Poprzednią część moich wspomnień: Rozdział X cz.2. Ja jako autor artykułów i felietonów, publikowanych w różnych mediach zakończyłem słowami:

 

„…w  kilka dni po ogłoszeniu w Polsce „Stanu Wojennego”, pełniąc do tego czasu funkcję I sekretarza POP w Instytucie Pedagogiki i Psychologii UŁ, oddałem legitymację PZPR. Od tej pory – aż do początków III RP – żyłem jako osoba bezpartyjna. Jednak przemiany jakie zaszły w Polsce po wyborach w czerwcu 1989 roku spowodowały moje ponowne zaangażowanie polityczne.

 

I o tym będzie ów zapowiadany XI rozdział,[…] który postaram się zamieścić w niezbyt odległym czasowo terminie.”

 

Oto ten zapowiedziany rozdział XI:

 

 

Moja aktywność polityczna i społeczna w III R P – cz. 1.

 

Opowieść tę  muszę rozpocząć od przypomnienia Eseju wspomnieniowego  IV.4. O tym, że nie tylko dydaktyką i pracą naukową żyłem, w którym opowiedziałem nie tylko o tym kiedy i dlaczego – w dość manifestacyjny sposób – wystąpiłem z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. [Skrót informacji z dwu źródeł o tym ostatnim etapie członkostwa w PZPR – TUTAJ ] Także tam przypomniałem, że do PZPR zapisałem się podczas odbywania zasadniczej służby wojskowej w Marynarce Wojennej. Że nie uczyniłem tego z pobudek ideowych, ani „dla kariery”, a jedynie po to, aby wygrać rozgrywkę o przywrócenie odebranych praw moich i kolegów marynarzy z Okrętu Hydrograficznego „Bałtyk”. Był to jedyny sposób, aby starszy marynarz – bo taki wówczas miałem stopień –  mógł stanąć przeciw synowi Wiceministra Obrony Narodowej – Szefa Zarządu Politycznego LWP – i wygrać w tej sprawie. Zainteresowanych tym fragmentem wspomnień odsyłam do bardziej szczegółowej o tych okolicznościach opowieści   –  TUTAJ

 

Od stycznia 1982 roku funkcjonowałem – nie bez licznych dowodów wrogości za owo wystąpienie z Partii, zwłaszcza od jednej, bardzo wpływowej funkcjonariuszki ówczesnej wojewódzkiej władzy partyjnej w Łodzi, o czym opowiedziałem już w poprzednich rozdziałach tych wspomnień. [TUTAJ] Ale mimo wszystko nie żałowałem mojej ówczesnej decyzji. Jednak z moimi skłonnościami do aktywności społecznej – oczywiście  zawsze „w słusznej sprawie”- nie mogłem dalej pozostawać poza głównym nurtem przemian, które w czerwcu 1989 roku zapoczątkowały wybory do Sejmu i reaktywowanego Senatu

 

Impulsem do mojego uaktywnienia się były pierwsze bezpośrednie wybory prezydenckie, w których do tego urzędu – między innymi –  kandydowali: Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Włodzimierz Cimoszewicz  oraz „człowiek znikąd”  (z Kanady i Peru!) – nikomu nieznany Stan Tymiński.

 

Nie ukrywam, że moim kandydatem był Pierwszy Premier III RP – Tadeusz Mazowiecki. I już na etapie kampanii wyborczej przed pierwszą turą wyborów podjąłem decyzję, aby dołączyć do ruchu, który go popierał, czyli do powstałego w lipcu 1990 roku Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokratyczna,  powszechnie znanego w wersji skrótu tej nazwy – ROAD. Gdy wyczytałem w gazecie, że na wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym UŁ organizowane jest spotkanie członków i sympatyków – poszedłem tam i podpisałem deklarację członkostwa.

 

Ale to był jedynie pierwszy krok. Od razu zgłosiłem się do łódzkiego komitetu wyborczego Tadeusza Mazowieckiego i zostałem „mężem zaufania” z ramienia tej partii w jednej z obwodowych komisji wyborczej na łódzkiej Retkini. Do dziś pamiętam klimat tej niedzieli, a zwłaszcza noc, podczas której w Szkole Podstawowej nr 11 przy ul. Hufcowej asystowałem przy liczeniu głosów, a następnie towarzyszyłem przewożącym protokół do OKW. W naszym obwodzie wygrał Mazowiecki.

 

Jakież było moje zaskoczenie, gdy po ogłoszeniu ostatecznych wyników tej tury dowiedziałem się, że zwycięzcą I tury wyborów został Wałęsa z wynikiem  39,96, drugie miejsce zajął Tymiński z poparciem 23,10%, a dopiero trzecie zajął Mazowiecki – z poparciem zaledwie 18,08%.

 

Jak wiadomo – w drugiej turze wybory wygrał Lech Wałęsa, co spowodowało, że 4 stycznia 1991 Tadeusz Mazowiecki przestał być premierem. Ale to wszystko nie zniechęciło mnie do pozostania w środowisku ludzi, którzy w owej „wojnie na górze” popierali Mazowieckiego, którzy w reakcji na taki rozwój wydarzeń utworzyli nową partię – Unię Demokratyczną. Dotychczasowi członkowie ROAD zostali automatycznie członkami UD – chyba że rezygnowali. Ja zostałem…

 

Od samego początku byłem bardzo aktywnym członkiem „Unii Demokratycznej” –  w przeciwieństwie do lat wyłącznego noszenia legitymacji i płacenia składek w okresie mojego członkostwa w PZPR . Zaczęło się od tego, że jako członek koła „Polesie”, bo członkowie UD byli zorganizowani w struktury lokalnych kół – w przypadku Łodzi były to koła dzielnicowe, po jakimś czasie zostałem wybrany do Zarządu tego Koła. Jego przewodniczącym był adwokat – Wojciech Stefaniak. Dziś z grona członków tego kola mogę przywołać po nazwisku jedynie Grzegorza Kacprzaka i jego żonę Małgorzatę. Przy okazji większych wydarzeń pojawiali się oni  z synem Tomaszem – wówczas uczniem łódzkiego „Kopra” (I LO im. M. Kopernika). Wkrótce i on był zrzeszony – został członkiem Forum Młodych Unii Demokratycznej. Nikt wówczas nie mógł przewidzieć – nawet on sam – że po latach zostanie łódzkim radnym (z listy PO), a w latach 2014 – 2018 przewodniczącym Rady Miejskiej Łodzi.

 

Foto: www.google.com

 

W tym budynku, dziś już nieistniejącym – został wyburzony pod budową Hampton by Hilton Łódź City Centre –  na II piętrze – była siedziba łódzkiej Unii Demokratycznej a później Unii Wolności.

 

 

Kolejnym etapem mojego partyjnego „wtajemniczenia” był wybór do Rady Regionalnej UD, a później UW. To umożliwiło mi nie tylko poznanie liderów i najbardziej aktywnych członków partii, ale także „zaistnienie” w tym środowisku  jako przedstawiciela społeczności łódzkich pracowników oświaty.

 

Tam mogłem też mieć bezpośredni kontakt z przewodniczącym łódzkiej Unii Demokratycznej, a od 1994 roku Unii Wolności – Markiem Czekalskim, a gdy w latach 1994 – 1998 został on Prezydentem Łodzi – po raz pierwszy (i ostatni) mogłem z osobą na tym najważniejszym w mieście urzędzie rozmawiać i przekazywać mu swoje opinie o problemach łódzkich szkół. Bo taki panował w tej partii klimat – klimat partnerstwa. A jej szef był liderem, nie „wodzem”…

 

Nie byłem w tym okresie jedynym członkiem tej partii ze środowiska oświaty. Pamiętam nauczyciela historii w XXVI LO – Wiesława Łukomskiego, miała także takie zainteresowania nieznana mi wcześniej Dorota Szafran –  w tamtym czasie, jeśli dobrze pamiętam, była nauczycielem akademickim na UŁ, gdzie uczyła studentów metodyki nauczania historii. Ale przy każdej okazji, w sposób autorytatywny, zabierała głos w sprawach edukacji…

 

Jednak kiedy w okresie kampanii przed wyborami prezydenckimi w 1995 roku niektórzy działacze UW,  w sprzeciwie przeciw kandydaturze Aleksandra Kwaśniewskiego, zawiązali tzw. „Inicjatywę ¾” (nazwa wzięła się z głoszonej przez nich tezy, jakoby ¾ wyborców nie popierało tej kandydatury), oboje z nich zostali jej aktywnymi członkami, a po zwycięstwie Kwaśniewskiego – zrezygnowali z przynależności do UW. Od tej chwili nie miałem już znaczącej konkurencji…

 

Mijały lata. Po połączeniu się Unii Demokratycznej z Kongresem Liberalno-Demokratycznym pojawili się nowi członkowie – m.in. znany mi z widzenia były instruktor ZHP Cezary Grabarczyk. W tym czasie był asystentem w Katedrze Prawa Konstytucyjnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego Był jednym z aktywniejszych uczestników partyjnych spotkań – prawie na każdym zabierał, często polemicznie, głos. Mogę dziś powiedzieć, ze byłem świadkiem początków kariery późniejszego ministra infrastruktury w pierwszym rządzie Donalda Tuska i ministra sprawiedliwości w rządzie Ewy Kopacz.

 

W 1996 roku zostałem zainspirowany przez moją partię, abym wziął udział w kampanii wchodzenia do Rad Osiedlowych – jak wówczas nazywano najniższy szczebel samorządów lokalnych. Zebrałem w wyborach odpowiednią liczbę głosów poparcia i zostałem członkiem Rady Osiedla „Retkinia Wschód”.

 

 

 

Po dwu latach członkowie Rady powierzyli mi funkcję jej sekretarza. Niewielkie możliwości sprawcze miały wówczas te jednostki pomocnicze samorządu mieszkańców. Generalnie służyły jako ciało konsultacyjne dla projektów przesyłanych przez Radę Miejską. Mogliśmy także występować do RM z wnioskami i postulatami. Jednym z nich był wniosek o likwidację „dzikiego” targowiska na ul. Retkińskiej, jakie działało w pobliżu kościoła, na nieużywanym już torowisku tramwajowym i stworzenie „cywilizowanego” ryneczku na łące przy ul. Maratońskiej, w pobliżu kładki przez tory kolejowe.  Realizacja tego projektu trwała baaardzo długo. Dopiero w 2006 roku oddano tam do użytku dwie hale targowe CH „Retkinia”.

 

Z tego okresu pamiętam jedną moją inicjatywę, którą udało się zrealizować. Była nią wycieczka (autokarem) do Warszawy, której uczestnikami byli uczniowie podstawówek z naszego rejonu. Głównym punktem jej programu było zwiedzanie Sejmu. Byłem tam wtedy po raz pierwszy w życiu…

 

Skoro już padło słowo „Sejm” – najwyższa pora abym opowiedział o największej „przygodzie”, jaką było mi dane przeżyć jako członkowi Unii wolności. A było tak:

 

25 czerwca 1997 roku Prezydent Kwaśniewski zarządził wybory do Sejmu i Senatu, których termin wyznaczył na niedzielę 21 września 2007 r. Zarządzenie to określiło także datę zgłaszania przez poszczególne komitety wyborcze list kandydatów – na 12 sierpnia. Czasu było niewiele – od razu władze łódzkiej Unii Wolności rozpoczęły w tej sprawie konsultacje. Stał się ten problem także tematem obrad Rady Regionalnej –  której, przypominam, byłem członkiem.

 

I to wtedy, pani  posłanka Maria Dmochowska – w czasie II Wojny Światowej należąca do AK, zasłużona działaczka opozycji demokratycznej w czasach PRL, wybrana w owych przełomowych wyborach 1989 roku po raz pierwszy do tzw. „Sejmu Kontraktowego”  w ramach owych 30 procent, wybierana także do Sejmu I i II kadencji w III RO, emerytowana lekarka, która pracowała w łódzkim szpitalu im. Pirogowa ( było to także miejsce pracy innego znanego członka UD i UW – Marka Edelmana) w pewnym momencie oświadczyła, że do listy kandydatów na posłów należy dopisać jeszcze przedstawiciela środowiska oświatowego – kolegę Kuzitowicza!

 

Jej propozycja została zaakceptowana. I stało się. Przez prawie dwa miesiące stałem się uczestnikiem intensywnej kampanii wyborczej. Oczywiście – od początku miałem świadomość, że posłem nie zostanę. Umieszczony na 17 miejscu na liście kandydatów miałem jedynie zdobywać głosy – przede wszystkim  nauczycieli. Oto mój wyborczy folder:

 

 

Ale to co w tym czasie zobaczyłem, czego byłem uczestnikiem, to pozostało w mej pamięci na zawsze, jako realny obraz „politycznej kuchni”. Pamiętam wiec wyborczy w ogrodach Pałacu Poznańskiego, na którym prezentowano zgromadzonym łodzianom kandydatów Unii Wolności i jej koalicjantów, pamiętam także przejazd na specjalnej platformie, wraz z pozostałymi kandydatami do Sejmu, podczas pierwszej łódzkiej „Parady Wolności”. Ale pamiętam także krajową konwencję wyborczą, która odbyła się w Teatrze Polskim w Warszawie, gdzie na widowni zasiedli kandydaci do Sejmu i Senatu, startujący z listy UW z terenu całego kraju. Ostatnim akcentem tego wydarzenia był przemarsz ulicami Stolicy, z transparentami, i w „oprawie dźwiękowej” skandowanych haseł, z których jedno pamiętam do dzisiaj: AWS – wściekły pies!”

 

Wybory odbyły się w zaplanowanym terminie. Szok nastąpił po ogłoszeniu ich wyników. Oto wyniki (w procentach) uzyskanych głosów i liczba uzyskanych mandatów pięciu pierwszych w tej statystyce partii:

 

Akcja Wyborcza Solidarność     – 33,83%  –  201 mandatów.

Sojusz Lewicy Demokratycznej –  27,13%  –  164 mandatów

Unia Wolności                          – 13,37%   –   60 mandatów

Polskie Stronnictwo Ludowe      –   7,31%   –   26 mandatów

Ruch Odbudowy Polski             –   5,56%   –     6 mandatów

Źodło: www.google.com/

 

 

Z łódzkiej listy do Sejmu dostali się jedynie Iwona Śledzińska-Katarasińska i Mirosław Drzewiecki.

 

Taki wynik wyborów nie pozwalał żadnej partii na samodzielne rządy. Zaczęły się wiec rozmowy liderów, których owocem było zawarcie koalicji AWS – UW, dysponującej zdecydowaną większością parlamentarną 365 głosów. Koalicja ta powołała rząd premiera Jerzego Buzka. W rządzie tym ministrem edukacji został profesor Marian Handke –wtedy rektor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, specjalista w zakresie spektroskopii oscylacyjnej i fizykochemii krzemianów. Sekretarzem stanu w tym ministerstwie – w ramach umowy koalicyjnej – została Irena Dzierzgowska – wieloletnia nauczycielka, była wicekuratorką w Warszawie, założycielką I Społecznego LO w Warszawie.

 

Gdy już nowa koalicja zorganizowała się na szczeblu centralnym – przyszedł czas na zmiany „w terenie”, w tym na nowe kierownictwa w kuratoriach oświaty. Już po podpisaniu przez władze UW umowy koalicyjnej z AWS łódzkie kierownictwo mojej partii poinformowało mnie, że jestem ich kandydatem na łódzkiego kuratora oświaty. Szybko okazało się, że AWS, jako dominująca siła polityczna, zastrzegło stanowiska kuratorów dla swoich ludzi. Natomiast jednego z wicekuratorów miała prawo nominować  Unia Wolności. Pamiętam, że już latem 1997 roku rozeszła się informacja, że kuratorem będzie Leszek Surosz – lider łódzkiej oświatowej „Solidarności”, na co dzień nauczyciel WF w Zespole Szkół Elektronicznych przy ul. Strykowskiej w Łodzi (Teraz to Zespół Szkół Elektroniczno-Informatycznych „ELEKTRONIK”). Spotkałem się z nim – chyba to był lipiec – i uzgadnialiśmy wstępnie zakres moich przyszłych obowiązków jako wicekuratora. Ale sprawy potoczyły się inaczej. Na szczeblu centrali UW zapadła decyzja, że z ramienia tej partii wicekuratorem w Łodzi ma zostać  Zbigniew Wdowiak –  aktualnie wicewojewoda województwa płockiego. Jednak w konsekwencji przyjęcia przez Sejm 18 lipca ustawy o nowym podziale administracyjnym Polski, która z dniem 1 stycznia 1999 roku likwidowała dotychczasowy podział administracyjny kraju na 49 województw i wprowadzała trzystopniową strukturę: gminy – powiaty –  i 16 województw – władze UW zdecydowały o jego „miękkim lądowaniu” na stanowisku wicekuratora w Łodzi. I była to decyzja, której łódzkie kierownictwo UW nie mogło zmienić.

 

Dzięki temu, po raz kolejny w moim życiu, zadziałał ów przysłowiowy „Palec Boży”, któremu zawdzięczam możliwość kontynuowania pracy na stanowisku dyrektora „mojej Budowlanki” i uniknięcie wielu stresów, które byłyby moim udziałem, gdybym owym wicekuratorem został.

 

Pominąwszy fakt, że musiałbym być podwładnym człowieka, który był – z mojego punktu widzenia – „z innej bajki”, to jeszcze musiałbym współpracować z osobą, która także została wicekuratorem. Bo była to… moja była koleżanka z UD i UW, ta  z ambicjami na eksperta od edukacji – Dorota Szafran! A koalicja i tak nie trwała długo – rozpadła się w czerwcu 2000 roku. I co bym zrobił, gdybym wtedy przestał być owym wicekuratorem, mając dopiero 56 lat? Do szkoły przecież nie mógłbym wrócić – byłby tam przecież nowy dyrektor…

 

Ale to wszystko było mi darowane, dzięki decyzji władz krajowych UW, aby Zbigniew Wdowiak miał gdzie pracować.

 

Ale, choć nie z pozycji urzędu kuratorskiego, nadal byłem blisko osób, które w owym czasie decydowały o zmianach w polskiej oświacie, w tym o przygotowaniu i wdrożeniu wielkiej reformy systemu szkolnego, jakim było utworzenie gimnazjów i skrócenie cyklu nauki w szkołach podstawowych do 6 lat, w liceach do 3, a w technikach do lat 4. . Już od pierwszych miesięcy 1998 roku otrzymywałem zaproszenia do Sali Kolumnowej Sejmu, gdzie ówczesna przewodnicząca Sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży posłanka Grażyna Staniszewska organizowała spotkania z nauczycielami i dyrektorami szkół z całej Polski, z którymi autorzy przygotowywanego projektu ustawy wprowadzającej tę reformę konsultowali swój projekt. Podczas tych spotkań miałem możliwość poznania i wielokrotnych  rozmów „w kuluarach” z panią wiceminister Dzierzgowska, ale także przypomnieć się i wymieniać poglądy z – obecnie doradczynią ministra edukacji – Anną Radziwiłł, byłą wiceminister edukacji w pierwszych rządach III RP, z której inicjatywy powstał i pod jej przewodnictwem pracował tzw. „okrągły stół poradnictwa”, którego byłem uczestnikiem.

 

Podczas tych spotkań mogliśmy nie tylko wysłuchać wystąpień głównej „projektantki” tej reformy – wiceminister Ireny Dzierzgowskiej, bardzo przemyślanych i pogłębionych analiz i opinii, wygłaszanych przez uczestniczącą w tych spotkaniach byłą wiceminister edukacji – dr Annę Radziwiłł, ale także zabierać głos w – przez nikogo nie sterowanej, bezpośredniej  – wymianie poglądów.

 

Do dziś pozostał mi w pamięci ten okres, jako przykład, że władza, jeśli tego chce, jeśli naprawdę ceni sobie opinie „ludzi z terenu”, może stworzyć rzeczywiste warunki do partnerskiej konsultacji swych projektów z ich przyszłymi realizatorami, i nie wspiera się  służalczo-potakiewiczowską „klaką”,  jak to działo się nadal dzieje podczas rządów PiS. Zwieńczeniem tego etapu aktywności był mój udział 26 maja 1999 roku w wyjazdowym spotkaniu, które odbyło się w ośrodku nad jeziorem Turawskim koło Opola, gdzie z rąk Ireny Dzierzgowskiej otrzymałem odznakę tytułu „Promotor Reformy Edukacji”:

 

 

 

 

 x           x           x

 

Wracając do dalszych losów Unii Wolności, to – po informacji o rozpadzie koalicji z AWS – pozostaje mi tylko streścić jej ostatnie, schyłkowe lata. Początkiem tego procesu była zmiana na stanowisku lidera partii. W grudniu 2000 roku zrezygnował z przewodniczenia UW Tadeusz Mazowiecki, a nowym szefem wybrano Bronisława Geremka. To stało się początkiem kryzysu – przeciwnicy jego przywództwa, a także rozczarowani wynikiem wyborów prezydenckich 2000 roku, kiedy kandydujący na ten urząd Andrzej Olechowski – popierany przez UW i osobiście przez B. Geremka – otrzymał zaledwie 17,3% głosów, powołali nową partię – Platformę Obywatelską. Jej członkami zostało bardzo wielu dotychczasowych członków UW, którzy utracili nadzieję na swe kariery polityczne pod szyldem dotychczasowej partii.

 

Kolejnym etapem upadku UW były wyniki w wyborach do Sejmu i Senatu w 2001 roku: Listy kandydatów jej komitetu, w skali kraju, zdobyły jedynie 3,1 % głosów i w tej kadencji partia nie miała w Sejmie swoich posłów. Kolejne wybory – w 2004 roku do Parlamentu Europejskiego – stały się także następnym wskaźnikiem spadku poparcia. UW uzyskała jedynie ok. 7% głosów i wprowadziła do Parlamentu Europejskiego  tylko 5 posłów.

 

Ostatecznym końcem Unii Wolności był kongres, który odbył się w dniach od 7 do 8 maja 2005 w Warszawie – z udziałem Władysława Frasyniuka, Tadeusza Mazowieckiego, Jerzego Hausnera i Marka Belki, na którym powołano Partię Demokratyczną – demokraci.pl. Podjęta tam decyzja o formalnym przekształceniu UW w PD spotkała się z protestami niektórych dawnych działaczy, którzy odmówili członkostwa w nowej partii.

 

Po takim rysie historycznym pora na wspomnienie o tym,  jak ja zachowałem się wobec tych kolejnych kryzysów. Otóż nie znalazłem się w gronie dotychczasowych koleżanek i kolegów, którzy rozczarowani malejącą szansą na karierę pod sztandarem Unii Wolności, ochoczo zapisali się do Platformy Obywatelskiej. Czas pokazał, że – z ich punktu widzenia – podjęli słuszną decyzje – wielu z nich, dzięki PO, zrobiło kariery, także piastując urzędy ministerialne, i nie tylko…

 

Ja nadal pozostałem członkiem UW, ale w zasadzie bardziej formalnie, niż podejmując  jakąkolwiek partyjną aktywności. Aż przyszedł czas ostatecznej decyzji – czas; kiedy Unia Wolności przestała istnieć, a ja musiałem zdecydować, czy widzę się w nowym tworze o pięknej i „nowoczesnej” nazwie „Partia Demokratyczna – demokraci.pl”, czy nie….

 

Ostateczną decyzję, że rezygnuję z „automatycznego” – jako były członek UW – członkostwa w „demokraci.pl” podjąłem po zebraniu wyborczym, na którym wybierano łódzkie władze tej partii. Odbyło się ono w czwartek 17 listopada 2005 roku, co podaję po analizie kalendarzyka z tego roku, zachowanego w moim domowym archiwum. Źródłem tej decyzji była pamięć, że nie po to w  styczniu 1982 zrywałem wszystkie więzy z PZPR (za co zapłaciłem później długoletnim „zapisem” kadrowym u tow. Bartosikowej), abym teraz był „kolegą partyjnym” byłych aparatczyków z KŁ PZPR, których zobaczyłem na sali, i którzy kandydowali do władz nowej partii. Nie napisałem tym razem żadnego  oświadczenia, nie oddałem legitymacji (bo takowej w ogóle nie miałem, ale po prostu nigdy więcej nie uczestniczyłem już w żadnym spotkaniu owej Partii Demokratycznej. Od tamtego dnia jestem osobą bezpartyjną.

 

Ale z tego spotkania wynikło jednak coś bardzo pozytywnego, co zaprocentowało po paru latach… A było to tak:…

 

 

Dalszy ciąg tej  opowieści zamieszczę już wkrótce.



Jedna odpowiedź to “Rozdział XI. Moja aktywność polityczna i społeczna w III R P – cz. 1.”

  1. Grzegorz napisał:



    Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg Twoich „przygód” działalności partyjnej i nie tylko

Zostaw odpowiedź