W zakończeniu drugiej części rozdziału VIII. moich wspomnień „Dwanaście lat w mojej Budowlance”, którą zatytułowałem Pierwsze lata – pierwsze decyzje” zadeklarowałem, że kole3jna część o tytule „Jak pozyskiwałem środki na rozwój i unowocześnianie bazy szkoły” zostanie zamieszczona już wkrótce. Dziś spełniam tamtą obietnicę:

 

 

Jak pozyskiwałem środki na rozwój i unowocześnianie bazy szkoły,

czyli jak „Budowlanka” stała się inkubatorem niepublicznych szkół wyższych

                     

Opowiadając w poprzedniej części tego rozdziału o uczestnictwie  szkoły w programach  UPET/IMPROVE  i  „Liceum Techniczne”,  za każdym razem podkreślałem jakimi to korzyściami  materialnymi, a konkretnie jakim wzbogaceniem bazy techno dydaktycznej szkoły to skutkowało. Bo niezależnie od merytorycznych – ważne były dla mnie – wszak administratora tej oświatowej placówki – także warunki pracy szkoły.

 

Nie będę ukrywał, że objąłem kierowanie szkołą, która była nowoczesną, ale w „minionym okresie”. Od mebli szkolnych, przez pomoce naukowe, aż do szkolnych toalet – wszystko było z epoki Gierka. Te ostatnie nawet jeszcze starsze – tak jak i okna – pamiętające czasy powstania szkoły. W pierwszych latach III RP nie było programów dofinansowywania takich zadań z budżetu wojewódzkiego – bo szkoły ponadpodstawowe były prowadzone przez kuratora, czyli administracje rządową.  Dlatego postanowiłem skorzystać z możliwości, jaką było gromadzenie środków pozabudżetowych na tzw. konto środków specjalnych. A najłatwiej można je było zarobić wynajmując pomieszczenia szkolne – na działalność edukacyjna lub sportową, prowadzoną przez podmioty  prywatne.

 

Zaczęło się od tego, że  zastałem już sytuację, którą musiałem jedynie kontynuować. A był to odpłatny najem sal lekcyjnych – w soboty i niedziele – na zajęcia dla szkoły pomaturalnej o bardzo chwytliwej nazwie „Business College”.  Taką nazwę miała szkoła, której organem prowadzącym było Stowarzyszenie Oświatowców Polskich.  Ale personalnie założył tę szkołę i zarządzał nią dr. Roman Patora – na co dzień pracujący w zespole wizytatorów-metodyków, kierowanym przez Janusza Moosa i mającym siedzibę w ZSB nr 2.

 

Jednak już w grudniu 1994 roku, na bazie owego „Business College”, powstała – jako uczelnia niepublicznaSpołeczna Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania (SWSPiZ). Od razu pojawiła się większa liczba jej słuchaczy, a co za tym idzie – większa liczba wynajmowanych pomieszczeń, czyli znaczący przypływ środków pozabudżetowych.  Nie trwało to długo – po kilku latach SWSPiZ zakupiła budynek przy ul. Sienkiewicza 9 (na tyłach wieżowca TVP) i tam rozpoczęła już kolejny rok akademicki 1996/1997.  Dla nas skutkowalo to tym, że kończył się dopływ dodatkowych środków finansowych.

 

Foto: www.wikiwand.com/pl

 

Ten budynek, w głębi posesji przy ul. Sienkiewicza 9, był pierwszą własną siedzibą Społecznej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania. (zdjęcie współczesne) 

 

 

Nie tylko przyroda nie znosi próżni. Także i w przypadku „Budowlanki” miejsce po SWSPiZ wkrótce zajęły dwie szkoły dla dorosłych

 

Pierwszą była Szkoła Detektywów i Ochrony Fizycznej Osób i Mienia „Rutkowski i Czerwiński”, o tajemniczej nazwie  „MARLOW”, która także wynajmowała nasze pomieszczenia dydaktyczne na soboty i niedziele. Oba nazwiska, a zwłaszcza to drugie, było owym marketingowym magnesem, przyciągającym słuchaczy. Zarówno Waldemar Czerwiński jak i Krzysztof Rutkowski to dwaj sławni już wtedy ze spektakularnych osiągnięć prywatni detektywi. Jednak żaden z nich nie miał głowy ani czasu do prowadzenia szkoły. Dlatego pod koniec 2002 szkoła zmieniła właściciela. Szkołę przejęła spółka Centrum Nauki i Biznesu „ŻAK”, której prezesem był Andrzej Prusik. Ale i to pociągnięcie nie uratowało szkoły przed upadkiem, do którego doszło rok później.

 

W tym samym nieomal czasie, bo w latach 1999 – 2002,  opuszczone przez SWSPiZ pomieszczenia administracyjne, organizując tam swoją siedzibą, wprowadziła się Łódzka Korporacja Oświatowa, która otworzyła zaoczną szkołę dla dorosłych, a w jej ramach działało tam technikum ekonomiczne i liceum ogólnokształcące. Szefową owej korporacji i dyrektorką owych szkół była Anna Bułka-Baranowska – do 1995 roku dyrektorka Zespołu Szkół Chemicznych przy ul. Tamka 12 w Łodzi. Także i ten najemca po trzech latach działalności nabył budynek na swoją działalność i szkoły przeprowadziły się na ul. Jaracza 70.

 

I tym razem  miejsce po ŁKO , już w roku 2002, zajął kolejny najemca – znany już z okresu działalności „Business College” –  Społeczny Zespół Szkół Policealnych Stowarzyszenia Oświatowców Polskich. W  ramach tego zespołu prowadzono kształcenie w zawodach: technik technologii odzieży, technik BHP i technik optyk. Dyrektorką tych szkół była Elżbieta Jaros, która wcześniej kierowała warsztatami szkolnymi łódzkiego Zespołu Szkół Gastronomicznych. Jako zaplecze kształcenia praktycznego optyków wynajmowane były pod stałe użytkowanie trzy pomieszczenia, które najemca wyposażył w niezbędne urządzenia.

 

I był to chyba najdłużej prowadzący swoją działalność edukacyjną najemca – ostatnia szkoła Stowarzyszenia Oświatowców Polskich zaprzestała działalności po prawie dwudziestu latach.

 

x          x          x

 

Teraz przerywam opowieść o „zarabianiu” na wynajmowaniu pomieszczeń w budynku przy ul. Kopcińskiego i przenoszę się na Pomorską 46/48, gdzie na tyłach posesji, na której od frontu stal gmach przedwojennego Gimnazjum Męskiego o profilu technicznym, którego właścicielem było Żydowskie Towarzystwo Krzewienia Oświaty, a  po wojnie był siedzibą kilku szkół średnich, od lat siedemdziesiątych działały Międzyszkolne Warsztaty Budowlane ZSB nr 2. Owo „międzyszkolne” w nazwie było pozostałością dawniejszych czasów – w opisywanym okresie  warsztaty służyły jedynie uczniom naszej szkoły.  

 

Już w pierwszych miesiącach mojej kadencji podjąłem decyzję o zmianie systemu praktycznej nauki zawodu. Aby dzisiejszy czytelnik mógł zrozumieć powody – nie tylko merytoryczne – tej decyzji, muszą przypomnieć, że warsztaty szkolne funkcjonowały jako tzw. gospodarstwo pomocnicze, czyli samodzielne finansowo ogniwo struktury zespołu szkół. Mówiąc prościej – warsztaty musiały prowadzić działalność produkcyjną, aby sprzedając swoje produkty i usługi zarobić na koszty utrzymania, w tym na etaty pracowników administracji, bo nauczyciele zajęć praktycznych – w tym kierownik warsztatów – byli na liście płac szkoły. O ile w „minionym systemie” na usługi budowlane warsztatów był jeszcze popyt, to po 1989 roku, w systemie rynkowym, chętnych na powierzenie budowy domu, nawet jednorodzinnego czy choćby remontu, grupie uczących się zawodu młodym  ludziom, zwłaszcza z gwarancją krótkiego terminu realizacji, w zasadzie nie było. Nawet w ramach zawodu stolarz nie było popytu na choćby prostą produkcję warsztatów szkolnych.

 

Z tych powodów podjąłem decyzję o przeniesieniu zajęć praktycznych do przedsiębiorstw budowlanych i meblarskich, gdzie wraz z naszymi nauczycielami realizowali program zajęć praktycznych, pozostawiając jedynie maszyny do obróbki drewna, aby uczniowie pierwszej klasy ZSZ stolarzy mogli tam, zanim pójdą do przedsiębiorstw, nabyć podstawowych umiejętności ich obsługi.

 

W konsekwencji tej decyzji ten trzykondygnacyjny budynek przy ul. Pomorskiej 46/48 opustoszał. Zbędne wyposażenie zostało złomowane, to co nadal miało służyć uczniom zostało zgromadzone wyłącznie w pomieszczeniach parteru. Opróżnione dwa piętra stały się przestrzenią do wynajęcia. Jako pierwszy zgłosił swe zainteresowanie dr Makary Stasiak – założyciel Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej, na siedzibę  której wykupił pofabryczne obiekty miedzy ulicami Rewolucji 1905 roku a Pomorską – dokładnie na wysokości  naszych warsztatów. To że doszło do takiej transakcji nie było przypadkiem – z dr Stasiakiem poznaliśmy się w czasie kiedy byłem dyrektorem WPW-Z, a on odwiedzał, pracującą tam jako psycholog, swoją żonę.

 

Nie był to wymagający najemca – do opustoszałych pomieszczeń wstawił tylko swoje podstawowe wyposażenie – krzesła i stoliki dla studentów oraz  biurka, tablice, ekrany i rzutniki dla wykładowców. A co miesiąc na konto szkoły warsztatów wpływały określone środki.

 

Jednak nie trwało to długo – po roku WSHS wycofała się z najmu – w tym czasie dokończono remontu adaptacyjnego w jej własnych budynkach pofabrycznych. I wtedy – bez mojej jakiejkolwiek inicjatywy – zgłosiły się do mnie na Kopcińskiego dwie, zupełnie nieznane mi osoby. Gdy się przedstawili dowiedziałem się, że byli to: Aniela Bednarek i prof. Edward Kącki. Ta pierwsza była właścicielką prywatnej policealnej szkoły informatycznej, pod działalność której wynajmowała pomieszczenia w Zespole Szkół Techniczno-Przemysłowych przy ul. Żeromskiego 115, zaś prof. Kącki był emerytowanym profesorem Politechniki  Łódzkiej, który zorganizował tam, już w 1980 roku,  Instytut Informatyki. Okazało się, że przeszli do mnie z ofertą wynajęcia pomieszczeń w budynku  naszych warsztatów szkolnych, aby tam poprowadzić Wyższą  Szkołę Informatyki [WSInf], którą owa pani Bednarek postanowiła otworzyć, a której  profesor Kącki miał być rektorem.

 

Szybko doszliśmy do porozumienia i zawarta została umowa najmu, która uwzględniała przeprowadzenie przez najemcę remontu adaptacyjnego – częściowo na jego koszt. Uczelnia  została formalnie otwarta w 1997 roku i przez kolejne trzy lata rozwijała tam swoją działalność. Po tym czasie na tyle okrzepła  – także finansowo – że mogła sobie pozwolić na zakup własnej siedziby. Były to budynki po nieczynnych od kilku lat zakładach ARELAN przy ul. Rzgowskiej 17a. I znowu powstała przestrzeń do wynajęcia…

 

Foto: https://www.google.com/

 

Te dwa budynki  w głębi posesji przy ul. Rzgowskiej 17 a stały się  siedzibą Wyższej Szkoły Informatyki. Na początku był to ten po lewej stronie. Ten drugi – po remoncie adaptacyjnym – dołączył po roku.

 

 

Przez parę kolejnych lat, jednak tylko na zajęcia dla studentów zaocznych, opustoszałe po wyprowadzce WSInf pomieszczenia ponownie wynajmowała WSH-E.

 

x          x          x

 

Pora wrócić na Kopcińskiego. Bo tam także pojawiały się nowe podmioty, które dostarczały szkole środków za wynajem pomieszczeń. Nie wspomniałem dotąd o wynajmowaniu sal gimnastycznych – sal, bo dysponowaliśmy duża i małą salą gimnastyczną. Najpoważniejszym najemcą byli organizatorzy pierwszego w Łodzi ośrodka szkolenia w technikach izraelskiej sztuki walki Krav Maga. Wynajmowane na ten cel były – na kilka godzin – obie sale, i to trzy dni w tygodniu. A współpraca ta trwała kilka lat.

 

Byli i inni wynajmujący – zwykle osoby prywatne (w tym absolwenci), którzy także korzystali z naszych sal na zajęcia rekreacyjne z grupą swoich kolegów.

 

Ale był jeszcze jeden podmiot, któremu szkoła udostępniała dużą salę gimnastyczną, ale tym razem nie w celach zarobkowych, a – na zasadach „sąsiedzkiej przysługi” – za wręcz symboliczną stawkę godzinową. Działo się tak dlatego, że owym wynajmującym był SALOS, czyli oddział Salezjańskiej Organizacji Sportowej  RP, który działał przy sąsiadującym ze szkołą kościele Św. Teresy i Św.  Jana Bosko i  który prowadził  zajęcia sportowe z okoliczną młodzieżą.

 

x          x          x

 

Pozostała jeszcze opowieść o szczególnym podmiocie najmu, który pojawił się w roku 2000. Szczególnym – z powodu osoby, która jako pierwsza zgłosiła się do mnie z ofertą bardzo interesującej współpracy. Tą osobą był Juliusz Cyperling, człowiek, który już raz pojawił się w moich wspomnieniach, w eseju wspomnieniowy: Mój rok 1969, czyli lato w Poddąbiu z Leokadią, do którego odwołałem się w Rozdziale III, zatytułowanym „Od zawodowego harcerza do magistra, który do doktoratu się przymierza…”

 

 

Bo tylko opisane tam wydarzenia wyjaśniają dlaczego po 28 latach braku kontaktów, dowiedziawszy się od Janusza Moosa (na terenie kierowanego prze niego WCDNiKP  Juliusz miał  swoje biuro wojewódzkiego przedstawiciela Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych) kto jest dyrektorem pobliskiej „Budowlanki”, zdecydował się złożyć mi tą wizytę. Skracając relację: Po wstępnym etapie wspomnień Julek przedstawił mi, w imieniu swojej żony Małgorzaty, propozycję przyjęcia pod nasz dach Centrum Szkoleniowo-Promocyjne „EDUKACJA”, które, jako pierwszy w Łodzi  niepubliczny ośrodek doskonalenia nauczycieli, zamierzała ona utworzyć i poprowadzić.

 

Nie muszę mówić, że propozycję przyjąłem – nie bez poczucia, że nie po raz pierwszy  przyczynię się do poprawy łódzkiej oświaty. I tak od roku 2000 zaczęły się w naszej szkole – prowadzone w niektóre dni robocze w godzinach popołudniowych, ale głównie w soboty i niedziele –  kursy kwalifikacyjne i doskonalące dla nauczycieli. A kandydatów nie brakowało, gdyż właśnie wchodziły w życie nowe przepisy o awansie zawodowym nauczyciela.

 

Minęło parę lat i Małgorzata Cyperling zorientowała się, że nastał popyt na studia podyplomowe. Aby i na tym rynku zaistnieć musiała zawrzeć umowę o wspólnej organizacji takowych studiów z… Wyższą Szkołą Kupiecką – pierwszą w Łodzi prywatną wyższą szkołą, działającą początkowo w Zgierzu, a po paru latach w Łodzi przy ul. Pojezierskiej.

 

Już po pierwszej takiej transakcji doszła do wniosku, że zamiast dzielić się z kimś zyskiem tylko za danie szyldu szkoły wyższej – mogłaby sama taką szkołę utworzyć. Jako że była to kobieta czynu – zabrała się za działanie i po kilku miesiącach poinformowała mnie, że właśnie otrzymała pozytywną decyzję ministerstwa i dlatego przyszła w sprawie wynajęcia pomieszczeń po warsztatach na Pomorskiej na działalność Wyższej Szkoły Pedagogicznej (WSP). Było to wiosną 2003 roku.

 

Oczywiście pomieszczenia wynająłem, tym bardziej, że właśnie od początku tego roku owo „gospodarstwo pomocnicze” pod nazwą Międzyszkolne Warsztaty Budowlane” zostało  formalnie zlikwidowane i budynek stał pusty.

 

Pierwszym rektorem tej uczelni, która w roku akademickim 2003/2004 rozpoczęła swoją  działalność, została dr. Dorota Podgórska-Jachnik – adiunkt Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ, która już wcześniej współpracowała z Centrum Szkoleniowo-Promocyjnym „EDUKACJA”.

 

Jednak WSP pod adresem Pomorska 46/48 działało tylko ten jeden rok akademicki. Stało się tak w konsekwencji decyzji Urzędu Miasta Łodzi, która dotyczyła przekazaniu obu obiektów – i tego po szkole, przy ulicy, i tego po naszych byłych warsztatach – Uniwersytetowi Łódzkiemu. Są one do dzisiaj, po generalnym remoncie adaptacyjnym, siedzibą Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ.

 

Poszukiwania prowadzone przez kierownictwo WSP nowej siedziby zakończyły się przeprowadzką na ul. Żeromskiego 115, także do obiektu po byłych warsztatach szkolnych, tyle, że Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 19, do 2002 roku działającego pod nazwą „Zespół Szkół Techniczno-Przemysłowych” –  a jeszcze wcześniej znanego jako Technikum Włókiennicze nr 1. To tam Aniela Bednarek prowadziła swoją policealną szkołę informatyki, zanim zorganizowała WSInf…

 

Foto: www.i.st-firmy.net/93qpwqm

 

Główne wejście do budynku, wynajmowanego przez WSP od Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 19 przy ul. Żeromskiego 115 –  po przeniesieniu jej siedziby z ul. Pomorskiej 46/48 w 2004 roku.

 

 

I tak dobiegła końca historia o tym, jak „Budowlanka” stała się inkubatorem, w którym rodziły się i dorastały trzy  niepublicznych szkoły wyższe: Społeczna Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania, po latach przemianowana na Społeczną Akademię Nauk, Wyższa Szkoła Informatyki, której po latach dodano do nazwy „i Umiejętności”, oraz Wyższa Szkoła Pedagogiczna. Stało się to „samo z siebie”, bo wszak pierwotnym motywem tych działań była potrzeba pozyskiwania dodatkowych środków na modernizacje szkoły. Jednak dziś mam chyba prawo powiedzieć, że byłem kimś w rodzaju akuszera – osoby udzielającej pomocy w narodzinach trzech niepublicznych szkół wyższych.

 

Te dwie ostatnie uczelnie będą jeszcze przedmiotem moich wspomnień, ale dopiero w kolejnym IX ich rozdziale.

 

A teraz zapowiadam, że rozdział VIII jeszcze nie jest zakończony – przed Wami już wkrótce lektura jego części 4. „Co jeszcze udało mi się zdziałać w „Budowlance” do 2005 roku”.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź