I tym razem dotrzymuję obietnicy, którą zakończyłem 4. część rozdziału VIII moich wspomnień, zatytułowanąCo jeszcze udało mi się zdziałać w ‘Budowlance’ ”, gdzie zobowiązałem się że już wkrótce przedstawię ostatnią część tego rozdziału, w której opowiem o ostatnich latach mojej pracy w „Budowlance”, zwłaszcza o tych, w których nasza szkoła – w konsekwencji reformy strukturalnej systemu edukacji (utworzeniu gimnazjów po 6-letniej podstawówce), po raz kolejny zmieniła nazwę na niewiele mówiącą – Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 15. I o tym, a także o genezie decyzji przejścia na emeryturę oraz jak żegnałem się ze szkołą i łódzką oświatą. Oto ta obiecana, piąta część wspomnień o mojej pracy w charakterze dyrektora „Budowlanki”:

 

 

Ostatnie lata, polityczne tło, świadoma decyzja i pożegnanie

 

Jak już o tym wspomniałem – w 1999 roku organem prowadzącym naszą szkołę przestało być Łódzkie Kuratorium Oświaty – przeszliśmy, jak już kilka lat wcześniej inne szkoły, także licea i zespoły szkół zawodowych nie prowadzące  warsztatów szkolnych, pod zarząd samorządowej władzy miasta Łodzi. Problem polegał na tym, że w ŁKO nadal władzę sprawował – w imieniu rządu AWS-UW – Leszek Surosz, zaś w mieście władzę rządził  Sojusz Lewicy Demokratycznej. O pierwszym zagrożeniu jakie z tego dualizmu zwierzchności wynikło dla „Budowlanki” już napisałem, opowiadając o zamiarze magistratu zlikwidowania  naszej szkoły i o jej skutecznym  wybronieniu.

 

Wkrótce owe siły polityczne wymieniły się miejscami sprawowania władzy. Od października 2001 roku w kraju rządził premier Leszek Miller (SLD), a od marca 2002 roku na Łódzkiego Kuratora Oświaty został powołany Jerzy Posmyk – w mojej ocenie – bezpartyjny fachowiec.  Od listopada 2002 roku prezydentem Łodzi został Jerzy Kropiwnicki (ZChN). Dla mnie oznaczało to, że w kuratorium mam oparcie u „starego  znajomego”, który  w 1993 roku – wtedy jeszcze  jako  członek ekipy kuratora Walczaka – wprowadzał mnie na fotel dyrektora „Budowlanki”.  Ale za to w Wydziale Edukacji UMŁ pojawiła się nowa dyrektorka – z nominacji Kropiwnickiego, poprzednio – krótko – dyrektorka XXXIII LO na łódzkim osiedlu Retkinia, znana przede wszystkim jako prezeska łódzkiego oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” – Maria Piotrowicz.

 

Po takim przypomnieniu łatwiej będzie interpretować wspominane przeze mnie wydarzenia.

 

Jako pierwsze przywołam rozpoczęcie roku szkolnego 2001/2002. Jako że dzień 1 września przepadł wtedy w sobotę – uroczyste rozpoczęcie odbyło się w poniedziałek, 3 września, na boisku szkolnym. Zostało ono uświetnione obecnością aktualnego Ministra Rozwoju Regionalnego i Budownictwa, którym w ówczesnym rządzie premiera Jerzego Buzka był łodzianin – Jerzy Kropiwnicki. Jak to się stało, że akurat naszą szkołę spotkał taki zaszczyt? Był to owoc koincydencji dwu faktów: naszej dobrej pozycji w oczach władz Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa, której biuro mieściło się w tym samym gmachu co owo ministerstwo  i . . .  i faktu, że aktualny pan minister był łodzianinem i najłatwiej było mu w poniedziałek rano odwiedzić właśnie szkołę budowlaną w jego  rodzinnym mieście.

 

Z tego wydarzenia zapamiętałem, iż pan minister miał niewiele do powiedzenia o aktualnej polityce swojego resortu, ale za to bardzo długo i szczegółowo opowiadał, jak to – jako prześladowany przez SB opozycjonista – zmylił tropy i udało mu się przedostać na teren lotniska Aeroklubu Łódzkiego na Lublinku, gdzie 13 czerwca 1987 roku miało miejsce spotkanie Papieża Jana Pawła II z wiernymi Diecezji Łódzkiej.

 

Jeśli już mowa o Kropiwnickim i JP II, to muszę – z pominięciem chronologii – opowiedzieć przy tej okazji o innym niecodziennym wydarzeniu, które miało miejsce w październiku 2003 roku – z okazji 25. rocznicy wyboru Karola Wojtyły na papieża. Ale jeszcze przed tym muszę poinformować, że przez wszystkie lata w których kierowałem „Budowlanką”, działając „po sąsiedzku” z kościołem pod wezwaniem  Św. Teresy i Św. Jana Bosko, w sposób bardzo konsekwentny dbałem o to, aby zachowywać zasadę świeckości szkoły – w ramach  realizacji postanowień konkordatu. Dlatego w szkole była salka katechetyczna, ale w klasach nie wisiały krzyże. Nie wpływało to na fakt, że znaczny procent uczennic i uczniów uczestniczył w lekcjach religii, co przy dużej liczbie oddziałów skutkowało dwoma etatami katechetów. Jednym z nich był zawsze ksiądz „z za miedzy”, a drugim – świecki katecheta  – pan Paweł. I to właśnie jego zasługą było, że w szkole z tej rocznicowej okazji zostało zorganizowane spotkania z pewnym zakonnikiem – bratem Marianem Markiewiczem, człowiekiem, który był kierowcą, wiozącym Karola Wojtyłę z lotniska w Rzymie na konklawe, gdzie wybrano go kolejnym papieżem. A spotkanie bratem Marianem było możliwe, gdyż obaj – on i nasz katecheta Paweł – pochodzili z  Sulejowa, i stąd ich znajomość.

 

Nie ma co udawać – inicjatywa odbiła się szerokim echem we władzach. Na to spotkanie, obok przedstawicieli Wydziału Edukacji UMŁ, przybyli także przedstawiciele władz kościelnych, ale przede wszystkim ówczesny Prezydent Łodzi – pan Jerzy Kropiwnicki.

 

 

Brat Marian Markiewicz opowiada o wydarzeniach sprzed 25. Lat w Rzymie, a w pierwszym rzędzie słuchającej go widowni siedzą goście.

 (Zamyślonego (?) prezydenta Kropiwnickiego wskazuje strzałka. Dyrektorka WE – Maria Piotrowicz – nie przyszła)

 

x           x           x

 

Kolejnym wydarzeniem – ale już w  roku szkolnym 2003/2004, którego nie mogę pominąć, był finał projektu edukacyjnegoŻyjemy w Europie”, przygotowującego uczniów „Budowlanki” do wejścia Polski do Unii Europejskiej. Był to konkurs, w którym uczestniczyły reprezentacje klas, nazwany Znaszli ten kraj, czyli z UE na ty…”. Polegał on na tym, że każda klasa wylosowała jedno z 15-u państw należących do Unii i podczas finału konkursu musiała zainscenizować kilka charakterystycznych dla tego państwa scenek, pieśni i zwyczajów. Impreza odbyła się w sali gimnastycznej – wszyscy świetnie się bawili i wyszli bogatsi w wiedzę o naszych przyszłych partnerach. Powstał także Szkolny Klub Europejski. Owocem tych działań było otrzymanie rąk wojewody Krzysztofa Makowskiego certyfikatu „Wolontariusza Europejskiego”

 

Zwieńczeniem tego projektu był dzień 1 maja 2004 roku, kiedy reprezentanci szkoły uczestniczyli w Marszu do Europy – paradzie z okazji wstąpienia Polski w struktury Unii Europejskiej.

 

 

 Ostatnim akcentem  dobiegającego końca okresu świetności naszej szkoły było otrzymanie w roku 2004 certyfikatu „Szkoła z Klasą”.

 

 

Warto przypomnieć, że w owym czasie szkoły które go otrzymywały musiały wykazać się następującymi cechami:

 

1.Szkoła dobrze uczy każdego ucznia.

2.Szkoła ocenia sprawiedliwie.

3.Szkoła uczy myśleć i rozumieć świat.

4.Szkoła rozwija społecznie, uczy wrażliwości.

5.Szkoła pomaga uwierzyć w siebie, tworzy dobry klimat.

6.Szkoła przygotowuje uczniów do przyszłości.

 

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Szko%C5%82a_z_Klas%C4%85

 

 

Cezurą, oddzielającą czasy rozwoju szkoły od nadchodzących trudnych lat, był właśnie czerwiec 2004 roku, kiedy opuścili ją ostatni absolwenci Liceum Technicznego. Ale  tak naprawdę „cienkie lata” nastały już w roku 2002 roku, kiedy w konsekwencji wprowadzenia gimnazjów nie było naboru do klas pierwszych. To wtedy gwałtownie spadła liczba oddziałów do poziomu poniżej 24, co skutkowało decyzją władz  WE o likwidacji drugiego etatu wicedyrektora. Udało mi się, ale tyko na rok, przesunąć wykonanie tej decyzji, jednak już z dniem 1 września 2003 roku pożegnaliśmy Danielę Adamską – dotychczasową wieloletnią  wicedyrektorkę ds. dydaktyczno-wychowawczych.

 

Było to bolesne, ale najbardziej optymalne rozwiązanie tej trudnej dla mnie sytuacji. Bo z jednej strony – ja, pedagog humanista nie mogłem ryzykować dalszego kierowania szkołą bez wicedyrektora z kompetencjami do nadzorowania kształcenia zawodowego, czyli dać wypowiedzenie koleżance Halinie Chruściel, a z drugiej strony – Daniela Adamska właśnie uzyskała prawo do nauczycielskiej emerytury i na pożegnanie otrzymała jeszcze znaczną odprawę.

 

x            x            x

 

Rok 2003 będę zawsze wspominał z jeszcze jednego powodu. Otóż to właśnie wtedy upływał okres 10-u lat mojego dyrektorowania i ogłoszony został konkurs na dyrektora „Budowlanki”. Jak zawsze  przygotowałem się do niego jak należy, napisałem obszerny dokument mojej koncepcji kierowania placówką i – oczywiście – otrzymałem pozytywną opinie od Rady Pedagogicznej.

 

Ale także i wtedy – jak to już wielokrotnie przećwiczyłem w mojej zawodowej biografii – uznałem, że powinienem wcześniej dowiedzieć się, czy aktualne kierownictwo Wydziału Edukacji widzi mnie nadal na tej funkcji. W tym celu złożyłem wizytę niedawno powołanej przez nowego Prezydenta Miasta dyrektorce Wydziału – pani Marii Piotrowicz. Po moim tradycyjnym zapytaniu, czy widzi mnie nadal jako dyrektora  „Budowlanki”, usłyszałem, że ona nie rozumie tego pytania, że nie ma żadnych przeciwwskazań i że  nie słyszała aby ktokolwiek inny szykował się na to stanowisko.

 

Faktycznie – w dniu konkursu potwierdziło się, że byłem jedynym kandydatem. Członkowie komisji konkursowej nie mieli wiele pytań, a i jej obrady trwały krótko. Poproszony na ogłoszenie decyzji dowiedziałem się, że konkurs wygrałem „większością głosów”.

 

Nie byłbym sobą, gdybym nie dążył do zdobycia informacji któż to nie oddał m głosu za moją kandydaturą. Po tylu latach funkcjonowania w tym środowisku miałem swoich zaufanych ludzi, dzięki którym dowiedziałem się, że przeciw mojej kandydaturze zagłosowali przedstawiciele… desygnowani do komisji konkursowej przez panią dyrektor Wydziału Edukacji oraz reprezentant  nauczycielskiej  „Solidarności”.

 

Ten ostatni sprzeciw mnie nie zaskoczył – wszak przez te wszystkie lata byłem na co dzień pod obstrzałem przyjaciela mojego poprzednika, cały czas formalnie zatrudnionego na etacie tej szkoły i będącego członkiem Rady Pedagogicznej, który w tym czasie zrobił związkową karierę i został szefem łódzkiej regionalnej struktury Sekcji Oświata i Wychowanie NSZZ „Solidarność”. Jednak informacja, że także „ludzie” pani dyrektor Piotrowicz w komisji  (jak się dowiedziałem – na jej polecenie) byli przeciw – była dla mnie przykrą niespodzianką.

 

I dzisiaj nie mam wątpliwości, że to był początek końca mojej pracy w Zespole Szkół Budowlanych nr 2, który od 1 września 2002 roku musiał przyjąć narzuconą nazwę Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 15.

 

Zmniejszająca się każdego kolejnego roku liczba nowo otwieranych oddziałów,  konieczność ograniczania liczby zatrudnionego personelu administracyjnego i obsługi, a przede wszystkim brak wsparcie od organu prowadzącego, a także brak perspektyw na poprawę sytuacji – nieuchronnie prowadził mnie do podjętej przeze mnie zimą 2005 roku decyzji.

 

Jednak wcześniej, bo na progu roku szkolnego 2004/2005, było mi jeszcze dane przeżyć kilka chwil, będących potwierdzeniem, że moja dotychczasowa działalność spotkała się z  pozytywną oceną – i to nie tylko na szczeblu Marszałka Województwa, ale także poza granicami kraju.

 

W ostatnich dniach sierpnia odebrałem telefon z Urzędu Marszałkowskiego, że w najbliższych dniach do Łodzi przejeżdżają: Heinrich-Dieter Hischer – dyrektor Zakładu Kształcenia Budowlanego Hesji i Turyngii (Bildungswerk BAU Hessen-Thüringen) i Johann Sebastian Richter –  kierownik  Biura HVBI w Brukseli. Celem ich wizyty jest nawiązanie współpracy z łódzką szkoła budowlaną, której uczniowie będą  mogli odbywać praktyki w centrum kształcenia praktycznego na terenie Niemiec i do której będą mogli przyjeżdżać  uczniowie niemieckiej szkoły kształcącej budowlańców. I że tą szkołą ma być Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 15 i że jestem w tej sprawie zaproszony do siedziby Urzędu Marszałkowskiego, w celu nawiązania z nimi pierwszych kontaktów, gdzie 1 września 2004 roku odbędzie się oficjalne spotkanie Gości z Niemiec z Zarządem Województwa Łódzkiego.

 

 

Przemawia Stanisław Witaszczyk (PSL) – Marszałek Województwa. Po jego obu stronach siedzą goście z Niemiec.

 

 

Po części oficjalnej, która odbyła się w sali posiedzeń Sejmiku Wojewódzkiego, doszło do nieformalnych kontaktów:

 

 

 

 Na zdjęciu (od lewej) Goście z Niemiec, Marszałek Województwa Łódzkiego, tłumaczka i piszący te słowa.

 

 

 

Następnego dnia – w czwartek, 2 września, panowie Heinrich-Dieter Hischer i Johann Sebastian Richter złożyli wizytę w siedzibie ZSP nr 15. Zwiedzili szkołę – szczególnie byli zainteresowani pracowniami kształcenia zawodowego.

 

 

 

Ostatnim elementem ich wizyty było spotkanie w gabinecie dyrektora szkoły,

 

 

W trakcie tego spotkania uzgodniono konkrety przyszłej współpracy

 

>Rewizytę polskiej delegacji w Zakładzie Kształcenia Budowlanego w Hesji i  Turyngii. Polska delegacja będzie miała możliwość noclegu w domu gościnnym Zakładu Kształcenia Budowlanego, dzięki czemu nie pociągnie to za sobą żadnych kosztów.

 

> Wymianę uczniów szkół budowlanych z Łodzi i Jeny w formule czterotygodniowych – terminy zostaną uzgodnione w później.

 

Do Jeny pojechaliśmy – ja oraz kierowniczka zajęć praktycznych – Elżbieta Kuskowska – jeszcze jesienią 2004 roku.

 

Pierwsza grupa uczniów naszej szkoły wyjechała do Jeny w  jesieni 2005 roku, zaś uczniowie z Jeny przebywali w Łodzi wiosną 2006 roku. Ale wtedy już nie pisało się to na moje konto…

 

x           x           x

 

Jak wspomniałem – decyzję o przejściu na emeryturę podjąłem zimą 2005 roku. Konkretnie stało się to w lutym, w Kołobrzegu, gdzie przebywałem na trzytygodniowym leczeniu sanatoryjnym (choroba kręgosłupa). Była to wtedy zima bez śniegu, mogłem chodzić na długie, samotne spacery wzdłuż brzegu i rozmyślać. W ogóle był to okres wyciszenia i kontemplacji – mieszkałem w pokoju jednoosobowym i nie nawiązałem żadnych, bliższych niż grzecznościowe rozmowy w stołówce lub w oczekiwaniu na zabieg, kontaktów towarzyskich. Konkluzją tych rozważań była decyzja:

 

Wszystko co mogłeś zrobić dla „Budowlanki” już zrobiłeś, teraz byłby to już tylko trzyletni okres przetrwania do końca twojej trzeciej kadencji”.

 

Jak zdecydowałem tak zrobiłem. Jeszcze w maju złożyłem w Wydziale Edukacji stosowne pismo z decyzją przejścia na emeryturę z dniem 1 września 2005 roku. Jednocześnie rozpocząłem starania o przekazanie szkoły „w dobre ręce”. Pamiętając sytuację w szkole po 1991 roku uznałem, że najlepiej jeśli dyrektorem zostanie ktoś dobrze do tej funkcji przygotowany, ale spoza szkolnych układów. I rozpocząłem dyskretne poszukiwania. Wkrótce dotarła do mnie informacja, że w jednym z łódzkich zespołów szkół zawodowych od wielu już lat pracuje pewien wicedyrektor, który postanowił nie żyć dalej w cieniu swego superdominującego szefa i jest zainteresowany wystartowaniem w konkursie na dyrektora innej szkoły zawodowej.

 

Nawiązałem z nim kontakt i po krótkiej rozmowie zawarliśmy porozumienie, że on przystąpi do konkursu, gdy WE takowy ogłosi, a ja przygotuję go faktograficznie, przekazując możliwie najwięcej informacji o zadaniach i bazie technodydaktycznej ZSP nr 15.

 

Wydział konkurs ogłosił jeszcze przed wakacjami, kandydatów innych niż ten „mój” nie było… I co? I nic. Konkursu mój kandydat nie wygrał…  I dyrektorką Wydziału nie była już pani Maria Piotrowicz, a ktoś inny – pominą tu jego nazwisko…

 

To kolejna sytuacja, w której rolę odegrały nie argumenty, a „układy”. Skąd taki wniosek? Bo ów „przegrany” w konkursie na dyrektora „Budowlanki” po roku wystartował w konkursie na dyrektora innej szkoły zawodowej, wygrał go i przez wiele lat, z powodzeniem, tą szkołą kierował.  Aż do przedwczesnej, spowodowanej straszną nieuleczalną chorobą, śmierci.

 

Po paru latach dotarły do mnie – z dobrze poinformowanych źródeł pochodzące – informacje, że (podobno) utrącenie „mojego” kandydata w tamtym konkursie było skutkiem wpływów, jakie we władzach oświatowych miał jego dotychczasowy szef, który uznał, że nie będzie nikt bez jego zgody wybiegał przed szereg. Tak los zrządził, że ów wpływowy dyrektor także już nie żyje. Zmarł, też na ciężką i nieuleczalna chorobę, 11 lat przed tym, którego wówczas utrącił…

 

x             x            x

 

Po takiej decyzji wakacje roku 2005 zapowiadały się  beztroskie. Ale zanim na nie pojechałem, uczestniczyłem w – jak się okazało – niezapomnianych pożegnaniach. Pierwszym było  spotkanie w Łódzkim Kuratorium Oświaty. Jeszcze w czerwcu zostałem tam zaproszony przez Pana Kuratora Jerzego Posmyka – tego samego, który przed dwunastoma laty, wtedy w ekipie kuratora Wojciecha Walczaka, był wizytatorem w Wydziale Szkół Zawodowych i to on powiedział mi o możliwości objęcia dyrektorstwa w „Budowlance”. Przez te lata przeszedł on długą i nieprostą drogę awansów, będąc kolejno: dyrektorem Wydziału Szkolnictwa Zawodowego  – gdy kuratorem był Zdzisław Ignaczak z PSL, a wicekuratorem Bogdan Wojakowski z SLD, a później kierownikiem oddziału w Wydziale Edukacji UMŁ – gdy dyrektorem był tam Bogdan Wojakowski. Zwieńczeniem tej drogi było powierzenie mu na początku 2002 roku stanowiska kuratora, kiedy premierem był Leszek Miller a ministrem Edukacji Narodowej i Sportu Barbara Łybacka.

 

Napisałem o tej ścieżce kariery Jerzego Posmyka z dwu powodów: aby uzasadnić moje wcześniejsze określenie, że był to jedyny po 1989 roku kurator – fachowiec, niezwiązany z żadną partią polityczną, a po drugie – żeby unaocznić jakiego miałem farta, że to Jerzy Posmyk wprowadzał mnie na funkcje dyrektora szkoły i Jerzy Posmyk mnie żegnał, gdy zdecydowałem się zrezygnować…

 

Owo pożegnalne spotkanie w gabinecie Łódzkiego Kuratora Oświaty już samo w sobie było niemałym wyróżnieniem. Okazało się, że zaproszonych tam zostało tylko sześcioro odchodzących w tym roku na emeryturę dyrektorek i dyrektorów szkół, spośród wszystkich, którzy taką decyzję podjęli w całym województwie. Z Łodzi była jeszcze tylko jedna osoba – Danuta Falak, dyrektorka XXVI LO. Gdy dodam, że funkcję tę objęła w 1978 roku, że poznaliśmy się jeszcze w czasie gdy przychodziłem do tej szkoły jako prelegent TWP z pogadankami o zagrożeniu narkomanią, że spotykaliśmy się na zebraniach dyrektorów w latach, gdy kierowałem Wojewódzką Poradnią Wychowawczo-Zawodową – to już sam fakt, że byłem u jej boku „tym drugim z Łodzi” na tym spotkaniu, był wyróżnieniem.

 

I spotkałem tam jeszcze jednego „starego znajomego” – Kazimierza Zawadzkiego, który żegnał się z pracą jako dyrektor I LO im. H. Sienkiewicza w Koluszkach. Przypomnę, że to mój „kolega z roku” – razem studiowaliśmy (zaocznie) pedagogikę na UŁ, bo on także pracował już jako nauczyciel historii – nomen omen – w Zespole Szkół Budowlanych w Koluszkach. W  tym samym czasie obroniliśmy prace magisterskie i obaj otrzymaliśmy od pani doc. Ireny Lepalczyk propozycję zatrudnienia na stanowisku starszych asystentów w Zakładzie Pedagogiki Społecznej. Gdy ja zrezygnowałem z kariery naukowej – on zrobił jeszcze doktorat, ale po paru latach także  wrócił do pracy w szkolnictwie, którą zwieńczyła funkcja dyrektora koluszkowskiego liceum. Taki oto, niespodziany ale miły, zbieg okoliczności…

 

I jeszcze jeden szczegół tego spotkania. Uczestniczyła w nim kolejna osoba, z którą spotykałem się w mojej drodze zawodowej już kilkakrotnie: Barbara Zduniak, która teraz, u boku Jerzego Posmyka, była wicekuratorką. Poznałem ją we wrześniu 1987 roku jako dyrektorkę XXIII LO. Szkoła ta stała się wtedy moją „szkołą bazową” jako nauczyciela-metodyka „od wdż”. Po raz drugi nasze drogi przecięły się, kiedy była ona wicedyrektorką Wydziału Edukacji –  w czasie gdy toczyliśmy walkę o przetrwanie mojej „Budowlanki” i kiedy wzięła na siebie rolę pośrednika, aby nie dopuścić do bezpośredniej konfrontacji między mną a ówczesnym dyrektorem tego wydziału – Bogdanem Wojakowskim.

 

I było to nasze ostatnie spotkanie. Pani wicekurator przyszła tam wtedy pomimo ciężkiej choroby – od dawna była na zwolnieniu lekarskim. Do pracy już nie powróciła – zmarła 14 września 2005 roku.

 

Wracając do celu owego spotkania – wysłuchaliśmy ciepłych słów podziękowania za naszą pracę, wszyscy dostaliśmy upominki w postaci pięknych albumów, oraz dyplomy pożegnalne. Nie były to standardowe teksty – każdy mógł przeczytać słowa, skierowane właśnie do niego:

 

 

x           x          x

 

Także jeszcze w czerwcu, na ostatnim przed wakacjami posiedzeniu Rady Pedagogicznej, zostałem pożegnany przez „załogę”  Budowlanki. Były oczywiście pożegnalne przemowy, w tym „ciepłe” wystąpienie mojego „krytycznego recenzenta” –  owego regionalnego szefa oświatowej „Solidarności”. Dostałem także prezenty „na dowidzenia”:

 

 

 

Piękny album z dedykacją, podpisany przez pracowników

 

 

 

I prezent rzeczowy,  jak się okazało – wręcz proroczy wobec  moich nowych zajęć, które stały się po paru latach pasją.

 

 

Ale o tym co było dalej w moim„życiu (emeryta) po życiu(zawodowym)” opowiem w kolejnych rozdziałach moich wspomnień:

 

 

Rozdział IX. Powrót do pracy w szkolnictwie wyższym

 

 

Rozdział X. Moja nowo odkryta pasja redaktora e-mediów i publicysty

 

 

I będzie jeszcze, jako pewien aneks do tego wszystkiego co już opisałem, o tym gdzie i jak działałem równolegle:

 

 

Rozdział XI. Moja aktywność polityczna i społeczna w III R P

 

 

Już niedługo zamieszczę  pierwszy z tych trzech rozdziałów…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 



Zostaw odpowiedź