Jak obiecałem w zakończeniu VII rozdziału moich wspomnień: „Stanęło na tym, że […] oświadczyłem stanowczo, że na pewno przystąpię do konkursu na dyrektora „Budowlanki” i że „wszystko opowiem w kolejnym VIII rozdziale moich wspomnień – zapraszam do tego kolejnego rozdziału moich opowieści o meandrach mojej drogi zawodowej w roli wychowawcy, wykładowcy, nauczyciela i dyrektora, ale zawsze pedagoga – „ze szkoły” profesora Aleksandra Kamińskiego.

 

Jak to się stało, że zostałem dyrektorem „Budowlanki”? Determiniści powiedzieliby zapewne, że „tak było mi pisane”! Uznaliby, że właśnie po to w 1962 roku odszedłem z tej szkoły, maturę zrobiłem w XVIII liceum, zdałem na studia polonistyczne, aby w tym samym czasie uświadomić sobie, ze „od najciekawszej książki o wiele bardziej ciekawym jest każdy spotkany człowiek”, po to o wiele później ukończyłem studia pedagogiczne i pokierowałem (przez ostatnie cztery lata jej istnienia) Wojewódzką Poradnią Wychowawczo-Zawodową, aby w konsekwencji przemian systemowych, latem 1993 roku, szukać kolejnego miejsca pracy… Jednak ja – jak wiecie – nie wierzę w przeznaczenie i uważam, że po raz  kolejny w mojej drodze życiowej sprzyjało mi szczęście. Akurat wtedy – z przyczyn ode mnie niezależnych – pojawił się vacat na funkcji dyrektora ZSB Nr 2 w Łodzi i kurator ogłosił, w nietypowym czasie, bo w sierpniu, konkurs na to stanowisko. No i – jak to zwykle u mnie – przypadkowo spotkałem życzliwego i dobrze poinformowanego człowieka…

 

Przystąpiłem do tego konkursu nie mając w zasadzie stażu pracy nauczycielskiej w szkole, rywalizując z kandydatem, popieranym przez większość Rady Pedagogicznej i delegatów Rady Rodziców tej szkoły. Dodam, że był nim niemłodym już nauczyciel matematyki, a przy tym szefem szkolnej komórki oświatowej „Solidarności”.

 

Foto: www.grabski.edu.pl

 

Jerzy Posmyk – zdjęcie zrobione podczas uroczystości nadania imienia Władysława Grabskiego Zespołowi Szkół nr 3 w Kutnie – 17 grudnia 2006 roku, kiedy – od 4 lat – pełnił urząd Łódzkiego Kuratora Oświaty.

 

 

Po podliczeniu głosów komisji konkursowej okazało się, że wygrałem przewagą jednego głosu. Po kilku dniach stanąłem za stołem prezydialnym w szkolnej świetlicy, tej samej, w której jesienią 1961 roku prowadziłem – jako przewodniczący Samorządu Uczniowskiego Technikum Budowanego nr 1 –  akademię z okazji Dnia Nauczyciela. Wprowadzał mnie na stanowisko dyrektora szkoły, w imieniu Kuratora Oświaty, Jerzy Posmyk –dyrektor Wydziału Szkół Zawodowych ŁKO. Ten sam, który parę tygodni temu, podczas przypadkowego spotkania na ulicy, poinformował mnie o konkursie na dyrektora tej szkoły i namówił, abym do niego przystąpił.

 

Ale abym mógł ponownie mówić o tej szkole „moja Budowlanka” – wcześniej musiało się jeszcze wiele wydarzyć.

 

Mając świadomość, że nie tylko nie mam doświadczenia w roli nauczyciela (nie licząc kilku miesięcy przepracowanych w XXIII LO na Widzewie jako nauczyciel metodyk – zaledwie 6 lekcji w tygodniu), ale także zero aktualnej wiedzy o szkole w której chcę być dyrektorem, o jej strukturze, specyfice i problemach, wiedziałem że muszę szybko zdobyć niezbędne informacje i w oparciu o nie tak napisać moją ofertę kierowania szkołą, która (tak – ja idealista wierzyłem w to) przekona członków komisji konkursowej do oddania głosu za moją kandydaturą.

 

Gdy zwierzyłem się z tych moich problemów Jerzemu Posmykowi, usłyszałem, że powinienem skontaktować się z Januszem Moosem, którego siedziba – jako (ówczesnego) wicedyrektora WODN – znajduje się w budynku ZSB nr 2 i który z tego powodu wie wiele o tej szkole. I na pewno mi pomoże.

 

Jako że od czasu naszego wspólnego wyjazdu w listopadzie 1988 roku do Karl Marxstadt byliśmy z Januszem po imieniu – bez zahamowań umówiłem się z nim na spotkanie – oczywiście w jego gabinecie, czyli w budynku szkoły budowlanej. I nie zawiodłem się. Dowiedziałem się nie tylko o kulisach sytuacji, która doprowadziła do odwołania, zaledwie po dwu latach od objęcia stanowiska, dotychczasowego dyrektora, ale przede wszystkim wiele konkretów o funkcjonowaniu tego dużego zespołu szkół zawodowych (32 oddziały!), z własnymi warsztatami szkolnymi. Także  Januszowi Moosowi zawdzięczam to co było najważniejsze: aktualną wiedzę o najnowszych trendach w metodyce i organizacji kształcenia zawodowego.

 

Tak przygotowany zasiadłem do pisania mojej oferty.

 

Teraz, po latach, przeglądając moje domowe archiwum, obok wielu zapomnianych zdjęć i oferty  konkursowej na dyrektora poradni, znalazłem także kopię maszynopisu oferty na dyrektora ZSB nr 2.

 

 

Oto jej pierwsza strona

 

 

Gdy po nieomal trzydziestu latach od jej powstania przeczytałem ten tekst, sam byłem zaskoczony jego treścią. Bo wtedy, ledwo dwa lata od wejścia w życie nowej Ustawy o systemie oświaty, tylko cztery lata od zmiany ustroju polityczno-gospodarczego w Polsce, takie twierdzenia i deklaracje były naprawdę nowatorskie:

 

„To wszystko doprowadziło mnie do decyzji podjęcia wyzwania chwili: pokierowania w tych przełomowych czasach procesem transformacji szkoły zawodowej formuły ukształtowanej na miarę epoki która już się rozpadła, ku szkole przyszłości, szkole uczącej jak godnie żyć, nieustannie sie rozwijać, nabywać kwalifikacje do optymalnego funkcjonowania w zmieniającej się społeczno-gospodarczej – a wiec i zawodowej – rzeczywistości.” […]

 

Czym dla mnie jest szkoła zawodowa? Jest jak każda szkoła instytucją oświatowo-wychowawczą […] zgodnie z zapisami „Ustawy” tworzoną przez nauczycieli, uczniów i ich rodziców.[…] Istnieje wiele koncepcji i sposobów realizacji tej [jej] funkcji. Ja stoję na stanowisku, które da się opisać w dwu różnych konwencjach teoretycznych:

 

Po pierwsze – na gruncie ekonomiczno-politycznym. Dzisiejsi uczniowie będą żyć i pracować w systemie gospodarki wolnorynkowej oraz w państwie demokratyczny, pozostającym w wielorakich więzach kooperacyjnych i pluralistycznym kulturowo światem zewnętrznym,.

Po drugie – na gruncie psychologii i pedagogiki humanistycznej, które głoszą, ze nauczanie i wychowanie jest procesem zachodzącym w trakcie interakcji, które aby były skuteczne, winny być partnerskie, nacechowane życzliwością i wzajemnym zaufaniem.”

 

Uznałem, że dokument ten wart jest jego przywołania w całości, co niniejszym czynię w formule pliku PDF, zawierającego fotokopie jego wszystkich stron  –  TUTAJ

 

A tutaj dodam jeszcze dwa  cytaty, w których zaznaczyłem osobisty kontekst biograficzny tej sytuacji:

 

„…nie jest przypadkiem, że składam ofertę na dyrektora tej właśnie szkoły. To w niej w latach 1958 – 1962 byłem uczniem, tu zdobyłem pierwszy w moim życiu dyplom zawodowy – świadectwo ukończenia Szkoły Rzemiosł Budowlanych […], to w murach tej szkoły […] spotkałem wspaniałych, twórczych, „wyzwalających” nauczycieli […], tu także było mi dane odczuć wszystkie konsekwencje niewłaściwie, wręcz nieludzko pojmowanej koncepcji „bycia dyrektorem szkoły”.

 

Natomiast ostatnim zdaniem tego dokumentu była taka deklaracja:

 

Wszystkim – i sobie także – stawiam za wyznacznik naszego sukcesu ten moment, w którym napis na posadzce przy głównym wejściu do szkoły „Uśmiechnij się” przestanie być kpiną i stanie się niepotrzebnym rozkazem.”

 

Bo napis ten, od pierwszych dni gdy we wrześniu 1960 roku szkoła przeniosła się do tego zbudowanego specjalnie na jej siedzibę budynku, witał mnie, moich kolegów – uczniów tej szkoły, ale także jej nauczycieli, w czasie gdy rządził nią po dyktatorsku ówczesny dyrektor – zdemobilizowany major LWP. I właśnie ów dysonans poznawczy tego napisu z „koszarową” szkolną codziennością tamtych lat zapamiętałem na zawsze...

 

 

x          x           x

 

 

Foto: Radosław Jóźwiak/UMŁ[www.uml.lodz.pl]

 

Budynek Zespołu Szkół Budowlanych nr 2 im. S. Kopcińskiego w Łodzi – zdjęcie sprzed termomodernizacji – wygląd niewiele różni się od tego z roku 1993.

 

 

Tym razem pierwszym dniem w mojej nowej pracy nie był piątek, a środa. Pierwsze godziny, dni i tygodnie pełnienia nowych obowiązków przeznaczyłem na dwa główne zadania: poznanie i nawiązanie dobrych relacji z najbliższymi współpracownikami, a zaraz potem z całym zespołem nauczycieli i pozostałych pracowników oraz na podjęcie najpilniejszych decyzji, wprowadzających szkołę w nurt toczących się w skali kraju zmian modernizacyjnych. Wiedzę o tych ostatnich zawdzięczałem – oczywiście – Januszowi Moosowi.

 

Osobami bez wsparcia których moja praca byłaby skazana na niepowodzenie były dwie wicedyrektorki: Daniela Adamska – ds. wychowawczych i Halina Chruściel – ds. kształcenia zawodowego. Obie panie były na tych stanowiskach już od wielu lat, powołane jeszcze przez poprzednika mojego poprzednika – pana dyrektora Zenona Warcholińskiego. Kierował on tą szkoła przez 18 lat – od 1973 do 1991 roku. Obie panie były aktywnie zaangażowane w procedurę odwołania mojego poprzednika i bez większych trudności stworzyliśmy zgrany zespół, połączony wspólnym celem, jakim było dobro szkolnej społeczności. Już podczas naszego pierwszego spotkania uprościłem formułę naszych kontaktów, proponując, abyśmy zwracali się do siebie po imieniu. I był to jedyny wyjątek w moich relacjach z pracownikami – aż do końca mojej pracy z nikim więcej nie przeszedłem na „ty”.

 

Moja zasada kolegialnego kierowania realizowana była w szerszej formule tzw. „zespołu kierowniczego”. Tworzyli go, obok naszej dyrektorskiej trójki: kierownik warsztatów szkolnych, główna księgowa, kierowniczka gospodarcza oraz przewodniczący szkolnych ogniw dwu działających organizacji związkowych – ZNP i SOiW NSZZ „Solidarność”. Od początku mojej kadencji, aż do ostatnich dni mojego dyrektorowania wszystkie sprawy szkolne były na tym forum omawiane  i wszystkie decyzje wyłącznie tam podejmowane.

 

Dodam, że choć od 1972 roku byłem członkiem ZNP,  jednak z  chwilą objęcia obowiązków dyrektora w ZSB nr 2, zawiesiłem moje członkostwo, aby jako pracodawca zatrudnionych tam nauczycieli i pozostałych pracowników administracji i obsługi – także i z formalnego punktu widzenia – zachować równy dystans do obu tych związków zawodowych.

 

Na zakończenie tej pierwszej części VIII rozdziału moich wspomnień, zatytułowanych „Dwanaście lat w mojej „Budowlance” opowiem o mojej inicjatywie stworzenia okoliczności, sprzyjających lepszemu wzajemnemu poznaniu się nowego dyrektora szkoły z członkami jej rady pedagogicznej. Otóż w kilka tygodni po objęciu funkcji dyrektora postanowiłem zorganizować wyjazdowe dwudniowe, szkoleniowe  posiedzenie Rady Pedagogicznej w Ośrodku Szkoleniowym w Dobieszkowie. Tym samym, w którym przed rokiem uczestniczyłem w Międzynarodowej Konferencji „Edukacja alternatywna. „Dylematy teorii i praktyki”, którą zorganizowało tam Polskie Stowarzyszenie Edukacyjne „Szkoła dla dziecka” –  oczywiście z inicjatywy i staraniem ówczesnego prezydenta tego stowarzyszenia – doktora Bogusława Śliwerskiego. Przypominam, że byłem członkiem zarządu tego stowarzyszenia, więc także uczestniczyłem w organizacji owego wydarzenia i miałem ponotowane telefony i nazwiska osób, z którymi należało uzgadniać zamiar zorganizowania tam konferencji lub szkolenia.

 

Jednak główny problem, od którego rozwiązania zależało być albo nie być tego wyjazdu, były środki finansowe. W budżecie szkoły takich nie było. Jedynym ratunkiem było uzyskanie odpowiedniej dotacji z kuratorium. Pojechałem w tej sprawie osobiście do kuratora Walczaka i bez trudności przekonałem go o podwójnej funkcji tego szkolenia – to znaczy że tam nie tylko będzie realizowany cel doskonalenia nauczycieli, ale w tej konkretnej sytuacji o wiele ważniejszy, jakim jest integracja „nowego”, nieznanego „załodze” dyrektora z nauczycielkami i nauczycielami szkoły –  w warunkach mniej „służbowych”, na „neutralnym” terenie.

 

Pieniądze szybko znalazły się na szkolnym koncie i mogłem dokonać oficjalnego wynajęcia pomieszczenia dla prowadzenia szkoleń i pokojów hotelowych.

 

W Ośrodku była także restauracja z możliwością organizowania zabawy tanecznej….

 

Dziś mogę napisać jedynie, że absolutnie zatarły się w mojej pamięci tematy i nazwiska prelegentów tego szkolenia, ale za to pamiętam, iż w 100 procentach zrealizowałem mój cel przełamania oporów u znacznej części „załogi”. No, bo osoby nastawione do mnie niechętnie, a przynajmniej z wielką rezerwą towarzyszyły mojej dyrektorskiej pracy przez cały czas – byli to zwolennicy poprzedniego dyrektora.

 

Ale po tej „wyjazdówce” stanowili oni niewiele znaczącą mniejszość i mogłem przystąpić do realizowania kolejnego celu, czyli wprowadzania szkoły w nurt zmian modernizacyjnych szkolnictwa zawodowego, przy licznym, aktywnym współudziale nauczycielek i nauczycieli – zwłaszcza tych na których na tym etapie najbardziej mi zależało – uczących teoretycznych przedmiotów zawodowych.

 

Ale o tym przeczytacie już w kolejnej części tego rozdziału, która będzie miała tytuł „Pierwsze lata – pierwsze decyzje”.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 



2 komentarze to “Rozdział VIII. Dwanaście lat w mojej „Budowlance”. Cz. 1. Jak zostałem dyrektorem.”

  1. Grzegorz napisał:



    Po dłłłłuuuuugiej przerwie z przyjemnością czytam następne rozdziały Twojej przygody z edukacją. Dość leniuchowania – do roboty

  2. Rozdziału VIII moich wspomnień, cz.2. "Pierwsze lata – pierwsze decyzje" | Obserwatorium Edukacji napisał:



    […] rozdziału VIII. moich wspomnień „Dwanaście lat w mojej Budowlance”, którą zatytułowałem „Jak do tego doszło że wygrałem”, zadeklarowałem, że o tym jak dalej działałem jako nowy dyrektor tej szkoły opowiem w kolejnej […]

Zostaw odpowiedź