i dyrektora, ale zawsze pedagoga – „ze szkoły” profesora Aleksandra Kamińskiego.
Jak to się stało, że zostałem dyrektorem „Budowlanki”? Determiniści powiedzieliby zapewne, że „tak było mi pisane”! Uznaliby, że właśnie po to w 1962 roku odszedłem z tej szkoły, maturę zrobiłem w XVIII liceum, zdałem na studia polonistyczne, aby w tym samym czasie uświadomić sobie, ze „od najciekawszej książki o wiele bardziej ciekawym jest każdy spotkany człowiek”, po to o wiele później ukończyłem studia pedagogiczne i pokierowałem (przez ostatnie cztery lata jej istnienia) Wojewódzką Poradnią Wychowawczo-Zawodową, aby w konsekwencji przemian systemowych, latem 1993 roku, szukać kolejnego miejsca pracy… Jednak ja – jak wiecie – nie wierzę w przeznaczenie i uważam, że po raz kolejny w mojej drodze życiowej sprzyjało mi szczęście. Akurat wtedy – z przyczyn ode mnie niezależnych – pojawił się vacat na funkcji dyrektora ZSB Nr 2 w Łodzi i kurator ogłosił, w nietypowym czasie, bo w sierpniu, konkurs na to stanowisko. No i – jak to zwykle u mnie – przypadkowo spotkałem życzliwego i dobrze poinformowanego człowieka…
Przystąpiłem do tego konkursu nie mając w zasadzie stażu pracy nauczycielskiej w szkole, rywalizując z kandydatem, popieranym przez większość Rady Pedagogicznej i delegatów Rady Rodziców tej szkoły. Dodam, że był nim niemłodym już nauczyciel matematyki, a przy tym szefem szkolnej komórki oświatowej „Solidarności”.
Foto: www.grabski.edu.pl
Jerzy Posmyk – zdjęcie zrobione podczas uroczystości nadania imienia Władysława Grabskiego Zespołowi Szkół nr 3 w Kutnie – 17 grudnia 2006 roku, kiedy – od 4 lat – pełnił urząd Łódzkiego Kuratora Oświaty.
Po podliczeniu głosów komisji konkursowej okazało się, że wygrałem przewagą jednego głosu. Po kilku dniach stanąłem za stołem prezydialnym w szkolnej świetlicy, tej samej, w której jesienią 1961 roku prowadziłem – jako przewodniczący Samorządu Uczniowskiego Technikum Budowanego nr 1 – akademię z okazji Dnia Nauczyciela. Wprowadzał mnie na stanowisko dyrektora szkoły, w imieniu Kuratora Oświaty, Jerzy Posmyk –dyrektor Wydziału Szkół Zawodowych ŁKO. Ten sam, który parę tygodni temu, podczas przypadkowego spotkania na ulicy, poinformował mnie o konkursie na dyrektora tej szkoły i namówił, abym do niego przystąpił.
Ale abym mógł ponownie mówić o tej szkole „moja Budowlanka” – wcześniej musiało się jeszcze wiele wydarzyć.
Mając świadomość, że nie tylko nie mam doświadczenia w roli nauczyciela (nie licząc kilku miesięcy przepracowanych w XXIII LO na Widzewie jako nauczyciel metodyk – zaledwie 6 lekcji w tygodniu), ale także zero aktualnej wiedzy o szkole w której chcę być dyrektorem, o jej strukturze, specyfice i problemach, wiedziałem że muszę szybko zdobyć niezbędne informacje i w oparciu o nie tak napisać moją ofertę kierowania szkołą, która (tak – ja idealista wierzyłem w to) przekona członków komisji konkursowej do oddania głosu za moją kandydaturą.
Gdy zwierzyłem się z tych moich problemów Jerzemu Posmykowi, usłyszałem, że powinienem skontaktować się z Januszem Moosem, którego siedziba – jako (ówczesnego) wicedyrektora WODN – znajduje się w budynku ZSB nr 2 i który z tego powodu wie wiele o tej szkole. I na pewno mi pomoże.
Jako że od czasu naszego wspólnego wyjazdu w listopadzie 1988 roku do Karl Marxstadt byliśmy z Januszem po imieniu – bez zahamowań umówiłem się z nim na spotkanie – oczywiście w jego gabinecie, czyli w budynku szkoły budowlanej. I nie zawiodłem się. Dowiedziałem się nie tylko o kulisach sytuacji, która doprowadziła do odwołania, zaledwie po dwu latach od objęcia stanowiska, dotychczasowego dyrektora, ale przede wszystkim wiele konkretów o funkcjonowaniu tego dużego zespołu szkół zawodowych (32 oddziały!), z własnymi warsztatami szkolnymi. Także Januszowi Moosowi zawdzięczam to co było najważniejsze: aktualną wiedzę o najnowszych trendach w metodyce i organizacji kształcenia zawodowego.
Tak przygotowany zasiadłem do pisania mojej oferty.
Teraz, po latach, przeglądając moje domowe archiwum, obok wielu zapomnianych zdjęć i oferty konkursowej na dyrektora poradni, znalazłem także kopię maszynopisu oferty na dyrektora ZSB nr 2.
Foto: www.sp1kartuzy.edupage.org/?
Flagi powiewające na budynku Szkoły Podstawowej nr 1 im. Św. Kazimierza w Kartuzach.
Wczoraj wieczorem (18 marca 2022r.) prof. Roman Leppert zamieścił na swoim Fb taki tekst
Oto przykład „dobrej praktyki”, którą podzielił się ze mną Pan Dariusz Zelewski – Dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 im. św. Kazimierza w Kartuzach, skonfrontowana z wypowiedzią Ministra (domyślacie się Państwo jakiego):
Dzisiaj mijają dwa tygodnie od kiedy przyjęliśmy pierwszych uczniów uciekających przed wojną. W małym miasteczku, jakim są Kartuzy trafiło tylko do naszej szkoły 32 dzieci z Ukrainy, którym udało się opuścić tereny bezpośrednio ostrzeliwane i bombardowane. Większość z nich przybyła praktycznie z tym, co mieli na sobie. Trafili do zaprzyjaźnionych rodzin, do domów zorganizowanych przez pracodawców zatrudniających przed wojną Ukraińców.
Jedną z pierwszych rzeczy, o której myślą matki, to zapisanie swoich najmłodszych dzieci do szkoły. Do nas trafiają zwykle w drugim lub trzecim dniu po przybyciu. Zależy im, by dzieci jak najszybciej znalazły się wśród innych dzieci, by mogły nie myśleć o tym ile dni i nocy spędziły w schronie, w zimnych piwnicach nasłuchując wybuchów i ostrzałów.
W szkole wsparcia udzielają im uczniowie, nauczyciele i rodzice, którzy organizują konkretną pomoc materialną. Dzieci razem z kolegami i koleżankami z klasy wyjeżdżają na wycieczki, jedzą wspólnie obiady. Szybko uczą się języka polskiego i to nie najwięcej na lekcjach, ale od rówieśników.
I na koniec niespodzianka dla większości: zadziało się tak dlatego, że MEiN nie miało i nie ma pomysłu. Mało tego, w dalszym ciągu MEiN nie oferuje środków. Zadziałały rodziny, pracodawcy i szkoły.
Dla tych, którzy dobrnęli do tego momentu postu, proponuję cytat z dzisiejszej konferencji MEiN Czarnka:
O dzieciach ukraińskich, które trafiają do ogólnodostępnych klas mówił: – Dziecko po traumie wojennej nie potrzebuje dodatkowego stresu, na które jest narażone w ogólnych klasach, nie rozumiejąc polskiego. W przytłaczającej większości mniejszym stresem jest dla nich przebywanie w swoim środowisku ukraińskim. Oni przyjeżdżają, muszą odetchnąć, wypocząć, pozbyć się tej traumy i dopiero, kiedy są ustabilizowani, podejmują decyzję o edukacji – ocenił.
– Chodzi o to, by nie zakłócać polskiego systemu edukacji, żeby dzieci polskie mogły w normlany sposób kontynuować swoją edukacje, przygotowywać się do egzaminów ósmoklasisty i matury – podkreślał minister.
Źródło: https://www.facebook.com/roman.leppert/posts/5227972233917818
Foto: www.facebook.com/ministerstwo.edukacji.nauki
Trwa pierwsze posiedzenie Rady ds. Edukacji Uchodźców. Głównie „zdalne”…
Niezrównany prof. Roman Leppert, a konkretnie jego fejsbukowy profil, stał się źródłem naszej informacjo o ty, że wczoraj (17 marca 2022r.) odbyło się inauguracyjne posiedzenie powołanej 11 marca Rady ds. Edukacji Uchodźców. Oto fragmenty tego postu – wyróżnienia cytowanego teksty pogrubioną czcionką – redakcja OE:
[…] Czytam listę nazwisk osób, które Radę tworzą, trudno znaleźć na niej dyrektora szkoły lub nauczyciela, który bezpośrednio mierzyłby się z wyzwaniem, jakie przed polskim systemem edukacyjnym staje (o władzach samorządowych nie wspominając).
Po pierwszym posiedzeniu Rady (które odbyło się wczoraj) Redaktor Justyna Suchecka rozmawiała z członkinią Rady – byłą Minister, Anną Zalewską. Pani Minister powiedziała m.in.:
„Pierwszą sprawą są dzieci, które w czasie roku szkolnego trafiły do naszego systemu edukacji, do ogólnodostępnych klas. Stan prawny na teraz jest taki, że obowiązuje ich polska podstawa programowa, a jeśli są w klasie ósmej lub maturalnej, również polskie egzaminy.” […]
„Rozważane jest przetłumaczenie egzaminów polskich – opartych o nasze podstawy programowe – na język ukraiński. Powstają też sylabusy i informatory egzaminacyjne w tym języku. Jeśli dzieci będą rozumiały polecenia, to nie powinny mieć też problemu z odpowiedziami, o ile wiedzę, o którą będą pytane, oczywiście opanowały.”
Trudno uwierzyć w słowa, które czytam. Dla równowagi czytam zachowującego zdrowy rozsądek i trzeźwy ogląd sytuacji Jarosław Pytlak, który w swoim blogu Wokół szkoły opublikował tekst: „Lot na wrotach od stodoły”. […]
Wracam jeszcze do składu Rady, powołanej przez łaskawie nam panującego Ministra. Mierzymy się z najważniejszym po II Wojnie Światowej problemem, przed jakim staje polski system oświatowy, jeśli chodzi o uczniów – uchodźców, a w składzie Rady nie ma żadnego pedagoga zajmującego się edukacją międzykulturową, mimo, że mamy w tym zakresie (mam na myśli pedagogikę jako dyscyplinę akademicką) naprawdę duży dorobek, mimo, że niejedna praca z tego zakresu powstała, niejedna osoba uzyskała stopień lub tytuł naukowy z tego zakresu. I co z tego, że Ministrowi podlegają zarówno edukacja, jak i nauka, że mógłby wykorzystać dorobek, którym w tym zakresie polska pedagogika dysponuje? Nie o to chodzi. Jak powiedziała Pani Anna Zalewska wczoraj:
„Dziś członkowie rady przede wszystkim mówili o tym, jakie już zdiagnozowali problemy na swoim terenie, a które trzeba będzie najpilniej rozwiązać. Umówiliśmy się, że kolejne spotkanie odbędzie się za dwa tygodnie i w tym czasie ministerstwo przygotuje się do podejmowania kolejnych kluczowych decyzji.”[…]
Źródło: www.facebook.com/roman.leppert/
Rzecz w tym, że trudno w mediach znaleźć o tym wydarzeniu informację. Nic nie zamieszczono na oficjalnej stronie MEiN. Googl znalazł jedynie dwie publikacje:
>Na portalu <DZIEJE.PL> – „A. Zalewska: powstawanie oddziałów przygotowawczych dla uczniów z Ukrainy jest kluczowe” – TUTAJ
>Na stronie <Radio Opole> – „Zalewska: Powstawanie oddziałów przygotowawczych dla uczniów z Ukrainy jest kluczowe” – TUTAJ
Jedynie na ministerialnym fanpege minutę po godzinie 10-ej zamieszczono lapidarny komunikat, wsparty czterema zdjęciami:
Trwa posiedzenie Rady do spraw edukacji uchodźców pod przewodnictwem ministra Przemysława Czarnka.
Źródło: www.facebook.com/ministerstwo.edukacji.nauki/
x x x
Uznaliśmy, że najlepszym podsumowaniem tej historii będzie ostatni fragment tekstu z Fb prof. Lepperta:
To może niech Ministerstwo niczego nie przygotowuje, a członkowie Rady przeczytają to opracowanie: „Raport o integracji dzieci-uchodźców z Ukrainy”*. Już jest, gotowe, opracowane przez znawców problematyki.
*Więcej o tym Raporcie – TUTAJ
Z pełną aprobatą przyjęliśmy zamieszczony wczoraj (17 marca 2022r.) na blogu „Wokół Szkoły” tekst Kolegi Jarosława Pytlaka, zatytułowany odwołaniem się do umiłowanej polskiej metafory o tym, że „Polak potrafi”: „Lot na wrotach od stodoły”. Jest to bardzo wnikliwa diagnoza sytuacji, w jakiej, w wyniku ludobójczej napaści wojsk rosyjskich na Ukrainę znalazły się setki tysięcy tamtejszych uczniów, którzy z uciekającymi przed śmiercią od bomb i rakiet rodzicami znaleźli się w Polsce, ale także sytuacji, a właściwie wyzwania, przed jakim stanął polski system oświaty, ale i wiele konkretnych samorządów i szkół.
A tak naprawdę jest to – jak zwykle – kompetentna i bezlitośnie trafna diagnoza polityki, jaką w tej sprawie prowadzi minister Czarnek. Oto wybrane przez nas fragmenty tego obszernego tekstu i link do pełnej wersji:
Czytelnik kojarzy być może perłę w koronie naszej narodowej mitologii, jaką jest przekonanie, że Polacy to świetni piloci, którzy potrafią polecieć nawet na wrotach od stodoły. Ten pogląd wywodzi się z sukcesów przedwojennych asów lotnictwa: Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury oraz Jerzego Bajana, a także z pełnej chwały tradycji bojowej polskich dywizjonów sformowanych w Anglii podczas II wojny światowej. Mit nadludzkich niemal umiejętności polskich pilotów wzmacnia jeszcze opinia o ich straceńczej odwadze, doskonale podbudowująca nasze narodowe ego. Nawet jednak w stanie patriotycznego uniesienia warto mieć świadomość, że wrota od stodoły nie służą do latania, a choćby największy zapał dobrze jest połączyć z myśleniem. Co jak raz powinni pojąć rządzący polską oświatą w sytuacji napływu setek tysięcy małych uchodźców z Ukrainy.[…]
Najpierw prosta arytmetyka. W dniu kiedy piszę te słowa mamy w Polsce około półtora miliona uchodźców, z czego mniej więcej połowę stanowią dzieci i młodzież. Strumień ludzi zza ukraińskiej granicy płynie nadal i nikt nie wie, na jakiej liczbie się skończy i kiedy to nastąpi. Już teraz jednak do przedszkoli i szkół puka ponad 10% potencjalnych nowych podopiecznych. Często bez śladowej nawet znajomości polskiego języka, z bagażem traumatycznych przeżyć wojennej tułaczki oraz niepokojem o los ojczyzny i pozostałych w niej bliskich.
Minister Czarnek twierdzi, że w ciągu ostatnich 15 lat liczba uczniów w Polsce zmniejszyła się o półtora miliona, więc wchłonięcie przybyszów nie będzie problemem. Tymczasem, jeśli w ogóle są jakieś wolne budynki oświatowe, to tylko w małych miejscowościach, gdzie lokalne placówki zostały w swoim czasie zlikwidowane. W dużych miastach rezerwy są minimalne, a w szkołach ponadpodstawowych po prostu żadne, bo jednym ze skutków niedawnej reformy Zalewskiej jest potworna ciasnota. Tymczasem uchodźcy gromadzą się właśnie w wielkich miastach, gdzie łatwiej o pracę i mieszkanie. Deklarowane przez pana ministra luzy lokalowe są zatem kompletną mrzonką.
Osobnym problemem jest kwestia polskiej kadry pedagogicznej, poobijanej podczas pandemii, sfrustrowanej materialnie. O ile jeszcze w małych ośrodkach można liczyć na uruchomienie jakichś rezerw ludzkich, o tyle w wielkich miastach, gdzie już teraz brakuje nauczycieli wielu specjalności, a ci, którzy są, najczęściej pracują w nadgodzinach, nie ma szansy znaczącego zwiększenia „mocy przerobowych”. Tymczasem, jako się rzekło, tu właśnie gromadzi się szczególnie dużo uchodźców. […]
Na każdym kursie pierwszej pomocy nauka procedury ratowniczej zaczyna się od punktu pierwszego: zadbaj o swoje bezpieczeństwo. Warto odnieść to także do działań podejmowanych na rzecz młodych uchodźców. Zarówno zwiększenie liczebności klas, jak w ogóle obciążenia nauczycieli, raczej prędzej niż później przełoży się na obniżenie standardu kształcenia polskich dzieci. Tego jeszcze nie widać, ale szybko stanie się odczuwalne. Szczególnie gdy przeciążeni i zestresowani nauczyciele zaczną brać zwolnienia chorobowe. Jest czas wojenny, na krótką metę część pociągnie na adrenalinie, ale to nie potrwa długo, a zaniepokojeni rodzice polskich uczniów szybko zaczną upominać się o jakość nauczania swoich dzieci. Mimo rewelacyjnej, jak dotąd, postawy polskiego społeczeństwa wobec uchodźców, sielanki w przedszkolach i szkołach nie będzie.
Nawiasem mówiąc minister Czarnek już kilkakrotnie w wypowiedziach publicznych stwierdził, że liczy na zakończenie wojny w perspektywie kilkunastu dni/dwóch tygodni. Otóż jest to tylko jego pobożne życzenie, o zerowym prawdopodobieństwie. Zresztą, nawet gdyby udało się szybko zawrzeć pokój, to odbudowa infrastruktury w zniszczonych regionach Ukrainy, rozminowywanie i usuwanie niewybuchów, porządkowanie życia społecznego potrwa lata całe i na pewno niemała część młodych ludzi pozostanie przez ten czas w bezpiecznej i relatywnie zamożnej Polsce. Doraźnie możemy ratować się improwizacją, ale odpowiedź, co dalej, jest pilnie potrzebna. Póki co, nie wygląda, by minister miał jakiś plan na dalszą perspektywę. […]












