Archiwum kategorii 'Artykuły i multimedia'

 

Na „Portalu Samorządowym – Portalu dla Edukacji” zamieszczono wczoraj ( czerwca 2024 r.) tekst, który informuje o wynikach badania opinii w sprawie wpływu lęku matematycznego na uczniów i rodziców w Polsce, o postulacie wycofania  matematyki z matury oraz oo odpowiedzi Katarzyny Lubnauer – matematyczki z zawodu. Oto obszerne fragmenty tej publikacji:

 

 

Matura bez obowiązkowej matematyki? „Egzamin za bardzo stresuje uczniów”

 

Krajowa konsultant ds. psychiatrii dzieci i młodzieży zaapelowała do Ministerstwa Edukacji Narodowej o zniesienie obowiązkowej matury z matematyki. Wiceszefowa tego resortu Katarzyna Lubnauer nie chce jednak takiej zmiany. […]

 

Dla wielu młodych ludzi, którzy nie czują się najlepiej w przedmiotach ścisłych, zwykły sprawdzian z matematyki to duży stres. Tymczasem obowiązkowa matura z matematyki to dla nich wręcz traumatyczne przeżycie.[…]

 

Potwierdzają to wyniki „Wpływ lęku matematycznego na uczniów i rodziców w Polsce„, zrealizowanego w ramach projektu EduNav. Ankiety z pytaniami w ramach tego projektu wypełniło ponad 3 tysiące uczniów oraz ponad tysiąc rodziców z całej Polski.

 

Według zgromadzonych odpowiedzi prawie 44 proc. badanych uczniów szkół podstawowych, którzy mają trudności z rozwiązywaniem zadań matematycznych, nie próbuje samodzielnie poradzić sobie z problemem, a 26 proc. z nich odczuwa takie zaniepokojenie, że mają trudności ze skupieniem się. Tylko 8 proc. uczniów spotykających problem decyduje się poszukać pomocy w jego rozwiązaniu w internecie.

 

Alarmujące jest to, że aż 92,7 proc. uczniów doświadcza lęku matematycznego, a lęk ten ma różne stopnie nasilenia. Skutecznie blokuje motywację do regularnej nauki, a brak systematyczności sprawia, że trudności się pogłębiają i lęk staje się coraz większy. Może skutkować nie tylko niechęcią do matematyki, ale również somatycznymi objawami. Z kolei aż 19,2 proc. uczniów uważa, że matematyka nie będzie przydatna w ich dorosłym życiu. Takie myślenie obniża motywację do edukacji matematycznej.

 

Na ten problem uwagę zwróciła Aleksandra Lewandowska, krajowa konsultant ds. psychiatrii dzieci i młodzieży. Jak poinformował serwis dziennik.pl, Ministerstwo Edukacji Narodowej otrzymało jej apel w sprawie wycofania obowiązku zdawania matematyki na maturze. Krajowa konsultant pisze w nim, że wśród dzieci i młodzieży przybywa uczniów z problemami psychicznymi a matura z matematyki to dla części uczniów nadmierny i niepotrzebny stres. […]

 

O tę sprawę zapytano w Radiu Zet Katarzynę Lubnauer, wiceminister edukacji narodowej. Nie pozostawiła w tej sprawie wątpliwości. – Powinna zostać obowiązkowa – powiedziała Katarzyna Lubnauer i podkreśliła, że MEN nie ma żadnych planów zniesienia obowiązkowej matematyki na maturze. – Uważamy, że ona jest na takim poziomie, że nawet uczeń bez uzdolnień matematycznych jest się w stanie przygotować – powiedziała w Radiu Zet wiceszefowa Ministerstwa Edukacji Narodowej.

 

Katarzyna Lubnauer przyznała, że dostała wspomniany apel krajowej konsultant ds. psychiatrii dzieci i młodzieży. Jednak według niej „wszystkie egzaminy są jakimś stresem, nie tylko matematyka”.

 

 

 

Źródło: www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/



Foto: www.portalprzedszkolny.pl

 

 

Artykuł, którego obszerne fragmenty zamieszczamy poniżej, ukazał się w „Gazecie Wyborczej. Katowice” w poniedziałek  3 czerwca. Przez ten czas „biliśmy się” z myślami, czy wypada upowszechniać go na naszej stronie. Jednak po głębszym namyśle podjęliśmy decyzję, że nie powinniśmy unikać trudnych tematów. Oto owoc tej decyzji:

 

 

Rozkręcają się wojenki o prezenty dla nauczycieli. Jedni chcą dawać coraz droższe, inni mówią: to łapówka

 

Prezenty dla nauczycieli na zakończenie roku to zwyczaj stary niemal jak sama szkoła. Im droższe się stają, tym więcej mają jednak przeciwników. W tym samych nauczycieli.

Pani Martyna z Katowic wspomina, że dawniej prezenty dla nauczycieli były symboliczne. – Kupowaliśmy kwiatki, czekoladki, czasem kawę i to już była rozpusta, bo w czasach PRL-u kawa była dobrem luksusowym – mówi pani Martyna.

 

W tym tygodniu rodzice z klasy jej syna zaskoczyli ją pomysłem kupienia nauczycielce karty podarunkowej do salonu jubilerskiego.

 

Syn kończy trzecią klasę, żegnamy wychowawczynię i mamy uparły się, by kupić kartę podarunkową za 700 zł. Składka na osobę nie wyszłaby wysoka, jakieś 30 zł, bo mamy chcą jeszcze dokupić po kwiatku dla pani od angielskiego i od religii. Ale nie o pieniądze mi chodzi, tylko o to, że taki prezent jest, moim zdaniem, po prostu niestosowny. Gdyby mój klient przyszedł do mnie na zakończenie współpracy z tej wartości prezentem i szef się dowiedział, że go przyjęłam, wyciągnąłby wobec mnie konsekwencje dyscyplinarne. Nauczyciele są urzędnikami państwowymi. Za swoją pracę otrzymują wynagrodzenie. Ostatnio dostali nawet podwyżki. To nie uchodzi, żeby rodzice uczniów tak ich obdarowywalimówi pani Martyna.

 

Nie wypada dać mniej niż da klasa równoległa

 

Większość rodziców dzieci z klasy jej syna nie podziela jednak tej opinii. Gdy pani Martyna przedstawiła swoje argumenty na klasowej grupie na WhatsAppie, inni rodzice zaczęli zarzucać jej skąpstwo. Pisali, że nie wypada żegnać nauczycielkę z pustymi rękami, a na propozycję, że prezent może być przecież symboliczny, jak kwiatek doniczkowy czy fotoksiążka ze zdjęciami ze wspólnych wycieczek z uczniami, odpowiedzieli, że to wstyd, by od 25 dzieci wychowawczyni dostała prezent wart zaledwie kilkadziesiąt złotych.

 

Zresztą, w szkole są trzy klasy trzecie i przewodnicząca trójki klasowej dowiedziała się, że rodzice z równoległych klas kupują wychowawczyniom prezenty podobnej wartości. Jeśli jedna z trzech wychowawczyń zostanie potraktowana gorzej, to będzie, zdaniem przewodniczącej, krzywdzące. Rodzice zaczęli też odwoływać się do emocji. Pisali, że wychowawczyni przez trzy lata zajmowała się nie tylko edukacją, ale i troskliwą opieką nad ich dziećmi, była jak druga mama.

 

Bez przesady. Robiła to, co leży w zakresie jej obowiązków. To chyba oczywiste, że ktoś, kto zostaje nauczycielem, powinien mieć w sobie troskę i empatię. Powiedziałam, że nie zapłacę, a mój syn przyniesie pani symboliczną różę i własnoręcznie namalowaną laurkę, bo na Dzień Matki też nie liczyłam na biżuterię od niego tylko na życzenia i laurkę. Rodzice zaczęli się wówczas wzajemnie namawiać, że w takim razie trzeba dołączyć do karty podarunkowej bilecik z podpisami tych, którzy się na nią złożyli, bo inaczej pani sobie pomyśli, że karta jest od wszystkich, a mój syn przyniósł jej jeszcze dodatkowy kwiatek – kręci głową z niedowierzaniem pani Martyna.

 

[…]

 

Weekend w hotelu dla nauczycielki i jej narzeczonego

 

Pani Marta uważa jednak, że nic nie przebije pomysłu mam z przedszkola jej syna, które wymyśliły, aby na zakończenie zerówki sprezentować wychowawczyni weekend w hotelu z narzeczonym

 

Mając świadomość dobrych intencji, czułabym się niekomfortowo, gdyby to mnie rodzice czymś takim obdarowali. To zbyt osobisty prezent, zbyt dwuznaczny. W dodatku mamy postanowiły mieć rozmach: proponowały nie najbliższy hotel w okolicy, ale rozważały, czy wybrać góry, morze czy Mazury. Aby skorzystać z takiego prezentu, nauczycielka musiałaby sama zainwestować w dojazd, a przecież nie wiadomo, czy ma ochotę wydawać pieniądze na podróż przez pół Polski, żeby przenocować w hotelu. Nie wiadomo też, jak zareagowałby na to jej narzeczony. Przecież nie znamy ich planów, upodobań, nie wiemy nawet, czy nie przechodzą kryzysu w związku. I co najistotniejsze, wcale nie powinniśmy tego wiedziećmówi pani Marta.

 

Ostatecznie wraz z jedną z mam, która podzielała jej zdanie, postanowiła nie składać się na prezent. – Mam w piwnicy ładne ramy do Passe-partout, syn zrobi pracę pod tytułem „Ja i pani Kasia”mówi pani Marta. […]

 

Do Aliny Czyżewskiej, aktywistki, monitorującej, czy instytucje publiczne przestrzegają prawa, zgłaszają się rodzice, którzy czują się przymuszani przez innych rodziców do płacenia składek na prezenty dla nauczycieli. Jedna z mam przysłała jej kopię wiadomości, którą na czacie klasowym zamieściła skarbniczka. Wspomniana skarbniczka wymieniła z nazwiska osoby, które jeszcze nie wpłaciły składki na prezent dla wychowawczyni, ponaglając, by zrobiły to, czym prędzej. I to, pomimo że nauczycielka prosiła, by nic jej nie kupować.

 

Czytaj dalej »



Foto: www.edunews.pl

 

Ilustracja do tekstu „Nauczyciel wspomagający, czyli kto?”

 

 

Oto tekst ze strony „Gazety Wyborczej”, który „wpadł nam w oko” podczas dzisiejszych (5 czerwca 2024 r.) poszukiwań materiału do OE. Poniżej zamieszczamy jego obszerne fragmenty oraz link do pełnej wersji na stronie GW:

 

 

MEN wreszcie sankcjonuje nowy-stary zawód szkolny. Jest radość. Będzie chaos

 

Zawód asystenta/asystentki międzykulturowej istnieje od 13 lat. MEN dopiero wprowadza tę nazwę do Prawa oświatowego. Ale środowisko oczekuje czegoś więcej: mocnego umocowania w systemie szkolnym osób, które pomagają dzieciom niemówiącym po polsku. […]Tymczasem aż dotąd w Prawie oświatowym nawet nie pojawiała się nazwa „asystent międzykulturowy”.

 

Zmiana Prawa oświatowego odbywa się tylnymi drzwiami. A konkretnie przy okazji nowelizacji tzw. specustawy ukraińskiej, czyli dotyczącej pomocy obywatelom Ukrainy w związku z wojną. Nowela przeszła ścieżkę legislacyjną w Sejmie i Senacie, a teraz czeka na podpis prezydenta. Gdy wejdzie w życie, zacznie też obowiązywać zapis o możliwości zatrudnienia w szkole asystenta międzykulturowego (w praktyce to znacznie częściej asystentka), czyli osoby, która pomaga dziecku niemówiącemu po polsku „w kontaktach ze środowiskiem szkolnym”, a także „współdziała z rodzicami oraz ze szkołą”.[…]

 

To nie znaczy, że do tej pory asystentek międzykulturowych nie było w szkołach. Wręcz przeciwnie. Jak wygląda praca w tym zawodzie, który praktycznie w całości wykształcił się oddolnie, opisywaliśmy w tekście pt. „Pomoc nauczyciela” ukrywa zawód, bez którego szkoły już sobie nie radzą”. Skąd ten tytuł? Bo formalną furtką do zatrudnienia osoby wspierającej uczniów i uczennice niemówiących po polsku do tej pory była funkcja właśnie pomocy nauczyciela. […]

 

Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że obecna zmiana Prawa oświatowego ma znaczenie jedynie symboliczne. Już na etapie prac legislacyjnych Koalicja na rzecz wzmacniania roli asystentek i asystentów międzykulturowych i romskich wysłała do Ministerstwa Edukacji Narodowej list z pytaniami. Bardzo konkretnymi, np. o wynagrodzenie asystentów, o wymagane kwalifikacje, o zaszeregowanie nowego stanowiska, o zachowanie umowy z asystentem na czas wakacji (bez tego nie ma bezpiecznej ciągłości pracy), o kształcenie do zawodu pod auspicjami MEN, itd.

 

I najważniejsze: po co zachowano w przepisach dwie ścieżki: pomoc nauczyciela i asystenta międzykulturowego.

 

Różnica nie jest mała. „Istnieją obawy, że takie sformułowanie jest zbyt miękkie i nie będzie stymulować adekwatnego do potrzeb zatrudnienia asystentów międzykulturowych w szkołach, zwłaszcza zważywszy na wieloletnie trudności szkół w egzekwowaniu od organów prowadzących środków na zatrudnienie pomocy nauczyciela” – czytam w liście Koalicji do MEN.

 

Jest i druga różnica: ze wsparcia pomocy nauczyciela dziecko może korzystać nie dłużej niż 12 miesięcy. W przypadku asystenta międzykulturowego – bezterminowo. Jak będzie w praktyce z tymi dwoma stanowiskami? – Dobre pytanie, liczymy, że ministerstwo doprecyzuje czym te dwie funkcje się różnią – mówi Agnieszka Kozakoszczak. […]

 

Tegoroczny raport Polskiego Forum Migracyjnego z badania dotyczącego sytuacji asystentek międzykulturowych ich rolę podsumowuje tak:

 

Asystentka w szkole jest dla dzieci z doświadczeniem migracji jednocześnie tłumaczką, nauczycielką wspomagającą, pedagogiem, psychologiem, powierniczką i… mamą. W kontaktach z rodzicami natomiast występuje zazwyczaj jako pracowniczka szkoły i osoba wspomagająca adaptację dzieci, a niekiedy – szczególnie z biegiem czasu i powstawaniem zażyłości – jako przyjaciółka rodziny„.

 

Koalicja na rzecz wzmacniania roli asystentek i asystentów międzykulturowych opracowała projekt opisu zawodu asystenta międzykulturowego, który mógłby się znaleźć w Klasyfikacji Zawodów i Specjalności (też wysłano go do MEN). W części „sposoby wykonywania pracy” jest aż 20 zadań. A właściwie przykładów zadań, bo katalog nie jest zamknięty.  […]

 

 

 

Cały tekst MEN wreszcie sankcjonuje nowy-stary zawód szkolny. Jest radość. Będzie chaos”  –  TUTAJ

 

 

 

Źródło:www wyborcza.biz

 



To już kolejny raz, kiedy prof. Roman Leppert zaprosił swoją gościnię do „Akademickiego Zacisza” nie jak to  bywało poprzednio w środę, a we wtorek. Jak poinformował on we wcześniejszej zapowiedzi – nieprzypadkowo wybrał 4 czerwca (mimo, że to wtorek) jako datę rozmowy o partycypacji publicznej dzieci i młodzieży z dr Hanną Achremowicz, pedagożką, edukatorską i badaczką, związaną ze Stowarzyszeniem Edukacji Krytycznej oraz Uniwersytetem Wrocławskim.

 

Jak mamy to w zwyczaju – zamieszczamy następnego dnia po premierze tego wydarzenia informację  o nim, oraz link  do jego filmowego zapisu, aby wszyscy, których temat rozmowy zainteresował, a wczoraj nie mogli uczestniczyć „na bieżąco” do uczynienia tego w dogodnym dla siebie czasie:

 

 

Partycypacja publiczna dzieci i młodzieży  –  TUTAJ

 

 



Tym razem wypatrzyliśmy tekst, który na swoim blogu OK. NAUCZANIE zamieściła Danuta Sterna. Zamieszczamy go bez skrótów::

 

Rysunek: Danuta Sterna

 

Pielęgnowanie tolerancji na błędy w klasie

 

Nauczyciele mogą pomóc uczniom pokonać strach przed popełnieniem błędu, pokazując im, że błędy są tylko częścią procesu uczenia się. W tym wpisie sześć propozycji, jak pracować z błędem.

 

Nikt nie lubi popełniać błędów. Unikamy ich. Jeśli je popełniamy, to sami czujemy się niekompetentni i inni też tak nas postrzegają.

 

Dużo się teraz mówi o edukacyjnej roli błędu i wykorzystywania go w uczeniu się. Oskarża się szkołę, że napiętnuje błędy. Jednak zauważmy, że nie tylko szkoła tak czyni. W dzieciństwie, w dorosłym życiu, w pracy nikt nie jest zadowolony z błędów.

 

Problem tkwi w każdym z nas. Za wszelka cenę chcemy uniknąć błędów, aby inni oceniali nas wysoko. Jeśli młody człowiek nie nauczy się wykorzystywać błędów i przekuwać ich w sukces, to obawa przed błędem zostanie mu na całe życie. Dlatego tak ważne jest, aby w szkole błąd był traktowany, jako pomoc w uczeniu się. Uczniowie powinni uznać popełnianie błędów za naturalną część procesu uczenia się i wykorzystywać go do głębokiego uczenia się.

 

Co może zrobić nauczyciel?

 

Czytaj dalej »



I tym razem dr Tomasz Tokarz nas nie zawiódł. Oto tekst, który zamieścił na swoim fejsbukowym profilu w minioną niedzielę wieczorem:

 

 

Dziękuję Gabriela Olszowska za doprecyzowanie, że w polskim prawie odnoszącym się do SP i szkół średnich nie ma w ogóle niczego takiego jak półrocza czy semestry. Jest co najwyżej klasyfikacja śródroczna, która nie dzieli roku ani na semestry ani na półrocza, ale jest tylko czymś w rodzaju stopklatki informującej na jakim poziomie w określonym momencie jest uczeń.

 

To nie studia, gdzie po pół roku jest sesja.

 

W szkole (SP i średniej) rok jest ciągły. Nie oceniamy osobno okresu wrzesień-luty i osobno okresu marzec-czerwiec. Oceniamy całościowo.

 

Ale to też oznacza, że jeśli zrealizuję podstawę w 3 miesiące (a tak robię i nie jest to trudne) to mogę na podstawie pracy ucznia w tym czasie wystawić mu od razu ocenę roczną. Jeśli zrobię tym czasie np. kartkówki sprawdzające osiągnięcia z zakresu całej pp… i uczeń zaliczy je na 3 to oznacza, że opanował podstawę na 3.

 

Uczniów informuje na pierwszej lekcji o takiej możliwości. Daję jasne kryteria i wymagania.

 

Jeśli uczeń weźmie się solidnie do roboty, przystąpi do sprawdzianów i osiągnie pozytywną ocenę zaliczającą – na podstawie wymagań, które przedstawiłem – to świetnie.

 

Jeśli ta ocena mu wystarcza to nie mam powodów go dalej męczyć przedmiotem. Zrobił co należało.  Natomiast jeśli uważa, że umie na więcej może pracować dalej i osiągać lepsze wyniki.

 

Czy to znaczy, że uczeń który opanował podstawę na 3 w ciągu pierwszych trzech miesięcy nie musi już chodzić na przedmiot?

 

Podejdźmy do tego logicznie. Ucznia obowiązuje obowiązek nauki – ale nie obowiązek frekwencyjny.

 

Gdyby nie realizował obowiązku nauki i nie uzyskał podstawy do klasyfikacji z powodu frekwencji to mogę go gdzieś zgłosić, ale skoro zrealizował już podstawę czyli spełnił obowiązek nauki w zakresie danego przedmiotu.. to jaka mam do tego podstawę?

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/tomasztokarzIE/



I dzisiaj także zaczynamy nowy tydzień od propozycji lektury tekstu Jarosława Pytlaka, zamieszczonego na jego blogu w sobotę, 1 czerwca 2024 r. Zamieszczamy ten tekst bez skrótów; wyróżnienie jego fragmentów podkreśleniem lub pogrubioną czcionką – redakcja OE:

 

 

Screen z relacji filmowej spotkania Donalda Tuska z wyborcami w Krakowie,

gdzie do premiera zwrócił się uczeń Alex

 

 

Kto kreuje politykę edukacyjną?!

 

Wciąż jeszcze wielu nauczycieli śledzi z nadzieją poczynania ministry Barbary Nowackiej oraz spija zapewnienia i zapowiedzi z ust jej wice-, Katarzyny Lubnauer. Co i raz władze MEN spotykają się z różnymi przedstawicielami środowiska, którzy prezentują swoje oczekiwania i zgłaszają propozycje, niezawodnie słysząc o pełnym zrozumieniu i poparciu. Najbardziej spektakularnym plonem tych wydarzeń są komunikaty ministerstwa oraz wpisy jego gości w mediach społecznościowych, obowiązkowo ilustrowane grupową fotografią radosnych uczestników.

 

Są też inicjatywy oddolne. Powstają kolejne petycje kierowane do MEN. Koalicja organizacji społecznych „SOS dla Edukacji” zorganizowała szczyt edukacyjny poświęcony tworzeniu nowej podstawy programowej, na której ma się opierać reforma zapowiadana na 2026 rok. W środowisku cały czas tli się nadzieja na zwiększenie poszanowania pracy nauczycieli oraz docenienie ich, materialne i moralne. Daje się też odczuć oczekiwanie jakiegoś cudownego posunięcia władz, które poprawiłoby fatalne dzisiaj relacje społeczne w placówkach oświatowych. Wszystko to stanowi materię polityki, jaką w powszechnej opinii prowadzi ministra ze swoimi współpracownikami. Czy jednak rzeczywiście za wszystkie sznurki pociąga się w gmachu MEN?! Otóż chyba jednak nie.

 

Realnymi kreatorami polityki edukacyjnej są w ostatnim czasie Maciej, Aleks, Paweł i Donald. Ten ostatni to premier, a miejscem, w którym wykuwa przyszłość polskiej edukacji, są jego wiece wyborcze. Pozostali, to małoletni uczestnicy takich spotkań. Zgłaszają problem, a premier obiecuje nadać mu bieg. I nadaje. Inicjatywie Macieja polscy uczniowie zawdzięczają wyzwolenie z opresji prac domowych. Częściowe tylko, ale jednak. Dzięki Aleksowi cała Polska dowiedziała się, że źli dyrektorzy szkół zamiatają niezwykle ważne problemy pod dywan, a powołane do kontroli instytucje również pozostają bierne. Donald obiecał, że sprawą zainteresuje Prokuratora Generalnego, Rzecznika Praw Dziecka i ministrę Nowacką, bo krzywda musi być naprawiona. Niestety, dla dobra dziecka nie dowiedzieliśmy się, i pewnie nigdy nie dowiemy, czy rzeczywiście kilka instytucji zlekceważyło wydarzenie, czy może jednak nie. W opinii publicznej pozostanie jedynie świadomość, że w szkołach powszechnie tuszuje się niewygodne problemy. Wreszcie Paweł, licealista z klasy pierwszej, zdołał dotrzeć do Donalda z przesłaniem, że najlepiej zapytać samych uczniów o to, co chcieliby zmienić w szkołach. Inicjatywa została podchwycona, a jej autor doraźnie mianowany „autorem pilotażu”, który w najbliższych dniach ma uruchomić ministra Nowacka. Czekamy więc na okrągły stół dotyczący edukacji, przy którym ze wszystkich stron zasiądą uczniowie.

 

Ani trochę nie wierzę w szczerość zainteresowania premiera Tuska sprawami edukacji. Przyznaję jednak, że niezwykle sprawnie korzysta z pojawiających się okazji. W opisanych tutaj sytuacjach wykorzystał, że opinia publiczna bardzo żywo i pozytywnie reaguje na życzliwość i partnerstwo manifestowane przez polityków wobec młodych ludzi. Wykazał się także świadomością, że na krytyce szkoły w ogóle, a nauczycieli w szczególności, można dzisiaj sporo ugrać w słupkach wyborczego poparcia. Nie sądzę, że opisane wydarzenia były ustawkami. To raczej Maciej podsunął pomysł. Jego sukces w kwestii prac domowych zachęcił następnych. Wywodzące się z zamierzchłych czasów monarchii absolutnej przekonanie, że łaskawy władca może wszystko, w dobie panującego populizmu jest wciąż jak najbardziej aktualne.

 

Uważam, że nie jest w porządku wykorzystywanie młodych ludzi do osiągania politycznych celów. Szczególnie, jeśli dla poklasku opinii publicznej przeciwstawia się ich dorosłym. Skutki tego boleśnie odczuwamy już na co dzień w placówkach oświatowych, gdzie dzieci i młodzież coraz częściej stają się świadkami konfliktów pomiędzy nauczycielami i rodzicami. Zanika solidarność w realizowaniu wspólnej misji wychowawczej, w zamian padają ciężkie słowa i oskarżenia, bez nadziei na porozumienie. Donald Tusk podłączył się do odgórnego ruchu emancypacji młodych ludzi z rzekomo opresyjnego świata organizowanego im przez dorosłych. Uczynił to z zamysłem politycznym. Z kolei „Agora”, wydając i promując książkę „Prawo Marcina”, wykorzystała tę tendencję w zamyśle biznesowym, lekceważąc złe skutki uboczne. Chciałem o tym porozmawiać publicznie z autorem, toczyły się nawet rozmowy w kwestii ustalenia terminu, ale po jego kolejnych unikach przekonałem się, że mu na tym nie zależy. Szkoda tylko, że wydawcy, chlubiącemu się piękną kartą w historii i misją opartą na wierze w wolność, równość i szacunek dla każdej osoby, także nie zależy – tym bardziej, że z szacunkiem wobec nauczycieli z pewnością w tym przedsięwzięciu coś nie wyszło.

 

Rosnąca bezradność rodziców wobec własnych dzieci, połączona z poczuciem obowiązku chronienia ich za wszelką cenę przed jakimkolwiek dyskomfortem, zderza się dzisiaj boleśnie z realiami szkoły, w której nauczyciele zobowiązani są do tego, by stawiać wymagania i je realizować. W nowych realiach wychodzi im to coraz gorzej, a instytucjonalnych źródeł zła wskazuje się bardzo wiele. Prace domowe, oceny, nadmierne przeciążenie nauką, brak należytego wsparcia ze strony nauczycieli, przestarzałe programy nauczania, zaniedbywanie indywidualnych zaleceń, których jest wciąż więcej i więcej. Na tym tle nietrudno o konflikty. Skłóceni dorośli pozostawiają w rezultacie młodych ludzi bez swojego moderującego wpływu. Nauczyciele obrywają bardziej, ale rodzice powinni mieć świadomość, że zanik autorytetu, na który pracują, obróci się także przeciwko nim.

 

Ilekroć zwracam uwagę na niepokojące zjawiska dotyczące wychowania młodego pokolenia, zawsze pojawia się komentarz, że od wieków starzy lamentowali nad zachowaniem młodych. W domyśle – jestem dziadersem, który powinien zrozumieć prawa rozwoju społecznego. Tyle tylko, że ja nie narzekam na zachowanie młodych, ale starych! To my, dorośli, zachłyśnięci nowoczesnością (w tym jakże dogodnymi, acz złudnymi w skutkach środkami kontroli), zalęknieni, zajęci sobą i w ogóle pragnący żyć jak najwygodniej, pozbawiamy dzieci swojego mądrego wpływu. To przez taką postawę Donald Tusk może wciągać młodzież w swoje polityczne działania, a „Agora” zarabiać pieniądze.

 

To prawda, starzy zawsze narzekali na młodych, a świat jakoś toczył się dalej. Nigdy jednak skala dostępnej dla młodych zmiany nie była tak ogromna. A tych wszystkich możliwości dostarczamy im my – dorośli, bez żadnej refleksji, czy są gotowi mentalnie na ich przyjęcie. Czasem myślę, że nawet my nie jesteśmy gotowi, a co dopiero młode pokolenie.

 

Po raz kolejny dzielę się w artykule refleksjami dotyczącymi funkcjonowania świata, w którym jestem zanurzony. Próbuję w ten sposób uporządkować swoje spostrzeżenia i przemyślenia, licząc, że komuś się to przyda. Z powyższego wywodu można jednak wyciągnąć także wniosek praktyczny. Oto Fundacja Wolność od Religii skierowała petycję do MEN. Najkrócej mówiąc chodzi w niej o to, by lekcje religii była organizowane w sposób niezmuszający dzieci, które nie biorą w nich udziału, do bezproduktywnego spędzania czasu w szkole. Niestety, petycje do władz najczęściej trafiają w próżnię. Może jej autorzy powinni rozważyć, by na kolejnym wiecu wyborczym Donalda Tuska jakiś nastoletni Janek, Franciszek albo Ksawery, a może eksperymentalnie Zosia, Marysia albo Łucja, w każdym razie, żeby ktoś małoletni opowiedział premierowi o swoich frustracjach z powodu konieczności czekania godzinę, gdy część klasy jest na religii?! Być może i tym razem uda się tą drogą nadać nowy impuls polityce edukacyjnej. Trzeba się tylko pospieszyć, bo wybory europejskie już niedługo. A jeśli skuteczność tej metody potwierdzi się po raz kolejny, wystarczy przygotować zastępy młodych ludzi, którzy odpowiednio dobranymi pytaniami i prośbami ukierunkują prace nad reformą, korzystając z kampanii wyborczej przed wyborami prezydenckimi. Co z wisielczym humorem proponuję, poważnie jednak prosząc, by problemów powszechnej edukacji nie rozwiązywać w trybie wiecowym, oraz – przy całym szacunku dla młodych – zaufać jednak trochę mądrości dorosłych. Jako memento zalecałbym lekturę „Władcy much”; zresztą bliższy polskiemu sercu „Król Maciuś Pierwszy” także niesie odpowiednie przesłanie.

 

x           x            x   

 

Na marginesie tych rozważań chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na popularne ostatnio, podpierane nawet Korczakiem przekonanie, że młodzież jest równie mądra, jak dorośli. To w gruncie rzeczy bardzo pesymistyczny pogląd. Wynika z niego logiczny wniosek, że w miarę dorastania i starzenia się ludzie nie stają się mądrzejsi. Może jednak bezpieczniej byłoby założyć, że wiek i doświadczenie życiowe uzupełniają jednak zasoby intelektu człowieka? I nie wmawiać młodym ludziom, w różnych niecnych intencjach, że sami najlepiej wiedzą, co jest dla nich dobre. W istocie tę wiedzę zdobywać powinni na długiej, mozolnej drodze do dojrzałości. W towarzystwie mądrych dorosłych.

 

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/

 



Dzięki „porannikowi” Romana Lepperta dowidzieliśmy się, że dzisiaj  jest nie tylko Światowy Dzień Dziecka, ale także Światowy Dzień Rodziców,  ustanowiony przez ONZ w 2012 roku.

 

Oto co proponujemy z tej okazji do lektury. Jest to kolejny tekst autorstwa Doroty Sterny, który zamieściła na swoim blogu „OK. NAUCZANIE”. Wyjątkowo – w miejscu gdzie zwykle zamieszcza ona swoje rysunki, tym razem jest zdjęcie strony czasopisma „Hejnał Oświatowy”, w którym ów tekst został pierwotnie opublikowany:

 

 

                                                             Rodzice – pomoc czy udręka?

 

 

Artykuł, który ukazał się w majowym Hejnale Oświatowym numer 5/233

 

 

Rodzice – pomoc czy udręka?

 

Badania pokazują, że dobra współpraca szkoły z rodzicami wpływa na osiągnięcia uczniów i na ich zachowanie. Warto o nią zadbać. W artykule – jak to zrobić, jak przejść od tradycyjnych spotkań z rodzicami do takich, które będą owocowały korzyściami dla rodziców i uczniów i nie będą źródłem stresu dla nauczyciela. 

 

92% procent rodziców pragnie aktywnie uczestniczyć w życiu szkolnym swojego dziecka (badania w USA z 2008 roku). Tak samo jest pewnie też i u nas. Szczególnie w klasach początkowych widać to wyraźnie. Rodzice chcą być zaangażowani w edukację swoich dzieci, ale nie zawsze wiedzą, jak to zrobić. Aktywniejsi zapisują się do Rady Rodziców, ale nie zawsze nawet Rada ma wpływ na szkołę. Pozostali przychodzą na spotkania z wychowawcą. Boją się tego spotkania obie strony. Rodzice, że nie zostaną wysłuchani i dowiedzą się tylko o trudnościach z ich dzieckiem, a nauczyciele, gdyż obawiają się roszczeń i ataku ze strony rodziców.

 

Niestety niektórzy z rodziców po złych doświadczeniach często idą prosto do dyrektora szkoły lub nawet do Kuratorium Oświaty. Nawet mały problem zaczyna być rozdmuchiwany. Utrwala się pozycja dwóch stron: rodzice kontra nauczyciele.

 

Koniec narzekania, od tego nic się nie zmieni.

 

Mój artykuł powinien być raczej zatytułowany – ZAUFANIE i SZACUNEK PO OBU STRONACH. To jest jedyne rozwiązanie. Prawda jest taka, że obie strony chcą dla dziecka dobrze. Przypadki, gdy tak nie jest, to jest raczej zupełny margines i patologia.

 

Skąd bierze się brak szacunku rodziców do nauczycieli?

 

Rodzice, nie czują, że nauczyciel chce dla ich dziecka dobrze, oczekują (i często słusznie) tylko krytycznych uwag. Spotkanie odbierają jako stratę czasu. Otrzymuje jedynie „obsługę klienta”, przekazywane są informacje, które równie dobrze mogłyby być przekazane drogą korespondencyjną. Czasami są namawiani do udziału w uroczystościach szkolnych lub na pomoc szkole np. poprzez udział w wycieczkach. Jest to trudna dla nich sytuacja, bo często praca im to uniemożliwia i muszą odmówić. Uwagi przekazywane przez nauczyciela dotyczą całej klasy, a nie pojedynczego dziecka. W rozmowach indywidualnych dowiadują się jedynie, co POWINNI zrobić w domu z dzieckiem.

 

Forma i poruszane tematy podczas spotkań z rodzicami muszą się zmienić.

 

Nauczyciel powinien angażować rodziny ucznia poprzez rozmowę o uczniu, o jego życiu, problemach i radościach i potrzebach. Warto zapytać  rodziców, co widzą w swoim dziecku dobrego i jakie mają nadzieję z nim związane.

 

Tematy warte poruszenia to:

-Po co zdaniem rodziców dziecko chodzi do szkoły?

-Co to znaczy dla rodzica dobra edukacja?

-Jaki wpływ na uczenie się ucznia mają: relacje, szacunek, szczerość i zaufanie?

-Jakie potrzeby i oczekiwania ma uczeń i jego opiekunowie?

 

Tak, wiem, że to zajmuje czas, ale nie mamy wyjścia, inaczej się nie dogadamy. Jeśli pozostajemy na komunikowaniu pretensji do ucznia i rodziców, to nie mamy szans wpłynąć na naukę i zachowanie ucznia.

Prawda jest taka, że to szkoła musi wyjść do rodziców, a nie rodzic przyjść do szkoły.

 

Klika wskazówek, które mogą pomoc w komunikacji z rodzicami:

 

Czytaj dalej »



Foto: www.eska.pl/krakow/

 

 

Poniżej zamieszczamy obszerne fragmenty i link do pełnej wersji tekstu, zamieszczonego 30 maja na stronie „Gazety Wyborczej ŁODŹ”:

 

 

Nie chcą studiować i być trybem w korpo, kasa ich nie kręci. Pokolenie Z zdało maturę    

 

[…]

 

Pokolenie Z: Studia to tylko papier, ważniejsze są pasje i zainteresowania

 

[…] – Gdy Michał rozpoczął naukę w trzeciej klasie liceum, zaczęliśmy z mężem rozmawiać z nim o studiach – mówi łodzianka. – Syn zaskoczył nas stwierdzeniem, że nie wie, czy w ogóle chce studiować. Mówił, że studia to tylko papier, który ludziom z mojego pokolenia wypadało mieć, natomiast jego generacja nie przywiązuje do niego aż takiej uwagi. Nie mogliśmy go zrozumieć, kilka razy pokłóciliśmy się i to mocno.[….]

 

 

Pokolenie Z nie wierzy, że wyższe wykształcenie zapewni im dobrą pracę

 

To, że Michał nie jest wyjątkiem, potwierdza badanie „Świadomość ekonomiczna maturzystów 2024″ przeprowadzone przez firmę BIG InfoMonitor. Wynika z niego, że o ile jeszcze 6 lat temu nawet 95 proc. maturzystów planowało kontynuować naukę na uczelniach, to obecnie jedynie 56 proc. deklaruje, że zamierza studiować jesienią. Zdawać na studia stacjonarne chce 36 proc.  z nich, a na zaoczne 20 proc. Wielu ma jednak inne plany.

 

– Młodzi nie są już tak bardzo przekonani do studiowania, jak ich rodzice, a zapewnienia, że wyższe wykształcenie da im dobrą pracę, już dawno nie są prawdziwetłumaczy prof. Waldemar Rogowski z SGH i główny analityk BIG InfoMonitor. – Co piąty Polak z wyższym wykształceniem pracuje poniżej swoich kwalifikacji. Coraz częściej widać też, że dobry rzemieślnik już na początku kariery może zarobić więcej niż absolwent szkoły wyższej, nawet ten pracujący w zawodzie. Jeden na trzech maturzystów zdaje sobie sprawę z tego, że na rynku pracy coraz bardziej liczy się doświadczenie, więc zamierza podjąć pracę na pełen etat, często łącząc to ze studiami zaocznymi.

 

Jak mieszka pokolenie Z i z czego się utrzymuje?

 

Z badania wynika także, że co piąty nastolatek nie mieszka już z rodzicami lub innymi opiekunami. Większość usamodzielnionych maturzystów dzieli jednak mieszkanie ze znajomymi, a tylko 7 proc. mieszka zupełnie samodzielnie. Nie znaczy to jednak, że zarabiają na własne utrzymanie: 53 proc. mieszkających osobno i 42 proc. dzielących lokum ze znajomymi przyznaje, że rodzice nie muszą, ale jednak wspierają ich finansowo. Spośród osób dzielących gospodarstwo domowe z opiekunami jedna czwarta nie poradziłaby sobie finansowo bez pomocy, a co trzeci maturzysta mógłby utrzymać się samodzielnie. […]

 

Zdaniem twórców badania pokolenie Z nie jest tak leniwe i roszczeniowe jak wynika z obiegowej opinii. Podkreślają, że nie dość, że większość z nich podejmuje pierwszą pracę w wieku kilkunastu lat, by odciążyć domowe budżety, to ich oczekiwania finansowe nie odbiegają od rzeczywistości. Niezależnie od tego, czy mieszkają na wsi, czy w dużym mieście, młodzi deklarują, że aby móc się usamodzielnić muszą zarabiać około 4 tys. zł na rękę. Jedynie mniej niż co szósty badany uznał, że potrzebuje w tym celu co najmniej 6 tys. zł.

 

– Może to być pozytywnym efektem edukacji finansowej, bo zetki już w szkole podstawowej podejmowały tematy związane z finansami osobistymi – zauważa prof. Waldemar Rogowski. – Sami uważają edukację w tym obszarze od najmłodszych lat za ważną. Jest to istotna zmiana na tle starszych pokoleń, których wiedza o inwestowaniu, oszczędzaniu czy zaciąganiu kredytów nie jest, niestety, wysoka. […]

 

 

 

Cały tekst „Nie chcą studiować i być trybem w korpo, kasa ich nie kręci. Pokolenie Z zdało maturę”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.lodz.wyborcza.pl/lodz/

 

 

 

 

 

 



Dziś, w miejsce  tradycyjnych tekstów, zaczerpniętych od naszych stałych znajomych, publikujemy ten oto plakacik, jako przykład zasady „maksimum w minimum”. Zamieściła ten „poradnik” na swoim fb profilu Magdalena Grzeszkiewicz-Brzęcka – nauczycielka j. polskiego w Niepublicznej Szkole Montessori „Odkrywcy Świata” w Koninie. My publikujemy go, nieprzypadkowo, w przededniu Dnia Dziecka:

 

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/Magda.brzecka/