
Foto: www.facebook.com/marzena.zylinska
Sala konferencyjna Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku podczas wykładu dr Marzeny Żylińskiej na XXV Konferencji Programowej Społecznego Towarzystwa Oświatowego.
Jarosław Pytlak zamieścił w sobotę na swym blogu „Wokół Szkoły”, w drugim dniu odbywającej się w Gdańsku trzydniowej XXV Konferencji Programowej Społecznego Towarzystwa Oświatowego, kolejny tekst o prowokacyjnym tytule: „Czy można (i warto) pracować coraz więcej?” . Tradycyjnie – zamieszczamy poniżej fragmenty tego postu i link do pełnej jego wersji. Pogrubienie i podkreślenia w cytowanym tekście – redakcja OE. Przy okazji – poczytajcie komentarze pod tekstem niejakiego Xawera – zaskakujące. Zaskakujące niezrozumieniem istoty sprawy:
Doroczne spotkanie dyrektorów szkół i prezesów kół Społecznego Towarzystwa Oświatowego, tym razem w Gdańsku. Bardzo interesujące, bo organizatorzy świetnie dobrali wykładowców (Marzena Żylińska, Jan Wróbel), a zwieńczyli to wisienką na torcie w postaci udziału obojga w panelu dyskusyjnym, w którym dodatkowo mieliśmy okazję posłuchać m.in. profesorów: Marii Mendel i Tomasza Szkudlarka, oraz wieloletniej prezes i wiceprezes Zarządu Głównego STO Anny Okońskiej-Walkowicz. Lejtmotywem całości było pytanie „Oczywistość czy herezja?”, odniesione do obecnej kondycji polskiej szkoły i postulowanych zmian w jej sposobie funkcjonowania. Rzecz cały czas żywa w obliczu gonitwy emocji i myśli dotyczących szkolnictwa, buzujących zarówno w skali całego społeczeństwa, jak najbliższego mojemu sercu środowisku STO.
Nie miejsce tutaj i nie moja rola, by relacjonować treść wykładów i wypowiedzi dyskutantów. Pragnę natomiast podzielić się myślami, które przyszły mi w tym czasie do głowy, cały czas bowiem szukam możliwie prostego wyjaśnienia sytuacji, w której tyle jest dobrych pomysłów na zmiany w edukacji, a rzeczywistość skrzeczy, może nawet coraz bardziej. […]
W wykładzie inauguracyjnym pani Żylińska postawiła pytanie dlaczego, choć świat się bardzo zmienia, szkoła wciąż pozostaje taka jak przed wielu laty? Osobiście nie bardzo zgadzam się z tą tezą, bowiem uważam, że wiele cech różni dzisiejszą szkołę od tej, do której chodziłem; pod licznymi względami jest (jednak) lepiej, pod niektórymi – jak mi się wydaje – gorzej. Jednak pamiętam oglądane wielokrotnie w internecie sugestywne zestawienie fotografii dwóch izb szkolnych, sprzed lat kilkudziesięciu i współczesnej, ukazujące podobne rzędy ławek stojących karnie przed tablicą. Tak jest faktycznie, a sposób postawienia pytania podczas wykładu zdawał się sugerować, że jest w tym stanie rzeczy czyjaś wina. Możemy uznać, że społeczeństwa jako całości, ale ja jako nauczyciel odbieram je raczej jako zarzut, że sam godzę się na pracę w skostniałej instytucji, która wygląda i działa tak jak sto lat temu.
Piszę ten felieton w kilka godzin po dorocznej zmianie czasu – z letniego na zimowy. Spałem więc godzinę dłużej… Teoretycznie, bo moja psica Sendi usiłowała nakłonić mnie do wyjścia na poranny spacer o „wczorajszej” porze, czyli wg nowego czasu – już ok. godzinie szóstej! Należę do tej większości Polaków i Europejczyków, którzy opowiadają się za odejściem od tego systemu i przyjęcia na stałe jednego sposobu określania czasu.
I tylko nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego większość z nich opowiada się za pozostawieniem na stałe czasu „letniego”. Widać już nie pamiętają, że naturalnym czasem, od milinów lat wyznaczającym w Europie dobowe rytmy funkcjonowania organizmów żywych, był czas, który dziś nazywany jest czasem zimowym. To czas letni jest wymysłem XX-wiecznych „mądrusiów”, którzy dzięki cofnięciu o godzinę wskazówek na zegarach okłamywali czas astronomiczny, zyskując oszczędność na energii elektrycznej – o godzinę później trzeba było włączać oświetlenie.
Kochani! Apeluje do Was – jeśli zastanowicie się nad konsekwencjami decyzji pozostawienia na zimę czasu letniego: że spowoduje to, iż w okolicach 20 grudnia słońce będzie wschodziło ok. godziny 8:45, (praktycznie dwie pierwsze lekcje w szkole przy sztucznym świetle!) – umocnijcie się w przekonaniu, że należy pozostawić czas zgodny z czasem astronomicznym, t.zn. że godzina 12-a będzie mniej więcej wtedy, gdy słońce jest najwyżej nad horyzontem, a wschód i zachód – symetrycznie, przed i po dwunastej. I starajcie się przekonać innych do pozostawienia czasu naturalnego, astronomicznego, czyli dziś określanego nazwą „zimowego” – już na zawsze….
x x x
A teraz przechodzę do głównego tematu tego felietonu, którym jest – wywołany zamieszczonym wczoraj wywiadem z Agnieszką Stein – nauczanie domowe. Bo mam krańcowo odmienny od prezentowanego tam przez ową panią psycholog, propagatorkę „Rodzicielstwa Bliskości”, pogląd na temat nauczania dzieci przez rodziców w domach, a szczególnie – na poziomie licealnym.
Tylko pod jednym wypowiedzianym przez Agnieszką Stein zdaniem mogę podpisać się obiema rękami: „Mam wrażenie, że my przywiązujemy jakąś ogromną wagę do szkoły ponadpodstawowej, a moim zdaniem to, do której szkoły nasze dziecko pójdzie ma minimalne znaczenie.” Ale już nie mogę zaakceptować wniosku, który z tej prawdziwej generalnie tezy wyprowadziła rozmówczyni Elżbiety Manthey: „Jeśli ktoś jest wytrwały, bystry, lubi się uczyć i się rozwijać, potrafi budować relacje z ludźmi to szkoła nie jest mu do niczego potrzebna. Musi jedynie spełnić obowiązek edukacyjny, który państwo na niego nakłada.”
Nie prowadziłem badań naukowych nad losami absolwentów liceów, tych funkcjonujących w aureoli wybitnych (cokolwiek miałoby to oznaczać) i tych, jak to je określiła Stein – „piątego wyboru”. Jednak opierając się na wiedzy, zgromadzonej przez lata mojego funkcjonowania w obszarach edukacji, jestem gotów stwierdzić, że i te ostatnie mogą poszczycić się „znanymi” nazwiskami absolwentów, którzy osiągnęli w życiu sukces, z powodzeniem zrealizowali swoje życiowe plany.
Parafrazując stare powiedzenie, że „dobrego i karczma nie zepsuje, a złego i kościół nie naprawi”, można by, posługując się słowami Agnieszki Stein, powiedzieć, iż uczniowi „jeśli jest wytrwały, bystry, lubi się uczyć i się rozwijać”, to i „słabe” liceum nie przeszkodzi w rozwoju, a jeśli ktoś nie ma tych wszystkich właściwości, to nawet najlepsza szkoła mu nie pomoże”.
Ale jednak z takim twierdzeniem także nie mogę się do końca zgodzić, bo musiałbym zaprzeczyć całej mojej pedagogicznej edukacji i doświadczeniom, dotyczącym wpływu zorganizowanego środowiska wychowawczego na rozwój osobowy człowieka. Z tego wniosek prosty: nawet uczeń nie posiadający wybitnych – jak to się kiedyś nazywało – „predyspozycji”, pod wpływem bodźców, których źródłem są nauczyciele wspierający, ale także koleżanki i koledzy z grupy „klasowej”, może osiągnąć więcej w swym rozwoju, niż gdyby był tego pozbawiony.
Redaktor Maciej Kalach w zamieszczonym dziś w „Dzienniku Łódzkim” artykule informuje o tym, że „toczą się negocjacje w sprawie kształtu dodatków przyznawanych przez samorząd nauczycielom – także dyrektorom”. Oto fragmenty tego, zatytułowanego „Dyrektorzy szkół także chcą wyższych dodatków od władz Łodzi. Trwają też negocjacje w sprawie wychowawców z łódzkich przedszkoli” artykułu:
[…] Przedstawiciele kilku oświatowych związków zawodowych spotkali się w mijającym tygodniu, by uzgodnić wspólną strategię. Ale nie wobec protestu włoskiego (czyli koordynowanej przez Związek Nauczycielstwa Polskiego akcji niepodejmowania zadań, których od pedagoga wprost nie wymaga prawo), lecz w sprawie regulaminu dodatków wypłacanych przez miasto.
Związkowcy upominają się m.in. o nauczycieli przedszkoli. Ci dostają tylko po 100 zł (stawki podajemy brutto) za przydzielenie do opieki nad oddziałem przedszkolnym (w Łodzi jedna taka grupa ma dwóch opiekunów), podczas gdy w szkole wychowawca klasy ma 300 zł – to efekt zmiany przepisów krajowych po wiosennym strajku.
Ponadto magistrat czuje nacisk ze strony dyrektorów. Ci, z którymi rozmawialiśmy w tym tygodniu, nie chcą „podpadać” urzędnikom i nie podają nazwisk. Ale szefom szkół i przedszkoli nie podobają się dwa zjawiska. Po pierwsze, jak argumentują, ich stawki dodatków funkcyjnych nie zmieniły się od dekady.[…]
Wczoraj na portalu JUNIOROWO zamieszczono zapis rozmowy, jaką Elżbieta Manthey przeprowadziła z Agnieszką Stein – psycholożką, ale też mamą nastoletniego syna, który uczy się w edukacji domowej. Rozmowa dotyczy edukacji domowej – jako alternatywy dla sytuacji, w której córka lub syn w tegorocznej rekrutacji do liceów nie odstał(-a) się i jest zmuszona(-y) do pobierania nauki w liceum „piątego wyboru”. Przytaczamy cały ten tekst:
Agnieszka Stein
Przepełnione licea, lekcje od świtu do wieczora na trzy zmiany, zbyt liczne klasy i wielu nastolatków, którzy nie dostali się do tych szkół, do których chcieli. Rekrutacyjny chaos, jaki mieliśmy tego lata to był dopiero początek. Być może w końcu twoje dziecko dostało się do szkoły, w której dobrze się czuje, „nie jest tak źle”, albo okazało się, że jest nawet lepiej niż się spodziewaliście. A jeśli nie? Jeśli ta szkoła to nie jest miejsce, które dobrze służy rozwojowi i edukacji twojego nastoletniego dziecka? Szukacie innych opcji? Jedną z nich jest edukacja domowa. I zanim powiesz „to nie dla mnie”, przeczytaj tę rozmowę. Rodzice, którzy nie mają doświadczenia czy kontaktu z edukacją domową, zwykle na dźwięk tych słów reagują poważnymi wątpliwościami: przecież to niemożliwe jednocześnie uczyć własne dzieci i pracować na etacie, dzieci w edukacji domowej na pewno nie mają wystarczających kontaktów z rówieśnikami i to szkodzi ich rozwojowi społecznemu, może i da się uczyć w domu 7-9-latki, ale jak sobie poradzić z bardziej skomplikowanymi zagadnieniami z zakresu klasy 7. czy 8. szkoły podstawowej, albo tym bardziej szkoły średniej? Rozumiem te obawy. Dlatego aby dowiedzieć się, jak jest naprawdę, a nie teoretyzować i polegać na wyobrażeniach, postanowiłam porozmawiać na ten temat z kimś, kto ma takie doświadczenia i to całkiem spore. Zapytałam Agnieszkę Stein – psycholożkę, ale też mamę nastoletniego syna, który uczy się w edukacji domowej, jak to jest z taką edukacją w przypadku nastolatka.
Elżbieta Manhey: Co robić, jeśli szkoła średnia, do której ostatecznie dostało się nasze dziecko to nie jest miejsce, które dobrze służy jego rozwojowi i edukacji?
Agnieszka Stein: Mam wrażenie, że my przywiązujemy jakąś ogromną wagę do szkoły ponadpodstawowej, a moim zdaniem to, do której szkoły nasze dziecko pójdzie ma minimalne znaczenie. Jeśli ktoś jest wytrwały, bystry, lubi się uczyć i się rozwijać, potrafi budować relacje z ludźmi to szkoła nie jest mu do niczego potrzebna. Musi jedynie spełnić obowiązek edukacyjny, który państwo na niego nakłada. A jeśli ktoś nie ma tych wszystkich właściwości, to nawet najlepsza szkoła mu nie pomoże. Żyjemy w czasach, kiedy edukacja formalna naprawdę niewiele komukolwiek może dać, ale dorośli w swoich przekonaniach tkwią jakieś trzydzieści lat wstecz.
Ale żyjemy też w czasach, kiedy rodzice większą część dnia spędzają w pracy. I szkoła dla nich oznacza, że w tym czasie inni dorośli zaopiekują się ich dzieckiem, zadbają o jego potrzeby i o edukację. Dzięki temu mamy poczucie, że nasze dziecko jest bezpieczne – teraz, bo ktoś się nim opiekuje i na przyszłość, bo ktoś dba o jego rozwój i przygotowuje do dorosłego życia.
Jeśli mówimy o nastolatkach, to to nie jest prawda, bo po pierwsze, dziecko może wcale nie być w szkole. Dzieci w tym wieku zwykle już same jeżdżą do szkoły i to, czy do niej dotrą, czy nie, zależy właściwie wyłącznie od ich woli. Po drugie – w szkole dzieje się o wiele więcej niebezpiecznych sytuacji niż w domu, a nawet mam wrażenie, że więcej jest tam niebezpieczeństw niż na ulicy. Szkoła to wcale nie jest takie bezpieczne miejsce, jak nam się wydaje. Po trzecie szkoła generuje zagrożenia natury psychicznej – stres, presja na wyniki, rywalizacja.
Nie chodzi mi tutaj o straszenie szkołą i pokazywanie, jaka ona jest zła. Ale nasze przekonania o tym, że dziecko chodzące do szkoły jest bezpieczne, zaopiekowane i na dobrej drodze ku pięknej przyszłości może się mijać z rzeczywistością. Szkoła nie jest żadnym gwarantem bezpieczeństwa dziecka.
x x x
Jeśli szkoła nie daje nam gwarancji ani bezpieczeństwa, ani dobrego rozwoju dziecka to równie dobrze, a czasem może i lepiej, możemy zapewnić dziecku rozwój poza szkołą, w edukacji domowej. Tylko wyobrażenie nastolatka, który uczy się sam, podczas kiedy jego rodzice są w pracy budzi sporo obaw u rodziców – czy on się sam czegoś nauczy, czy sobie poradzi, czy my sobie poradzimy.
Źródło: www.juniorowo.pl
Oto informacja z portalu ONET: „Tęczowy piątek” w szkołach. W wielu miastach nie przyłączono się do akcji”. Poniżej zamieściliśmy fragmenty tego materiału:
.
[…] Informacje o tym, w jakich placówkach organizowano „Tęczowy piątek”, można znaleźć m.in. na Twitterze. Akcja odbyła się np. w Liceum Ogólnokształcącym św. Marii Magdaleny w Poznaniu.
Źródlo: www.twitter.com/GrupaStonewall?
Wydarzenia związane z akcją odbywały się też w mniejszych miejscowościach. „Jestem dumny z mojego liceum w Lubaniu, że nie boi się stać za uczniami, którzy chcą głośno mówić, że tolerancja jest tak ważna i potrzebna. W mniejszych miejscowościach trzeba mieć odwagę, żeby robić takie akcje” – pisał o swojej dawnej szkole reporter RMF FM Patryk Michalski.
Z kolei uczniowie I LO w Toruniu nie dostali zgody na organizację „Tęczowego piątku”. Młodzież obeszła jednak zakaz i urządziła go przed budynkiem szkoły – podawała „Gazeta Wyborcza”.
[…] Akcja w wielu miastach oficjalnie nie doszła jednak do skutku. – W Gdańsku żadna ze szkół nie włączyła się w akcję „Tęczowy Piątek” – mówił Onetowi gdański wiceprezydent Piotr Kowalczuk. […] W Trójmieście przeciwko akcji „Tęczowy Piątek” głośno protestował Odpowiedzialny Gdańsk, organizacja znana m.in. ze swojego sprzeciwu przeciwko modelowi ds. równego traktowania. […]
Foto: www.encyklopedia.pwn.pl
Janusz Korczak z wychowankami
Dziś uznaliśmy, że najwyższa pora na wypromowanie zapoczątkowanego przed kilkoma tygodniami cyklu „Inspiracje korczakowskie”, którego autorką jest Marta Ciesielska jest badaczką i popularyzatorką spuścizny Janusza Korczaka oraz koordynatorką prac Korczakianum – pracowni Muzeum Warszawy. Jej teksty zamieszczane są na portalu EDUNEWS.PL. Poniżej zamieściliśmy najnowszy tekst, opatrzony tytułem < Twórcze „nie wiem” i „wiem” > – opublikowany dzisiaj:
„(…)W wychowaniu wszystko jest eksperymentem – próbą. […] programu prób na rzecz despotycznego dogmatu zrzec się nie myślimy. – Próba winna być ostrożna, rozważna, nie narażać na niebezpieczeństwo […] próba to dopiero początek, wstęp – do dalszych”.
Jak bronić się przed rutyną, znużeniem, wręcz nudą, ale i jak dawać sobie radę z uciążliwą niepewnością, rozterkami, zwątpieniem…? Gubisz się? – Pamiętaj, że nie jest hańbą błądzić w przeolbrzymim lesie życia. […] Cierpisz? – W bólu rodzi się prawda (Jak kochać dziecko. Internat, 1920, 1929).
Podpowiedzi, jak (dobrze) żyć, Janusza Korczaka są może i niełatwe, ale jego nieustająca do (tragicznego) końca aktywność przekonuje, że szedł konsekwentnie wybraną drogą, twórczo, jak chciał. Choć sam wadził się nie raz z własnym, naznaczonym bolesnymi doświadczeniami losem i kryzysowymi czasami (obciążenia i śmierci w rodzinie, traumy wojenne, samotność „wśród ludzi”, egzystencjalna i praktyczna troska o świat i człowieka/dziecko, bezsilność wobec rosnącej przewagi homo rapax nad homo sapiens…).
Najważniejsza „recepta” to niewyczerpana, bo nie tylko naturalna, ale i zapewne pielęgnowana – ciekawość, postawa wiecznego badacza, który nie szuka ostatecznej odpowiedzi, tylko stale eksperymentuje. „Badać, by wiedzieć? – Nie. […] Chyba badać, by zadawać coraz dalsze i dalsze pytania. – Pytania stawiam ludziom (niemowlętom, starcom), faktom, zdarzeniom, losom” (Pamiętnik, 1942).
Foto: Instagram.com/stowarzyszenie_tolerado
Na stronie OKO.press zamieszczono dziś tekst Antona Ambroziaka, zatytułowany „Tęczowy Piątek już jutro: cztery największe przekłamania i manipulacje przeciwników akcji”. Uwzględniając aktualność tego tematu – zamieszczamy jego fragmenty i link do jego pełnej wersji:
Na dzień przed „Tęczowym Piątkiem” w sabotaż akcji wspierającej młodzież LGBT w szkołach zaangażowali się wszyscy przeciwnicy.
MEN wymyślił konkurencyjne święto – „Szkoła Pamięta” – poświęcone zmarłym bohaterom. Zachęca, by tego dnia nauczyciele i uczniowie wybrali się np. na cmentarz. Kuratoria podległe ministerstwu straszą dyrektorów dołączających do akcji złamaniem przepisów oświatowych.
Fundacja „Mamy i Taty” prosi rodziców, żeby zostawili dzieci w domach, a „Ordo Iuris” przygotowuje dla nich „gotowce” – oświadczenia o konieczności wydania każdorazowej zgody na prowadzenie zajęć antydyskryminacyjnych czy edukacji seksualnej.
Rzecznik Praw Dziecka w krótkim wpisie na twitterze dyscyplinuje dyrektorów, MEN oraz Rzecznika Praw Obywatelskich: „Szkoła musi być wolna od ideologii”.
Episkopat w podobnym tonie przypomina oświadczenie Komisji Wychowania Katolickiego z 2018 roku, w którym stwierdza, że „szkoła nie jest miejscem na propagowanie środowisk LGBT”.
Na posterunku są też prawicowe media. TVP Info w alarmistycznym tonie nadaje: „Uwaga, nadciąga tęczowy piątek. Rodzicu, możesz ochronić swoje dziecko”.
OKO.press chroni przed bzdurami i chaosem informacyjnym. Obalamy cztery największe przekłamania i manipulacje dotyczące „Tęczowego Piątku” w szkołach:
„Antykoncepcja i nauka o współżyciu seksualnym nie jest namawianiem do seksu” – uważają Polacy pytani przez IBRiS na zlecenie DGP i RMF FM.
To lead artykułu Klary Klinger i Patrycji Otto, zamieszczonego wczoraj w „Gazecie Prawnej” pod tytułem „Czy chcemy dzieci uczyć o seksie?”. Powstał on na podstawie badania, przeprowadzonego na zlecenie „Dziennika Gazety Prawnej” i RMF FM przez sondażownię IBRiS. Oto fragmenty tej publikacji:
Źródło: www.twitter.com/IBRiS_PL
Z sondażu przeprowadzonego przez IBRiS dla DGP i RMF FM wynika, że niemal 80 proc. uważa, że zajęcia z edukacji seksualnej powinny być prowadzone w szkole – i to już od podstawówki. Za takim rozwiązaniem optuje niemal 47 proc. badanych. Ale widać wyraźny podział wiekowy oraz ze względu na płeć: aż 94 proc. ankietowanych między 25. a 29. rokiem życia jest za edukacją od podstawówki. Również kobiety częściej niż mężczyźni są za wcześniejszym rozpoczęciem tego rodzaju nauki – różnica wynosi 10 pkt proc. (52 versus 42 pkt proc.).
Jednocześnie badani przyznają, że to rodzice nadal powinni pozostawać głównym źródłem informacji o seksie – tak uważa 60 proc. badanych. Dla prawie 30 proc. główną odpowiedzialność ponosić powinna szkoła. Wszyscy są natomiast zgodni, że dzieci nie powinny czerpać wiedzy od rówieśników czy z internetu.
Zapytaliśmy również o to, co może stanowić zachętę do seksu. […]
Zdaniem ankietowanych przez IBRiS – nauczanie o współżyciu seksualnym czy o antykoncepcji nie stanowi zachęty do seksu. Tak mówiło 68 proc. respondentów. Jednak już jedna piąta (ok. 20 proc.) uważała, że może taką zachętą być. Najbardziej zgodni z taką opinią są zwolennicy PiS i osoby po pięćdziesiątce. […]
Cały artykuł „Czy chcemy dzieci uczyć o seksie?” – TUTAJ
Źródło: www.serwisy.gazetaprawna.pl
Foto:www.facebook.com/tomasztokarzIE
Dr Tomasz Tokarz
Dzisiaj nie potrafiliśmy nie przekazać dalej tego, o czym wczoraj przeczytaliśmy na profilu Tomasza Tokarza. Poniżej przytaczamy (w całości) dwa zamieszczone tam teksty – oba na ten sam temat: o motywowaniu uczniów. Podkreślenia i pogrubienia czcionek – redakcja OE:
23 października – rano
Bardzo często słyszę pytanie: co mam zrobić, by zmotywować ucznia do uczenia się? Tak naprawdę nie ma jednej odpowiedzi, bo trzeba zadać sobie pytanie:
a)lepiej rozumiał siebie i świat? Myślał krytycznie i twórczo? By potrafił się dobrze komunikować i współpracować z innymi? By był mądrym i otwartym człowiekiem, zmieniającym świat na lepsze?
b)zapamiętał trwale dużo danych i dzięki temu łatwiej zdał egzamin na wysoką ocenę?
c)sprawniej wykonywał nasze polecenia i po prostu nie przeszkadzał nam w wykonywaniu naszej pracy?
Tylko tyle i aż tyle.
23 października – wieczorem
Spora część tego, co uczniowie dziś robią w szkole to zwyczajna strata czasu: i uczniów, i nauczycieli.
Wczoraj na oficjalnej stronie ZG ZNP pojawił się komunikat: ”Zarząd Główny ZNP podjął dziś uchwałę ws. kontynuowania protestu”. Oto jego treść:
– Zarząd Główny ZNP postanowił kontynuować Ogólnopolską Akcję Protestacyjną Pracowników Oświaty – poinformował dziś prezes ZNP Sławomir Broniarz. – W ankiecie, którą Związek przeprowadził we wrześniu, 55 proc. respondentów opowiedziało się „za niewykonywaniem pozastatutowych zadań w swojej szkole/przedszkolu/placówce”. Umownie nazwaliśmy tę formę akcji protestacyjnej protestem włoskim. Jest to protest w obronie godności i prestiżu zawodu nauczyciela. Protest w obronie podstawowych praw pracowniczych. […]
– Chodzi nam o pokazanie, jak wiele rzeczy nauczyciele zwyczajowo wykonują, choć nie należą one do ich obowiązków. Chodzi o przestrzeganie przepisów dotyczących czasu pracy nauczycieli – mówił szef ZNP. – Dlatego tak ważne jest by wiedzieć, które zadania zlecane przez dyrektora nie należą do naszych obowiązków (jak np. dokonywanie wewnętrznej ewaluacji szkoły, spisywanie wyposażenia sali lekcyjnej), albo za które możemy domagać się wynagrodzenia (np. za godziny nadliczbowe przepracowane w czasie kilkudniowej wycieczki szkolnej*).
Udział w tzw. proteście włoskim jest indywidualną decyzją nauczyciela-nauczycielki. Przystępowanie do niego będzie procesem rozłożonym w czasie.









