To w murach tego budynku działy się wszystkie opisane poniżej wydarzenia.

 

 

Jako człowiek konsekwentny – przedstawiam obiecaną w zakończeniu poprzedniej części rozdziału VIII., zatytułowanej Jak pozyskiwałem środki na rozwój i unowocześnianie bazy szkołyjego kolejną, już 4. część:

 

Co jeszcze udało mi się zdziałać w „Budowlance”

 

A .W obszarze dydaktyki i jej bazy

 

Zacznę od. kontynuacji wątku z pierwszej części tego rozdziału, gdzie opowiedziałem jak  dotychczasową ofertę kształcenia ZSB nr 2 na poziomie technikum (technik budownictwa i technik technologii drewna) otraz zasadniczej szkoły zawodowej (murarz, malarz-tapeciarz, posadzkarz-glazurnik i stolarz) wzbogaciłem o klasy liceum technicznego w profilach: kształtowanie środowiska, leśnictwo i technologia drewna oraz profil społeczno-socjalny.

 

Kilka lat później pojawiła się jeszcze możliwość nauki w policealnym studium zawodowym (PSZ) – w drugim zawodzie: technik architekt. Bo gdy objąłem kierownictwo w ZSB nr 2 realizowane już było kształcenie w zawodzie technik budownictwa.

 

Ale zanim to było możliwe musieliśmy doprowadzić do dopisania tego zawodu do klasyfikacji zawodów szkolnictwa zawodowego. Jednak aby MEN mogło tego dokonać musiałem najpierw postarać się o to, aby do naszego ministerstwa wpłynął w tej sprawie wniosek z Ministerstwa Rozwoju Regionalnego i Budownictwa (MRRIB). Ale wcześniej musiał powstać opis takiego zawodu, uzasadnienie jego utworzenia oraz  uzyskiwania go w formule PSZ. Dokument taki powstał w naszej szkole – opracował go zespół nauczycieli teoretycznych przedmiotów zawodowych, a ja – korzystając z kontaktów jakie zawarłem dzięki wizytom składanym tam w ramach kontaktów Zarządu Sekcji Szkół Budowlanych IP-HB – doręczyłem ten dokument komu należało w MRRiB i przekonałem o celowości dalszych działań tego resortu w naszej sprawie.

 

Kolejnym wzbogaceniem naszej oferty kształcenia było otwarcie w ZSZ klasy w zawodzie „monter instalacji i urządzeń sanitarnych”, co było konsekwencją całkowitej rezygnacji z kształcenia na poziomie zawodów robotniczych przez Zespół Szkół Energetyczno-Instalacyjnych przy ul. Kilińskiego 159. To  dyrektor tej szkoły zdecydował, że będą tam kształceni tylko technicy. Po trzech latach od uruchomienia tego zawodu na poziomie ZSZ podjąłem decyzję o otwarciu 3-letniego technikum, w którym absolwenci tego zawodu mogli kontynuować naukę w zawodzie „technik urządzeń sanitarnych”. A skoro skompletowałem już nauczycieli w tej dziedzinie, to otworzyliśmy także technikum pięcioletnie, czym bardzo naraziłem się mojemu koledze – dyrektorowi ZSE-I – Januszowi Bębnowi.

 

Ostatnią nowością, której wprowadzenie przypominam sobie teraz, było zastąpienie kształcenia w zawodach robotniczych „malarz-tapeciarz”, glazurnik” oraz „monter suchej zabudowy” zawodem, łączącym wszystkie te kwalifikacje, o bardzo ładnej nazwie:  „technolog robót wykończeniowych”.

 

x          x          x

 

Jako że od wyposażenia i uruchomienia pierwszych pracowni komputerowych minęło już kilka lat – przystąpiliśmy w roku 2002 r. do projektu Pracownia internetowa w każdej szkole w wyniku którego otrzymaliśmy 15 najnowocześniejszych komputerów oraz 4-ostanowiskowe multimedialne centrum informacji, które stanęło w ogólnodostępnym  pomieszczeniu czytelni szkolnej biblioteki.

 

 

B.W obszarze warunków socjalno-bytowych

 

Jak już wspomniałem w poprzedniej części VIII rozdziału tych wspomnień, ważnym zadaniem jakie przed sobą postawiłem było pozyskiwanie środków pozabudżetowych, za  które mogłem modernizować warunki socjalne szkolnego budynku. Jednym z pierwszych zadań jakie – stopniowo – udało się dzięki temu zrealizować była modernizacja szkolnych toalet, które nie zmieniły swego wyglądu i „wyposażenia” od początku istnienia tego budynku, czyli od 1960 roku!

 

Przy okazji modernizacji WC udało się wymienić część okien – równie starych i zniszczonych. W szczególnie złym stanie były okna od strony zachodniej budynku,i to nie tylko w toaletach.  I te wymieniane  byały w pierwszej kolejności. W jednym z WC nowe okna dostarczył i zamontował ich łódzki producent – firma „Petecki” – w ramach promocji, dzięki kontaktom nawiązanym podczas targów „INTERBUD”.

 

Prowadzone były także remonty adaptacyjne, dzięki którym zapomnianym dotąd, zapuszczonym pomieszczeniom, służącym często za graciarnię, przywracano funkcję pomieszczeń do zajęć lekcyjnych i pracowni. A wszystko to było możliwe bez dodatkowych kosztów dzięki temu, że prace te wykonywali nasi uczniowie pod kierunkiem nauczycieli zajęć praktycznych – w ramach praktycznej nauki zawodu.

 

Jednym z ciekawszych i wartych wspomnienia sposobów na remonty były organizowane w szkole kursy dla bezrobotnych, zlecane przez Rejonowe Biuro Pracy. Przy okazji jednego z nich – dającego kwalifikacje w zawodzie glazurnik – który prowadził jeden z naszych nauczycieli zajęć praktycznych, został zmodernizowany WC (męski) dla pracowników szkoły. Materiały niezbędne do realizacji tego celu szkoleniowego zakupione zostały ze środków RBP i w ten sposób to odnowienie szkolnej „infrastruktury” odbyło się całkowicie bezkosztowo. W podobnym trybie, ale w ramach kursu dla bezrobotnych do zawodu „malarz”, odmalowana została szkolna świetlica. Skąd takie kursy właśnie w naszej szkole? Przypomnę, że jej nowy dyrektor, zanim objął tę funkcję, był kierownikiem Wydziału Rynku Pracy w Wojewódzkim Biurze Pracy…

 

 x          x          x

 

Przywołam jeszcze kilka wprowadzonych przeze mnie rozwiązań, wzbogacających lub modernizujących warunki pobytu uczniów na terenie szkoły.

 

Pierwszym takim rozwiązaniem było urządzenie dodatkowej szatni. Dotąd uczniowie mieli do dyspozycji klasyczne w polskich szkołach, zamykany boksy – pierwotnie działające na zasadzie „jede3n boks dla uczniów tego samego oddziału”. Niestety – klas przybywało, a boksów nie. Sytuacja dojrzała do zdecydowanej interwencji, gdyż w jednym boksie odzież wierzchnią wieszali uczniowie dwu, a czasami i trzech oddziałów! Zaczynali i kończyli lekcje  b. często o różnych porach. Nawet obecność nauczyciela mającego ostatnią lekcję, który sprowadzał klasę i asystował podczas ubierania się uczniów, nie mogła zapobiec zdarzającym się coraz częściej kradzieżom. Koniecznością stało się zaradzenie tej sytuacji.

 

I takim rozwiązaniem stał się projekt „szatni za numerkami”. Powstała ona dzięki opróżnieniu i wyremontowaniu kolejnej graciarni, znajdującej się w suterenie – w sąsiedztwie boksów szatni. Aby pomieszczenie to mogło pełnić nową funkcję zostało wykonane specjalne okno od strony korytarza, zainstalowano tam odpowiednie, ponumerowane, wieszaki, zakupiono  blaszane numerki i został utworzony dodatkowy etat szatniarza. Prawo do korzystania z tej szatni mieli słuchaczki i słuchacze PSZ oraz uczennice i uczniowie klas maturalnych. W godzinach popołudniowych oraz w weekendy szatnia ta obsługiwała studentki i studentów uczelni i szkół policealnych, którym wynajmowaliśmy pomieszczenia. Obsługę szatni opłacali wtedy – proporcjonalnie –  podmioty wynajmujące.

 

Kolejną nowością i wzbogaceniem oferty było utworzenie siłowni w opróżnionej po wyprowadzeniu się kierowanego przez Janusza Moosa zespołu nauczycieli metodyków kształcenia zawodowego  salki konferencyjnej. Została ona wyposażona w kilka najbardziej ulubionych przez młodzież urządzeń i wzbogaciła naszą bazę wychowania fizycznego. Także jako ofertę zajęć pozalekcyjnych.

 

Swoistym signum temporis było uruchomienie ogólnodostępnego, ale odpłatnego, punktu ksero. Cieszył się on dużym powodzeniem – nie tylko wśród naszych uczniów. Przede wszystkim zarabiał on na siebie podczas weekendów, gdy szkołę zaludniali studenci.

 

 

C.W obszarze pracy wychowawczej – ze szczególnym uwzględnieniem samorządu uczniowskiego

 

Nie byłbym sobą, gdybym zapomniał o mojej inicjatywie z lat 1989 – 1991, kiedy jako dyrektor poradni wspierałem samorządność uczniowską w łódzkich szkołach ponadpodstawowych. Pamiętałem, że w ostatnim z organizowanych wtedy przeze mnie wyjazdów  szkoleniowych uczestniczył przewodniczący szkolnego samorządu uczniowskiego z „Budowlanki”. Gdy ja przeszedłem do szkoły jego już tam nie było – właśnie został absolwentem. Jednak ja  odczuwałem potrzebę zrealizowania tej mojej idei w tym właśnie miejscu, w który poziom i jakość uczniowskiej samorządności tak naprawdę zależał głownie ode mnie.

 

Nie da się w tej formule przywołać  wszystkich wspomnień z tym tematem związanych. Wspomnę tylko o kilku – wprowadzonych w porozumieniu z młodzieżą – rozwiązaniach, których celem było zagwarantowanie autonomii uczniowskiego samorządu i jego rzeczywistego wpływu na decyzje podejmowane w sprawach uczniowskich. Były to:

 

>Wprowadzenie bezpośrednich i powszechnych wyborów przewodniczącego uczniowskiego samorządu szkolnego, poprzedzonych kampanią wyborczą kandydatów. Wybory organizowane były na wzór wyborów państwowych – z komisją wyborczą, kartami do głosowania i plombowaną urną. Po kilku pierwszych kadencjach, na wniosek uczniów, przewodniczący uzyskał tytuł „Prezydent Szkolnego Samorządu Uczniowskiego”.

 

>Zagwarantowanie w statucie szkoły prawa uczestniczenia przedstawicieli SU w posiedzeniach Rady Pedagogicznej – w jej części dotyczącej spraw nie będących omawianiem i zatwierdzaniem ocen semestralnych i rocznych oraz spraw dotyczących nauczycieli.

 

>Rzeczywiste respektowanie zasady,  że o tym kto będzie pełnił funkcje opiekuna samorządu uczniowskiego decyduje ów samorząd.

 

>Stały, roboczy kontakt w relacji dyrektor – samorząd uczniowski.

 

Dążyłem do tego, aby SU stał się rzeczywistym współgospodarzem szkoły, a przede wszystkim aby był inicjatorem i organizatorem życia pozalekcyjnego. Najbardziej popularną formą tej aktywności były – oczywiście –  organizowane szkolne dyskoteki, ale także inne formy uczniowskiej aktywności, takie jak zawody sportowe czy koncerty  zespołów muzycznych.

 

Samorząd Uczniowski był także organizatorem udziału uczniów naszej szkoły w dorocznej akcji „Sprzątanie Świata”, w kweście na WOŚP, a także współpracował ze szkolnym kołem PCK w  organizowaniu dorocznej imprezy choinkowej, połączonej z zabawą i wręczaniem upominków, której gośćmi byli wychowankowie Domu Dziecka Nr. 5 przy ul. Małachowskiego. Dla dzieci z tego domu dziecka organizowane były także zabawy karnawałowe i zbiórki zabawek.

 

Muszę tu wspomnieć osoby, które w tym okresie pełniły funkcje opiekuna samorządu uczniowskiego. Pierwsze trzy lata opiekunką SU była koleżanka Barbara Gałwa – młoda nauczycielka matematyki, która pracę w „Budowlance” podjęła rok przed moim tam przyjściem.

 

Od września 2006 roku funkcję tę zaczęła pełnić koleżanka Marlena Drab – nauczycielka WF, ale także magister pedagogiki. Po kilku latach zmieniła ją w tej roli Marzena Jek – nauczycielka języka niemieckiego i Alicja Serwatka – nauczycielka fizyki.

 

 

x          x          x

 

 

Najbardziej spektakularną i budzącą wiele kontrowersji była moja decyzja, którą podjąłem po pogłębionej debacie na ten temat liderami szkolnego samorządu uczniowskiego. Było  to utworzenie na tarasie szkoły  oficjalnej palarni papierosów, z której oficjalnie mogli – podczas dużej przerwy – korzystać pełnoletni uczniowie. Za przestrzeganie zasady pełnoletniości odpowiedzialny był Szkolny Zarząd SU, a nadzorowali to dyżurni, wyznaczani przez tenże Samorząd. Projekt ten zrodził się w konsekwencji domagania się przez uczniów pełnoletnich uszanowania  ich praw obywatelskich. Wiedzieli oni, że nauczyciele i pozostali pracownicy szkoły mają palarnię i domagali się takiego samego rozwiązania. Przyznałem im rację, bo już wtedy uważałem, że po ukończeniu 18-u lat uczennica lub uczeń mają pełnię praw obywatelskich…

 

To, w ocenie wielu zewnętrznych komentatorów, kontrowersyjne rozwiązanie nie funkcjonowało długo. Stało się ono nieaktualne, kiedy weszła w życie ustawa zabraniająca palenia tytoniu w szpitalach, szkołach, dyskotekach, lokalach gastronomicznych i t. p. miejscach publicznych. Bo wówczas  niezgodne z prawem stało się także palenie papierosów na terenie szkoły przez nauczycieli i pozostałych pracowników szkoły.

 

 

 x           x           x

 

 

Odrębnym nurtem mojego dyrektorskiego (wszak magistra pedagogiki) zainteresowania była działalność pedagoga szkolnego. Kiedy objąłem obowiązki dyrektora funkcję tę pełniła pani Małgorzata Madej, którą poznałem jeszcze jako prelegent TWP. Bo to ona zgłosiła do biura Zarządu Łódzkiego tego stowarzyszenia zamówienie na prelekcję dla uczniów szkoły na temat zagrożeń narkomanią, którą zrealizowałem z powodzeniem, ale i w jej obecności. I to okazał się znakomity zadatek naszych dobrych relacji i współpracy, która znakomicie sprawdziła się w rozwiązywaniu najbardziej trudnych problemów uczniowskich.

 

Gdy pod koniec trzeciego roku mojej kadencji pani Madej zapowiedziała zamiar przejścia na emeryturę rozpocząłem poszukiwania osoby, która zastąpiła by ją na tej funkcji. Pierwszą kandydatką, i to od razu zatrudnioną, okazała się młoda absolwentka pedagogiki, córka mojej dobrej znajomej, także pracującej jako pedagog szkolny w jednym z łódzkich liceów. Jednak już pod koniec pierwszego roku jej pracy stwierdziłem, że „to nie to” i poinformowałem ją, iż  nie przedłużę z nią umowy o pracę. Zacząłem ponownie poszukiwania odpowiedniej osoby „na stałe”.

 

I wtedy dowiedziałem się, że w jednej ze szkół ponadpodstawowych w Zgierzu pracowała  łodzianka, która ma uprawnienia do zatrudnienia na funkcji pedagoga szkolnego, a której pierwotnym  wykształceniem było magisterium z filologii klasycznej. I że bardzo chciałaby pracować w szkole na terenie Łodzi. Wyraziłem zainteresowanie i poprosiłem o przekazanie jej zaproszenia na wstępną rozmowę.

 

Tak poznałem panią Elżbietę Leśniowską. Już podczas pierwszego spotkania podjąłem decyzję: to jest właściwa kandydatka na pedagoga szkolnego w naszej szkole. I od września 1998 roku, przez następne lata (na emeryturę przeszła dopiero w 2013 roku), z wielkim powodzeniem była ona pedagogiem szkolnym w „Budowlance”. Z tą zmianą, że od 2003 roku łączyła ona te obowiązki z funkcją nauczyciela doradcy ds. wychowania i profilaktyki w Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i KP. Uważam, że ten ostatni fakt dodatkowo potwierdza słuszność mojej decyzji z 1998 roku.

 

I o jeszcze jednym wydarzeniu, którego  bohaterką była pani Elżbieta Leśniowska muszę tu opowiedzieć. Otóż z wielką radością, wraz z reprezentacja naszej szkoły, uczestniczyłem 1 czerwca 2004 roku w uroczystości pod pomnikiem „Pękniętego Serca” w Parku Szarych Szeregów na łódzkich Bałutach. Bo tym razem, w ramach dorocznych uroczystości wręczania Medalu „Serce Dziecku”, który przyznaje dziecięca kapituła przy Stowarzyszeniu Komitet Dziecka mieliśmy w tym gronie „naszego człowieka”. Byliśmy tam, bo jadą z osób odznaczanych była nasza pedagog szkolna – Elżbieta Leśniowska.

 

 

Pamiątkowe zdjęcie wykonane tuż po ceremonii wręczenia medalu „Serce Dziecku”.  Elżbieta Leśniowska w centralnym miejscu zdjęcia.

 

 

D. W walce przeciw zamiarom likwidacji szkoły

 

Mijały lata, zmieniały się warunki pracy szkół. Nie pozostały one bez wpływu i na naszą „Budowlankę”. Jedną z takich zmian było przejęcie w 1999 roku przez władze miasta roli organu prowadzącego wobec wszystkich szkół, w tym także szkół zawodowych. Nie musieliśmy długo czekać na – niestety bardzo negatywne – tego skutki. W okresie tym władzę w Łodzi sprawował Sojusz Lewicy Demokratycznej, a prezydentem miasta był Tadeusz Matusiak. Nadzór nad miejską oświatą należał do wiceprezydenta Sylwestra Pawłowskiego. Bezpośredni zarząd nad szkołami sprawował dyrektor Wydziału Edukacji – Bogdan Wojakowski. W latach 1994 – 1998, kiedy w Polsce rządziła koalicja SLD-PSL, gdy kuratorem – po Walczaku – został Zdzisław Ignaczak (PSL) był on wicekuratorem – z ramienia tej drugiej partii. I teraz został dyrektorem WE. Jego zastępczynią była – także o lewicowych korzeniach – Barbara Zduniak, osoba która była dyrektorką XXIII LO kiedy była to moja szkoła bazowa, w której realizowałem pensum dydaktyczne jako nauczyciel-metodyk od wdż.

 

Informacje te podałem, aby czytający znali cały kontekst sytuacji o której za chwilę opowiem. A było to tak:

 

Na początku roku szkolnego 2021/2022, który był trzecim rokiem wdrażania reformy systemu szkolnego, czyli trzecim rokiem funkcjonowania gimnazjów oraz rokiem, na który w szkołach ponadpodstawowych nie było już rekrutacji do klas pierwszych (bo już nie było absolwentów ośmioklasowej podstawówki i jeszcze nie było ich po gimnazjum), czyli rok, w którym drastycznie spadła w szkołach liczba oddziałów. W tej sytuacji władze samorządowe Łodzi postanowiły poszukać oszczędności. Uznali, że niepotrzebne są w tym mieście dwa zespoły szkół budowlanych i postanowiły połączyć je w jedną, z tym że pozostać miał ZSB nr 1 przy ul. Siemiradzkiego, a uczniowie i (zapewne część) nauczycieli ZSB nr 2 z ul. Kopcińskiego miała być przeniesiona na Siemiradzkiego. Oznaczało to w praktyce likwidację najstarszej i najlepiej wyposażonej w zaplecze do kształcenia zawodowego budowlanki, a zachowanie tej, która powstała za czasów boomu budowlanego epoki Gierka, jako szkoła przyzakładowa przy jednym z kombinatów budujących wówczas osiedla mieszkaniowe.

 

Gdy tylko informacja ta dotarła do naszej szkoły rozpoczęliśmy działania, których celem było przeciwdziałanie temu zamiarowi. Niestety – władza stała twardo prze swoim i nie przyjmowała naszych argumentów. I wtedy zrodził się projekt zorganizowania pikiety protestacyjnej uczniów, ich rodziców i nauczycieli naszej „Budowlanki” przed siedzibą Urzędu Miejskiego. Powstał komitet protestacyjny, który – zgodnie z obowiązującym prawem – wystąpił do odpowiednich władz o zgodę na ten protest, podając jego datę – 18 września (wtorek), godz. 15:00. Chodziło nam o to, aby nie protestować przed gmachem, w którym nie ma już urzędników, a jednocześnie nie spotkać się  zarzutem, że protest odbywa się w godzinach pracy szkoły.

 

Na dzień przed tą datą zostałem wezwany do Wydziału Edukacji. Nie wiem jak to się stało, że nie czekał na mnie sam szef wydziału – dyrektor Wojakowski, lecz jego zastępczyni – Barbara Zduniak. Dzięki temu rozmowa przebiegła w miarę spokojnie. Pani Zduniak przekazała mi informację od szefa, że jeżeli zdobędzie on dowody na to, iż za cała tą „szopką”  stoję ja, to zostanę dyscyplinarnie zwolniony ze stanowiska. Bo ja jestem pracownikiem zatrudnionym przez Urząd Miasta Łodzi i nie mogę występować przeciw mojemu pracodawcy!

 

Wyjaśniłem, że ja nie tylko nie jestem członkiem komitetu organizacyjnego, ale nie mam na niego żadnego wpływu (sic!). Po wysłuchaniu tych zapewnień pani wicedyrektor Zduniak ostrzegła mnie, że jeżeli jutro będę uczestniczył w tej manifestacji, to będzie to uznane za powód do zwolnienia.

 

Gdy już naszedł czas protestu, pamiętając o tym co ewentualnie czekałoby mnie, gdybym znalazł się wśród protestujących, zająłem miejsce w pobliskim ogródku kawiarnianym, z którego mogłem obserwować całe wydarzenie. Siedziałem tam spokojny o moją przyszłość, jednocześnie świadomy tego, że nie pozostanie ono bez medialnego echa. Bo po siedmiu latach dyrektorowania w „Budowlance” miałem już wyrobioną „markę” w łódzkich mediach, a w tym w Radiu Łódź i w Łódzkim Ośrodku Telewizyjnym. Zwłaszcza  realizatorzy materiałów do Łódzkich Wiadomości Dnia od dawna traktowali mnie jako sprawdzonego  komentatora aktualnych wydarzeń oświatowych, niejednokrotnie goszcząc z kamerą w szkole przy Kopcińskiego. I właśnie z tą ekipą byłem umówiony nie tylko na relację z tego protestu, ale i na wywiad ze mną – przy stoliku w owym ogródku.

 

Materiał został tak zmontowany, że obok rozmów z osobami protestującymi i z wiceprezydentem Pawłowskim, który wyszedł do manifestantów i odebrał pismo z uzasadnieniem sprzeciwu w sprawie decyzji o likwidacji szkoły, wyemitowano także wywiad ze mną. Wszystko znalazło się jeszcze w ten wtorek w Łódzkich Wiadomościach Dnia. Później dowiedziałem się, że panowie decydenci kilkakrotnie oglądali kasetę z tą relacją, szukając dowodów na mój udział w proteście. Jednak jeden z nich – bywalec tego samego ogródka – potwierdził, że wywiad ze mną nie przeprowadzono na manifestacji. I tak nie mieli podstaw do zwolnienia mnie w trybie dyscyplinarnym.

 

Na drugi dzień we wszystkich łódzkich dziennikach pojawiły się ilustrowane zdjęciami informacje o tym proteście.

 

 

Oto fotokopia  archiwalnego egzemplarza „Dziennika Łódzkiego” z 19 września 2001 roku. Informacje z pozostałych łódzkich gazet  –  TUTAJ

 

Do dzisiaj nie jestem pewien jaki czynnik okazał się decydujący, że magistrat zaniechał tego pomysłu, a nasza szkoła nie tylko że nie została zlikwidowana, ale działa do dzisiaj. Natomiast szkoła przy Siemiradzkiego już dawno nie istnieje…  Moje wątpliwości wywodzą się stąd, że w tym samym czasie gdy przygotowywaliśmy się do pikiety przed Urzędem Miasta dotarła do mnie poufna informacja (z wiarygodnego i bardo dobrze poinformowanego źródła), iż jest jeden naprawdę decydujący powód tego, że to ZSB nr 1 miał zostać, a nasz miał być zlikwidowany. A jest nim nieznany powszechnie fakt, iż aktualny dyrektor szkoły przy Siemiradzkiego i pan wiceprezydent, to koledzy z roku ze studiów na UŁ.  Natychmiast zacząłem rozpowiadać, tak aby dotarło to „do kogo trzeba”, że jeśli magistrat nie zrezygnuje z tej decyzji, to ja podam tę informację do mediów…

 

x          x          x

 

Pozostało mi jeszcze opowiedzenie o ostatnich latach mojej pracy w „Budowlance”, zwłaszcza o tych, w których nasza szkoła – w konsekwencji reformy strukturalnej systemu edukacji (utworzeniu gimnazjów po 6-letnirj podstawówce) po raz kolejny zmieniła nazwę na niewiele mówiącą – Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 15”. I o tym, a także o genezie decyzji przejścia na emeryturę oraz jak żegnałem się ze szkołą i łódzką oświatą, będzie w 5. części rozdziału VIII tych wspomnień: „Ostatnie lata – świadoma decyzja i pożegnanie”.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 



Jedna odpowiedź to “Rozdział VIII. część 4. Co jeszcze udało mi się zdziałać w „Budowlance””

  1. Grzegorz napisał:



    Ponieważ nie tylko sentymentalnie związany jestem z tą szkołą i obserwuję jej historię od
    1970 roku lata twoich rządów uważam za najbardziej owocne. Szacun

Zostaw odpowiedź