
Jak za „dawnych, dobrych (przedpandemiczych) czasów” prezentujemy pierwszą od 12 września 2020 roku relację z wydarzenia, na którym „Obserwatorium Edukacji” – w osobie Włodzisława Kuzitowicza – uczestniczyło i która opracowana zostało na podstawie własnych obserwacji i materiałów. Oto ona:
Foto: Włodzisław Kuzitowicz
Spotkanie promocyjne książki Roberta Sowińskiego „Zrozumieć plan daltoński”
W upalny pierwszy dzień wakacji – 25 czerwca 2022 roku, w Akademickim Centrum Designu Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, które od roku działa w zrewitalizowanych budynkach przy ul. Księży Młyn w Łodzi, gdzie w latach siedemdziesiątych XIX wieku, według projektu architekta Hilarego Majewskiego, za pieniądze jednego z największych łódzkich fabrykantów – Karola Scheiblera, zbudowano z czerwonej cegły pierwszy budynek dwuletniej szkoły elementarnej dla dzieci i młodocianych robotników zatrudnionych w jego fabryce. W następnych latach obiekt ten rozbudowywano. Już w PRL, i później – aż do 2012 roku – działały tam szkoły pod nazwą Zespół Szkół Handlowych nr 2, a od 2002 roku jako Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych Nr 11. Dodam mało znaną, ale w pewnym stopniu symboliczną dla tego wydarzenia informację, że obok technikum ekonomicznego i technikum handlowego w strukturze tego zespołu działało technikum księgarskie.
Foto: www. uml.lodz.pl
Budynki dawnych szkół przy ul. Księży Młyn – przed renowacją
Więcej o całym kompleksie „króla bawełny” – Karola Scheiblera – TUTAJ
Ale ad rem, czyli pora powrócić do relacji. Zapowiedziane z kilkutygodniowym wyprzedzeniem wydarzenia, mimo niesprzyjających warunków atmosferycznych (30-o stopniowy upał) zgromadziło niezbyt liczną, ale „doborową” grupę sympatyków programu daltońskiego i Państwa Sowińskich, a w tym przypadku Roberta w szczególności. Jak zostało to napisane we wczorajszym felietonie – osobą, która była moderatorem całego wydarzenia był prof. dr hab. Roman Leppert, którego talent medialnego lidera, wiedza merytoryczna i kultura osobista były gwarancją wysokiego poziomu spotkania.
Foto: www.facebook.com/sowinski.robert
Za stołem zasiadło dwu „bohaterów dnia”: od lewej – autor książki – Robert Sowiński i „egzaminator” oraz moderator dyskusji – prof. Roman Leppert.
Profesor Leppert rozpoczął spotkanie od poinformowania zebranych, że w pierwszym etapem tego wydarzenia będzie egzamin, któremu podda on Roberta, a który będzie polegał na sprawdzeniu znajomości treści napisanej przez niego książki. Dodał, wywołując tą informacją wybuch śmiechu u uczestników, że przygotowując cztery pytania tego egzaminu oparł się na powszechnie znanej taksonomii Blooma, z których zaproponowanych tam sześciu poziomów on wybrał tylko trzy: poziom zapamiętania wiadomości, zrozumienia wiadomości oraz zastosowania wiadomości – w sytuacja typowych i nietypowych.
Pierwszym było pytanie:
W okresie wakacyjnym, to znaczy od dzisiaj, czyli od 27 czerwca do 15 sierpnia 2022 roku, na stronie „Obserwatorium Edukacji” będą zamieszczane jedynie materiały, które zostaną przez redakcję uznane za ważne, istotne dla zachowania obrazu ciągłości sytuacji w polskiej oświacie, aby ktoś ze społeczności nauczycielskiej, kto w dłuższym okresie – z powodu urlopowego wyjazdu – miał przerwę w bieżącej informacji, mógł być po powrocie poinformowany co wydarzyło się w czasie jego nieobecności.
Będą także zamieszczane teksty własne – w tym niedzielne felietony i kolejne rozdziały „Eseju wspomnieniowego”.
Włodzisław Kuzitowicz
Foto: www.radiovictoria.pl
Wiceminister Edukacji i Nauki Tomasz Rzymkowski i Łódzki Kurator Oświaty Waldemar Flajsze (w ciemnych garniturach) podczas Mszy Św. W Łowickiej bazylice katedralnej 24 czerwca 2022 roku.
Pierwsza niedziela wakacji. Żar leje się z bezchmurnego nieba. Nie będę „ściemniał” – mój mózg pracuje na bardzo zwolnionych obrotach. Nie jest to klimat sprzyjający lotnym myślom, błyskotliwym skojarzeniom i zaskakującym puentom. Już wczoraj wieczorem próbowałem dokonać remanentu problemów minionego tygodnia, aby wyłowić z tego temat na felieton – godny czasu „przełomu”: przełomu miesięcy w których setki tysięcy nauczycielek i nauczycieli, miliony uczennic i uczniów, nie licząc ich rodziców, na co dzień zmagali się nie tylko ze zdalnym nauczaniem, z realizacją podstaw programowych oraz produkowaniu ocen szkolnych, ale przede wszystkim ze skutkami sposobu kierowania polską oświatą przez ministra – „krzyżowca” z KUL, na tygodnie „laby”, odpoczynku, relaksu, oddawania się „nicnierobieniu”, albo temu, na co przez poprzednie miesiące nie było czasu…
Mówią – noc przynosi radę. Ale w moim przypadku ta miniona – także parna, męcząca, jak poprzedzający ją dzień, niewiele w tych poszukiwaniach pomogła. Cóż mi przeto pozostało, bo wszak felieton wypada jednak napisać i zamieścić?
Nie mam innego rozwiązania, jak podzielić się swoimi myślami, wywoływanymi informacjami o aktywności kierownictwa MEiN w związku z zakończeniem roku szkolnego.
Wypada zacząć ten temat od listu do dyrektorów, nauczycieli i uczniów, jaki z tej okazji wystosował sam szef tego urzędu [TUTAJ]. Już w jego drugim zdaniu pan Czarnek napisał:
„Realizowaliśmy przedsięwzięcia ukierunkowane na wspieranie wszechstronnego rozwoju młodych ludzi, budowanie kompetencji przyszłości oraz uatrakcyjnienie procesu dydaktycznego, który powinien odpowiadać na wyzwania XXI wieku.”
A dalej można tam znaleźć jeszcze takie „kwiatki”:
„Zainicjowaliśmy program „Laboratoria Przyszłości”.[…] Wszystko po to, aby młodzi ludzie w każdej szkole mogli prowadzić ciekawe eksperymenty, uczyć się pracy w grupie, rozwijać własne talenty, a także zdobywać nowe kompetencje i umiejętności ważne na kolejnych etapach edukacji oraz pomocne w wyborze przyszłej ścieżki rozwoju zawodowego.”
„Chcemy, aby młodzi ludzie zdobywali wiedzę w ciekawy i atrakcyjny sposób, poprzez samodzielne poszukiwanie i eksperymentowanie.”
Jeśli przeczytał to ktoś, kto nie zna codzienności polskich szkół, to nawet będąc nauczycielem fińskiej szkoły już zaczął nam zazdrościć!
Tyle słowa pisanego. Ale – jak to lubią przywoływać nasi rodzimi badacze Pisma Świętego – „Po ich owocach poznacie ich” [Mateusz 7:15-20]. W tym przypadku tymi owocami są czyny pani i panów z kierownictwa ministerstwa.
Otóż sprawdziłem gdzie w tym roku zaszczycili oni swoją obecnością szkolne uroczystości zakończenia kolejnego roku nauki. Zacznę od „starej gwardii”, czyli tych w kierownictwie, którzy byli tam jeszcze przed epoką Czarnka:
Poprzedni minister, teraz już tylko wice – Dariusz Piontkowski – uczestniczył w tym wydarzeniu w Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Goniądzu. [Więcej – TUTAJ]
Najstarsza stażem (od 2017 roku w MEN) – wiceminister Marzena Machałek – wzięła udział w zakończeniu roku szkolnego w Zespole Szkół Technicznych „Mechanik” w Jeleniej Górze.[Więcej – TUTAJ]
Jednak „nowy desant” zamanifestował swoje preferencje bardzo jednoznacznie:
Pan minister Przemysław Czarnek, aby nikt nie miał już cienia wątpliwości co do jego sympatii, wziął udział w uroczystym zakończeniu roku szkolnego w Katolickim Liceum Ogólnokształcącym im. Świętej Rodziny w Siedlcach. [Więcej – TUTAJ]
Ale – aby nie być gorszym od swojego szefa – najmłodszy (stażem) wiceminister – Tomasz Rzymkowski, w towarzystwie Łódzkiego Kuratora Oświaty Waldemara Flajszera, zaczął uroczyste zwieńczenie roku szkolnego od Mszy Świętej w bazylice katedralnej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Mikołaja w Łowiczu,, której to liturgii przewodniczył biskup łowicki Andrzej Dziuba, gdzie – oczywiście – zebrali się uczniowie, nauczyciele i pracownicy szkół. Dopiero po tym wyznaniowym akcencie uroczystości przeniosły się do Zespołu Szkół Ponadpodstawowych numer 2 w Łowiczu. [Więcej – TUTAJ]
Cóż tu można jeszcze dodać… Jak pisał klasyk – „koń jaki jest każdy widzi.” Jednak nie mogę powstrzymać się przed zacytowaniem fragmentu Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, obowiązującej od kwietnia 1997 roku:
Art.25. 1. Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione.
2.Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym.
3.Stosunki między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego. […]
I byłoby mi, na progu wakacji, bardzo, bardzo smutno, gdyby nie…
Gdyby nie wczorajsza moja obecność w Akademickim Centrum Designu Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, gdzie uczestniczyłem w spotkaniu, promującym książkę Roberta Sowińskiego „Zrozumieć plan daltoński”. W spotkaniu, którego poziom zagwarantował prowadzący go profesor Roman Leppert, uczestniczyli także tacy moi ulubieńcy, jak Wiesława Mitulska, Jarosław Pytlak czy człowiek, który jest dla mnie symbolem nowego pokolenia nauczycieli – Dawid Łasiński, znany jako „pan Beffer”. O Ani Sowińskiej nie wspominając, bo wszak jaj tam obecność była oczywistą oczywistością…
Bo to wydarzenie dało mi wiarę, że nie wszystko stracone, że są takie w naszym oświatowym środowisku zasoby ludzkie i intelektualne, które pozwalają mi wierzyć, że i ja dożyje jeszcze czasu, w którym szkoła stanie się miejscem wszechstronnego rozwoju uczniów. Bo w czasy bez szkoły nie wierzę…
Ale o tym już wkrótce (może już jutro) opowiem w oddzielnym, wyłącznie temu poświęconym, ilustrowanym materiale…
Włodzisław Kuzitowicz
Realizując deklarację, jaką złożyłem w zakończeniu poprzedniej częci moich wspomnień: „Rozdział VIII cz. 5. Ostatnie lata, polityczne tło, świadoma decyzja i pożegnanie”, prezentuję kolejny, IX rozdział moich wspomnień, który zatytułowałem „Powrót do pracy w szkolnictwie wyższym”. Będzie on tekstem jednolitym, to znaczy opublikowanym jako całość, jednak wewnętrznie podzielonym na części – z przyczyn wyłącznie merytorycznych.
Okoliczności, które sprawiły, że mogłem ponownie stać się wykładowcą w szkole wyższej
Zacznę od przypomnienia, że raz już byłem nauczycielem akademickim – w latach 1975 – 1983, kiedy to pracowałem jako starszy asystent w Zakładzie Pedagogiki Społecznej, (przekształconym w 1981 roku w Katedrę) na Uniwersytecie Łódzkim. Jak to opisałem w 5. części rozdziału IV „Pierwsze kroki w mojej pracy naukowej. I o jej końcu” – decyzję o rezygnacji z robienia doktoratu, i co za tym idzie – z kontynuowania po wrześniu 1983 roku pracy na UŁ, podjąłem już w 1982 roku, kiedy to ostatecznie utwierdziłem się w przekonaniu, że robienie karieru naukowej w tej dyscyplinie nie jest moim powołaniem. Jednak odchodziłem z tej pracy z poczuciem, że będzie mi brakowało jej ulubionego przeze mnie nurtu – dydaktycznego…
I ta potrzeba dzielenia się swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi adeptami studiów pedagogicznych tkwiła we mnie przez lata. Aż tu nagle… Może nie tak nagle, ale w wyniku kilku zupełnie nieprzewidywalnych zdarzeń taka możliwość nie tylko się pojawiła, ale nawet zrealizowała. A było to tak:
Najpierw musiała pojawić się pani Aniela Bednarek z propozycją ulokowania w budynku szkolnych warsztatów przy ul. Pomorskiej Wyższej Szkoły Informatycznej (WSInf). Ale o tym już opowiedziałem. Teraz o tej nieprzewidywalnej w chwili powstania tej uczelni sytuacji. Jak już wspomniałem – WSInf z roku na rok się rozrastała i przez kolejne trzy lata rozwijała swoją działalność. Po tym czasie uczelnia na tyle okrzepła – także finansowo – że mogła sobie pozwolić na zakup własnej siedziby. Były to budynki po nieczynnych od kilku lat zakładach ARELAN przy ul. Rzgowskiej 17a. I był jeszcze inny efekt tej prosperity – prawo do otwarcia oddziału zamiejscowego w Opatówku pod Kaliszem. I właśnie tam, od października 1999 roku, po otrzymaniu zgody na otwarcie drugiego po informatyce wydziału – pedagogicznego, w październiku 1999 roku, uruchomiono studia zaoczne na tym kierunku. Pierwszym dziekanem tego wydziału został dr hab. Tadeusz Szewczyk.
I to był drugi, sprzyjający dla realizacji moich cichych pragnień, element tej sytuacji. Muszę przypomnieć, że w latach 1975-76 Tadeusz Szewczyk, pracujący wówczas w Wojskowej Akademii Medycznej, w Katedrze Nauk Społecznych, prowadził także gościnnie zajęcia dydaktyczne w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na UŁ, w której wówczas pracowałem. To wtedy poznaliśmy się, jako że uczestniczył on także w seminariach pedagogiki społecznej, prowadzonych przez panią doc. dr hab. Irenę Lepalczyk – ówczesną kierownik Zakładu Pedagogiki Społecznej..
I oto, po 20-u latach, spotkaliśmy się: ja, jako dyrektor szkoły-gospodarza, udzielającego przestrzeni dla zajęć dydaktycznych owej szkoły wyższej, i on – nowo powołany dziekan Wydziału Pedagogiki WSInf… I to od niego wyszła inicjatywa, abym poprowadził w Opatówku, od II semestru, zajęcia dla studentów I roku pedagogiki – na początku – oczywiście – z pedagogiki społecznej: wykłady i ćwiczenia.
Moje praca wykładowcy w Wyższej Szkole Informatyki
I dzięki takim okolicznościom od lutego 2000 roku datuje się mój powrót do roli dydaktyka w szkole wyższej. Zaczęło się od tego, że raz na kilka tygodni, jeździłem do Opatówka w soboty i w niedziele. W kolejnych latach zajęć przybywało – już nie tylko pedagogika społeczna była moim przedmiotem, ale także – na powołanym kierunkach „Pedagogika opiekuńcza” oraz „Praca socjalna” – takie przedmioty jak: „Metodyka pracy opiekuńczo-wychowawczej”, „Prawne podstawy pracy opiekuńczo-wychowawczej”, „Prawne podstawy pracy socjalnej”. Były jeszcze i inne, ale po latach ich nazwy zatarły się w mojej pamięci. Tym bardziej, że po roku od uruchomienia tych studiów w Opatówku otwarto także kierunki pedagogiczne w głównej siedzibie WSInf w Łodzi. A po kolejnym roku w łódzkiej siedzibie WSInf otwarto także studia stacjonarne na wydziale pedagogicznym.
Doszło do takiej sytuacji, że nie miałem żadnego wolnego weekendu, gdyż co dwa tygodnie jechałem na sobotę i niedzielę do Opatówka, a w „przemienne” soboty i/lub niedziele miałem zajęcia w Łodzi. Do tego przynajmniej jednego popołudnia w dni robocze miałem wykłady i ćwiczenia na studiach stacjonarnych w Łodzi.
Podczas weekendowych pobytów w Opatówku, gdzie zajęcia odbywały się w miejscowym Zespole Szkół Ogrodniczych, który miał obok budynku dydaktycznego także budynek internatu, wykładowcy, którzy mieli zaplanowane zajęcia na sobotę i niedzielę, nocowali w pokojach tegoż internatu. Po sobotnich zajęciach stało się zwyczajem, że na kolację chodziliśmy do pobliskiego motelu „Czarnuszka”, gdzie zespół przyjezdnych dydaktyków – z bardzo odległych dyscyplin – integrował się.
I o jeszcze jednej, tym razem nie dydaktycznej, a w pewnym sensie opiekuńczo-wychowawczej funkcji, jaką mi właścicielka szkoły – Aniela Bednarek – powierzyła muszę opowiedzieć. Dokładnie nie pamiętam, ale zapewne było to w trzecim roku mojej tam pracy, kiedy zostałem mianowany Pełnomocnikiem Kanclerza WSInf do spraw studenckich. W dniach mojego pobytu w Opatówku oraz w określonym dniu tygodnia w siedzibie Szkoły w Łodzi miałem dyżur, podczas którego przyjmowałem studentów w sprawach próśb o odroczenie opłat czesnego – zazwyczaj z ważnych powodów rodzinnych lub losowych. Także w tym czasie rozpatrywałem skargi i odwołania, które przekazywały mi dziekanaty – w Opatówku i w siedzibie Szkoły przy Rzgowskiej.
Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, jeśli powiem, że w przytłaczającej większości rozpatrywanych przeze mnie podań przychylałem się do prośby i podejmowałem decyzję o odroczeniu wpłaty, a nierzadko także o umorzeniu części miesięcznych rat.
Jako że moja decyzja, jako pełnomocnika Kanclerza WSIinf, była ostateczna – oficjalnie nikt nie mógł jej podważyć. Jednak informacje o finansowych skutkach moich decyzji docierały do pani Bednarek, przeto nie byłem zaskoczony, kiedy po roku funkcja pełnomocnika ds. studenckich została zlikwidowana i od tej pory decyzje te podejmowała osobiście pani kanclerz…
Lata mijały, z każdym kolejnym rokiem spadała liczba studentów na kierunkach pedagogicznych, malała liczba godzin dydaktycznych, co skutkowało ograniczeniem oferty dydaktycznej dla osób, które nie były zatrudnione w uczelni na etatach. Tracili na tym tacy „wolni strzelcy” jak ja. Skutkiem tego procesu była coraz mniejsza oferta kierowana pod moim adresem, a w konsekwencji jej brak.
Ostatnie zajęcia dla studentów pedagogiki na Rzgowskiej w Łodzi poprowadziłem 4 czerwca 2009 roku. Trochę dłużej wygaszanie tego kierunku trwało w oddziale zamiejscowym w Opatówku – ostatni raz byłem tam w roli wykładowcy 5 lutego 2011 toku – aby wpisać studentom do indeksu oceny z ostatnich dwu prowadzonych tam przeze mnie przedmiotów: „Prawne podstawy pracy opiekuńczej” i „Prawne podstawy pracy socjalnej”.
Moje praca wykładowcy w Wyższej Szkole Pedagogicznej
Ale – jak już wiecie – od roku akademickiego 2002/2003 powstała Wyższa Szkoła Pedagogiczna, której właścicielką była Małgorzata Cyperling (poprzednio właścicielka działającego w ZSB nr 2 przy ul. Kopcińskiego Centrum Szkoleniowo-Promocyjnego „EDUKACJA”), a jej pierwszą siedzibą był budynek po zlikwidowanych warsztatach szkolnych przy ul. Pomorskiej. Nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że i ta uczelnia zaproponowała mi poprowadzenie wykładów i ćwiczeń – tradycyjnie – najpierw z pedagogiki społecznej – bo ten przedmiot na kierunkach pedagogicznych zawsze jest na drugim semestrze pierwszego roku studiów.
Jednak sytuacja zaczęła się radykalnie zmieniać, kiedy po roku WSP przeniosła swoją siedzibę do budynków po dawnych warsztatach szkolnych Technikum Włókienniczego przy ul. Żeromskiego i kiedy rektorem szkoły został… profesor Bogusław Śliwerski. Z roku na rok wzrastała liczba powierzanych mi do prowadzenia przedmiotów – wykładów i/lub ćwiczeń na studiach tak zaocznych jak i stacjonarnych. Zostałem także wykładowcą, a jednego roku także kierownikiem, podyplomowych studiów organizacji i zarządzania oświatą.
Gdy w roku akademickim 2008/2009 uczelnia pobiła swój rekord w rekrutacji na I rok studiów – zapisało się ok. 1000 studentów, z tego ponad 800 na studia zaoczne – naprawdę miałem dużo roboty. Wykłady dla studentów niestacjonarnych nie mogły już odbywać się w żadnej z auli przy Żeromskiego – w tym celu wynajęto aulę Sołtana na Politechnice Łódzkiej. Poza wykładami i ćwiczeniami, prowadzonymi z kilku przedmiotów – w obu trybach studiów – zostałem jeszcze kierownikiem specjalności „pedagogika opiekuńcza”.
Jednak i ta uczelnia zaczęła odczuwać ujawniające się z każdym kolejnym rokiem powszechne zjawisko drastycznego spadku kandydatów na studia w szkolnictwie niepaństwowym, które było oczywistym skutkiem coraz mniej licznych roczników kończących szkoły średnie, a także wyczerpaniem się „zasobów” osób aspirujących do wyższego wykształcenia, którzy w minionych latach nie mieli szansy ich realizacji w systemie uczelni państwowych.
Konsekwencją tego procesu była coraz mniejsza liczba studentów na kolejnych latach, a co za tym idzie – mniejsze zapotrzebowanie na zajęcia dydaktyczne. Pierwszymi, którzy tracili na tym były osoby na umowach o dzieło – godziny musiały być dla etatowych doktorów i profesorów.
Ostatnie zajęcia na WSP, a był to test wiadomości – także z pedagogiki społecznej – dla studentów I roku, odbyłem 2 lutego 2011 roku. I tak – tym razem definitywnie – zakończyłem mój drugi – tym razem jedenastoletni – okres aktywności w roli nauczyciela szkoły wyższej.
Co jeszcze należy do obowiązków prowadzącego zajęcia dydaktyczne, oprócz ich prowadzenia
Marcin Stiburski zamieścił dzisiaj (24 czerwca 2022 r.) na fanpage „Szkoła Minimalna” plakacik i taki tekst:
Wady oceny w szkołach i jej późniejszego wpływu na rekrutację:
1) różna waga procentowa oceny arbitralnie przyjęta dzięki zapisom w różnych statutach. (Art. 44b u.10 ustawa o systemie oświaty)
2) ocenę wystawiają różni nauczyciele dzięki indywidualnemu, subiektywnemu rozpoznawaniu ucznia (Art. 44b u.3 ustawa o systemie oświaty)
3) nauczyciele wystawiają oceny dzięki indywidualnym sposobom sprawdzania osiągnięć ucznia (Art. 44b u.8 p.2 ustawa o systemie oświaty).
4) ocenia bieżąca wyrażona w jednowymiarowej liczbie, nie ma cech opisanych w ustawie. (Art. 44b u.5)
5) powszechnie stosowana średnia ocen z definicji neguje wartość postępu, o którym mamy informować. (Art. 44b u.5)
6) ustawa definiuje jeden rodzaj oceny bieżącej i nie różnicuje jej. Jednak mimo to, powszechne w szkołach są różne wagi dla różnych ocen bieżących. (Art. 44e u.1 p.1)
Ocena bieżąca ustalona różnymi sposobami, przez różnych nauczycieli, dzięki różnemu rozpoznawaniu, w sposób arbitralny, na postawie postanowień różnych statutów szkół, wpływa na ustalenie oceny końcowej.
I na koniec ósmej klasy te „sprawiedliwe” oceny decydują o rekrutacji do szkoły średniej w wymiarze 79 punktów na 200.
Źródło: www.facebook.com
Tak się zadziało, że – w zupełnie niezamierzony sposób – ostatnią w tym roku szkolnym poranną lekturą jaką proponujemy dzisiaj naszym czytelniczkom i czytelnikom jest – jak zwykle obszerny – tekst Roberta Raczyńskiego, wypatrzony przez nas już w środę 22 czerwca 2022 roku na jego blogu „Eduopicon”.
Foto: www.pl.freepik.com
Pozornie jest to o tym dlaczego dziewczynki nie chcą ćwiczyć na WF-ie. Ale nie dajcie się zwieść pozorom – autorowi chodzi tam o o wiele bardziej generalne problemy szkolnej edukacji. Przeczytajcie sami – najpierw zamieszczone poniżej fragmenty, ale w wolniejszej chwili cały tekst:
Co ma piernik do patriarchatu?”
W szeroko rozumianej publicystyce zajmującej się problematyką oświaty wciąż pokutuje wyobrażenie szkoły jako podmiotu niejako zewnętrznego w stosunku do reszty społeczeństwa, posiadającego gotowe recepty i narzędzia, których jednak, z niewiadomych względów, nie chce używać. Tak więc, mimo szeregu trafnych spostrzeżeń, znów otrzymujemy tekst sugerujący, że gdyby tylko ludzkie społeczeństwo było inne niż jest, nauczyciele bardziej świadomi i empatyczni, a szkoła i sport mniej patriarchalne, życie byłoby piękniejsze, a sale gimnastyczne pękałyby w szwach od przepełnionych miłością do kultury fizycznej dziewcząt. Co więcej, Autorka zapowiada kolejne dwa teksty, z których będziemy mogli dowiedzieć się, że dopiero co zarysowany problem w sumie problemem nie jest i że nauczyciel’ka (tym razem WF-u) potrafi i jeszcze może. Z pewnością wszyscy, którzy je przeczytają, zostaną pokrzepieni faktem, że garstka niewypalonych jeszcze entuzjastów uprawia swój zawód w kontrze do otaczających ją realiów, ustaleń swojego własnego ministerstwa, a czasami także zdrowego rozsądku, ocenia nie oceniając, przeprowadza zawody bez konkurencji, ma zawsze przy sobie paczkę podpasek i dobrze się zastanowi, zanim zaproponuje jakąś aktywność, bo nigdy nie wiadomo, czy ona nie jest przez przypadek zbyt patriarchalna.
Takie myślenie to właśnie wynik dominującej dziś chęci przemianowania i „zreformowania” szybkim, politycznie poprawnym dekretem zjawisk i procesów ewoluujących w kulturze od setek tysięcy lat. To po prostu nie zadziała systemowo, ale piewcy w ten sposób „wprowadzanych” zmian zdają się tego mankamentu nie zauważać, a co gorsze, są przekonani, że jeśli zdarza im się w tej czy innej sprawie mieć rację, to owa „racja” jest już wystarczającym powodem, by pożądana zmiana się dokonała.
Niestety, rewolucje udane i niepożerające swych dzieci są raczej absolutnym wyjątkiem w dziejach ludzkości, co współcześnie, w czasach sprzyjających nie akumulacji jakiejkolwiek wiedzy, a dominacji stwierdzeń zastępujących fakty jest jeszcze trudniej uświadamiane niż w wiekach uznawanych za prymitywne. Dużo łatwiej za niefajną rzeczywistość obwiniać męski szowinizm, zbędną konkurencję, niedostatek miękkich kompetencji i przeciętność nauczycieli niż zmierzyć się z faktem, że niestety istnieją w szkole kwestie tak czy inaczej nierozwiązywalne. Wbrew potocznym wyobrażeniom, owa nierozwiązywalność nie wynika jednak z braku woli, pomysłów czy narzędzi, ale ze sprzeczności dążeń i założeń. Nie daje się ciastka zjeść i nadal je mieć, a do tego najczęściej sprowadzają się stare, szkolne dylematy pożenione z nowym paradygmatem. Taki realizm jest jednak w szkole nie do pomyślenia od wielu już lat. […]
Od świadomości i empatii nauczycieli nie zależy również infrastruktura szkoły. Tu nie pomoże biadolenie o patriarchacie i braku wrażliwości na traumę noszenia takiego czy innego kostiumu. Tutaj potrzebne są ogromne środki, których brakuje na dużo bardziej naglące potrzeby niż neutralizacja zapachu snującego się z męskiej (damskiej też) szatni. Potrzeba na przykład pieniędzy na kolejne podręczniki do nowych przedmiotów, mających wyprostować ideologiczny i moralny kręgosłup młodych pokoleń – ich własne kręgosłupy są przy tym ceną, której żaden minister nie waha się zapłacić. Zapewnienie odpowiednio długiej przerwy pozwalającej na higienę i wypoczynek wydaje się przy tym błahostką – w końcu jest jedynie kwestią organizacyjną, leżącą całkowicie(?) w gestii szkoły. Jeśli jednak zdrowa większość narodu upiera się przy urnach wyborczych, że potrzebne jej są dwie godziny religii w tygodniu, kilka przedmiotów-michałków, by mieć dowód, że szkoła „przygotowuje do życia”, a rodzicom nigdy nie dość zajęć dodatkowych, warsztatów, kółek i zajęć wyrównawczych, wkrótce trzeba będzie w szkołach, oprócz łazienek, wyposażyć także sypialnie. I jeszcze ci bezczelni wuefiści i inni baby-sitterzy domagają się podwyżek. Skąd na to wszystko brać? A przecież trzeba jeszcze wyasygnować jakieś kwoty na propagowanie cnót niewieścich, które z jakimkolwiek WF-em stoją w jawnym konflikcie. Problem wydaje się więc pozorny – dziewczynki można z zajęć wychowania fizycznego zwolnić albo WF w ogóle ze szkół wyrzucić. Ewentualnie zostawić dla chętnych, którym własny zapach nie przeszkadza. A najlepiej ograniczyć do klas mundurowych, bo to przecież nie wypada, by przyszli obrońcy ojczyzny przewrotu w przód nie umieli zrobić. I jak się którejś do równouprawnienia spieszy, to ani koedukacyjna szatnia ani smród przepoconych gaci nie powinien jej przeszkadzać, niech się przyzwyczaja. […]
To oczywiście nie jedyna patologia płynąca z zastąpienia dobrowolności nauki jej prawnie usankcjonowanym obowiązkiem, który oczywiście wymaga narzędzi egzekucji. Nakłanianie do rywalizacji ludzi jej niechętnych byłoby zjawiskiem marginalnym, gdyby nie obowiązek oceniania, nałożony na nauczycieli ustawą. Gdyby nie to, upokarzające porównywanie klasowego niezdary, który już w przedszkolu miał kłopot z rzucaniem woreczkiem z grochem i którego mamusia całe jego życie pilnowała, żeby się przypadkiem nie spocił, z wyrośniętym kapitanem szkolnej drużyny lekkoatletycznej nie byłoby tak powszechne. Podobnie, bohaterki tekstu Marii Hawranek, które nie są w stanie złapać podawanej im piłki, nie musiałyby udowadniać, że są zdolne przebić ją na drugą stronę siatki tak, jak te ich koleżanki, które czerpią z tego satysfakcję. Ocenianie szkolne ma szereg wad, ale zmuszanie nauczycieli WF-u do stosowania tej samej skali do oceniania zupełnie niekompatybilnych możliwości uczniów o bardzo zróżnicowanych uwarunkowaniach psychofizycznych jest już idiotyzmem porównywalnym jedynie z klasyfikacją ich religijności, słuchu muzycznego i zmysłu plastycznego. Mająca ten idiotyzm rekompensować tzw. dywersyfikacja poziomu nauczania jest równie upokarzającą ściemą – które dziecko choć przez chwilę weźmie na poważnie sugestię, że piątka za dobiegnięcie do mety o własnych siłach jest równa piątce za mistrzostwo w międzyszkolnych rozgrywkach?
Źródło: www. tvn24.pl
Na portalu na:Temat zamieszczono wczoraj (22 czerwca 2022 r.) materiał zatytułowany „Zachwalany przez Czarnka podręcznik do HiT-u odebrał negatywną opinię. Chodzi o język ‘dzieła’”. Oto jego – zawierający najistotniejsze informacje – fragment:
[…] – Będzie to znakomity podręcznik — zapewniał jeszcze kilka dni temu minister edukacji Przemysław Czarnek, mówiąc o książce do historii i teraźniejszości, nowego szkolnego przedmiotu. Podręcznik uzyskał jednak negatywną opinię językową i jego dopuszczenie do użytku w szkołach stoi pod znakiem zapytania.
Dlaczego „opinia językowa” jest tak kluczowa? Ponieważ, żeby dopuścić podręcznik w formie papierowej do użytku w szkołach, musi on uzyskać trzy pozytywne opinie rzeczoznawców – dwie merytoryczno-dydaktyczne i jedną językową. Rzeczywiście podręcznik do HiT-u na początku czerwca dostał jedną pozytywną opinię merytoryczno-dydaktyczną. Druga była warunkowa, po wprowadzeniu poprawek zamieniona ją również na pozytywną.
Na stronie Ministerstwa Edukacji i Nauki możemy się jednak dowiedzieć, że podręcznik dostał negatywną ocenę w zakresie językowym. Opinia ta wpłynęła 17 czerwca. Książka do HiT-u czeka więc teraz na opinię dodatkową. Minister edukacji zawnioskował o nią 21 czerwca, rzeczoznawca ma 30 dni na jej wydanie.
To bardzo mało, biorąc pod uwagę fakt, że przedmiot miał obowiązywać w szkole od 1 września. A do MEiN, jak zapewniał Czarnek, wpłynął tylko jeden wniosek od wydawnictwa z propozycją podręcznika i tylko ta jedna książka przechodzi procedury dopuszczenia jej do używania w szkołach. […]
Cały tekst „Zachwalany przez Czarnka podręcznik do HiT-u odebrał negatywną opinię. Chodzi o język ‘dzieła’” – TUTAJ
Źródło: www.natemat.pl
Inne materiały na ten sam temat – TUTAJ
Także dzisiaj, jak to zazwyczaj czynimy – dzień po, proponujemy wszystkim którzy tego wczoraj nie mogli uczynić, aby obejrzeli i wysłuchali tego, co wczoraj w „Akademickim Zaciszu” o problemach polskich nastolatków Anno Domini 2022 roku mówili goście prof. Romana Lepperta – najpierw Tomasz Bilicki, a później także redaktor Justyna Suchecka – dziennikarka zajmująca się problematyką edukacyjną, autorka książek „Young power„ oraz „Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze”.
Tomasz Bilicki – pedagog, terapeuta, certyfikowany interwent kryzysowy (University of Maryland), koordynator Centrum Interwencji Kryzysowej dla Młodzieży przy Fundacji Innopolis w Łodzi, członek The International Critical Incident Stress Foundation (ICISF). Ukończył psychologię motywacji na Uniwersytecie SWPS, absolwent programu szkoleniowego ICISF w modelu indywidualnej i grupowej interwencji kryzysowej CISM, zalecanego przez ONZ. Szkolił się także na Uniwersytecie w Nowym Jorku, Utrechcie i Harvarda.
Plik z nagraniem spotkania na YoyTube „O polskich nastolatkach Anno Domini 2022 z Tomaszem Bilickim”
– TUTAJ
Foto: TVP3 Łódź[www.lodz.tvp.pl]
Prof. dr hab. Bogusław Śliwerski
Dzisiaj rano znaleźliśmy na blogu prof. Śliwerskiego „PEDAGPG”, opatrzony datą 23 czerwca 2022 r., post, zatytułowany „Nie tyko uczniowie czekają na koniec roku szkolnego”. Uznaliśmy, ze jego treść bez wątpienia zainteresuje także czytających nasze Obserwatorium. Zamieszczamy jedynie jego fragmenty, odsyłając po pełną wersję na blog:
Jak wynika z nauczycielskiej aktywności w sieci internetowej (zob. powyższy i poniższy mem z Facebooka) tęsknią za końcem roku szkolnego nie tylko uczniowie, ale i ich nauczyciele. Jedni i drudzy nie mogą doczekać się tzw. ostatniego dzwonka, liczą dni, godziny do apelu wieńczącego rok szkolny tak, jak dawniej odbywający obowiązkową służbę wojskową rekruci odcinali od centymetra kolejne odcinki, by podtrzymać na duchu własną odporność na zgromadzone przez ten czas negatywne emocje, odczucia. Inna rzecz, że od wielu dni w szkołach publicznych nie odzywał się dzwonek, bo nauczyciele sami zachęcali swoich podopiecznych, by nie przychodzili do szkoły i nie zawracali im głowy, gdyż muszą wypełniać dokumentację i wypisywać świadectwa szkolne.
Bywało, że do klasy w szkole przyszedł na lekcje tylko jeden uczeń, bo albo nie wiedział, albo kazali mu iść do niej jego rodzice. Biedak musiał siedzieć w klasie przez kilka godzin, zgodnie z planem lekcji i ze zmieniającymi się przy biurku nauczycielami. Żaden z nich nie prowadził lekcji. To oczywiste. Musiał zatem zadowolić się dostępem do internetu, by przeglądać strony w swoim smartfonie lub grać z kimś w sieci w Simsy.
Niektórzy nauczyciele mówili wprost swoim uczniom, by nie przychodzili w tym tygodniu do szkoły, bo po co mieliby to robić, skoro i tak zostały im wystawione oceny. Pedagogów zaś czekała sterta różnych dokumentów do wypełnienia. Trzeba rozliczyć się z wszystkiego, co tylko wiąże się z ich pracą, by mogli spokojnie wyjechać na wakacje.
Od lat formułowane są oczekiwania wobec resortu edukacji, by zmienić organizację roku szkolnego i przestać udawać, że cokolwiek sensownego ma w szkołach miejsce, skoro trzeba na wiele dni przed zakończeniem roku szkolnego wpisać oceny, by zatwierdziła je rada pedagogiczna. Czas nauki w szkole jest w systemie klasowo-lekcyjnym stracony dla wszystkich uczniów z wyjątkiem nauczycieli, bo oni otrzymują za pracę (pobyt) w szkole comiesięczną pensję. […]
Szkoła jest instytucją wćwiczania dzieci do pozornej aktywności. Jak poniża się nauczycieli ekonomicznie, społecznie, światopoglądowo, to i w ich środowisku obowiązuje przeświadczenie, że czy się stoi, czy się leży, jakaś płaca się należy. Jak mówiła przed wielu, wielu laty b. poseł PO Elżbieta Bieńkowska – za 6 tys. to albo złodziej, albo idiota. To jest niemożliwe, żeby ktoś za tyle pracował.
Nauczyciele nie są idiotami w odróżnieniu od niektórych posłów i polityków, toteż pracują nawet za niską pensję. Pasjonatom wystarczy nawet dzienna miska ryżu, jak postulował były doradca D. Tuska a dzisiaj premier rządu, gdyż fascynuje ich praca z dziećmi czy młodzieżą, a o dochody dba ktoś inny w ich środowisku rodzinnym.
Niektórzy, jak zostaną posłami zwycięskiej partii, to poprawią swój los, bo nie będą już chodzić do szkoły, tylko obejmą różne funkcje w ministerstwach, w zarządach spółek Skarbu Państwa, a w najgorszej sytuacji obejmą stanowiska w kuratoriach oświaty. Zawsze będą mieli więcej, niż gdyby mieli pracować w szkole. Im jest obojętny koniec roku szkolnego.
Cały tekst „Nie tyko uczniowie czekają na koniec roku szkolnego” – TUTAJ
Źródło: www.sliwerski-pedagog.blogspot.com
Dzisiaj (22 czerwca 2022 r.) „Portal Samorządowy” zamieścił informację o wynikach najnowszego badania „Barometr Edukacji Niepublicznej”. Oto obszerne fragmenty tego materiału – w tym dwie grafiki:
Zero optymizmu w szkołach niepublicznych. Jest cały zestaw powodów
Nie 6,1, jak rok temu, nie 3,8, jak jeszcze w marcu, a dokładnie 0 wyniosła tym razem wartość indeksu optymizmu wśród dyrektorów szkół niepublicznych. Oznacza to, że żaden z respondentów nie oczekuje poprawy sytuacji w kolejnych miesiącach. Co więcej, ponad 61 proc. spodziewa się pogorszenia sytuacji. Według Społecznego Towarzystwa Oświatowego (STO – badanie „Barometr Edukacji Niepublicznej”), źródłem tych prognoz są m.in.: inflacja i wzrost kosztów funkcjonowania szkół oraz pogłębianie się już istniejących problemów, wynikających z działań władz oświatowych.[…]
„0” – tyle wyniosła wartość Indeksu Optymizmu w czwartej edycji badania „Barometr Edukacji Niepublicznej”, które zostało przeprowadzone w dniach 13-15 czerwca wśród 78 dyrektorów szkół niepublicznych – podstawowych, ponadpodstawowych i artystycznych – przez Społeczne Towarzystwo Oświatowe (STO).
To najniższy wynik indeksu od początku badania, a więc od I edycji z sierpnia-września 2021 r., kiedy wyniósł on 6,1. W edycji listopad-grudzień 2021 r. osiągnął on wartość 5,6, a w marcu 2022 r. – 3,8. Obecny wynik oznacza, że dyrektorzy nie widzą przesłanek zmian na lepsze. Dalszego pogorszenia sytuacji spodziewa się 61,6 proc. ankietowanych.[…]
W mojej szkole najlepiej
Na tle oceny sytuacji w oświacie dużo lepiej przedstawia się ocena jej we własnych szkołach. Dokładnie połowa dyrektorów ocenia ją jako raczej dobrą (43,6 proc.) lub zdecydowanie dobrą (6,4 proc.), a prawie co trzeci ankietowany uważa, że nie jest ona ani dobra, ani zła. Co trzeci jest też zdania, że położenie jego szkoły nie uległo zmianie w ciągu ostatniego roku. […]
Kadry to skarb, przepisy – zmartwienie
Podobnie jak w przypadku poprzednich edycji badania, dyrektorzy odpowiadali też na pytania o największe zagrożenia oraz wyzwania szkoły. Wśród zagrożeń po raz kolejny najwięcej z nich (82,1 proc.) wymieniło potrzebę zadbania o stabilną sytuację kadrową szkoły. Z tym że odsetek tak myślących dyrektorów był o ponad 5 proc. wyższy niż jeszcze w marcu 2022 r. (66,9 proc.).
Ważniejsze niż w poprzednich edycjach okazało się też zadbanie o dobrostan psychofizyczny nauczycieli (56,4 proc.) i – jak poprzednio – konieczność wsparcia psychologiczno-pedagogicznego uczniów (55,1 proc.).[…]
Cały tekst „Zero optymizmu w szkołach niepublicznych. Jest cały zestaw powodów” – TUTAJ
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl
x x x
Więcej szczegółowych informacji o tym badaniu na stronie Społecznego Stowarzyszenia Oświatowego: „Wyniki 4. edycji badania Barometr Edukacji Niepublicznej” – TUTAJ













