Archiwum kategorii 'Artykuły i multimedia'
Po długiej nieobecności tekstów dr Marzeny Żylińskiej na OE proponujemy dzisiaj lekturę posta, który zamieściła ona na swoim fejbukowym profilu 8 kwietnia 2024 roku:
Talenty dzieci to nasze największe dobro narodowe. Dlaczego więc tak wiele z nich skazujemy na zmarnowanie?
Każde dziecko ma jakiś talent, w czymś jest dobre, czymś się wyróżnia. Talenty przejawiają się w zainteresowaniach. Dlatego to takie ważne, żebyśmy – jako rodzice i nauczyciele – te zainteresowania dostrzegali i tworzyli przestrzeń do ich rozwijania.
Warto też zadać sobie pytanie, co się dzieje, gdy mówimy dziecku, że najważniejsze są w szkole oceny, średnia ocen. Wtedy dzieci porzucają to, co je interesuje, a więc to, co jest przejawem ich uzdolnień i przenoszą swoją uwagę na to, co przyniesie im „szkolny” sukces, a więc na oceny.
Adama historia w ogóle nie interesuje, pociąga go chemia. Ale właśnie przestał chodzić na dodatkowe zajęcia w MDK z chemii, bo na wszystko nie starcza mu czasu. Z chemii i tak będzie miał 6, więc siedzi nad historią, z której wychodzi mu 3, bo rodzice oczekują, że będzie miał świadectwo z paskiem. Co wieczór skarży się, że ta historia jest tak strasznie nudna, a w MDK robią teraz eksperymenty, na które długo czekał, ale tata powiedział mu, że w życiu trzeba umieć wybierać. Czy tata Adama dobrze robi, zmuszając syna do zajmowania się tym, czego z życiu na pewno nie będzie robił?
Dzieci, których uwagę my dorośli kierujemy na oceny, z czasem przestają słyszeć, co im sercu gra, co je interesuje, tracą z tym kontakt i zaczynają gonić za marchewkami, stają się ludźmi ewnątrz sterownymi.
Neurobiolog Gerald Hüther w książce „Wszystkie dzieci są zdolne” mówi o tym, dlaczego my dorośli powinniśmy z uwagą śledzić, w którą stronę zainteresowania ciągną dziecko, bo tylko wtedy możemy mu pomóc, rozwinąć jego potencjał. Wyjaśnia też, jak uczy się mózg w trybie „robię, bo muszę, bo będzie klasówka”, a jak pracuje wtedy, gdy coś dziecko naprawdę interesuje.
Książki adresowane do rodziców i nauczycieli znajdziecie w księgarni Edukatorium.
Źródło: www.facebook.com/marzena.zylinska/
Dziś naszą propozycją lektury jest tekst Danuty Sterny – z jej strony OK. NAUCZANIE:
Rys. Danuta Sterna
8 wskazówek – jak pomóc uczniom koncentrować się na nauce, a nie na ocenach
Każdy z nauczycieli spotyka się z pytaniami uczniów:
-Ile punktów stracę, jeśli zapomniałem jednostek?
-Ile zostanie mi odjęte za ortografię?
-Co mogę zrobić, aby moja ocena była wyższa?
Cały system edukacyjny jest chory na „wystopniowanie”.
Niestety przyczyniamy się do tego wszyscy. Chwalenie uczniów za uzyskiwane stopnie, a nie za wkładany wysiłek, zarówno przez nauczycieli, jak i rodziców powoduje, że dla uczniów znaczenie mają jedynie stopnie.
Zajmuję się sposobami odchodzenia od stopni już pewien czas. Ale przypominam sobie, że będąc uczennicą i studentka bardzo dużą wagę przywiązywałam do stopni.
Na studiach matematycznych miałam wykładowcę z algebry – profesora Sulińskiego. Niestety często go zastępowali asystenci na wykładach i w rezultacie nie wiadomo było, co będzie wymagane na egzaminie. Otrzymałam z egzaminu stopień – 3 i (jedyny tak niski w moim indeksie) i postanowiłam stopień poprawić. Profesor, do którego się zgłosiłam z propozycją poprawy tłumaczył mi długo, że ambicje stopniowe są niezdrowe, że ważne jest to co umiem, a nie stopień. Pamiętam, jak ten przekaz do mnie nie docierał. Wydawało mi się wtedy, że tylko stopień może zaświadczyć, że jestem wartościowym człowiekiem.
Teraz rozumiem, jak trudno jest naszym uczniom wytłumaczyć, że liczy się to czego się nauczyli, a nie uzyskany stopień. Wtedy na studiach słowa profesora nie miały realnego zakotwiczenia w rzeczywistości, przecież od stopni zależało stypendium, a nawet tak zwany „czerwony indeks”. W szkole nasze „przemowy” do uczniów też nie są zgodne z rzeczywistością, przecież od stopni zależy promocja, uzyskany wynik na egzaminie i stopień jest przepustką do następnej szkoły.
Z przyjemnością przeczytałam artykuł Crystal Frommert na portalu Edutiopia zawierający wskazówki, jak zmniejszyć w szkole obsesję na temat stopni.
1.Sposób mówienia o ocenianiu
Bardzo dużo zależy od tego, jakim językiem nauczyciel mówi o ocenianiu do swoich uczniów i rodziców uczniów.
Trzeba się pilnować, bo nie wyrywało nam się sformułowanie:
-„Musisz to zrobić, bo za to będzie ocena!”
-„Musisz poprawić ten marny stopień”
-„Jesteś zdolny – znowu 5”
-„ Pani syn sobie nie radzi, same niedostateczne”
Zmiana może polegać na docenieniu, co uczeń zrobił dobrze, czyli np.
-„Naprawdę dobrze sobie poradziłeś z ….. , wato popracować nad ….”
-„Doceniam, że zrobiłeś tę część bardzo dobrze, następnym razem na pewno i z tym dasz sobie radę”
-„Widzę, że Pani syn stara się i wkłada wysiłek, ale ma pewne braki, zastanówmy się, jak może sobie z nimi poradzić”
Bardzo złą robotę robi porównywanie. Szczególnie w czasie procesu uczenia się. Też wyliczanie średniej klasy, przedstawianie jej rodzicom, którzy natychmiast porównują stopnie swojego dziecka ze średnią. Ma to miejsce również przy ocenianiu przy pomocy procentów i punktów, a nawet innych symboli.
Jest duża rocznica między takim podejściem, a przemawianiem umoralniającym do uczniów – o małym znaczeniu stopni.
2.Opóźnianie czasu wystawiania ocen
Przed laty Jaśka Stojak zaproponowała termin – „wystopniowanie”. W odróżnieniu od oceniania. Wtedy, gdy wprowadzaliśmy ocenianie kształtujące do polskich szkół i nauczyciele zaczęli przekazywać uczniom informację zwrotną bez wystawiania stopnia, to uczniowie dopytywali się o stopień – Na jaka ocenę by to było?
Wtedy Jaśka zaproponowała zapytać ucznia – Czy chcesz być wystopniowany? Jeśli zgłosił taką potrzebę, to po pewnym czasie (gdy już „skonsumował” informację zwrotną) otrzymywał stopień, czyli został wystopniowany.
Taki sam pomysł przytacza autor artykułu, z którego korzystam – opóźnienie wystawienie stopnia, aby uczniowie najpierw skoncentrowali się na informacji zwrotnej i poprawili swoje prace. Dopiero następnego dnia każdy uczeń, otrzymuje stopień, który jest wymagany w systemie.
3..Praca domowa
Krakowska „Gazeta Wyborcza” zamieściła dzisiaj (9 kwietnia 2024r.) obszerny materiał, informujący o wynikach sondaży, dotyczących dyskutowanego ostatnio problemu szkodliwości, czy niezbędności zadawania uczniom przez domowych. Oto fragmenty tego obszernego tekstu i link do jego pełnej wersji:
Jak spędzają czas dzieci, gdy nie mają zadań domowych? Szkoła sprawdziła:
„Telefon, komputer, konsola”
Uczniowie bez zadań domowych mieli zyskać czas na realizację hobby, spotkania z kolegami i sport. Krakowska podstawówka sprawdziła, co faktycznie robią.
Od kwietnia w szkołach podstawowych nie ma obowiązkowych zadań domowych. Wyjątkiem są klasy 1-3. Tu dopuszczalne są zadania ćwiczące motorykę (MEN chciało zakazać ich w ogóle w najmłodszych klasach, ale zmieniło zdanie po głosach, że dzieci muszą ćwiczyć rękę i że ćwiczenia na lekcji to za mało). W starszych klasach nauczyciel może zadać pracę domową, ale uczeń nie ma obowiązku jej zrobić. Nie może też być ona oceniana. […]
O temacie dyskutuje cała Polska. Pomysł podzielił środowisko oświatowe. Zwolennicy zadań domowych podnoszą, że pomagają one utrwalić wiedzę zdobytą na lekcjach i są sposobem na poprawienie wyników w nauce. Wielu nauczycieli nie wyobraża sobie bez nich procesu nauczania. W pierwszym tygodniu szkoły bez zadań matematyczka jednej z krakowskich podstawówek napisała do rodziców:
„Szanowni Państwo, z uwagi na decyzje dotyczące zadań domowych chciałam poinformować, że zadania z matematyki będą zadawane jak dotychczas, czyli po każdej lekcji (oczywiście oprócz weekendów). Nie wyobrażam sobie procesu nauczania matematyki bez choćby 10-15 min dziennie sam na sam z zadaniami. Każde zadania jest zawsze sprawdzane i omawiane z klasą na początku lekcji. Tym sposobem wiem, co jeszcze trzeba powtórzyć, bądź wytłumaczyć raz jeszcze. Oczywiście nie mogę egzekwować w żaden sposób braku zadania i nie będę. Tu już decyzję o odrabianiu przez dziecko zadań domowych zostawiam Państwu. Brak zadań domowych oczywiście nie wpłynie na ocenę końcową”.
Matka ucznia: – Nie mam z tym problemu. Do tej pory syn odrabiał zadania w świetlicy. Jeśli przyniósł je do domu, zajmowały mu góra 20 minut. Z drugiej strony słyszę od znajomych, że dzieci były zadaniami domowymi zalewane, że robiły je do nocy.
Bez zadań domowych. Czas na hobby?
Ministra edukacji Barbara Nowacka, likwidując zadania domowe w szkole podstawowej, przekonywała, że dzieci będą miały więcej czasu na rozwijanie pasji: na hobby, spotkania z kolegami i sport. Jak jest w istocie?
Jolanta Gajęcka, dyrektorka szkoły podstawowej nr 2 w Krakowie postanowiła to sprawdzić. Jeszcze zanim rozporządzenie likwidujące zadania domowe weszło w życie, przeprowadziła w szkole eksperyment, który trwał przez cały miesiąc. W pierwszym tygodniu uczniowie dostawali jak zwykle obowiązkowe zadania domowe, w drugim zadania nie były obowiązkowe, w pozostałych dwóch tygodniach nie było ich wcale
Rodzice mieli obserwować dzieci i podzielić się swoimi spostrzeżeniami w przygotowanej przez szkołę ankiecie.
Wczoraj – 8 kwietnia 2024 r. prof. Bogusław Śliwerski zamieścił na swoim blogu „Pedagog” tekst, w którym nie tylko poinformował o odbytej w minionym tygodniu konferencji, zorganizowanej przez krakowską Fundację „Projekt”, ale przy okazji podzielił się swoimi poglądami na temat polskiego szkolnictwa. Oto obszerne fragmenty tego tekstu i link do jego pełnej wersji. Wyróżnienie fragmentów tekstu pogrubioną czcionką i podkreśleniami – redakcja OE :
„Uwaga! Smartfon!”
Międzynarodowa Konferencja „Uwaga! Smartfon„, jaką od trzech lat organizuje Fundacja Projekt.pl w Krakowie, jest niewątpliwie wyjątkowym wydarzeniem w Polsce ze względu na podejmowanie przez jej ekspertów i zapraszanych gości – wykładowców reprezentujących różne perspektywy badań i analiz oraz praktyk społecznych. Każdego roku organizatorzy dbają o to, by zaproszeni eksperci wypowiadali się i dyskutowali z uczestnikami na temat niezwykle aktualnego problemu cyberuzależnień, ale także cyfryzacji w edukacji i życiu społecznym. […]
W tegorocznej edycji „o znaczeniu zachwytu i utrzymaniu uwagi w świecie, w którym jest więcej ekranów niż okien” mówiła gość specjalna – kanadyjskiego pochodzenia pedagog i psycholog, członek Hiszpańskiego Stowarzyszenia Montessori dr Catherine L’Ecuyer. Równolegle po wykładach plenarnych obradowały sesje panelowe a jedna z nich dotyczyła poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czy można lub powinno się ustawą sejmową uregulować ograniczenie korzystania przez małe dzieci z mediów cyfrowych.
Ów panel prowadził Adam Zych zwracając uwagę na to, że część rodziców nie jest zainteresowana wyjściem z własnej „bańki” kulturowej, światopoglądowej. Heurystyka bliskości sprawia, że widzą to, co jest blisko ich własnego środowiska, ale nie dostrzegają zjawisk i ich skutków, które pojawiają się poza zasięgiem ich wiedzy, obserwacji czy osobistych doświadczeń.
Paneliści zastanawiali się nad tym, czy mikrokomputer w kieszeni każdego dziecka do 6-7 roku życia dziecka, bo czymś takim jest smartfon, z pełnym dostępem do wszystkich informacji, materiałów audio i wideo, jest właściwym medium w rozwoju małoletniego dziecka. Jak wynika z przywoływanych badań – 40 proc. dzieci w tym wieku ma już własny smartfon, podobnie jak 40 procentowym posiadaczami tego medium jest kolejna grupa wiekowa 8-9 latków.
To oznacza, że ok. 80 proc. dzieci w okresie wciąż rozwijającego się mózgu, jego funkcji poznawczych, ale także całego systemu nerwowego, emocjonalności i kondycji fizycznej jest powoli wyłączana z własnej aktywności na rzecz niekontrolowanej stymulacji zewnętrznej. Ponoć ok. 60 proc. rodziców sześciolatków nie stosuje żadnych zasad związanych z pozytywnie rozumianą kontrolą rodzicielską. To jednak nic nie znaczy, bowiem w zdrowym środowisku rodzinnym takie rozwiązanie jest zbyteczne.
Dzieci powinny być oswajane z cybernarzędziami, ale mądrze, kompetentnie i doraźnie, a nie na zasadzie wyłączenia się osób dorosłych z wprowadzania uczniów w sztukę uczenia się, autoedukacji, rozsądnego zarządzania czasem i przestrzenią, także tą społeczną, kulturową, duchową.
Jeden z ekspertów w panelu – mecenas Paweł Kuglarz chciałby odgórnie regulować zakaz wnoszenia smartfonów do szkół przez dzieci w wieku wczesnoszkolnym i chyba lobbuje w tym zakresie w Ministerstwie Edukacji Narodowej. […]
Trzeba znać psychologiczne podstawy uczenia się, a nie tylko czytać rozwiązania ustawowe czy regionalne w innych państwach, w których rozstrzyga się za nauczycieli, w jaki sposób mają pracować z dziećmi. Populistyczne przywoływanie wiedzy o tym, że w Bawarii jako kraju związkowym w Niemczech zakazano dzieciom używania we wczesnej edukacji smartfonów, czy że przyjęto takie rozstrzygniecie w jakimś stanie USA lub regionie Wielkiej Brytanii, jest absurdalne, bowiem usiłuje się w ten sposób narzucić polskim nauczycielom rozwiązania administracyjno-biurokratyczne, które rozmijają się z uwarunkowaniami pracy polskich nauczycieli.
To, że część nauczycieli w naszym kraju jest wypalona zawodowo, nie chce rzetelnie pracować, lekceważy procesy a nawet generuje sytuacje patologiczne, pseudoedukacyjne i zagraża zdrowym postawom większości uczniów, nie powinno w żadnej mierze pozbawiać autonomii decydowania o obowiązujących w zespole uczniowskim zasadach tych, którzy potrafią, chcą i zależy im na jakości procesu kształcenia i wychowania młodych pokoleń.
Polskie szkolnictwo jest pozbawione wizji, strategii rozwoju, ale także koniecznej i radykalnej pracy władz państwowych z ekspertami na temat głębokiej reformy edukacji publicznej, w tym zdecydowanie innego doboru kadr nauczycielskich, ich wykształcenia, wynagradzania i skutecznego egzekwowania organizacji procesu kształcenia na miarę XXI wieku a nie powracanie do rozwiązań z przełomu XIX i XX wieku. Im dłużej losy edukacji dzieci III RP będą uzależnione od partyjnych interesów i populistycznych gier rządzących, tym trudniej będzie odzyskać merytokratyczną szansę na ich właściwy rozwój.
Cały tekst „Uwaga! Smartfon!” – TUTAJ
Źródło: www.sliwerski-pedagog.blogspot.com
Jak to już wielokrotnie bywało – w dzisiejszy poniedziałek zamieszczamy obszerne fragmenty tekstu Jarosława Pytlaka, który na jego blogu „Wokół Szkoły” pojawił się wczoraj – 7 kwietnia 2024 roku:
Ślepy zaułek przy toalecie
Minął miesiąc od publikacji artykułu „Wyzwanie dla prawnika”, w którym zawarłem krytyczną opinię na temat narracji poczytnej książki Marcina Kruszewskiego „Prawo Marcina”, dotyczącej praw uczniów w szkole. Wyraziłem w nim nadzieję, że autor, rysujący prosty i jednoznaczny obraz tych praw, zechce również, dla dobra szkolnych relacji, pochylić się nad perspektywą nauczycieli. Niektórzy czytelnicy odebrali to jako atak na pana Kruszewskiego, a słowo „wyzwanie” jako chęć konfrontacji. Tymczasem, pomimo akcentów krytycznych, doceniłem w artykule znaczenie owej książki dla podniesienia świadomości prawnej uczniów. Z perspektywy dyrektora szkoły doskonale widzę jednak słabości prawa, z którymi na co dzień muszą mierzyć się nauczyciele. Uważam, że rozmowa na ten temat byłaby bardzo pożyteczna.
Docierają do mnie zapytania, jaka jest szansa, ze Marcin Kruszewski odpowie na wyzwanie, czyli że uda nam się porozmawiać o wątpliwościach nauczycieli w wielu kwestiach prawnych. Chwilowo wiem tylko tyle, że inicjatywa spotkania dotarła do wydawcy, czyli „Agory”, i wstępnie spotkała się z zainteresowaniem. Podobno na przeszkodzie stoi chwilowo brak czasu autora. Zdając sobie sprawę z priorytetów obowiązujących w biznesie, do których siłą rzeczy nie należą relacje w społecznościach szkolnych, mogę tylko czekać.
Tymczasem problem złej jakości prawa obowiązującego w szkołach nie tylko istnieje, ale wciąż nabrzmiewa. Ostatnio za sprawą rozporządzenia dotyczącego prac domowych, które z pewnością dostarczy materiału na dodatkowy rozdział w nowej edycji „Prawa Marcina”. I obawiam się, że poza wskazaniem, czego nauczycielom nie wolno, nie dowiemy się wtedy, czym są zakazane w klasach 1-3, a niezdefiniowane w dydaktyce „prace praktyczno-techniczne”, ani jak odróżnić prace pisemne służące ćwiczeniu małej motoryki od takich, które temu ćwiczeniu nie służą. To właśnie na wieloznaczności i braku precyzji polega największy problem z prawem oświatowym.[…]
x x x
Gdyby ktoś zapytał, co jest dzisiaj najbardziej palącym problemem prawnym, budzącym wątpliwości wśród nauczycieli, odpowiem: kwestia wypuszczania uczniów podczas lekcji do toalety. […]
Czym kierują się nauczyciele, utrudniając uczniom załatwianie potrzeb fizjologicznych podczas lekcji? Ano na przykład przekonaniem, że dla wizyt w toalecie przeznaczone są przerwy. Praktycznym doświadczeniem, że uczniowie korzystają z pretekstu wyjścia, by ominąć wybrany fragment lekcji, skorzystać ze ściągawki, miło spędzić kilka czy nawet kilkanaście minut, korzystając ze smartfona, albo zapalić elektryka. Gdyby jednak tylko o takie przyczyny chodziło, bezdyskusyjnie przyznałbym rację Marcinowi Kruszewskiemu. Niestety, wielu nauczycieli i dyrektorów szkół słusznie obawia się, że pozwalając uczniowi na wyjście z lekcji do toalety po prostu uchybiają swojemu prawnemu obowiązkowi zapewnienia mu bezpieczeństwa i opieki. W tym miejscu ujawnia się bowiem niespójność przepisów. […]
Jedynym w pełni prawnym i bezpiecznym dla wszystkich rozwiązaniem wydaje się zatrudnienie osobnych opiekunów, eskortujących w razie potrzeby uczniów z sal lekcyjnych do toalety. Co najmniej etat na placówkę, jeśli założymy, że będzie to jedna osoba cały czas gotowa przybyć na wezwanie. Precedens jest, bo tak funkcjonuje to podczas egzaminów zewnętrznych. Nie ma natomiast – pomijając nawet kwestię zdrowego rozsądku – potrzebnych do tego ludzi, ani pieniędzy.
Jak widać, prawo łamane jest w tej kwestii w szkołach notorycznie i nie ma możliwości wyjścia ze ślepego zaułka. Jakoś ten stan a-prawia (bo nie nazwę tego bezprawiem) funkcjonuje, na zasadzie zgodnej ze słowami nieformalnego credo polskiej edukacji „Nigdy tak nie było, żeby jaoś nie było”. Na szczęście bowiem incydenty wokołotoaletowe zdarzają się rzadko. Zdarzyć się jednak mogą zawsze i zawsze będzie ktoś winny. I będzie to nauczyciel albo dyrektor szkoły…
Poruszony w tym artykule temat tylko z pozoru może wydać się mało istotny. Jest on symbolem wielu niedoskonałości prawa oświatowego, których skutki spadają na nauczycieli. Póki taki problem nie znajdzie jakiegoś sensownego rozwiązania, póty trudno będzie uwierzyć, że edukacja zmierza ku lepszemu. Nie sposób budować bezpieczeństwa i dobrostanu uczniów, nie zapewniając elementarnego poczucia bezpieczeństwa ich nauczycielom.
Postscriptum:
Omówiona tutaj kwestia, jak rzadko, w lepszej sytuacji stawia nauczycieli przedszkolnych, bowiem toalety w ich placówkach są najczęściej przy salach, w których przebywają dzieci. To mógłby być jakiś trop – sanitariat przy każdej sali lekcyjnej w szkole. Niestety, rozwiązanie równie nieprawdopodobne, jak utworzenie osobnego stanowiska do opieki nad wędrującymi do toalety…
A może są jeszcze jakieś zgodne z prawem i – dla odmiany – realne i sensowne propozycje?!
Cały tekst „Ślepy zaułek przy toalecie” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/
Sobota jest tym dniem tygodnia, w którym proponujemy lektury, na które – z powodu ich rozmiaru – nie ma się czasu w dni robocze. Tak jest i dzisiaj – spróbujemy zachęcić Was do zapoznania się z obszernym tekstem, jaki na swoim blogu „Eduopticum” zamieścił w środę 3 kwietnia Robert Raczyński. Niezależnie od oświadczenia Autora – naszym zdaniem – jest to jego bardzo obszerny, refleksyjny komentarz do tekstu Jarosława Kordzińskiego, jaki pod tytułem „Nieposłuszeństwo” pojawił się 6 marca na portalu „edunews.pl”. Oto obszerne fragmenty tekstu Roberta Raczyńskiego i link do jego pełnej wersji:
Wariata sen
W poprzednim wpisie scharakteryzowałem narrację, która zdominowała dyskusję o szkole (nie tylko o niej, oczywiście). Czuję się niezręcznie, bo do zilustrowania problemu posłużę się tekstem Jarosława Kordzińskiego, którego kojarzę z szerokim i raczej zniuansowanym oglądem oświaty. Zakładam, że Autor posłużył się czarno-białym przekazem bez premedytacji i złej woli. Kładę to na karb jego zaangażowania w poruszane zagadnienie i istotność problemu dla środowiska edukacyjnego, ale nie mogę przejść obojętnie wobec zerojedynkowego, konfrontacyjnego przedstawienia kwestii, omówionej w jego artykule.
Rzecz tylko naskórkowo dotyczy tytułowego „nieposłuszeństwa”; w istocie, porusza temat podstawowej zasady funkcjonowania oświaty publicznej, którą jest… przemoc. Byłbym ostatnim, który podjęcia tego tematu by się czepiał, gdyby w artykule nie zabrakło choćby próby ukazania genezy i przyczyny trwałości tego fundamentu. Zamiast tego, czytelnik dowiaduje się, że komuś kiedyś musiała spodobać się kantowska prymitywna i brutalna wizja uspołecznienia człowieka i ona żyje sobie w szkole w najlepsze, bo dla leniwej, zorientowanej na trwanie i pozbawionej uczuć wyższych większości szkolnych kadr jest wygodna i tylko nieliczni, światli i nieugięci rycerze prawdy objawionej to zauważyli i się temu przeciwstawiają. Takiej przerysowanej (ale tylko trochę) percepcji i interpretacji tekstu sprzyjają cytaty z wypowiedzi Immanuela Kanta, które wymagają już dziś (przykre to, ale cóż począć) komentarza: filozof z Królewca nie musiał trzymać się w wypowiedzi żadnej politycznej poprawności, a dla jego współczesnych język, którego używał nie był niczym skandalicznym. Będę się nawet upierał, że gdyby ten język „przetłumaczyć” na współczesne realia i konteksty, nie różniłby się specjalnie od nikogo już nierażącej, pedagogicznej nowomowy.
Spróbujmy dokonać tej sztuki – oto „pruski”, „przemocowy” oryginał: Dyscyplinowanie nagina człowieka pod prawa ludzkości, daje mu odczuć ich przymus. To jednak powinno odbywać się wcześnie. Posyłamy więc np. dzieci do szkoły początkowo nie po to, by się tam czegoś nauczyły, lecz by przyzwyczajały się cicho w niej siedzieć i dokładnie wykonywać to, co im zadano.
A teraz jego nieco dłuższa, uwspółcześniona parafraza: Nowoczesna edukacja, kierowana współdzielonymi normami etycznymi, ma za zadanie wywołanie potrzeby ich przestrzegania, co wymaga indywidualizacji procesu edukacyjnego i zapewnienia pełni rozwoju każdemu dziecku. Proces ten powinien zaczynać się już we wczesnym stadium rozwoju emocjonalnego, w trosce o tworzenie dobrych relacji z otoczeniem. Poszczególne etapy edukacji wspierają korzystanie z tak dziś potrzebnych miękkich kompetencji, ułatwiających odnalezienie się w obecnie bardzo zróżnicowanych normach i rolach społecznych. Dlatego, już od przedszkola, staramy się kształtować w dziecku potrzebę samoregulacji i współpracy.
Jestem przekonany, że takie „tłumaczenie” nie wzbudziłoby dziś kontrowersji w jakiejkolwiek szkolnej dokumentacji, mimo swojej ewidentnej bełkotliwości i… niemal identycznego przesłania. Czy to znaczy, że Kant miał rację i był pedagogicznym wizjonerem? […]
Zanim spadną tu na mnie wszystkie możliwe gromy i epitety progresywistów, którzy już w przedszkolu doznali traumy poobiedniego leżakowania i poprzysięgli wtedy walczyć o wolność naszą i waszą, przypomnę wszystkim urażonym powyższą konkluzją o kilku dość istotnych dla dalszych rozważań kwestiach.
Po pierwsze, funkcjonowanie w jakimkolwiek zespole ludzkim, nie mówiąc już o instytucjach i organizacjach, obwarowane jest przyjęciem obowiązującego w nich zestawu zasad, które, tak czy inaczej, ograniczają wolność jednostki. Niestety, nie wszystkie zespoły i instytucje można sobie wybrać, a nawet jeśli, to i tak jest mało prawdopodobne, by wszystkie panujące tam regulacje nam pasowały. Jesteśmy gatunkiem społecznym i ze stada, czy nam się ono podoba czy nie, wypisać się nie daje.
Nie jak zazwyczaj – w czwartek przed południu, ale dopiero dzisiaj – nie z powodu lekceważenia tego tematu, lecz z obiektywnych przeszkód w wygospodarowaniu na ten cel czasu – informujemy, że w minioną środę, 3 kwietnia, prof. Roman Leppert rozmawiał w „Akademickim Zaciszu” z doktorem Piotrem Kowzanem – adiunktem w Zakładzie Dydaktyki i Andragogiki Instytutu Pedagogiki na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego.
Tematem tego spotkania były nowe ruchy społeczne w edukacji.
Zobacz nagranie tego spotkania – TUTAJ
Dopiero wczoraj wieczorem trafiliśmy na fejsbukowym profilu Ewy Radanowicz na warty upowszechnienia tekst, który zamieściła ona tam 24 marca:
Dwie lewe ręce…
Całkiem niedawno zadzwoniła do mnie Aleksandra Pezda i długo rozmawiałyśmy o przygotowywanym przez nią artykule dla „Newsweek”. 11-17.03.2024r. pojawił się artykuł pt.”Dwie lewe ręce. Nasze dzieci nie mają podstawowych życiowych umiejętności”
Po tym artykule rozdzwonił się mój telefon i dużo częściej dźwięczą komunikatory społecznościowe… Ludzie pytają:
-jak to się stało, że zbudowała pani szkołę, w której prace ręczne, artystyczne, projektowe były codziennością dziecka?
-jak finansowaliśmy takie zajęcia? taką publiczną szkołę?
-jak to możliwe, że odbywało to się w czasie ramowego planu nauczania i planu lekcji?
-jak odnajdywali w tym się nauczyciele, uczniowie i zadania szkoły?
-jak wyglądał plan lekcji?
-jak zacząć? Co powinno być pierwszym krokiem? Jak realizować podstawy programowe?
-jakie były efekty naszej pracy?
Nawiązałam kontakt z osobami z całej Polski i … i poznałam przy tym ciekawych pasjonatów edukacji, którzy na co dzień nie są z nią związani zawodowo! […]
Zostawiam Wam tutaj kawałki opisu pracy Szkoły Podstawowej w Radowie Małym w latach 2002-2021 kiedy byłam jej dyrektorką.
„Dziś w Pracowni Podróży zaopatrzonej w turystyczny ekwipunek, a więc w kufry, walizy, mapy i globusy, uczniowie odkrywają, czym jest biuro podróży. Mają spróbować odnaleźć odpowiedzi na konkretne pytania: Czym się zajmuje? W czym pomaga ludziom?. Następnie przedyskutują swoje odkrycia i przemyślenia z kolegami, nauczycielką i innymi osobami w szkole. I, korzystając z materiałów dostępnych w pracowni lub udając się na poszukiwania odpowiednich informacji, np. do biblioteki szkolnej, zaplanują podróż swoich marzeń…
W Pracowni Kuchennej odbywają się zajęcia matematyki w działaniu. Dzieci podzielone są na pracujące wspólnie zespoły, których zadaniem jest upieczenie wybornych bułeczek posypanych ziarnem. Robienie ciasta to z jednej strony świetna zabawa, z drugiej wiąże się z koniecznością stosowania się do instrukcji zawartej w przepisie. Dobierając proporcje, posługując się miarą i wagą, uczniowie niejako mimochodem przepracowują zadania matematyczne. Po zajęciach odbywa się zbiorowe sprzątanie kuchni i rytuał składania fartuszków. Pracownię trzeba zostawić w nieskazitelnej czystości dla następnej grupy.
Gdy kilkuosobowa grupa dzieci przygotowuje się do zaprezentowania na scenie pracowni teatru swojego pomysłu na etiudę, trzy inne grupy, czekając na swoją kolej, stają się cicho wpatrzoną widownią. Słychać pierwszy, drugi i trzeci gong oznajmujący początek inscenizacji. Muzyka i światła tworzą nastrój. Dzieci z prostymi rekwizytami: kawałkiem materiału, kocem, poduszką, parasolką opowiadają ruchem o…? Co odczytuje widownia? Padają propozycje: „Poduszka była słoneczkiem!”, „Parasolki – drzewami, którymi poruszał wiatr” . A falujący materiał? „Rzeką, przez którą przeskoczyła Zuzia!”
Kolejny cytat z książki:
Dzisiejsza propozycja lektury pochodzi z profilu Tomasza Tokarza. Tekst ten zamieścił on wczoraj, 3 kwietnia 2024 r.:
Pojawiły się ostatnio głosy o konieczności podwyższenia pensum nauczycieli – co ma pozwolić na uzupełnienie niedoborów kadrowych bez zwiększenia wydatków. „Kiedy poszły podwyżki o 30-proc. to pensum powinno wskoczyć na co najmniej 22 godziny” – twierdzi jeden z samorządowców.
Zacznijmy od tego, że tzw. pensum dotyczy tylko godzin tablicowych czyli bezpośredniego prowadzenia lekcji. Istotnie wydaje się ono niskie, ale jeśli przyjmiemy, że 45 minut tablicowe wymaga kolejnych 45 minut na przygotowanie takiej lekcji przelicznik już robi się nieco inny. Oczywiście nie zawsze wymaga tyle, czasem mniej, a czasem… więcej. Pamiętam jak lata temu robiłem świetne lekcje pokazowe (czy raczej popisowe) w innych szkołach, to do takiej lekcji przygotowywałem się duuuużo dłużej niż wg wskaźnika 1:1 (pokazywałem jak wiele „da się”, ale przecież nie jest możliwe prowadzenie wszystkich lekcji w ten sposób, przy określonym zasobie czasowym).
Nawet teraz w przedmiocie, który prowadzę od wielu lat nie zawsze mogę iść na lekcje z marszu, jeśli chcę, by te lekcje były efektywne. Żeby elastycznie reagować na sytuację i połączyć aktualne wydarzenia z podstawą programową (np. zamach w Rosji, sytuacja w Gazie, nowe propozycje składki zdrowotnej) musisz posiedzieć te kilka godzin (czasem w niedzielę), by sprawdzić różne wersje i móc zebrać ogrom faktów w obiektywnym komentarzu.
Nie mówię już o tym, że żeby pracować twórczo, bez podręczników to musisz zrobić własne materiały, np. gry czy instrukcje do symulacji. Wymaga to mnóstwa czasu i energii.
(Oczywiście należy jeszcze do tego doliczyć aktywności pozatablicowe: sprawdzanie prac uczniów, wypełnianie dokumentacji, tworzenie uzasadnień dla ocen, prowadzenie zebrań, korespondencja i rozmowy z uczniami, przygotowanie różnych wydarzeń szkolnych itd.)
Po drugie, 45 minut w zatłoczonej klasie, w konfrontacji z uczniami o różnych potrzebach i sposobach ekspresji to zupełnie coś innego niż 45 minut np. przy tworzeniu projektu, wypełnianiu tabelek, rozmowie z jednym klientem, montażu mebli czy wymianie kół. Takie 45 minut tablicowe mocno wyczerpuje, chociażby właśnie z powodu konieczności utrzymywania ciągłej uwagi, prowadzenia stałej analizy sytuacji, obserwacji z gotowością do reagowania… Nie wierzysz, to idź i sprawdź.
Po trzecie, jeśli oczekujemy od nauczycieli, że będą przewodnikami po skomplikowanym świecie to trzeba zaakceptować fakt, że będziemy im płacić także za myślenie, za czytanie książek i oglądanie filmów, za czas poświęcony na wyjścia do teatrów, a nawet za grę w gry czy testowanie czata GPT. Bo jeśli nauczyciel ma serio odwoływać się do różnych kontekstów i być blisko uczniów, to musi znać kulturę, w której funkcjonują. Musi dużo wiedzieć o rzeczywistości. Musi umieć skonfrontować „wiedzę” z tiktoka czy z popularnych kanałów polityczno-ekonomicznych na YT z realiami. Żeby twórczo podejść do programu i móc porozmawiać z uczniami o „Barbie”, „Biednych istotach”, „Czasie krwawego księżyca” czy najbardziej rozpoznawalnych anime – muszę te filmy obejrzeć, przetrawić i odnieść je np. do lektur czy historii. Tu czasem nie ma twardej granicy między hobby a pracą. Czy czas poświęcony na analizę kanałów „Mentzen griluje” czy „Dwie Lewe Ręce” (przed zorganizowaniem debaty o wolnym rynku) to tzw. czas wolny czy czas na zawodowe doskonalenie?
Oczywiście można powiedzieć „a nauczyciele i tak tego nie robią, nie poświęcają czasu na przygotowania i nie rozwijają się”. Być może niektórzy istotnie tego nie robią. Bo brakuje im czasu – muszą jechać na dwóch etatach plus korki. Może po prostu nie mają kiedy przygotować tych dobrych lekcji.
Ale co w tym przypadku pomoże zwiększenie pensum? Receptą na słabe lekcje ma być więcej słabszych lekcji? Czy jednak warto poszukać innej drogi?
Źródło: www.facebook.com/tomasztokarzIE/
Dzisiaj (3 kwietnia 2024r.) proponujemy lekturę kolejnego tekstu z bloga „OK NAUCZANIE”:
6 sposobów na uczenie uczniów sporządzania notatek
Umiejętność sporządzania notatek i korzystania z nich jest bardzo pomocna w uczeniu się. Człowiek nie rodzi się z tą umiejętnością, Dobrze, aby ją nabywał w czasie pobytu w szkole.
Zapewne przyda mu się to nie tylko w nauce szkolnej, ale też w jego dorosłym życiu.
Czasami, gdy nauczyciel prosi, aby uczniowie podkreślili ważne sprawy w tekście lub napisali, czego się nauczyli, to część uczniów nie wie co ma zrobić. Niektórzy uczniowie uważają, że wszystko jest dla nich ważne.
Badania pokazują, że podkreślanie w tekście rzeczy ważnych, ale bez wskazania, co jest ważne nie przynosi spodziewanych efektów.
Wielu nauczycieli podkreśla, że uczniowie nie potrafią robić wartościowych notatek, dlatego warto uczniów do tego przygotować. Można to zrobić stosując sześć technik, przedstawię je na podstawie sporządzania notatki z czytanego tekstu:
1.Cel – upewnienie się, że uczniowie wiedzą, co ma zostać zawarte w notatce.
Jest to związane z tym, że część uczniów nie potrafi wybrać – co jest ważne. Warto wcześniej określić dla uczniów cel zapoznawania się z tekstem. Można to zrobić przed przystąpieniem do czytania przez uczniów tekstu, zdając im pytania.
Na przykład:
-Co już wiem na dany temat, a czego dopiero się dowiedziałam/em?
-Co jest głównym przesłaniem tekstu?
-Co chciał przekazać autor tekstu i co o tym świadczy?
-Jakie są różnice pomiędzy tymi dwoma zagadnieniami poruszanymi w tekście?
Lub bardziej związane z tematem:
-Jakie przeszkody napotkał nowy rząd?
-Jakie argumenty były przeciwko przystąpieniu do wojny?
Mając określone pytania, uczeń może poszukiwać w tekście odpowiedzi na nie i skupiać się na tym, co ma wynieść z czytanego tekstu.
1.Na bieżąco – wykonanie zapisu, kiedy tylko uczeń znajdzie odpowiedź na zadane pytanie.
Zapoznawanie się z tekstem powinno podążać za celem.
Dobrze jest sporządzać notatki na bieżąco. Za każdym razem, gdy uczeń znajdzie odpowiedź na zadane pytanie, powinien ją zanotować lub podkreślić odpowiedni fragment tekstu.
Dzięki temu, uczeń będzie mógł dokonać później wyboru – co zawrze w swojej notatce.
Wracając do bieżących (naszkicowanych) notatek, uczeń może je zweryfikować zdając sobie pytania:
-Czy to, co zanotowałam/em jest naprawdę ważne i godne zapisania?
-Czego się z tego nauczyłam/em?
-Jak to co zapisałam/em, jest związane z celem, który został nakreślony?
3.Modelowanie – demonstrować uczniom procesu powstawiania notatki