Prezentujemy tekst autorstwa Macieja Wojdyny*, zamieszczony dzisiaj (18 grudnia 2024 r.) na portalu „edunews.pl”
Czas na szkołę doceniania
Zajmując się i propagując już niemal 20 lat ocenianie kształtujące w Polsce, Centrum Edukacji Obywatelskiej podjęło próbę uporządkowania myślenia o ocenianiu szkolnym, czego efektem jest nowa publikacja “Czas na szkołę doceniania. Praktycznie o ocenianiu jako uczeniu się uczniów i nauczycieli”. Jej autorzy zachęcają do tego, by lekturę tej publikacji zacząć od pytania: Jakie jest dziś nasze (indywidualne i systemowe) podejście do oceniania: czy oceniamy, by sprawdzić (ang. assessment of learning), czy oceniamy, by wspierać uczenie (assessment for learning) czy może oceniamy, by uczyć uczenia się (ang. assessment as learning).
Książka rozpoczyna się od refleksji dotyczącej wyzwań związanych ze zdefiniowaniem procesu oceniania w polskiej szkole. Autorka rozdziału, Sylwia Żmijewska-Kwiręg, przedstawia definicje uczenia się oraz różne spojrzenia na proces oceniania. Ten teoretyczny wstęp stanowi fundament pod treści zaprezentowane w kolejnych rozdziałach, które są związane z praktycznym zastosowaniem kształtującej funkcji oceniania w polskiej szkole. Autorzy jednogłośnie stwierdzają, że proces oceniania jest ważnym elementem uczenia się, który powinien stanowić przede wszystkim źródło wiedzy na temat osiągnięć ucznia.
Na szczególną uwagę, w moim odczuciu, zasługuje rozdział piąty „Dziecko w centrum, czyli jak włączać uczniów w uczenie się i ocenianie”. Autorki, tej części publikacji, Sylwia Żmijewska-Kwiręg oraz Edyta Wąsik, przedstawiają szereg aktywności edukacyjnych, które pokazują, jak pracować z samooceną uczniów np. poprzez stosowanie kryteriów sukcesu, wykorzystywanie rutyn krytycznego myślenia, czy tworzenie zadań sumujących zawierających refleksje uczniowską. Według autorek powyższe praktyki silnie budują wewnętrzną motywację uczniów.
W siódmym rozdziale znajdziemy wskazówki na temat tego, jak pozyskiwać informację zwrotną do pracy nauczyciela. Autor tego rozdziału, Michał Szczepanik, przedstawia konkretne propozycje technik uruchamiających refleksje dotyczące lekcji, możemy tu znaleźć gotowe rozwiązania stosowane na co dzień przez autora, m.in.: ankiety, model ewaluacji zajęć, propozycje analizy praktyk uczenia się, czy ankietę w postaci ikonografiki.
Publikacja nie pomija ważnego tematu, jakim są wyzwania związane z wystawieniem oceny z zachowania. Autorka tej części, Edyta Wąsik przedstawia sposoby na włączanie uczniów w proces oceny zachowania między innymi poprzez zachęcanie ich do uważnego przyglądania się swojemu postępowaniu i funkcjonowaniu. Autorka przedstawia pytania pomocnicze uruchamiające refleksje w zakresie zachowania. Kolejną prezentowaną praktyką jest spotkanie trójstronne nauczyciela z uczniem i rodzicem/opiekunem. Edyta Wąsik podkreśla, że ocena z zachowania jest wspólną sprawą, do której należy podjeść z zaciekawieniem i zaangażowaniem.
W całej książce znajdziemy dobre praktyki związane z procesem oceniania, które w ujęciu zaprezentowanym w publikacji nabierają nowego, świeżego znaczenia. W publikacji zostały poruszone także takie tematy jak praca z błędem, rola współpracy z rodzicami uczniów w kontekście oceniania, czy możliwe alternatywy, które zastępowałyby oceny wyrażone stopniem.
Niewątpliwie, najmocniejszą stroną publikacji jest fakt, że została napisana przez ekspertów, edukatorów i nauczycieli, którzy na co dzień wykorzystują w swojej pracy opisane przez siebie praktyki. Książka stanowi więc vademecum, które można wykorzystywać każdego dnia z uczniami. Według mnie, treść publikacji powinna być także analizowana z przyszłymi nauczycielami podczas zajęć na studiach. Podsumowując, stosując opisane przez autorów praktyki możemy sprawić, że wszystkim w szkole będzie żyło się lepiej. Czas na szkołę doceniania!
Notka o publikacji:
Czas na szkołę doceniania. Praktycznie o ocenianiu jako uczeniu się
Praca zbiorowa pod red. Sylwii Żmijewskiej-Kwiręg.
Autorzy i autorki:
dr Kinga Białek, Agnieszka Ciesielska, dr hab. Grażyna Czetwertyńska,
Ewelina Gorczyca, Małgorzata Ostrowska, Magdalena Swat-Pawlicka,
Michał Szczepanik, dr Łukasz Tupacz, Edyta Wąsik, Agnieszka Wenda,
Sylwia Żmijewska-Kwiręg.
Wydawnictwo CEO, Warszawa 2024.
Więcej informacji – TUTAJ
*Maciej Wojdyna jest nauczycielem dyplomowany, trenerem, doradcą metodycznym, wykładowcą akademickim. Absolwent pedagogiki, polonistki i dwuletniego studium psychoterapii. W Centrum Edukacji Obywatelskiej jest ekspertem merytorycznym i kierownikiem w kursach internetowych. Propagator edukacji głębi.
Źródło: /www.edunews.pl
Wyjątkowo we wtorek, a nie jak zazwyczaj w środę, odbyło się wczoraj ostatni w tym roku spotkanie w „Akademickim Zaciszu”. Prof. Roman Leppert zaprosił wczoraj Michalinę Ignaciuk – pedagożkę w szkole w Gdańsku, która prowadzi terapię pedagogiczną dla dzieci i młodzieży ze zróżnicowanymi potrzebami w uczeniu się, w tym z dysleksją czy ADHD, a także warsztaty psychoedukacyjne dla rodziców i nauczycieli. Popularyzuje ona na kanale YouTube wiedzę pedagogiczną jako „Pedagog Michalina”.
Podczas rozmowy zastanawiano się nad społecznym postrzeganiem dysleksji z perspektywy systemu szkolnego, a także nad tym, czy rzeczywiście jest „coraz więcej tych osób”? Skąd to wynika? Kim są uczniowie neuroatypowi, skąd wzięło się to określenie „parasolowe”, kogo dotyczy, w jaki sposób pragnie zmienić myślenie o osobach z dysleksją.
Wszystkich, których te tematy interesują, a którzy wczoraj przeoczyli tą zmianę terminów, zapraszamy do obejrzenia i wysłucha nia tej rozmowy w dogodnym dla siebie terminie:
Społeczne konstruowanie dysleksji (i nie tylko) – TUTAJ
Dzisiaj po północy prof. Bogusław Ślwierski zamieścił na swoim blogu tekst, który postanowiliśmy przybliżyć także naszym Czytlniczkom i Czytelnikom – bez skrótów:
Czyżby opinia na temat polityki oświatowej MEN była już wyeksploatowanym tematem?
W dniu 26 listopada br. autoryzowałem rozmowę nagraną przez dziennikarza „Gazety Wyborczej”. Kiedy po ponad dwóch tygodniach nie dał oznak życia na temat publikacji mojej wypowiedzi, zapytałem o przyczynę, bo mogła umknąć mojej uwadze.
Redaktor odpowiedział z wielką kulturą, za co jestem mu wdzięczny, bo redaktorka innej gazety ogólnopolskiej (DGP) nagrała wywiad, autoryzowała jego treść 8 listopada, po czym opublikowała tylko trzy zdania, które pasowały do własnej narracji. Czyżby była zmowa mediów, by nie publikować opinii na temat działań polityków obecnej władzy?
„Bardzo dziękuję za wartościową rozmowę i poświęcony czas. Niestety, podjęto decyzję, że w ostatnim czasie – zarówno na łamach „Gazety Wyborczej”, jak i w innych mediach – temat został szeroko omówiony i uznany za wyeksploatowany„.
Skoro tak, to publikuję treść tego wywiadu, żeby czytelnicy sami osądzili, czy rzeczywiście jest już wyeksploatowany.
„Prof. Bogusław Śliwerski, kierownik Katedry Teorii Wychowania na Uniwersytecie Łódzkim miał okazję uczestniczyć w spotkaniu interdyscyplinarnym, podczas którego omawiano wprowadzenie nowego przedmiotu – edukacji zdrowotnej. Jak zaznacza, proces ten został przygotowany przez zespół naukowców pod przewodnictwem prof. Zbigniewa Izdebskiego, co z naukowego punktu widzenia zapowiadało solidne podstawy merytoryczne. Jednak zdaniem prof. Śliwerskiego, obecne działania Ministerstwa Edukacji Narodowej odbiegają od założeń, na których powinno opierać się konstruowanie i wdrażanie każdego przedmiotu kształcenia.
– Minister Barbara Nowacka, mimo dobrych intencji, popełniła błąd, wprowadzając zmiany motywowane przede wszystkim deklaracjami politycznymi – zauważa profesor. W jego opinii, takie decyzje niosą ryzyko instrumentalnego traktowania edukacji, podporządkowując ją bieżącym interesom politycznym zamiast naukowym. Jak podkreśla, edukacja zdrowotna, która ma obejmować zarówno kwestie zdrowia fizycznego, jak i psychicznego czy społecznego, wymaga dobrze przemyślanego programu oraz odpowiednio przygotowanej kadry.
Brak przygotowania i kadry
Prof. Śliwerski zwraca uwagę na kluczowe braki, które mogą wpłynąć na skuteczność realizowania nowego przedmiotu. – Nie można wprowadzać tak kompleksowych zmian bez odpowiednio wykwalifikowanych nauczycieli. W Polsce od lat brakuje biologów, matematyków, a teraz dodatkowo będziemy potrzebować specjalistów, którzy zintegrowaliby wiedzę z różnych dziedzin – mówi. Dodaje, że szybkie kursy czy szkolenia mogą jedynie doraźnie wypełnić luki, ale nie zastąpią solidnego przygotowania merytorycznego i metodycznego.
Jego zdaniem, edukacja zdrowotna powinna obejmować zarówno aspekty biologiczne, jak i społeczne, ale bez popadania w skrajności. – Nie można ani nadmiernie biologizować tego przedmiotu, ani ograniczać go do kwestii kulturowo-społecznych. Taki zbalansowany program wymaga jednak czasu na stworzenie i wdrożenie, a tego niestety brakuje – ocenia.
Polityka zamiast nauki
W opinii profesora, polska edukacja od lat cierpi na podporządkowanie jej bieżącej polityce. – Brakuje nam narodowej strategii edukacyjnej, która byłaby wolna od wpływów partyjnych. To, co obserwujemy teraz, to kolejny przykład, jak ideologia przesłania merytoryczne podejście do reform – zaznacza. Zdaniem Śliwerskiego, taki sposób działania prowadzi do konfliktów społecznych oraz nieufności wobec systemu oświaty.
Profesor podkreśla, że brak odpowiednich badań nad skutecznością dotychczasowego przedmiotu WDŻWR dodatkowo utrudnia ocenę zasadności wprowadzenia edukacji zdrowotnej w obecnej formie. – Nie wiemy, jakie były faktyczne efekty nauczania WDŻWR, bo nikt tego nie zbadał. Wprowadzanie zmian w oparciu o przypuszczenia i populistyczne argumenty jest niewłaściwe – zaznacza.
Konflikty wśród nauczycieli
Według prof. Śliwerskiego, nowy przedmiot może spotkać się z oporem części nauczycieli. – Wielu z nich nie będzie gotowych do realizacji programu zgodnie z założeniami. Niektórzy z przekonania będą pomijać pewne treści, inni po prostu nie będą wiedzieć, jak je przekazać. To zapowiedź chaosu, a nie merytorycznego wdrażania zmian – podsumowuje.
Profesor podkreśla, że edukacja zdrowotna jest potrzebna, ale wymaga odpowiedniego przygotowania, dialogu i czasu na wdrożenie. Bez tych elementów grozi nam powielanie błędów przeszłości i dalsza instrumentalizacja systemu edukacji”.
Źródło: www.sliwerski-pedagog.blogspot.com
Oto „jeszcze ciepły” tekst zamieszczony dzisiaj po południu na stronie MEN:
Konferencja Global Forum “Education for the Future. Challenges to Curriculum Design and Effective Implementation”
Wyzwania czekające edukację przyszłości, projektowanie i wdrażanie skutecznych programów nauczania, dyskusja nad polskim system edukacji i rozwiązaniami przygotowującymi uczniów do życia w świecie pełnym zmian to główne tematy konferencji Global Forum „Education for the Future. Challenges to Curriculum Design and Effective Implementation”* z udziałem Minister Edukacji Barbary Nowackiej i wiceminister Katarzyny Lubnauer.
Global Forum OECDto wiodąca platforma wymiany doświadczeń oraz innowacyjnych strategii w zakresie polityki i praktyki edukacyjnej.
Organizowana w Warszawie konferencja „Education for the Future: Challenges to Curriculum Design and Effective Implementation* ” jest okazją do międzynarodowej dyskusji na temat projektowania i wdrażania efektywnych, inkluzywnych i przyszłościowych programów nauczania w kontekście nowoczesnych społeczeństw.
– To forum pokazuje, jak ważna jest współpraca międzynarodowa oraz wspólne podejście do wyzwań takich jak jakość, różnorodność i cyfryzacja edukacji– mówiła minister Barbara Nowacka
Wśród kluczowych tematów znalazły się także te związane z wprowadzaniem innowacyjnych rozwiązań w edukacji, integracji osób z doświadczeniem migracji, postępu w cyfryzacji, wsparcia dzieci i młodzieży ze specjalnymi potrzebami czy rozwój zawodowy nauczycieli.
– Polska aktywnie czerpie z najlepszych międzynarodowych praktyk edukacyjnych, jednocześnie dzieląc się własnym doświadczeniem we wdrażaniu skutecznych reform. W 2026 roku planujemy wdrożyć reformę edukacji, która stworzy przestrzeń dla nowoczesnych i kreatywnych planów nauczania. Wierzymy, że wzajemna wymiana wiedzy to klucz do sukcesu – dodała minister.
Sesja plenarna Globalnego Forum pełniła rolę forum dyskusyjnego ekspertów z całego świata zajmujących się różnymi dziedzinami związanymi z edukacją. Ważnymi punktami programu były wystąpienia wprowadzające Minister Edukacji Polski oraz Minister Edukacji Estonii, a także masterclass prowadzone przez najlepszych specjalistów z dziedziny projektowania i wdrażania programów nauczania opartych na dowodach naukowych oraz wyzwań, przed którymi stoi edukacja przy wdrażaniu nowych rozwiązań.
– Stajemy przed coraz większymi wyzwaniami, dlatego tak ważna jest współpraca międzynarodowa. To forum pozwala nam czerpać inspirację z rozwiązań edukacyjnych w różnych krajach i wspólnie pracować nad lepszą przyszłością edukacji – mówiła minister
Wśród prelegentów znaleźli się obecni i byli ministrowie edukacji, specjaliści ds. tworzenia i wdrażania programów nauczania, eksperci edukacyjni i badacze w tej dziedzinie. Uczestnicy to międzynarodowi i polscy członkowie społeczności związanej z edukacją.
Konferencja została zorganizowana przez Instytut Badań Edukacyjnych we współpracy z Organizacją Współpracy Gospodarczej i Rozwoju OECD oraz Ministerstwem Edukacji Narodowej.
[To jedyne z załączonych zdjęć, pokazujące uczestników tej konferencji]
Źródło: www.gov.pl/web/edukacja/
*„Edukacja dla przyszłości. Wyzwania stojące przed projektowaniem programów nauczania i ich skuteczną realizacją”
Dzisiaj prezentujemy tekst autorstwa Jarosława Kordzińskiego, który został zamieszczony na portalu „HOLISTIC” 16 grudnia 2024 roku:
„Dobrze wiedziałem, że tak będzie”. Trudny rodzic z wizytą w szkole
Foto: Fot. Mikhail Nilov / Pexels
Szkoła to miejsce, od którego oczekuje się działań sprzyjających rozwojowi kolejnych pokoleń. Nie bez znaczenia jest także rola dorosłych. Pytanie brzmi, jaki udział w całym procesie powinni mieć rodzice uczniów. Czy wystarczy, że będą wymagać właściwej pracy od nauczycieli, czy powinni sami się zaangażować? Bywa, że jedna i druga postawa odbierana jest jako „trudna”. Bez względu na to, czy chodzi o lekceważenie czy o nadmierne zaangażowanie – zawsze jest nie tak, jak należy. Dlatego czas zadbać o nowe relacje na linii dom – szkoła.
Trudny rodzic i nauczyciele
Społeczność szkolną budują uczniowie oraz ich rodzice i nauczyciele. Pozornie kluczowe znaczenie mają ci najmłodsi. Praktycznie o całości decydują w zasadzie tylko dorośli. Ci zaś reprezentują na ogół bardzo różne interesy. Szczególną rolę odgrywają rodzice. Co więcej, ich pozycja jest na wiele sposobów potwierdzona prawnie. Problem zaczyna się, gdy nabierają przekonania, że mają szczególne prawo do dokonywania niepodważalnych ocen i narzucania jedynie słusznych rozwiązań. Tym bardziej że przekonania te w skuteczny sposób wykorzystują ich dzieci, wpływając na zakres wymagań, jakie próbuje stawiać wobec nich system szkolny.
Rodzice postrzegają na ogół sytuację szkolną swoich pociech poprzez obraz, jaki one odmalowują podczas rozmów w domowych pieleszach. Szkoła jest dobra lub zła, nauczyciele mądrzy bądź nadmiernie wymagający, nauka to coś ciekawego albo zupełnie bez sensu. Co więcej, ogląd rodziców na temat szkolnej kariery dzieci naznaczony jest na ogół własnymi resentymentami albo chęcią ucieczki od szkolnych problemów swoich latorośli. Rzadko kiedy towarzyszy mu głębsza refleksja oraz weryfikacja uzyskanych informacji.
Nawiasem mówiąc, nauczyciele też mało kiedy pomagają we wspólnym rozwiązywaniu dylematów. Wyrażają poglądy o charakterze zero-jedynkowym. Zdarzenia i fakty interpretują na niekorzyść uczniów czy ich środowiska. Delegują całą odpowiedzialność za dostrzeżone braki na ucznia oraz jego rodziców. Dokładają do tego komentarze nasycone pedagogiczną nowomową, która ani nic nie wyjaśnia, ani niczemu nie służy. Ich zdaniem „trudny” rodzic ma się przyznać do poniesionych win, przeprosić i wziąć się po prostu do roboty. Pytanie, czy to jest rzeczywiście rozwiązanie najlepsze? Czy nie lepiej spróbować się jakoś dogadać?
Od manipulacji do dobrej komunikacji
Formy dialogu dorosłych są związane z różnymi postawami. Bywa, że wynikają z potrzeby narzucenia własnych poglądów i chęci dominacji nad innymi. Odmiennym postawom towarzyszą najczęściej różne formy manipulacji. Z jednej strony mogą opierać się na wywieraniu presji, z drugiej – na uległości. W pierwszym przypadku jeden rozmówca stara się narzucić swoją pozycję drugiemu poprzez:
-traktowanie tego drugiego jak przeciwnika;
-upieranie się za wszelką cenę przy swoim;
-wywoływanie poczucia zagrożenia, lęku, podporządkowania;
-zastraszanie, lekceważenie, wyśmiewanie i obrażanie.
W drugim przypadku w grę wchodzi:
-wycofywanie, podporządkowanie, obrażanie się i stosowanie szantażu emocjonalnego;
-ograniczanie własnych praw, ale i własnej odpowiedzialności;
-pozwalanie, aby na własne terytorium wkraczali inni, nie bez próby późniejszego uzależnienia ich od siebie.
Koniec końców w obu przypadkach chodzi o wywołanie u strony przeciwnej poczucia, że nie jest w stanie w żaden sposób racjonalnie zareagować. Osoba poddana takiej presji musi się podporządkować. Wszystko wskazuje bowiem na to, że druga strona albo zacznie po prostu krzyczeć i tupać nogami, albo rzuci się na podłogę i będzie płakać.
Rozwiązaniem w obu przypadkach jest szczere mówienie o swoich emocjach. Otwarte wyrażanie się na temat swoich odczuć oraz dostrzeżonych faktów. Uczciwe oraz stanowcze prezentowanie swojego stanowiska, swoich oczekiwań oraz podglądów. Skuteczne ograniczanie nieuzasadnionej aneksji swojego terytorium i jednoczesnego szacunku dla terytorium drugiej strony.
W co gra trudny rodzic. Trzy postawy
Kiedy rodzic przyprowadza dziecko do szkoły, liczy na rzetelną opiekę, współpracę i szanowanie jego zdania. Problemem są role opisane w kultowej książce pt. W co grają ludzie amerykańskiego psychiatry Erica Berne’a. Stworzona przez niego koncepcja analizy transakcyjnej zakłada, że każdy z nas reprezentuje mentalnie trzy różne postawy przekładające się na trzy role: Rodzica, Dziecka bądź Dorosłego. Rodzic – to nasz wewnętrzny zbiór zasad, nakazów i zakazów. Podstawa akceptowanego przez nas postępowania. Dziecko – to emanacja naszej wewnętrznej potrzeby doświadczenia rzeczy nowych, a nade wszystko zabawy. Dorosły – to ta część nas, która odpowiada za równowagę pomiędzy potrzebami Dziecka i nakazami Rodzica.
Rodzic pojawia się najczęściej, kiedy chcemy podkreślić, że to inni są odpowiedzialni za określony stan rzeczy. Mówimy wówczas: „Nie trzeba było…”, „Szkoda, że mnie państwo nie posłuchaliście”. Lubimy z tej perspektywy pouczać oraz oceniać: „Dobrze wiedziałem, że tak będzie”, „Nauczyciele tej szkoły są niestety kompletnie do niczego”. Dziecko pojawia się, kiedy próbujemy całą winę za zaistniałą sytuację przerzucić na innych: „W tej szkole uczniowie nigdy do niczego nie dojdą”. Bywa, że kokietujemy bądź pozwalamy sobie na wyrażenie emocji: „Ja się chyba do niczego nie nadaję”, „Ja chyba oszaleję”.
W przypadku trudnych rozmów o dzieciach, a zarazem uczniach, optymalna byłaby postawa Dorosłego. Odpowiedzialna, skupiona na faktach, koncyliacyjna, sprzyjająca wypracowaniu porozumienia. Każdy element manipulacji podejmowany z poziomu Dziecka („Musi mi pan pomóc, ja już naprawdę nie daję rady”) albo Rodzica („Musi mi pan pomóc albo zwrócę się do pańskich przełożonych”) powinien trafić na odpowiedź typu: „Rozumiem, spróbujmy razem temu zaradzić”, albo: „Wszystko, co robię, wynika ze stosownych przepisów prawa. Gdybyśmy oparli na nich nasze wspólne wysiłki, na pewno osiągnęlibyśmy więcej”.
Model komunikacji według Petera Colemana
Sposób poszukiwania i uzgadniania wspólnych rozwiązań opisał w opracowanym przez siebie modelu komunikacji Peter T. Coleman, profesor psychologii i edukacji na Uniwersytecie Columbia. Proponowana przez niego struktura opisuje pięć poziomów.
Pierwszy to atakowanie. Obejmuje zachowania postrzegane przez drugą stronę jako wrogie. Ich celem jest pokazanie przewagi oraz siły. Tu pojawiają się: groźby, obelgi, ośmieszanie, protekcjonalne traktowanie i korzystanie ze stereotypów.
Poziom drugi to ignorowanie. Występuje w dwóch wersjach. Ignorowaniu wrogiemu towarzyszy lekceważenie pytań, nieudzielanie odpowiedzi czy wręcz opuszczanie miejsca rozmowy. Drugi wariant – pozornie neutralny – stosuje odkładanie tematu na później, podejmowanie tematów łatwiejszych, proszenie o czas do namysłu lub zebranie informacji.
Trzeci poziom to informowanie. Zakłada objaśnianie reprezentowanej perspektywy oraz sposobu rozumowania. Towarzyszy mu dzielenie się informacjami, które dotyczyć mogą zarówno potrzeb, emocji i wartości, jak i konkretnych stanowisk czy uzasadnień.
Czwarty poziom to otwieranie. Obejmuje takie zachowania jak zadawanie pytań dotyczących stanowiska drugiej strony oraz jej potrzeb czy wartości. Uważne słuchanie. Sprawdzanie wartości zrozumienia drugiej strony poprzez wykorzystanie metod aktywnego słuchania (na przykład parafrazy, klaryfikacji czy podsumowywania).
Wreszcie poziom kluczowy – jednoczenie. To odkreślanie relacji między stronami. Pomost prowadzący do współpracy. Tworzenie relacji i współdziałanie. Odnalezienie tego, co łączy. Znajdowanie nowych ram dla kwestii spornych. Wypracowanie nowych, akceptowanych przez obie strony rozwiązań.
Trudny rodzic może być dobrym sojusznikiem
Kłopoty z „trudnymi” rodzicami (ale chyba też nauczycielami) wynikają na ogół z faktu, że obie strony żywią się przekonaniem, że wiedzą lepiej, jakie są potrzeby ich podopiecznych. I to właśnie oni (a nie „tamci”) wiedzą, jak je najlepiej zaspokoić. Podstawą rozwiązania wynikających z tego powodu problemów jest rezygnacja z potrzeby narzucania swoich pomysłów i skupienie się na wspólnych celach. Obie strony powinny zachowywać się po prostu jak dorośli. Chcieć wspólnie zrobić coś, co uważają za ważne, potrzebne i korzystne dla swoich wychowanków.
Cały tekst „’Dobrze wiedziałem, że tak będzie’. Trudny rodzic z wizytą w szkole” – TUTAJ
Źródło: www .holistic.news
Dziś prezentujemy fragmenty obszernego wywiadu z Agnieszką Ciesielską – ekspertką koalicji stowarzyszeń „SOS dla Edukacji”, zamieszczonego na stronie „Gazety Wyborczej”. Jeśli po przeczytaniu tych fragmentów ta rozmowa Was zainteresowała – odsyłamy linkiem do jej pełnego zapisu:
Foto: www.szkolenia.wolterskluwer.pl
Agnieszka Ciesielska*
Szybkie wrzutki, szybka reforma. Nauczycielka: Zmiany w szkole wciąż dyktuje polityka
[…]
Karolina Słowik: – Premier Donald Tusk przeprosił nauczycieli. Mówił o tym, że należy im się godna zapłata, a rząd chce pracować nad odbudową prestiżu nauczyciela. Jednak podwyżki od stycznia mają być na poziomie 5 proc. – niższym niż oczekiwali nauczyciele. Czy uda się odbudować prestiż w inny sposób?
Agnieszka Ciesielska – Przy myśleniu, które zauważam na górze, uważam, że to nie zadziała. Szykujemy się do wielkiej reformy, która ma być za chwilę. A już tempo wprowadzanych zmian sugeruje, że wiele rzeczy może nie wyjść. Dodatkowo, frustracje nauczycielskie podkręcane są przez małe i częste zmiany.
Aby prestiż naszego zawodu wzrósł, to my sami – nauczycielki i nauczyciele – musimy uwierzyć, że to się stanie. A my w to nie wierzymy, bo nie ma siły, energii, by pracować więcej, wydajniej. Jeśli mam robić wielkie rzeczy, to muszę być do nich przekonana. Tu wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazują, że ta reforma albo nie wyjdzie, albo wyjdzie w taki sposób, że będziemy mieć poczucie, że to nie jest szkoła, o którą nam chodziło.
K.S. – Powiedzmy konkretnie, co to za małe zmiany. Najpierw było ograniczanie zadań domowych – pomysł z wiecu wyborczego.
A.C. – Żałuję, że na te wiece nie jeździłam i nie zabrałam głosu. Zwróciłabym uwagę na coś ważniejszego: żeby szkoła bardziej dopasowała się do życia. Aby były mniejsze klasy, więcej praktyki, więcej projektów. Aby zniesiono rankingi, które podkręcają międzyszkolną rywalizację i w sporym stopniu wpływają na dobrostan młodych ludzi.
K.S. – To akurat trudno osiągnąć jednym rozporządzeniem.
A.C. – Oczywiście, dlatego te prace domowe to dla mnie rodzaj populistycznej zagrywki. Naprawdę tego nie rozumiem.
K.S. – Dalej: edukacja zdrowotna zamiast wychowania do życia w rodzinie, edukacja obywatelska zamiast przedmiotu historia i teraźniejszość. Oprócz tego ma zmienić się podstawa programowa do WF. Usłyszałam, że zmiany dotyczące religii w szkole mają być jedyną zmianą światopoglądową, którą uda się wprowadzić rządowi do wyborów prezydenckich.
A.C. – Dla szkoły to zmiany punktowe. Szkoda, że nie patrzy się szerzej na system edukacyjny. Być może te działania są nastawione na rodziców, którzy jako wyborcy bardziej się liczą. Jest ich więcej. Kiedy było jasne, że mamy nową ministrę Barbarę Nowacką, to spodziewałam się całościowej zmiany, która będzie wynikała z wizji, polityki edukacyjnej rozpisanej na kilka lat, znacznie dłużej niż kadencja polityczna. Gdy usłyszałam, że ta wielka zmiana nastąpi już od września 2026 r., to mnie przeraziło. Edukacja jest procesem. A gdy na szybko coś dodajemy, na szybko coś wyrzucamy, to obojętnie, czy chodzi o usuwanie gimnazjów czy prac domowych – w szkole to nie zadziała. Nie przełoży się na jakość. I my, którzy pracujemy w szkole, to wiemy.
Mamy doświadczenia europejskie: reformy oświaty w Irlandii, we Włoszech, w Walii. Tam reformy trwały po sześć, osiem lat. Ponadto w Polsce w oczekiwaniu na wielką reformę są wrzucane mniejsze zmiany, które mają zmienić szkołę jeszcze przed wrześniem 2026 roku. Różne głosy praktyków, badaczy, ekspertów edukacyjnych powinny wybrzmieć i powinien być na to czas. Szkoła to naprawdę nasza wspólna sprawa. Tą zmianą zarządza za duży pośpiech.
Myślałam, że do 2026 roku będzie cisza, że w spokoju w szkołach będziemy przygotowywać się do zmian podstaw programowych, do zmiany filozofii uczenia. Tymczasem mamy sporo wrzutek już od września. Ludzie szkoły się w tym gubią, a społeczeństwo to już w ogóle. Jak rozmawiam ze znajomymi rodzicami, to oni pytają, czy reforma już się rozpoczęła. Chętnie spytałabym szefową MEN, o jaką całościową zmianę tu chodzi. Bo się pogubiłam.
Dobrze, że premier przyszedł do nauczycieli. Ale z drugiej strony widzę to, co za czasów Przemysława Czarnka: polityka i kalendarz wyborczy dyktują nam, co ma się w szkole zmienić. I nad tym ubolewam. Naprawdę staram się włączać optymizm, bronię się przed marudzeniem na wszystko, co obecnie dotyczy szkoły. Dostrzegam zmiany na lepsze po październiku 2023 roku. Ze szkół zniknęły strach, ideologizacja i to wszystko, czego metaforą były działania kurator Nowak. Te zmiany na lepsze są! Jednak wskutek ich wielości i tempa, jakby przestają znaczyć. Trudno się z nich cieszyć. […]
W dalszej części rozmowy podejmowano tematy kolejnych pomysłów MEN.
Poniżej zamieścimy jedynie kilka wybranych pytań i odpowiedzi:
K.S. – Zaczęło się od odchudzania podstaw programowych. Była pani w zespole odpowiedzialnym w tym procesie za język polski. Jest pani zadowolona z efektów?
A.C. – Tak. Spełniłam swoje marzenie: mam mniej lektur do analizy. Mogę ją pogłębić. Mnie to odciążyło. Ale widzę też, że mimo odchudzenia podstawy z języka polskiego na niektórych lekcjach niewiele się zmieniło. […]
K.S. -Przez ostatnie lata sporo przeszliście jako grupa zawodowa.
A.C. – Po likwidacji gimnazjów był strajk. Był dla nas wielką nadzieją na zmianę. Myśleliśmy, że społeczeństwo zacznie inaczej, przychylniej patrzeć na nasz zawód.
K.S. – A stało się odwrotnie?
A.C. – Strajk bardzo nas zmienił, podzielił, sfrustrował. W publicznym liceum, w którym pracowałam ponad dwadzieścia lat, zawsze były fajne relacje. Rodzice stali za nami murem. Ale kiedy doszło do strajku, to ja, jako wicedyrektorka, wpadałam w stany schizofreniczne. Przychodzili rodzice z tortem, kwiatami, mówili: „Jesteśmy z wami”. A za chwilę przychodzili rodzice maturzystów i wręcz grozili, że jeśli nie odbędą się matury, to pożałujemy. Widziałam, że wiele osób nas rozumie, ale zwycięża troska o dziecko. I ja to rozumiałam, bo też jestem matką. Ale było to trudne do uporządkowania w głowie. Przez cały okres strajku pisałam pamiętnik. Niekiedy wracam do tych zapisków, z perspektywy czasu widzę, jakie to było totalne wyniszczenie ogromnej energii szkoły.
Potem przyszła pandemia. Proszę sobie wyobrazić, że w jakiejś wielkiej firmie, która całkiem nieźle funkcjonuje, nagle – z dnia na dzień – trzeba się przestawić na zupełnie inny system pracy. W mojej szkole było wtedy ok. 500 osób. A były przecież szkoły dużo większe. Ja i tak pandemię wspominam dobrze, bo licealiści i licealistki to często dojrzali ludzie. To, co musiało dziać się w szkołach podstawowych, nie mieści mi się w głowie. Wszystkich nas, ludzi związanych ze szkołą, to psychicznie osłabiło. Wtedy zaczęłam myśleć, by dać sobie spokój z zarządzaniem szkołą. Bo nie jest to warte ani zdrowia, ani tych pieniędzy. […]
K.S. – Nauczyciele są gotowi na reformę? To oni będą ją wdrażać.
A.C. – Na kilku konferencjach z udziałem MEN pytałam o tempo zmian i o to, kto ma to robić. Zwracałam uwagę na potrzebę kształcenia i przygotowania nauczycielek i nauczycieli. To nieco pomijana kwestia, dziś jeszcze słabo wybrzmiewa. Każda kolejna reforma pomija ten wątek. Góra mówi nam: „My wam powiemy, jaka jest zmiana, a wy to jakoś zrobicie”. I właśnie na to „jakoś” się nie zgadzam. W szkole stawiajmy na jakość, nie jakoś!
Ja mogę zrozumieć, że coś się zmienia w mojej pracy. Mogę znaleźć na to przestrzeń. Ale skoro pracuję trzy razy tyle, dopasowuję te zmiany do struktury organizacji szkoły, wprowadzam zmiany na lekcji, dokształcam się, by podążać za zmianą, i nic za to nie dostaję, to myślę o tym z niechęcią. Rozumiem tych, którzy zaczynają się przed tym buntować i krytykować każde działanie IBE lub MEN.
Ta reforma bez kadry pedagogicznej, bez jej odpowiedniego przygotowania i sensownego wynagrodzenia po prostu się nie wydarzy. Moje doświadczenie, wynikające z ponad 20 lat pracy w dwóch szkołach – publicznej i niepublicznej, daje mi tę pewność. Ponadto mój edukacyjny aktywizm, to, że traktuję szkołę jako ważną społecznie przestrzeń każą mi patrzeć na edukację z szerszej perspektywy, raczej ptaka niż żaby. Chciałabym, by moje mówienie o tym, nie było odbierane tylko i wyłącznie jako marudzenie, krytyka. Strategiczne myślenie o szkole w długiej perspektywie po prostu nam wszystkim się opłaci.
Cały tekst „Szybkie wrzutki, szybka reforma. Nauczycielka: Zmiany w szkole wciąż dyktuje polityka” – TUTAJ
Źródło: www.wyborcza.pl
*Agnieszka Ciesielska przez ćwierć wieku polonistka w liceum im. Witkiewicza w Warszawie, od 2022 roku pracuje w Społecznym Liceum Ogólnokształcącym nr 99 w Zespole Szkół STO na warszawskim Bemowie. Postutorka w Szkole Edukacji Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Uniwersytetu Warszawskiego, ekspertka „SOS dla Edukacji” – koalicji ponad 66 organizacji, które działają na rzecz mądrzejszej i lepszej szkoły. Współpracuje także z Edukacyjną Fundacją im. R. Czerneckiego, jest członkinią Zespołu Dydaktycznego Rady Języka Polskiego przy Polskiej Akademii Nauk.
Tradycyjnie, w poniedziałek najczęściej prezentujemy najnowszy post z bloga „Wokół Szkoły”. Dziś zamieszczamy fragmenty, bardzo obszernego tekstu, który Jarosław Pytlak zamieścił wczoraj. Oczywiście – odsyłamy linkiem do pełnej wersji:
Jedna dobra wiadomość – w librusie będzie sukces!
Zapowiedziana przez władze Ministerstwa Edukacji Narodowej zmiana programowa w polskich szkołach, planowana na wrzesień 2026 roku, powoli się konkretyzuje. Poznaliśmy już profil absolwenta, który ma stać się jej kamieniem węgielnym. Właśnie kończy się poprawianie tego konstruktu, bo w ramach konsultacji społecznych wpłynęło sporo krytycznych opinii, włącznie z dyskwalifikującą ogólnie i w szczegółach, sygnowaną przez Komitet Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk. Determinacja kierownictwa MEN, by wykazać się sprawczością w reformowaniu, doprowadziła jednak do szczęśliwego powstania wersji 2.0. Wśród poprawek uwzględniono także część szczegółowych sugestii zgłoszonych przez czcigodne grono uczonych, ignorując jednak ich fundamentalne obiekcje, że wspomnę tylko brak „spójnego modelu teoretycznego, który mógłby stanowić podstawę myślenia o edukacji dziecka na miarę XXI wieku” (z całością uwag KNP PAN można zapoznać się TUTAJ).
Równolegle powstaje awangarda zmiany w postaci dwóch nowych przedmiotów, edukacji obywatelskiej i edukacji zdrowotnej, mających wejść do szkół z rocznym wyprzedzeniem. Dołączy do nich zapewne „stare” wychowanie fizyczne, zapowiedziano bowiem ekspresowe opracowanie zupełnie nowej podstawy programowej tego przedmiotu. Minister sportu Sławomir Nitras zdradził, że będzie ona „prosta, zrozumiała dla rodziców i uczniów”, wyjaśniając, że „tylko wtedy będziemy w stanie wyegzekwować realizację tego planu od nauczycieli”. Nie objaśnił, co prawda, kto konkretnie będzie egzekutorem, urzędnicy, rodzice, czy może sami uczniowie, ale za to niedwuznacznie dał do zrozumienia, czyja nieudolność leży u źródła fatalnej kondycji fizycznej młodych Polaków.
Przytoczona tutaj wypowiedź ministra nie była lapsusem, lecz świadectwem głębokiego przekonania rządzących, że nauczyciele nie są partnerami w dziele reformowania polskiej szkoły. W ten sposób politycy obecnej koalicji twórczo kontynuują linię swoich poprzedników, realizowaną od wielu kadencji ponad podziałami partyjnymi. Szkopuł w tym, że z nierozwiązanymi problemami zawodu nauczyciela doszliśmy już do ściany.
Niech nikogo nie zmyli pozorna normalizacja na pedagogicznym rynku pracy. Jak co roku udało się załatać większość luk personalnych w przedszkolach i szkołach, a to dzięki powszechnemu zatrudnianiu emerytów – dorabiających póki sił i zdrowia do skromnych wypłat z ZUS, a przede wszystkim, dzięki pracy nauczycieli w wymiarze większym od etatu, często w dwóch czy trzech placówkach. Braki są jednak nadal mocno odczuwalne, co ilustruje fragment artykuł Aleksandry Pezdy „Wypożyczalnia nauczycieli” („Newsweek” nr 50/2024):[…]
Niech nikogo nie uspokoi pozorne ogarnięcie większości problemów z obsadą kadrową. Praca w zwiększonym wymiarze, nierzadko połączona z wędrówkami od szkoły do szkoły, daje nauczycielom możliwość wyższych zarobków, nawet, mój Boże, przekraczających średnią krajową, ale za cenę ogromnego wysiłku. To nie tylko kwestia zmęczenia, mniejszej efektywności i ograniczonego czasu na zajęcie się problemami poszczególnych uczniów, ale także efekty uboczne, w postaci chociażby rosnącej absencji chorobowej, a w dłuższym okresie czasu – wypalenia zawodowego. […]
Niech nikogo nie zwiodą liczne pomysły edukacyjnych innowatorów, pojawiające się w przestrzeni publicznej. Nawet doskonałe, ale niemal zawsze napędzane wysiłkiem nielicznych entuzjastów lub względami biznesowymi, a często jednym i drugim naraz, przynoszą korzyści co najwyżej lokalne. Ważne i cenne, ale nie rokujące uzdrowienia sytuacji na skalę systemową. Tym bardziej, że obok przeciążenia pracą ponad etat, nauczyciele borykają się także z lawiną orzeczeń o potrzebie kształcenia specjalnego, nakładających na nich dodatkowe zadania i obowiązki, odczuwanymi w każdej szkole skutkami kryzysu psychicznego dzieci i młodzieży, oraz coraz częstszymi konfliktami z rodzicami uczniów. Wszystko to dodatkowo absorbuje uwagę i skutecznie gasi u większości chęć podejmowania. […]
Przypadkiem lub nie przypadkiem, niemal w rocznicę objęcia funkcji przez ministrę Nowacką pojawiła się jaskółka pozytywnej zmiany w pragmatyce zawodu nauczyciela. Zgodnie z oświadczeniem prezesa ZNP, Sławomira Broniarza, będzie nagroda jubileuszowa za 45 lat pracy, zmienią się na korzystniejsze zasady rozliczania godzin ponadwymiarowych, skrócony do jednego roku zostanie okres zatrudnienia nauczyciela początkującego na czas określony. Bardzo ważną zapowiedzią jest też uporządkowanie zasad postępowania związanych ze sprawami dyscyplinarnymi, których liczba wzrosła w ostatnich latach lawinowo. Ponadto kilka innych uzgodnień; część ma wejść w życie od września 2025, pozostałe rok później. Nie jest to oczekiwana rewolucja, jaką byłoby powiązanie płac nauczycielskich ze średnią krajową, ani postulowane oddolnie zlikwidowanie tzw. godziny dostępności, jako pozbawionej w obecnej formule racji bytu, na pewno jednak w sferze kompetencji związków zawodowych coś drgnęło i to jest dobra wiadomość.
Odmiennie wygląda sytuacja w sferze merytorycznej. Wyraźnym votum nieufności do nauczycieli szkół podstawowych była ingerencja rozporządzeniem w zasady zadawania prac domowych. Przy okazji planowanej reformy ma być podobno inaczej, głos nauczycieli ma się liczyć. Ale czy będzie?! Póki co, zaproszono ich do recenzowania profilu absolwenta. Bez większego odzewu, co zupełnie nie dziwi, bo o tym, że będzie taki profil, i że stanie się on fundamentem zmian, dyskusji żadnej nie było. Jak to ktoś napisał – „poinformowano mnie, że zajmują mój samochód, a następnie zaproszono do dyskusji o zasadach jego użytkowania”. Podobnie wygląda sytuacja z nowymi podstawami programowymi – można je było recenzować, ale nie w zakresie formy, bo ta jest podobno najlepsza z możliwych. W rezultacie kroi się reforma, której fundamenty zostały narzucone. Być może zresztą jest to godne i sprawiedliwe, bo ogół nauczycieli to masa dość amorficzna, pozbawiona merytorycznego przedstawicielstwa, ale dlaczego w takim razie zapowiada się, że dyskusji na temat zasad oceniania głos nauczycieli będzie niechybnie wzięty pod uwagę?! Abstrahując nawet od tego, że obecne zasady oceniania, zapisane w prawie oświatowym, wcale nie są złe, a tylko (podobno) źle stosowane, czy w tej kwestii głos nauczycieli będzie akurat szczególnie kompetentny? Wizja setek tysięcy ludzi, wypowiadających się na ten temat w jakiejś ankiecie za pośrednictwem Systemu Informacji Oświatowej, wydaje mi się absurdalna. Nie tędy droga do mobilizacji nauczycielskich szeregów. […]
Fundamentem rzetelnej reformy narodowej edukacji powinno być przemyślane i wieloaspektowe dowartościowanie nauczycieli. Zanim jeszcze zostaną oni skierowani do wdrażania zmiany. Niestety, takie działanie wymaga czasu i ogromnych funduszy. Pierwszego nie mamy, bo kadencja polityków krótka, drugiego, bo trzeba wypłacić się za uzbrojenie dla armii. Będziemy więc mieli kolejną reformę krótkoterminową, wziętą z ambicji i wyobrażeń polityków, z założeniami (cytuję z pamięci wypowiedzi ministrów sprzed lat ośmiu i piętnastu) „w pełni nowoczesnymi, odpowiadającymi na wyzwania, stanowiącymi jakościową zmianę na lepsze”.
Czego innego spodziewałem się po działaniach zwycięzców ostatnich wyborów na niwie edukacji. Negatywnie oceniam wiele ich posunięć, choć nie zarzucam braku dobrej woli. Uważam, że przyjęty kurs opiera się po prostu na fatalnym rozeznaniu rzeczywistych potrzeb i możliwości, nawet jeśli założenia są najpiękniejsze z możliwych.
Chociaż moja sprawczość w przestrzeni publicznej jest żadna, będę uparcie przestrzegał, że zmiana, którą planuje wprowadzić w życie ekipa pani Nowackiej, nie rozwiąże żadnego z najważniejszych problemów polskiej szkoły. Zamiast tego wprowadzi ogromny chaos i tylko spotęguje znużenie kadr nauczycielskich. Ostatnio modna jest instytucja sygnalisty, więc będę takim sygnalistą. Co najmniej po to, żeby nieco ograniczyć liczbę przyszłych zdziwionych.
Dla reformatorów mam jednak również dobrą wiadomość, choć nie jest ona raczej dobra dla społeczeństwa. Otóż w szkołach są dzienniki elektroniczne, zwane potocznie librusami. Te zmyślne ustrojstwa potrafią podpowiadać nauczycielom tematy kolejnych zajęć i wskazują, jakie wymagania z podstawy programowej zostają w ten sposób zrealizowane. Każde wydawnictwo dostarcza stosowne bazy danych, powiązane ze swoimi podręcznikami. Niezależnie więc od tego, że realizacja kilkudziesięciu obowiązkowych wymagań w zakresie edukacji obywatelskiej w czasie jaki będzie do dyspozycji jest fizycznie niemożliwa, wystarczy tylko sumiennie wpisywać kolejne podsuwane tematy. W ten sposób nauczyciel niezawodnie wykaże się sukcesem, a dyrekcja podczas kontroli z satysfakcją stwierdzi „zrealizowanie podstawy”. Dzięki temu wspólnie dopiszemy kolejny rozdział do dziejów szkolnej hipokryzji. W librusie dowolną reformę da się wdrożyć z sukcesem!
A uczniowie? Będzie jak zwykle – jedni nauczą się więcej, inni mniej, niektórzy w ogóle. Nihil novi sub sole… A rozstrzygną o tym tylko w niewielkim stopniu programy nauczania. Decydujący będą ludzie: rodzice i nauczyciele, w tej właśnie kolejności. Niestety, na tym obszarze inwestycji kroi się jednak niewiele.
Cały tekst „Jedna dobra wiadomość – w librusie będzie sukces” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl
P. s.
Polecamy także zapoznanie się z zamieszczonym na blogu „Wokół Szkoły” w sobotę 14 grudnia tekstem „Skąd w szkołach tyle biurokracji?!” – TUTAJ
Dzisiaj podzielę się z Wami moimi refleksjami, zrodzonymi pod wpływem dwu zamieszczonych przeze mnie na OE materiałów:
Zacznę od tego z poniedziałku – 9 grudnia: „Studentki będą dorabiały jako przedszkolanki? Czy studenci także?”.Tak naprawdę, to potrzeba wypowiedzi powstala po przeczytaniu komentarza, jaki zobaczyłem pod tym materiałem, do którego link zamieściłem na moim Fb:
Z pełną świadomością obowiązującej terminologii, wprowadzonej przez prawo oświatowe, będę jednak bronił określenia osoby pracującej w przedszkolu jako opiekunka-wychowawczyni mianem „przedszkolanka”. Nie tylko dlatego, że tak ta rola nazywana była w Polsce od dziesięcioleci, i nie pamiętam, aby kiedykolwiek miała ona pejoratywne zabarwienie, ale przede wszystkim dlatego, że bardzo obawiam się, aby w przedszkolach nie zaczął się proces tworzenia z nich małych szkółek, z całym biurokratyczno-restrykcyjnym systemem – na wzór szkoły, aby „podnieść prestiż zawodu”! A poza tym – to przedszkolanka nie może być absolwentką studiów wyższych? Skoro pielęgniarka może być…
x x x
Drugą informacją – zamieszczoną 12 grudnia, której nie mogę pozostawić bez komentarza była ta, zatytułowana „W łódzkiej Hali Expo trwa W łódzkiej Hali Expo trwa Festiwal Zawodów i Kwalifikacji”. Pierwszym pytaniem, jakie zrodziło mi się po przeczytaniu informacji o tym festiwalu było: „Dlaczego Festiwal Zawodów i Kwalifikacji zorganizował Urząd Marszałkowski, a nie ŁCDNiKP?” To pierwsza taka inicjatywa tego samorządowego organu Województw Łódzkiego od czasu jego powstania.
Bo dotąd problemy orientacji zawodowej i bieżącego informowania o ofercie szkół zawodowych, ogólnokształcących i wyższych podejmowało i rozwiązywało – od swego powstania – Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego. Wszak od lat w strukturze tej placówki działa Ośrodek Doradztwa Zawodowego, kierowany przez wieloletnią jego kierowniczkę panią Małgorzatę Sienną, a informacje o dynamice rynku pracy w województwie gromadził Obserwatorium Rynku Pracy dla Edukacji. I tak było jeszcze nie tak dawno…
Ale ostatnich kilkanaście miesięcy owa zasłużona w tym obszarze aktywności instytucja działała – niestety – już inaczej. Nie muszę tu chyba pisać jak i dlaczego… I zapewne to stało się przyczyną, że nowy (po kwietniowych wyborach do samorządów) Urząd Marszałkowski, a konkretnie Departament Edukacji – na czele z jego dyrektorką, panią Beatą Świderską, byłą dyrektorką Technikum Nr 3 w Łodzi – musiał zająć się tym tematem. To godne najwyższego szacunku, zważywszy, że zadanie „organizacja spotkań, konferencji i innych wydarzeń w zakresie edukacji” znajduje się dopiero na 19. pozycji w liczbie 28 zadań przypisanych mu statutowo.
Stało się tak dlatego, gdyż aby takie wydarzenie na początek grudnia dobrze przygotować, organizator musiał mieć na to parę miesięcy czasu. I już nic nie mógł zmienić fakt, że od 1 grudnia w ŁCDNiKP zapanowały nowe porządki…
I tylko szkoda, że nie zadziałał system przepływu informacji, bo z moich źródeł wiem, że nikt z Łódzkiego Centrum w tym wydarzeniu nie uczestniczył , bo ponoć nikt nie wiedział…
Włodzisław Kuzitowicz
„Gazeta Wyborcza” zamieściła tekst Karoliny Słowik, z którego dowiadujemy się o planach MEN w zakresie reformy systemu oceniania uczniów i o tym, że resort zamierza zwrócić się o pinie w tej sprawie do nauczycieli. Tak nawiasem – szkoda, że nie zapytają o to psychologów i pedagogów, empirycznie, a więc obiektywnie badających skutki cyfrowego oceniania. Oto obszerne fragmenty tego tekstu i link do pełnej ersji:
Foto: www.epedagogika.pl
Będzie rewolucja w ocenianiu? MEN spyta nauczycieli, czy zawsze warto stawiać stopnie
System oceniania wywiera na dzieciach dużą presję. Mimo świetnych wyników nie wierzą we własne siły. Resort edukacji chce zapytać nauczycieli, co zmienić w sposobie stawiania stopni. – Nie chcemy niczego narzucać – podkreśla MEN.
Czy oceny bieżące w trakcie semestru powinny być cyfrowe, czy opisowe? Czy w klasach I-III szkoły podstawowej oceny cyfrowe powinny być dopuszczalne, skoro stosuje się tam ocenianie opisowe? Czy w starszych klasach ocena cyfrowa na półrocze jest potrzebna? A może powinna być opisowa?
Czy taka sama skala ocen powinna dotyczyć wszystkich przedmiotów? Czy wszystkie przedmioty, zwłaszcza w szkołach średnich, powinny być na ocenę, czy może na zaliczenie?
Czy ocena zachowania może być opisowa? A może w ogóle ma jej nie być? Bo przecież trudno opisać zachowanie ucznia, szczególnie w wieku dojrzewania, jednym czy dwoma wyrazami.
A świadectwa? Czy druki państwowe są konieczne po każdej klasie? Może zastąpić je elektronicznymi, a te papierowe zostawić tylko na koniec szkoły?
Takie pytania Ministerstwo Edukacji chce zadać nauczycielkom i nauczycielom. – Nie chcemy niczego narzucać – zastrzega Kacper Lawera, dyrektor ministerialnego departamentu komunikacji. A w przypadku ograniczania zadań domowych takie zarzuty padały ze strony środowiska oświatowego. Przy ocenianiu ma być inaczej. MEN chce się wsłuchać w głos szkolnej kadry. Jak?
– Planujemy konferencje merytoryczne, w tym wojewódzkie, ankiety przez System Informacji Oświatowej – wymienia Lawera. Dyskusja ma trwać do wiosny, a potencjalne zmiany mają być skorelowane z nową podstawą programową, którą MEN chce zacząć wdrażać w 2026 roku. […]
Rodzice oczekują ocen
Skoro przepisy są dobre, po co je zmieniać? Być może dlatego, że szkoły stosują się do nich po swojemu. A nacisk na bieżące oceny cyfrowe jest duży.
– Są nauczyciele, którzy sobie nie wyobrażają, by z danego przedmiotu nie mieć 10-11 ocen bieżących w semestrze. Niektórzy dyrektorzy mają taką politykę i z góry dają taką informację na radzie pedagogicznej – mówi polonistka i aktywistka edukacyjna Agnieszka Ciesielska. – Gdybyśmy stosowali się do przepisów, rewolucja nie byłaby potrzebna. Nie ma nigdzie takiego zapisu, że nauczyciel musi stawiać cyfrowe oceny bieżące. A wciąż spotykam doświadczonych nauczycieli i nauczycielki, którzy o tym nie wiedzą – dodaje. […]
I przyznaje, że sama ocen cyfrowych nie wyeliminowała. Przez rodziców. – Wielokrotnie słyszałam od nich, że świetnie, że ocena jest wyrażona w procentach, albo jest obszerna informacja zwrotna przy wypracowaniu, ale pada pytanie: „Tak naprawdę to na jaką to jest ocenę?”. Rodzice potrzebują bardzo konkretnych i szybkich informacji. Im bardziej nauczyciel chciałby trzymać się przepisów oświatowych dotyczących oceniania, tym więcej musi zużyć energii, żeby wytłumaczyć – mówi. […]
Chodzi więc o to, żeby dzieci i młodzież nie bały się popełniać błędów. A system oceniania raczej polega na wytykaniu błędów. O tym, że bez nich można niczego się nauczyć, eksperci mówili podczas XIII Forum Klubu Młodego Odkrywcy „Bądźmy razem”. Najważniejsze wnioski?
-Błędy są niezbędne do rozwoju w procesie edukacyjnym.
-Uczniowie i uczennice mają prawo popełniać błędy, a nauczyciele mają pomagać im przez te błędy przechodzić.
-Warto mówić o własnych błędach, żeby pokazać młodym, iż wszyscy je popełniają.
-Niechęć do popełniania błędów może być hamująca – ktoś, kto nie lubi popełniać błędów, woli robić rzeczy, które dobrze umie, i nie próbuje nowych.
-Wiele osób nie obawia się robić błędów tylko wtedy, kiedy wiedzą, że nie będą oceniane.
[…]
Cały tekst „Będzie rewolucja w ocenianiu? MEN spyta nauczycieli, czy zawsze warto stawiać stopnie” – TUTAJ
Źródło: www.wyborcza.pl/
x x x
Przeglądając stronę „Gazety Wyborczej” znaleźliśmy jeszcze dwa inne teksty, także autorstwa Karoliny Słowik, podejmujące tematy z obszaru oświaty, które polecamy:
„Po co jest ten miś?”, czyli historia MEN-owskiego kółka za 3 mln zł – TUTAJ
„Kamień milowy” pod reformę Nowackiej. Wiemy, jak ma kształcić szkoła przyszłości – TUTAJ
Oto zasługujący na niezwłoczne upublicznienie post, zamieszczony wczoraj na fanpage „Budzącej się Szkoła”:
Zbliżają się najważniejsze w naszej tradycji święta. To czas wyciszenia, zadumy, skupienia uwagi na tym, co najważniejsze.
Pozwólmy również dzieciom i młodym ludziom przeżyć ten czas godnie, zatrzymać codzienną gonitwę, zwolnić, wyciszyć myśli.
To nie znaczy, że w tym czasie uczniowie nie mają się uczyć, wręcz przeciwnie! Przeznaczmy ten czas na spokojną, pogłebioną naukę, a tradycyjne sprawdziany zastąpmy doagnozami w procesie, które z metodycznego punktu widzenia są dużo efektywniejsze.
Czym różni się tradycyjny sprawdzian od diagnozy w procesie?
Celem sprawdzianu jest kontrola zakończona wystawieniem stopnia. Jeśli uczeń dostaje 1, zazwyczaj musi sobie z problemami radzić sam.
Celem diagnozy w procesie jest stwierdzenie, co uczeń już umie, a czego jeszcze nie opanował i praca nad tymi brakami NA LEKCJACH, w szkole, pod okiem nauczyciela, czyli fachowca, eksperta, który najlepiej wie, jak pomóc w przypadku trudności.
Na lekcjach, na których przeprowadzana jest diagnoza w procesie, uczniowie dowiadują się, czego nie wiedzą i jednocześnie nad tym pracują. Jeśli będą chcieli, to po uzupełnieniu braków mogą sobie wystawić stopień.[…] Nie ten przedświąteczny czas również dla dzieci będzie dobrym czasem.
Źródło: www.facebook.com/budzacasieszkola/