Dzisiejsza propozycja lektury pochodzi z profilu Tomasza Tokarza. Tekst ten zamieścił on wczoraj, 3 kwietnia 2024 r.:

 

 

Pojawiły się ostatnio głosy o konieczności podwyższenia pensum nauczycieli – co ma pozwolić na uzupełnienie niedoborów kadrowych bez zwiększenia wydatków. „Kiedy poszły podwyżki o 30-proc. to pensum powinno wskoczyć na co najmniej 22 godziny” – twierdzi jeden z samorządowców.

 

Zacznijmy od tego, że tzw. pensum dotyczy tylko godzin tablicowych czyli bezpośredniego prowadzenia lekcji. Istotnie wydaje się ono niskie, ale jeśli przyjmiemy, że 45 minut tablicowe wymaga kolejnych 45 minut na przygotowanie takiej lekcji przelicznik już robi się nieco inny. Oczywiście nie zawsze wymaga tyle, czasem mniej, a czasem… więcej. Pamiętam jak lata temu robiłem świetne lekcje pokazowe (czy raczej popisowe) w innych szkołach, to do takiej lekcji przygotowywałem się duuuużo dłużej niż wg wskaźnika 1:1 (pokazywałem jak wiele „da się”, ale przecież nie jest możliwe prowadzenie wszystkich lekcji w ten sposób, przy określonym zasobie czasowym).

 

Nawet teraz w przedmiocie, który prowadzę od wielu lat nie zawsze mogę iść na lekcje z marszu, jeśli chcę, by te lekcje były efektywne. Żeby elastycznie reagować na sytuację i połączyć aktualne wydarzenia z podstawą programową (np. zamach w Rosji, sytuacja w Gazie, nowe propozycje składki zdrowotnej) musisz posiedzieć te kilka godzin (czasem w niedzielę), by sprawdzić różne wersje i móc zebrać ogrom faktów w obiektywnym komentarzu.

 

Nie mówię już o tym, że żeby pracować twórczo, bez podręczników to musisz zrobić własne materiały, np. gry czy instrukcje do symulacji. Wymaga to mnóstwa czasu i energii.

 

(Oczywiście należy jeszcze do tego doliczyć aktywności pozatablicowe: sprawdzanie prac uczniów, wypełnianie dokumentacji, tworzenie uzasadnień dla ocen, prowadzenie zebrań, korespondencja i rozmowy z uczniami, przygotowanie różnych wydarzeń szkolnych itd.)

 

Po drugie, 45 minut w zatłoczonej klasie, w konfrontacji z uczniami o różnych potrzebach i sposobach ekspresji to zupełnie coś innego niż 45 minut np. przy tworzeniu projektu, wypełnianiu tabelek, rozmowie z jednym klientem, montażu mebli czy wymianie kół. Takie 45 minut tablicowe mocno wyczerpuje, chociażby właśnie z powodu konieczności utrzymywania ciągłej uwagi, prowadzenia stałej analizy sytuacji, obserwacji z gotowością do reagowania… Nie wierzysz, to idź i sprawdź.

 

Po trzecie, jeśli oczekujemy od nauczycieli, że będą przewodnikami po skomplikowanym świecie to trzeba zaakceptować fakt, że będziemy im płacić także za myślenie, za czytanie książek i oglądanie filmów, za czas poświęcony na wyjścia do teatrów, a nawet za grę w gry czy testowanie czata GPT. Bo jeśli nauczyciel ma serio odwoływać się do różnych kontekstów i być blisko uczniów, to musi znać kulturę, w której funkcjonują. Musi dużo wiedzieć o rzeczywistości. Musi umieć skonfrontować „wiedzę” z tiktoka czy z popularnych kanałów polityczno-ekonomicznych na YT z realiami. Żeby twórczo podejść do programu i móc porozmawiać z uczniami o „Barbie”, „Biednych istotach”, „Czasie krwawego księżyca” czy najbardziej rozpoznawalnych anime – muszę te filmy obejrzeć, przetrawić i odnieść je np. do lektur czy historii. Tu czasem nie ma twardej granicy między hobby a pracą. Czy czas poświęcony na analizę kanałów „Mentzen griluje” czy „Dwie Lewe Ręce” (przed zorganizowaniem debaty o wolnym rynku) to tzw. czas wolny czy czas na zawodowe doskonalenie?

 

Oczywiście można powiedzieć „a nauczyciele i tak tego nie robią, nie poświęcają czasu na przygotowania i nie rozwijają się”. Być może niektórzy istotnie tego nie robią. Bo brakuje im czasu – muszą jechać na dwóch etatach plus korki. Może po prostu nie mają kiedy przygotować tych dobrych lekcji.

 

Ale co w tym przypadku pomoże zwiększenie pensum? Receptą na słabe lekcje ma być więcej słabszych lekcji? Czy jednak warto poszukać innej drogi?

 

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/tomasztokarzIE/



Zostaw odpowiedź