



Za trzy tygodnie koniec wakacji, a ja wszystkie pisane w tym czasie felietony poświęcałem tematom ministerialnym albo szkolnym. Więc może dzisiaj, choć raz, nie będzie nic o polityce edukacyjnej, ani o szkolnych, nauczycielskich bolączkach.
No i powstał problem: to o czym?
I nagle przyszło olśnienie: o moich wakacjach! Ale o tych, sprzed lat 70-u, 60-u, 50-u, 40-u, 30-u i 20-u…. Dlaczego akurat o tych? Bo mam już wprawę z okresu pisaniu esejów wspomnieniowych: „Moje lata dziewiąte…” i rok później – „Moje lata dziesiąte…” A wybór akurat tego okresu z mojego, liczącego już ponad 81 lat, życia jest oczywisty – bo po raz pierwszy mogłem mieć wakacje dopiero kiedy stałem się uczniem (do klasy I poszedłem 1 września 1951 roku), a po raz ostatni – kiedy mogłem mieć szkolne wakacje, gdyż 31 sierpnia 2005 roku byłem ostatni dzień w pracy w ”mojej Budowlance” i dzień później stałem się – formalnie – emerytem.
A więc – ZACZYNAM:
Wakacje sprzed lat 70-ciu miałem jako uczeń, który w łódzkiej SP nr 135 na Nowym Złotnie zdał do klasy V. Choć miałem skończone 11 lat, to nie uczestniczyłem w koloniach letnich, gdyż z powodu przypadłości chorobowych (pozostałość licznych „słabości” siedmiomiesięcznego wcześniaka, który przeżył ten bliźniaczy poród domowy, w warunkach okupacyjnej biedy 1944 roku) rodzice nigdzie mnie bez swojej opieki z domu nie wypuszczali. Dlatego te wakacje (których w szczegółach dziś już nie pamiętam), tak jaki inne z tego okresu, na pewno spędzałem (oczywiście nie cale, a jedynie dwa-trzy tygodnie) na białostockiej wsi, skąd do Łodzi w połowie lat dwudziestych, przyjechała moja mama. Podróżowaliśmy tam z Lodzi pociągiem, najpierw do Warszawy na Dworzec Główny, potem komunikacją miejską na Pragę, a tam z Dworca Wileńskiego – pociągiem na Białystok – do stacji Czyżew. Pierwszą „bazą” tego urlopu, była tzw. „ojcowizna”, na której gospodarował najstarsze brat mamy – wujek Stefan Malinowski, który zawsze przyjeżdżał po nas na stację furmanką i na niej docieraliśmy na ową wieś Zalesie-Stefanowo. Było tam kilkunastohektarowe gospodarstwo, z siedliskiem, na które składały się: drewniana trzyizbowa chata, stodoła i obora – wszystkie kryte słomianą strzechą. Pozostało mi z tego pobytu jedynie kilka ”fleszy pamięci”: noclegi w stodole, towarzyszenie Edkowi – o dwa lata starszemu ode mnie synowi wujka Stefana – w wypasie krów, obserwowaniu żniw (kosą, z ręcznie wiązanymi przez kobiety snopkami, zestawianymi w tzw, „mendle”), jazda na szczycie wozu drabiniastego, załadowanego zwożonymi do stodoły snopkami, a także (jeden raz) jazda na koniu wracającym z pastwiska – ale bez siodła i strzemion. Odwiedzaliśmy także siostry mojej mamy: ciocie: Felę, Józię i Wacię, które powychodziły za mąż w okolicznych wsiach – wszystko w trójkącie między miejscowościami Czyżew, Zambrów i Andrzejewo w powiecie Wysokie Mazowieckie.
Zarówno przed wyjazdem „na wieś”, jaki po powrocie, pozostałe tygodnie wakacji spędzałem w domu na Nowym Złotnie.
x x x
Przed 60-oma laty, w 1965 roku, byłem już 21-letnim młodym mężczyzną, który przez te minione od wyżej opisanych wakacji lata, zdążył skończyć szkołę podstawową, Szkołę Rzemiosł Budowlanych, i zdać w 1963 roku maturę w XVIII LO. Miałem także za sobą, porzucone po pierwszym roku, studia na filologii polskiej na UŁ i rok „pauzowania” – w oczekiwaniu na rozpoczęcie studiów na upragnionej pedagogice… I właśnie te przydługie wakacje od nauki spowodowały, że wakacyjne miesiące 1965 roku przeżywałem w… Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej w Ustce, gdzie po wezwaniu do odbyciu obowiązkowej służby wojskowej i przejściu szklenia unitarnego oraz złożeniu w ostatnich dniach czerwca przysięgi wojskowej, byłem w tym czasie „kursantem” na tzw. „cyklu” dla przyszłych operatorów radiolokacji w jednostkach Marynarki Wojennej. Więcej o tym możecie przeczytać w eseju wspomnieniowym „Od kandydata na murarza do marynarza – wątek „marynarski” – TUTAJ
x x x
50 lat temu – w 1975 roku – byłem już w zupełnie innej sytuacji życiowej, rodzinnej i zawodowej. Po wyjściu do cywila w kwietniu 1968 roku zdążyłem już być „zawodowym harcerzem” (zastępcą, a później komendantem Hufca ZHP Łódź-Polesie, wychowawcą w domu dziecka i wicedyrektorem d.s. domu dziecka w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym. Zdążyłem także (w latach 1970- 1975) ukończyć – z tytułem magistra – pedagogikę na UŁ. Byłem – od maja 1972 – roku mężem Krystyny i od marca 1973 ojcem synka Kubusia. Lipiec tego roku, całą naszą rodziną spędziliśmy w Bieszczadach, gdzie ja byłem komendantem łódzkiej Stanicy Harcerskiej w ramach Operacji „Bieszczady 40”. Obóz ten rozbity został w miejscu, gdzie przed wojną była wieś Przysłup Caryński, ktorą spalono podczas akcji wysiedlania Łemków – w ramach „Akcji Wisła” . O tym obozie i o kolejnych tygodniach tych wakacji przeczytacie w końcowej części eseju wspomnieniowego „Moje trzy lata pracy w opiece nad dzieckiem” – TUTAJ
x x x
Przed 40-oma laty, czyli w okresie wakacji 1985 roku, czyli gdy od wcześniej opisanych wakacjach miałem za sobą 8-u lat pracy jako starszy asystent w Zakładzie, a od 1981 roku Katedrze, Pedagogiki Społecznej na UŁ, z której to pracy zrezygnowałem w 1983 roku i powróciłem do praktyki, kiedy od dwu lat pracowałem jako wychowawca w II Państwowym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym dla dziewcząt w Łodzi, tego lata, tak jak i przed rokiem, zorganizowałem i poprowadziłem dla grupy wychowanek naszego ośrodka, które nie miały możliwości bycia w tym czasie u rodziny, dwutygodniowy obóz wędrowny. Nie był to taki obóz, którego obraz pojawił się zapewne Wam przed oczami, czyli wędrującej po górach i lasach, z plecakami i namiotami, grupy młodzieży – bo na taki nie byłoby chętnych. Jego przymiotnik „wędrowny” uzasadniony był tym, że wędrowaliśmy po wybranych regionach Polski, przemieszczając się od wybranej wcześniej bazy do bazy, do których dojeżdżaliśmy pociągami i autobusami PKS, a namioty, materace i śpiwory przewożone były bagażówkami typu „Nysa”.
Tego roku załatwiłem, że naszymi bazami były dwa zgrupowania obozów harcerskich: w lesie nad jeziorem Bielsko koło Białego Boru (obozy Hufca Łódź-Śródmieście) oraz nad morzem kolo Jarosławca, gdzie obozowali harcerze z Hufca Łódź-Górna. Ostatnią bazą był wyludniony w miesiącach wakacyjnych budynek Państwowego Domu Dziecka im. J. Korczaka, usytuowanym niespełna kilometr od sopockiego „Monciaka” – po przeciwnej stronie torów SKM-ki.
Na obozie w Trzmielewie atrakcją był sam obóz i jezioro. Mieszkaliśmy w przywiezionych namiotach, rozbitych w pobliżu obozu harcerskiego. Udało mi się wcześniej załatwić, że mogliśmy, za odpowiednią opłatą, stołować się (wszystkie trzy posiłki) w obozowej kuchni. Stworzyło to jeszcze większy komfort dla relaksu, wędrówek po lesie, opalaniu się i kąpieli w jeziorze.
Zaś na obozie pod Jarosławcem, gdzie także byliśmy zaprowiantowani w obozowej kuchni, dziewczyny mogły do woli używać rozkoszy plażowania i morskich kąpieli. Tylko nieliczne uczestniczki obozu miały w swym życiorysie wakacje nad morzem.
Kulminacją atrakcji były ostatnie dni, kiedy zamieszkaliśmy w Sopocie. Tym razem już nie pod namiotami, a w budynku domu dziecka, pięknie położonym na wzgórzu, w niedalekiej odległości od sopockiego deptaka – ulicy Bohaterów Monte Cassino, gdzie dziewczyny mogły spacerować na równi z innymi bardziej „kasiastymi” urlopowiczkami i urlopowiczami. A to było „coś” – samo w sobie. A do tego doszły spacery po sopockim molo i opalanie na plaży z widokiem na sławny Grand Hotel.
Prywatny urlop spędziłem z rodziną w naszej stałej bazie urlopowej, także nad morzem, w miejscowości Dębina k/Rowów.
x x x
Przed 30-oma laty, w 1995 roku, znajdowałem się w jeszcze innej sytuacji. Tym razem ponownie te dwa miesiące były dla mnie wakacjami od zajęć szkolnych, ale teraz byłem od dwu lat dyrektorem dużego Zespołu Szkół Budowlanych nr 2 w Łodzi. Przyznam się, że nie mogę sobie odtworzyć w pamięci w jakim okresie wakacji dostałem urlop, czy były to dwa tygodnie czy więcej, ani sposobu i miejsca jego wykorzystania. Jedyne co mogę, to – hipotetycznie, odwołując się do pamięci realiów tamtego okresu – uznać, że urlop na pewno nie rozpoczął się przed zakończeniu egzaminów wstępnych do technikum (do dwu klas: „technik budownictwa” i „technik technologii drewna”) oraz rekrutacji do zasadniczej szkoły zawodowej, i nie mógł trwać dłużej niż do 16 sierpnia, kiedy dyrektor musiał zająć się przygotowaniami do rozpoczęcia nowego roku szkolnego.
Najprawdopodobniej ów urlop spędziłem we wspomnianej już Dębinie k/Rowów, ale najpewniej sam – żona w tym czasie zapewne nie miała urlopu (pracowała w Rejonowym Urzędzie Pracy), a syn – już dwudziestodwulatek, miał własne towarzystwo i plany wakacyjne.
x x x
I ostatnie z wspominanych tu wakacji sprzed 20-u lat – te w 2005 roku. O dziwo – także i to co działo się zaledwie przed dwudziestoma laty nie jest tak latwe do odtworzenia. Choć zachował się w moim domowym archiwum mój ostatni „Kalendarz Nauczyciela 2004/2005”, to jest tam niewiele zapisanych informacji. Jak to już napisałem – 31 sierpnia 2005 roku byłem ostatni dzień w pracy w ”mojej Budowlance” i dzień później stałem się – formalnie – emerytem. Te dwa, poprzedzające ową znaczącą datę miesiące, z wielu powodów, nie mogły być zwykłymi miesiącami wakacji. I to z kilku powodów.
Po pierwsze dlatego, ze był to czas przygotowania się do przekazania kierownictwa szkoły następcy – w tym całej dokumentacji dydaktycznej, finansowej i majątku szkoły. Ale miałem wtedy także i inne obowiązki, wynikające z prowadzenia przeze mnie równołegłej pracy w dwu prywatnych szkołach wyższych: od lutego 2000 roku w Wyższej Szkole Informatyki, która prowadziła także kierunki pedagogiczne, oraz od 2003 roku – w Wyższej Szkole Pedagogicznej. W obu tych uczelniach miałem wykłady i ćwiczenia dla studentów „zaocznych” (w weekendy) i tzw. „dziennych”. Z notatek w owym kalendarzu wiem, że w początku lipca miałem wpisanych jeszcze kilka terminów na egzaminy. Także ostatnie dwa tygodnie na pewno byłem jeszcze w pracy – był to czas, kiedy żegnalem się nie tylko z moimi pracownikami, ale także z przełożonymi – w tym z łódzkim Kuratorem Oświaty, który zaprosił mnie do siebie i wręczył dyplom pożegnalny oraz pamiątkowy album z dedykacją.
W kalendarzu znalazłem także kartkę, na której są notatki z pobytu – w dniach od 12 do 27 lipca – we wspomnianej już raz Dębinie k/Rowów. Pamiętam, że pojechałem tam sam – syn w wieku 32 lat miał własne plany na życie, a żona, żona musiała zostać w domu, bo od pięciu lat był w naszym domu drugi pies – Ares, znajda z ulicy, dość niesforny i wymagający nadzoru osoby, która miała u niego autorytet. Nie można go było ani zabrać tam, ani pozostawić pod opieką obcych mu ludzi. Czas ten pozwolił mi na swoisty reset wszystkich problemów związanych z tą radykalną decyzją o rezygnacji z funkcji dyrektora szkoły – na trzy lata przed upływem trzeciej kadencji, zapewnionej w wyniku wygranego w roku 2003 konkursu. Spędzałem go głównie na plaży, odwiedzając w dnie niepogody Słupsk.
x x x
Jak widzicie, żadne z opisanych wakacji nie spędzałem na zagranicznych wczasach, żadne z nich nie były w jakimkolwiek krajowym ośrodku wczasowym.
x x x
Co wynika z tych sześciu, bardzo różnych, wspomnień moich wakacji? Że nie ma czegoś takiego, jak jedna formuła wakacji. Są one zawsze takie, w jakiej sytuacji życiowej się znajdujemy, jaki jest nasz status finansowy, jakie są nasze uwarunkowania zawodowe.
A o miesiącach wakacyjnych 2015 roku opowiem w felietonie, który zamieszczę 31 sierpnia.
Włodzisław Kuzitowicz
Dzisiaj rano, na portalu „Strefa Edukacji” zamieszczono tekst Magdaleny Konczal, w którym autorka dokonała syntezy aktualnej sytuacji, w jakiej znajdują się dyrektorzy szkół i nauczyciela na nieco ponad trzy tygodnie przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Oto jego obszerne fragmenty i link do pełnej wersji:
Likwidacja godzin czarnkowych pod znakiem zapytania. A to dopiero początek chaosu
Na niespełna miesiąc przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego dyrektorzy szkół i nauczyciele wciąż nie wiedzą, jak będą wyglądały podstawowe zasady organizacji pracy. Brakuje podpisów pod kluczowymi rozporządzeniami, a część regulacji wprowadzana jest w środku wakacji – bez szansy na spokojne wdrożenie. W centrum tego chaosu znalazły się również tzw. godziny czarnkowe, które miały zniknąć. Ale nie wiadomo, czy tak się stanie. Potrzebny jest jeszcze podpis prezydenta. […]
Jak alarmują szefowie placówek oświatowych, sytuacja przed nowym rokiem szkolnym jest wyjątkowo trudna. – Wciąż mamy wiele projektów rozporządzeń i ustaw czekających na podpis prezydenta – zwraca uwagę Marek Pleśniar z OSKKO w Dzienniku Gazecie Prawnej. Bez nich nie można legalnie planować szkoleń, układać planów zajęć ani wdrażać zmian w programach. Jedną z najbardziej oczekiwanych decyzji jest likwidacja obowiązkowych godzin konsultacyjnych, zwanych potocznie „czarnkowymi”. Obowiązek organizowania jednej godziny tygodniowo na spotkania z rodzicami i uczniami od początku budził sprzeciw nauczycieli – i to niemal jednogłośnie.
Z danych ZNP wynika, że aż 96 proc. pedagogów opowiada się za rezygnacją z tego rozwiązania. – Spotkań jest mnóstwo, ale odbywają się wtedy, gdy rzeczywiście są potrzebne – przyznaje jedna z nauczycielek. – Ta godzina to sztuczny twór. Ale likwidacja tzw. godzin czarnkowych czeka jeszcze na podpis prezydenta. Czy Karol Nawrocki się na to zdecyduje?
Niepewność potęgują zmiany w podstawach programowych i planowana reforma edukacji. Ministerstwo organizuje konsultacje w samym środku sezonu urlopowego, co wielu nauczycieli odbiera jako brak szacunku dla ich pracy i prawa do wypoczynku. – Czuję, że wymusza się na nas gotowość do działania przez cały rok – mówi Magdalenie Ignaciuk jedna z nauczycielek. – To nie jest w porządku. Reforma ma być „dla nauczycieli i z nauczycielami”, ale większość z nas nawet nie ma możliwości w niej uczestniczyć, bo właśnie odpoczywamy po bardzo trudnym roku.
Lipcowe i sierpniowe konsultacje zbiegają się z okresem rekrutacji, egzaminów poprawkowych i rad pedagogicznych. Na spokojny urlop często brakuje miejsca. […]
Nowy rok szkolny 2025/2026 może rozpocząć się w atmosferze zamieszania, niepewności i poczucia braku kontroli nad rzeczywistością edukacyjną.
Cały tekst „Likwidacja godzin czarnkowych pod znakiem zapytania. A to dopiero początek chaosu” – TUTAJ
Źródło: www.strefaedukacji.pl
Oto informacja o kolejnym projekcie rozporządzenia, zamieszczona dzisiaj na stronie MEN:
1 sierpnia 2025 r. do konsultacji społecznych i uzgodnień międzyresortowych trafił projekt rozporządzenia Ministra Edukacji, który kompleksowo zmienia zasady wydawania orzeczeń oraz opinii przez zespoły orzekające w publicznych poradniach psychologiczno-pedagogicznych. Nowe rozwiązania stanowią odpowiedź na zgłaszane przez rodziców, nauczycieli i ekspertów problemy związane ze zbytnią czasochłonnością obecnych procedur.
Celem zmian jest podniesienie jakości orzeczeń i opinii, które stanowią podstawę do organizacji kształcenia dzieci i młodzieży oraz udzielania im wsparcia adekwatnego do indywidualnych potrzeb, a tym samym zwiększenie dostępności i jakości pomocy udzielnej dzieciom i młodzieży. Szczególną uwagę położono na skuteczność wsparcia uczniów i uczennic z niepełnosprawnościami, a także objętych leczeniem w związku z problemami w zakresie zdrowia psychicznego.
Wśród kluczowych rozwiązań projektu znalazły się m.in.:
-Uproszczenie wzorów orzeczeń i opinii oraz doprecyzowanie wymaganej dokumentacji i informacji o funkcjonowaniu uczniów, co usprawni pracę zespołów orzekających
-Wzmocnienie roli i decyzyjności zespołu orzekającego, który swoje rozstrzygnięcia będzie opierał na rzeczywistych trudnościach ucznia – dokumentacja medyczna będzie miała charakter pomocniczy.
-Obowiązkowe przekazywanie przez szkoły informacji o funkcjonowaniu ucznia, z uwzględnieniem jej w diagnostyce, by zapewnić trafniejsze rozpoznanie potrzeb i dostosowanie form wsparcia.
-Elastyczny skład zespołu orzekającego – lekarz nie będzie uczestniczył w nim obligatoryjnie, a decyzję w tej sprawie podejmie przewodniczący zespołu w zależności od indywidualnych potrzeb ucznia. Dopuszczono także udział członka zespołu leczącego (przy dzieciach pod opieką psychiatryczną), asystenta międzykulturowego czy tłumacza.
-Dookreślenie, jakie dokumenty stanowią podstawę do wydania orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego ze względu na niepełnosprawność.
-Możliwość przekazania orzeczenia bezpośrednio do szkoły, przedszkola czy placówki – po uzyskaniu zgody rodzica. Brak zgody oznaczać będzie brak wydania orzeczenia.
-Od kwietnia 2026 r. orzeczenia i opinie dla dzieci z wadami słuchu, wzroku, autyzmem (w tym zespołem Aspergera) będą wydawały poradnie właściwe terenowo. Specjalistyczne poradnie będą dalej mogły wydawać dokumenty dla tych dzieci – ale po określeniu rejonu ich działania przez organ prowadzący.
-Wydłużenie czasu na rozpatrzenie odwołania przez kuratora oświaty do 21 dni zamiast dotychczasowych 14 dni.
-Doprecyzowanie procedury wnioskowania, w tym obowiązek złożenia oświadczenia przez rodzica o sprawowaniu władzy rodzicielskiej lub opiece.
-Wyeliminowanie zbędnych formalności i dublujących się dokumentów zgodnie z rekomendacjami środowiska poradni oraz szkół.
Warto podkreślić element cyfryzacji – w nowym roku szkolnym zostaną udostępnione narzędzia informatyczne wspomagające sporządzanie dokumentów i przeprowadzenie oceny funkcjonowania uczniów. Na wdrożenie nowych przepisów szkoły, placówki i poradnie będą miały czas do 1 kwietnia 2026 r., a nauczyciele i specjaliści skorzystają z bogatej oferty szkoleniowej przygotowanej m.in. przez Ośrodek Rozwoju Edukacji oraz Akademię Pedagogiki Specjalnej.
Projekt rozporządzenia jest efektem szerokich konsultacji i rekomendacji środowiska dyrektorów poradni i szkół, nauczycieli, kuratorów oświaty oraz rodziców. Proponowane zmiany mają przede wszystkim służyć dzieciom i młodzieży, ułatwiając im dostęp do wsparcia oraz upraszczając drogę do uzyskania adekwatnej pomocy edukacyjnej i psychologicznej.
Rozporządzenie wejdzie w życie po 14 dniach od ogłoszenia. Jednak część przepisów – tych dotyczących nowych zasad przekazywania informacji o dziecku przez szkołę lub przedszkole oraz oceny jego funkcjonowania w poradni – zacznie obowiązywać dopiero od 1 kwietnia 2026 r. Dzięki temu szkoły, przedszkola i poradnie będą miały czas, żeby dobrze przygotować się do zmian. Nauczyciele i specjaliści będą mogli w tym czasie skorzystać ze specjalnych szkoleń przygotowanych przez Ośrodek Rozwoju Edukacji, Instytut Badań Edukacyjnych – Państwowy Instytut Badawczy oraz Akademię Pedagogiki Specjalnej. W nowym roku szkolnym zostaną także udostępnione w systemie teleinformatycznym zapewnianym przez Ministra Edukacji nowe, bezpłatne narzędzia diagnostyczne, które ułatwią rozpoznawanie potrzeb dzieci i przygotowywanie informacji, o których mowa w projekcie rozporządzenia.
Projekt Rozporządzenia Ministra Edukacji w sprawie orzeczeń i opinii wydawanych przez zespoły orzekające
działające w publicznych poradniach psychologiczno-pedagogicznych – TUTAJ
Źródło: www.gov.pl/web/edukacja/
Pierwszy miesiąc wakacji – obfitujący bardziej w pogodowe, nietypowe dla lipca, niespodzianki – już minął. Za 28 dni, nauczyciele i uczniowie spotkają się, aby zainaugurować uroczyście kolejny rok szkolny. Dzień później, w większości polskich szkół zabrzmią pierwsze dzwonki, uczniowie zasiądą w ławkach, a nauczyciele… nauczyciele – w znakomitej większości kolejny raz – podejmą swoje obowiązki/swoją misję/realizację swojej pasji – (niepotrzebne skreślić). Zapewne będą także tacy nauczyciele, dla których będzie to debiut – pierwszy dzień pracy w tej roli.
Ale to za 4 tygodnie. A teraz, decydując się co będzie tematem tego felietonu, postanowiłem, że będzie to problem edukacji domowej. Skąd mi to, akurat w środku wakacji, przyszło na myśl? Bo zawsze felietony zaczynam pisać już w sobotę, a właśnie 2 sierpnia przeczytałem na portalu „Strefa Edukacji” tekst Katarzyny Mazur „Dziwne oszczędności i kruszenie kopii o ucznia. Edukacja domowa może stać się kosztownym luksusem”. Jest to zapis rozmowy na ten temat z posłem Marcinem Jozefaciukiem, a tekst podzielony zostal na następujące fragmenty:
– Kto korzysta z edukacji domowej i dlaczego potrzebuje do tego szkoły?
– Edukacja domowa jest alternatywą dla systemu, ale nie działa poza nim
– Radykalne cięcie finansowania jest niejasno uargumentowane
– Edukacja domowa okaże się płatnym luksusem. Albo skończy się na kombinowaniu
– Projekt jest dyskutowany. MEN na razie się nie udziela
Abyśmy byli w tym samym punkcie startu – zanim przejdziecie do dalszego czytania tego felietonu – przeczytajcie ów tekst także – TUTAJ
Nie będę przeto streszczał jego treści, ani przytaczał wybranych fragmentów. Od razu przejdę do moich refleksji:
Zacznę od tego, ze „za moich czasów” , czyli kiedy ja byłem uczniem, edukacja domowa było prawie nieznana. Także kiedy po 1993 roku zostałem dyrektorem szkoły ponadpodstawowej, częściej można było spotkać formę „nauczania indywidualnego”, co było możliwe wyłącznie po uzyskaniu orzeczenia poradni psychologiczno-pedagogicznej, której specjaliści wydawali ten dokument wyłącznie w przypadku, kiedy stan zdrowia ucznia utrudniał lub uniemożliwiał mu uczęszczanie do szkoły. Zdarzały się, choć rzadko, przypadki, gdy powodem takiego orzeczenia były wybitne uzdolnienia ucznia, których nie mógł on realizować w sztywnych ramach systemu klasowo-lekcyjnego.
Co prawda Ustawa o systemie oświaty z dn. 7 września 1991 roku, w art. 16.8 umożliwiła, za zgodą dyrektora szkoły – ale wyłącznie podstawowej – realizację obowiązku szkolnego poza szkołą, to nie była to forma, na którą rodzice uczniów decydowali się w takiej skali jak dzisiaj. Jak można dowiedzieć się z przywołanego powyżej tekstu Katarzyny Mazur – w styczniu tego roku uczyło się w ten sposób niemal 63 tysiące uczniów – z czego większość, bo 34 tysiące, stanowili uczniowie szkół ponadpodstawowych. Na zakończenie roku szkolnego liczba ta wzrosła do około 64 tysięcy, czyli nawet od stycznia widać przyrost. Dla porównania: w roku szkolnym 2021/2022 było to zaledwie 22 tysiące uczniów.
Dlaczego to mnie na tyle zaniepokoiło, że postanowiłem się tymi przemyśleniami podzielić z Wami?
Bo widzą, że teraz ta decyzją rodziców jest łatwiejsza niż przed laty, gdyż dziś rodzice mogą „odpuścić sobie” bycie p.o. nauczyciela, bo powstała Szkoła w Chmurze – niepubliczne liceum ogólnokształcące i szkoła podstawowa w Warszawie, założone w 2015 roku przez przedsiębiorcę Mariusza Truszkowskiego, specjalizujące się właśnie w edukacji domowej. Szkoła ta ma kilkanaście regionalnych placówek: w Lublinie, Nysie, Olsztynie, Ostrołęce, Płocku, Pułtusku, Szczecinie, Tarnobrzegu, Wrocławiu, Poznaniu, Katowicach, Gorzowie Wielkopolskim i Kutnie. Ciekawe, że w Łodzi takiej „macki” nie ma….
Dodatkową okolicznością sprzyjającą podejmowaniu przez rodziców decyzji o przejściu ich dziecka na edukację domową jest powstanie Centrum Nauczania Domowego.
Nie piszę o tym dlatego, że jestem przeciwny takiej możliwości realizowania obowiązku szkolnego w ogóle. Zapewne są tacy uczniowie i takie sytuacje rodzinne, kiedy edukacja domowa – z różnych powodów – jest optymalnym rozwiązaniem. Ale…
Ale czy powinno to stać się „modą”, „szpanem”, czy po prostu wygodnictwem? Warto w tym miejscu przywołać, jako przykład, że bycie uczniem szkoły „klasycznej”, a nie tej „w chmurze” prowadził do sukcesów. Bo są nim – tak licznie w ostatnich tygodniach publikowane w mediach informacje – o zdobywanych przez polskich uczniów medalach na międzynarodowych olimpiadach przedmiotowych. We wszystkich tych informacjach podawane jest, której szkoły są uczniami lub absolwentami.
I to, co dla mnie, pedagoga społecznego z wykształcenia i praktyki, najważniejsze: rezygnacja z bycia uczniem szkoły – „de facto”, a nie „de jure” – to nie tylko ucieczka od codziennego rannego wstawania, pokonywania – na wyznaczoną godzinę – drogi do szkoły, od rutyny godzin lekcyjnych, bycia nieustannie ocenianym, ale także rezygnacja z posiadania koleżanek/kolegów „z klasy”, w ich gronie – z przyjaciółek/przyjaciół, z nawiązywania więzi, które często stają się relacjami na całe życie.
To w szkole, w gronie klasowych koleżanek i kolegów zdobywamy pierwsze doświadczenia w pracy w w grupie, w rozwiązywaniu konfliktów, we wspólnym przeżywaniu radości z sukcesów i radzeniu sobie w chwilach porażek. Tego wszystkiego nie ma, gdy się siedzi w domu, zazwyczaj przed laptopem, nawet, gdy a się rodzeństwo, kochających rodziców i życzliwych sąsiadów…
Dlatego nie jestem zwolennikiem dalszych ułatwień w rezygnacji z nauki w szkole i przechodzeniu na edukację domową.
Włodzisław Kuzitowicz
Foto: www.be.edu.pl/
Tekst, którego obszerne fragmenty zamieszczamy poniżej, został dzisiaj opublikowany na stronie tygodnika „Newsweek”. Jednak z powodu konieczności wykupienia dostępu do jego treści, odsyłamy linkim do jego pełnej wersji na stronę portalu „Onet”. Autorką tej publikacji jest znana nam jeszcze z czasu, gdy była dziennikarką „Gazety Wyborczej” Aleksandra Pezda. Zapraszamy do lektury:
Awantura o nową listę lektur. MEN wypiera się pracy własnych ekspertów
[…]
Wakacje w pełni, ale to nie przeszkoda, żeby się awanturować o lektury szkolne. Poloniści zatrudnieni przez MEN postanowili zostawić wolną rękę w wyborze książek nauczycielom i uczniom. Na prawicy zawrzało, że będzie „odmóżdżanie”. Zaatakowany rząd Donalda Tuska odciął się od własnego projektu. A MEN ze strachu przed polityczną awanturą – wypiera się własnej pracy.
Nowa lista lektur to „systemowe odmóżdżanie”?
Chodzi o nową podstawę programową, która ma wejść do szkół podstawowych od września 2026 r. (najpierw w klasach 1-4). Ma obowiązywać każdego nauczyciela, w każdej szkole w kraju. Dotyczy też naturalnie języka polskiego, w tym – kanonu lektur. Tym razem eksperci MEN naprawdę postanowili zrobić rewolucję. To nauczyciele, wspólnie z uczniami, mieliby sami wybierać, co będą czytać. Z grubsza – bo nawet reformatorzy zostawili wyjątki. Ale o tym za chwilę.
W żadnym innym kraju lista lektur nie urasta do rangi kryzysu państwowego. Ale u nas? Nic bardziej nie rozgrzewa polskich polityków jak kanon literatury narodowej. Szkoda tylko, że politycy jak dzieci. Czytają tylko tytuły.
I tak – szefowa zespołu pracującego nad nową podstawą programową z języka polskiego, dr Kinga Białek, pochwaliła się w środę „Gazecie Wyborczej”. Mariusz Błaszczak musiał czytać do śniadania, bo już przed godz. 10 ubolewał na platformie X, że „To będzie to krok w stronę społeczeństwa, które czyta coraz mniej, rozumie coraz mniej i daje się prowadzić byle sloganom. A może o to chodzi Platformie Obywatelskiej?”. Natychmiast po nim przyłożył Mateusz Morawiecki: „Wiele można wybaczyć lekkomyślnym politykom, ale – tego systemowego odmóżdżania, które chce zafundować młodym Polakom Barbara Nowacka, wybaczyć nie można„ grzmiał były premier.
Do obiadu była już gotowa replika rzecznika rządu Donalda Tuska: „Kanon lektur pozostaje bez zmian. Ministerstwo edukacji nie wykreśla żadnych tytułów z listy lektur” – napisał Adam Szłapka.
Reakcja ministra edukacji Barbary Nowackiej była wobec tego do przewidzenia: „Co się zmienia w kanonie lektur? Nic” – napisała po rzeczniku na platformie X. I odcięła się od własnych ekspertów: „Propozycje ekspertów, nawet te najbardziej emocjonujące, pozostają propozycjami ekspertów, a nie działaniem MEN” – napisała. […]
Od środy MEN tłumaczy się z cięć w lekturach na wszelkie sposoby. W przekazanym PAP stanowisku czytamy: „Nie jest prawdą, że eksperci wśród swoich recenzowanych propozycji postulują likwidację obowiązkowości lektur lub całych list lektur, włącznie z kanonem polskiej literatury (…) Eksperci (…) wskazują na konieczność obowiązkowych pozycji i tekstów – w tym fragmentów Biblii, wybranych mitów greckich (…) . Ponadto każdy uczeń musiałby poznawać klasyków polskiej literatury”.
W Radiu TOK FM wiceministra edukacji Katarzyna Lubnauer również zapewniała, że MEN nie wprowadziło żadnych zmian na liście lektur. Przyznała jednak, że nad zmianami pracują zespoły ekspertów. „Te propozycje nawet do nas jeszcze nie trafiły” – mówiła. Jednak już w następnym zdaniu – odpowiadając na pytanie prowadzącej – wymieniała szczegóły propozycji i ich broniła. „Zależy nam, aby młodzi ludzie czerpali nie z bryków, nie ze skrótów tylko z prawdziwych źródeł” – mówiła. „Naszym celem jest wyrobienie nawyku czytania” – podkreślała.
Wszyscy komentatorzy odnoszą się do medialnych wypowiedzi dr Białek. Nikt nie cytował projektu. Jeszcze wczoraj, gdy drążyłam w MEN, jaki jest jego status, usłyszałam, że projektu jeszcze nie ma, że dopiero powstaje. W końcu go jednak znalazłam.
Prezentacja projektu jest dostępna – całkiem oficjalnie – na stronie Instytutu Badań Edukacyjnych, który nadzoruje prace nad nową podstawą programową. Był już nawet webinar dla nauczycieli, podczas którego autorzy przedstawiali szczegóły propozycji. I – co tu kryć – są w nim założone cięcia na liście lektur.
Co zniknie z listy lektur w podstawówce?
Poloniści zatrudnieni przez MEN zostawili na liście lektur obowiązkowych w szkole podstawowej tylko kilka pozycji, w tym raptem trzy większe utwory: „Balladynę”, „Kamienie na szaniec” i „Dziady” (do czytania w klasach VII-VIII). Nie licząc drobniejszych tekstów czy fragmentów innych dzieł (np. „Pana Tadeusza”) – ale o tym za chwilę. Z listy obowiązkowej na tym etapie edukacji wypadną w gruncie rzeczy tylko: „Zemsta”, „Mały książę” i „Opowieść wigilijna”.
Z kolei w klasach IV-VI zniknie lista obowiązkowa, na której były: „Akademia Pana Kleksa”, „Kajko i Kokosz”, „Opowieści z Narnii”, „Chłopcy z Placu Broni” i „Hobbit”, a z mniejszych form: „Mikołajek”. Znikną – bo na tym etapie miałoby nie być w ogóle listy lektur obowiązkowych. Co nie znaczy, że tych książek nadal nie będzie się w szkole czytało.
Eksperci zalecili, by na każdym etapie – w klasach IV-VI i VII-VIII – uczniowie czytali co najmniej cztery dłuższe teksty literackie w każdym roku. Co daje w sumie minimum 20 książek przez całą drugą część podstawówki (bez edukacji I-III).
To sporo – biorąc pod uwagę nastawienie polskich uczniów do czytania. Według badania PIRLS 2021 (Międzynarodowe badanie osiągnięć czwartoklasistów w czytaniu), emocje polskich uczniów wobec czytania plasują ich na 50 miejscu, wśród rówieśników z 57 krajów.
„Chcemy przeciwdziałać temu, że dzieci zamiast lektur czytają bryki (…) Ale do tego potrzebna jest rezygnacja z liczby lektur na rzecz jakościowej edukacji czytelniczej” – mówiła dr Kinga Białek na stronie IBE.
Lista lektur do podstawówki już teraz nie jest obszerna. Wiele tytułów jest właśnie na liście do wyboru. Czy w nowej podstawie też znajdzie się lista lektur do wyboru? – Będzie, ale w odrębnym dokumencie, wraz ze wskazówkami metodycznymi – odpowiada mi jedna z osób, które pracowały przy projekcie.
Co ciekawe, na odchudzonej liście lektur pozostały pozycje, o które zazwyczaj bije się prawica. Jest „Reduta Ordona”, w której obronie stoczono bitwę już w maju ubiegłego roku. Nadal więc przeciętny polski uczeń będzie w stanie rozpoznać cytat „Nam strzelać nie kazano”. Została też „Śmierć Pułkownika” – jeden z nielicznych przykładów kobiecej bohaterki narodowej. No i zostały „Kamienie na szaniec” – formacyjne teksty, które „każdy Polak znać powinien”. Jest oczywiście „Pan Tadeusz” – choć we fragmentach. I również obowiązkowe fragmenty Biblii.
Projekt jest już gotowy. W najbliższych dniach miał zostać poddany tzw. konsultacjom społecznym. Czy tak się stanie? Nie wiadomo – właśnie wybuchła polityczna awantura.[…]
Jakie będą dalsze losy projektu? Na razie MEN wypiera się faktów, a podlegający mu IBE na swoich platformach, w osamotnieniu broni MEN-owskich ekspertów.* „Apelujemy o zaufanie polonistom” – pisze dr Białek. I tłumaczy, co stoi za ideą wolnego wyboru lektur: „Dzieci muszą przede wszystkim zrozumieć, że literatura może opowiadać o ich życiu, że książki są blisko nich„.
Rozmawiam z dwoma ekspertkami, które pracowały przy projekcie.
– Czuję się wykorzystana, bo słyszę, że nasza praca nie ma znaczenia, a decyzje i tak są polityczne – mówi jedna z nich. – Za PiS-u przynajmniej było wiadomo, kto jest wrogiem – mówi.
Druga podkreśla, że nie chodziło o to, który tytuł jest ważniejszy. – Celem było, aby pozostawić nauczycielom jak najwięcej autonomii a uczniom dać sprawczość. Ścisłego kanonu lektur nie ma w krajach, na których edukacji chcielibyśmy się wzorować, jak np. Finlandia. Zdecydowaliśmy w końcu, żeby kilka kanonicznych tekstów i tylko z literatury polskiej zostawić. A to i tak nie wystarczyło – mówi rozgoryczona.
Nad nową podstawą programową do szkoły podstawowej pracuje powołany przez MEN zespół 200 ekspertów i praktyków, zebranych w 22 zespołach przedmiotowych. Za całość odpowiada ministerialny Instytut Badań Edukacyjnych. MEN reformą się chwali, na stronie ministerstwa jest dedykowana jej zakładka, z przesłaniem: „Wyniki międzynarodowych badań wskazują, że w ostatnich latach polska szkoła znalazła się w poważnym kryzysie, dlatego potrzebne są mądre i odpowiedzialne działania naprawcze„. Według MEN, dzięki tej reformie, „absolwenci polskich szkół będą przygotowani do życia w zmieniającym się świecie”. Finalne wersje 22 projektów przedmiotowych mają być opublikowane we wrześniu tego roku. […]
Cały tekst „Awantura o nową listę lektur. MEN wypiera się pracy własnych ekspertów” – TUTAJ
Źródło: www.onet.pl/informacje/newsweek/
*Zamieszczony 30 lipca na stronie IBE tekst, zatytułowany „Nowa podstawa programowa z języka polskiego: dzieci mają czytać chętniej” – TUTAJ
Nie w Warszawie, ani w Krakowie czy Gdańsku (nie wspominając o mojej Łodzi), a w Ostrowcu Świętokrzyskim, mieście liczącym niespełna 60 tys. mieszkańców, dostrzegli ten problem i od trzech lat realizują program wsparcia pedagogów i psychologów szkolnych oraz dyrektorów szkół. Oto obszerne fragmenty tego, zamieszczonego wczoraj na „Portalu dla Edukacji” tekstu, którego autorką jest Marta Dobrowolska-Wesołowska – zastępczyni dyrektora Centrum Rozwoju Lokalnego w Ostrowcu Świętokrzyskim, która od roku 2018 do początku 2025 była dyrektorką Publicznej Szkoły Podstawowej nr 5 im. Stefana Żeromskiego w Ostrowcu Świętokrzyskim
Pedagodzy i dyrektorzy szkół też potrzebują wsparcia. Miejski program przeciera szlaki
Pedagodzy szkolni, psycholodzy i dyrektorzy wspierają uczniów z problemami, słuchają zaniepokojonych rodziców i pomagają nauczycielom odnaleźć się w coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości edukacyjnej. Ale kto wspiera ich? Coraz częściej to właśnie oni stają się grupą zawodową narażoną na przemęczenie, chroniczny stres, osamotnienie w podejmowaniu codziennych decyzji, a w rezultacie na wypalenie zawodowe. W Ostrowcu Świętokrzyskim postawiono na systemowe rozwiązanie dla kadry szkół. […]
Psychologia pracy i edukacji od lat podkreśla, że długotrwały kontakt z cudzymi emocjami, bez możliwości odreagowania, prowadzi do wypaczenia obrazu własnej skuteczności i sensu działania. W zawodach opartych na pomaganiu kluczowe staje się wsparcie relacyjne, przestrzeń do rozmowy i refleksji nad własną rolą. Nie można pomagać skutecznie, nie mając przestrzeni, by samemu być usłyszanym i zaopiekowanym.
Christina Maslach, uznawana za jedną z najważniejszych badaczek wypalenia zawodowego, opisuje to zjawisko jako długotrwałą reakcję na stały stres emocjonalny i relacyjny, charakterystyczny dla zawodów skoncentrowanych właśnie na pracy z ludźmi. Dlatego tak ważne jest stworzenie bezpiecznej przestrzeni – nie tylko do superwizji, ale także do rozwoju, odreagowania i odbudowy emocjonalnej równowagi.
Właśnie na tych fundamentach opiera się innowacyjna inicjatywa realizowana przez gminę Ostrowiec Świętokrzyski we współpracy z Centrum Rozwoju Lokalnego – prawdopodobnie pierwsze w Polsce systemowe, samorządowe wsparcie dedykowane tym, którzy wspierają innych.
Już trzeci rok pedagodzy i psychologowie szkolni uczestniczą w regularnych grupach wsparcia o charakterze coachingowo-mentoringowym. W roku bieżącym dołączyli do nich dyrektorzy szkół – w pilotażowej serii warsztatów skupionych na ich roli jako liderów i opiekunów zespołów. Spotkania te mają charakter rozwojowy, ale też regeneracyjny – pozwalają nie tylko „przepracować” trudności, lecz także odnaleźć nowe perspektywy w pracy z ludźmi.
Pomysł stworzenia grup wsparcia dla kadry szkolnej zrodził się z obserwacji codzienności lokalnych szkół. Pracownicy Centrum Rozwoju Lokalnego, prowadząc działania edukacyjne i społeczne w regionie, usłyszeli od specjalistów edukacyjnych o trudnościach, takich jak samotność w decyzjach, brak przestrzeni na refleksję, przemęczenie, a nawet wypalenie zawodowe. Problemem nie był brak kompetencji, ale brak wsparcia. Zgodnie z badaniami Instytutu Badań Edukacyjnych (IBE), ponad 60 proc. specjalistów szkolnych wskazuje brak systemowego wsparcia emocjonalnego jako jedno z głównych źródeł stresu zawodowego. To dane, które coraz trudniej ignorować.
W odpowiedzi gmina Ostrowiec Świętokrzyski zdecydowała się zareagować systemowo. Tak powstała innowacyjna koncepcja regularnych warsztatów rozwojowych w formule coachingu i mentoringu – początkowo dla pedagogów i psychologów, z czasem rozszerzona o grupę dyrektorów.
Projekt wsparcia dla kadry szkolnej w Ostrowcu Świętokrzyskim realizowany jest w dwóch uzupełniających się ścieżkach: dla pedagogów i psychologów szkolnych (od 2022 r.) oraz dla dyrektorów szkół (od 2025 roku). Kluczowym założeniem jest praca w formacie grup wsparcia, opartych na coachingu, mentoringu oraz elementach superwizji.
W warsztatach wzięło dotychczas udział ponad 40 osób. W pierwszej edycji uczestniczyło 12 pedagogów i psychologów szkolnych, którzy przepracowali wspólnie 32 godziny zajęć. Rok później – w 2023 r. – grupa liczyła 10 osób i zrealizowała 28 godzin warsztatowych. W 2024 r. kontynuowano program w nieco poszerzonej formule: ta sama liczba uczestników wzięła udział w cyklu obejmującym już 36 godzin pracy. W 2025 r. grupa również liczy 10 osób, a planowany wymiar zajęć to 20 godzin, rozłożonych na pięć miesięcy. […]
Choć projekt w Ostrowcu Świętokrzyskim nie doczekał się jeszcze ewaluacji zewnętrznej, opinie uczestników są niezwykle spójne i wymowne. Pedagodzy i psychologowie podkreślają, że poczuli się zauważeni i zaopiekowani. Wielu mówi o „odzyskanym oddechu”, o „poczuciu, że nie są sami”.
Dyrektorzy szkół biorący udział w spotkaniach zauważają, jak bardzo potrzebna jest przestrzeń do rozmów o swojej roli jako liderów. – Nie sądziłem, że praca dyrektora może być tematem dla coachingu. A potem uświadomiłem sobie, jak bardzo tego potrzebuję – żeby nie tylko wymagać, ale też rozumieć siebie jako lidera – mówi dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej nr 3, Mariusz Szczerbiński.
Tym bardziej istotne, że mówimy tu o inicjatywie w pełni finansowanej przez samorząd. Gmina nie czekała na centralne programy ani fundusze zewnętrzne – zareagowała na konkretne potrzeby swoich szkół. Program realizowany w Ostrowcu Świętokrzyskim został w całości sfinansowany ze środków Gminnego Programu Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych oraz Przeciwdziałania Narkomanii. W latach 2022–2025 Gmina przeznaczyła na jego realizację blisko 64 tys. zł, przekazanych Centrum Rozwoju Lokalnego.
Niewykluczone, że wzorem Ostrowca Świętokrzyskiego pójdą inne gminy. Jest na to miejsce i ogromna potrzeba – nie tylko w dużych miastach, ale przede wszystkim tam, gdzie dostęp do specjalistycznego wsparcia jest ograniczony.
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/
Wczoraj (29 lipca 2025 r.) na stronie Najwyższej Izby Kontroli zamieszczono tekst, będący zapisem konferencji prasowej, gdzie poinformowano o wynikach kontroli doraźnej, której przedmiotem był system sprawdzania i oceniania egzaminów maturalnych w latach 2021-2024. Skontrolowano Centralną Komisję Egzaminacyjną w Warszawie i Okręgową Komisję Egzaminacyjną w Poznaniu. Oto obszerne fragmenty tego tekstu oraz linki do filmowej relacji z tej konferencji oraz link do pełnej wersji jej zapisu:
Oblany egzamin ze sprawdzania matur (zapis konferencji prasowej)
W latach 2021–2024 system sprawdzania i oceny egzaminów maturalnych nie działał tak, jak powinien, przez co oceny z tych egzaminów nie zawsze były obiektywne i sprawiedliwe. Co piąty egzaminator Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej (OKE) w Poznaniu popełniał błędy merytoryczne w ocenie prac maturalnych, a od 10% do 18% egzaminujących popełniało błędy techniczne. W OKE w Poznaniu 40% wniosków o weryfikację wyniku egzaminu maturalnego kończyło się jego podwyższeniem i koniecznością zmiany świadectwa dojrzałości. W całym kraju dotyczyło to 25% takich przypadków. Dla wielu maturzystów zaniżenie oceny mogło oznaczać straconą szansę na studia. Pomimo przygotowania organizacyjnego obu jednostek do realizacji ich zadań, podejmowane działania nie spowodowały wyeliminowania lub znacznego zminimalizowania występowania błędów w wynikach egzaminów. Zawiódł też system szkolenia egzaminatorów, który nie przygotował ich odpowiednio do prawidłowego sprawdzania i oceniania prac.
Delegatura NIK w Poznaniu przeprowadziła kontrolę doraźną dotyczącą systemu sprawdzania i oceniania egzaminów maturalnych w latach 2021-2024. Skontrolowano Centralną Komisję Egzaminacyjną w Warszawie i Okręgową Komisję Egzaminacyjną w Poznaniu, obejmującą zakresem działania obszar województw: zachodniopomorskiego, lubuskiego i wielkopolskiego. Poznańska OKE pod względem zasięgu terytorialnego obejmuje największy okręg w kraju i realizuje zadania dotyczące około 15% ogólnej liczby maturzystów.
NIK, analizując liczne doniesienia prasowe o błędach w ocenianiu prac maturalnych, interwencje Rzecznika Praw Obywatelskich, interpelacje poselskie i wpływające do Izby skargi, uznała za zasadne zbadanie tego problemu.
Brak właściwej identyfikacji ryzyka wystąpienia błędów
Dyrektor CKE w ramach nadzoru wprowadził co prawda procedury sprawdzania i oceniania egzaminów maturalnych, jednak przewidziane w nich działania nie były w pełni skuteczne. Z kolei w OKE w Poznaniu nie zapewniono skutecznych mechanizmów pozwalających na wyeliminowanie lub istotne zminimalizowanie skutków błędów popełnianych przez egzaminatorów. W efekcie, pomimo przygotowania organizacyjnego obu jednostek do realizacji ich zadań, nie doszło ani do poprawy jakości oceniania prac, ani do ograniczenia skali i zakresu tych błędów.
Należy zauważyć, że w CKE nie identyfikowano ryzyk w odniesieniu do nadzoru nad prawidłowością realizacji zadań z zakresu sprawdzania i oceniania egzaminów maturalnych przez OKE, ani do nadzoru nad realizacją zadań zapewniających porównywalność wyników egzaminów maturalnych. Natomiast w prowadzonym przez OKE w Poznaniu rejestrze ryzyk w każdym roku identyfikowane było ryzyko wystąpienia błędów merytorycznych lub technicznych popełnianych przez egzaminatorów w czasie sprawdzania i oceniania prac egzaminacyjnych. Poziom ryzyka określany był niezmiennie jako umiarkowany a przeciwdziałanie miało stanowić formę reakcji na ryzyko, jednak w praktyce podejmowane na tej podstawie działania nie ograniczały skutecznie skali i zakresu błędów w ocenianiu.
System szkolenia egzaminatorów do poprawki
System szkolenia egzaminatorów z zasad oceniania nie zapewniał ich wystarczającego przygotowania do prawidłowego sprawdzania i oceniania prac. Pomimo wprowadzonych procedur w latach 2021-2024 wzrastał odsetek egzaminatorów OKE w Poznaniu popełniających błędy merytoryczne przy ocenianiu zadań, ujawnione w wyniku weryfikacji na wniosek zdającego. […]
Podwójna weryfikacja oceny 10% prac
W latach 2021-2024, w ramach bieżącego monitorowania jakości oceniania, co dziesiąty arkusz egzaminacyjny był ponownie sprawdzany podczas pracy egzaminatorów (w przypadku stwierdzenia błędu zmieniano wynik egzaminu). Mimo że mechanizm pozwalał na zidentyfikowanie i skorygowanie znacznej liczby błędnych ocen jeszcze przed ogłoszeniem wyników, nie wpłynęło to na zmniejszenie skali nieprawidłowo ocenionych prac, ujawnionych dopiero wskutek weryfikacji na wniosek zdających.[…]
W latach 2021-2024 ponownemu sprawdzeniu przez egzaminatora-weryfikatora poddano nie więcej niż 10% wszystkich ocenionych wcześniej prac, co wynikało z procedur. Dodatkowo stosowano mechanizmy, które przy zachowaniu powyższego progu pozwalały na zwiększenie liczby prac poddanych przynajmniej częściowej weryfikacji poprzez wprowadzenie:
>trzech rodzajów weryfikacji (wstępnej, bieżącej oraz technicznej);
>możliwości sprawdzania przez egzaminatora-weryfikatora prac w całości bądź w zakresie wybranych zadań;
>możliwości weryfikowania przez ekspertów OKE liczby punktów przed terminem wydania zdającym dokumentów.
Przyjęty próg weryfikacji pozwalał wprawdzie na ujawnienie i skorygowanie, jeszcze przed ogłoszeniem wyników egzaminów, przynajmniej części błędów popełnianych przez egzaminatorów, jednak nie spowodował zmniejszenia skali i zakresu nieprawidłowych ocen.
W OKE w Poznaniu w wyniku weryfikacji co dziesiątej pracy ocenionej przez egzaminatora stwierdzono błędy w ocenie skutkujące koniecznością korekty wyniku egzaminu z biologii nawet w 54% sprawdzanych ponownie prac – z geografii w 27% a z chemii w 26%.
Nieskuteczna weryfikacja techniczna
W Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Poznaniu liczba egzaminatorów, którzy popełnili błędy techniczne skutkujące nieprawidłową oceną prac w latach 2021-2024 wynosiła: 411, 391, 630 i 322, co stanowiło od 10% do 18% wszystkich egzaminatorów oceniających prace. Błędy zostały ujawnione i wyjaśnione podczas procesu skanowania kart (czyli po zakończeniu prac zespołu egzaminatorów, a przed ogłoszeniem wyników egzaminów) i polegały na niekompletności zaznaczeń liczby punktów za rozwiązanie poszczególnych zadań na karcie odpowiedzi. Niestety, nie wszystkie błędy techniczne popełnione przez egzaminatorów były identyfikowane na tym etapie. W przypadku, gdy egzaminator zaznaczył na karcie odpowiedzi liczbę punktów za rozwiązanie zadania niezgodną z liczbą punktów w arkuszu, błędy ujawniano dopiero w wyniku weryfikacji na wniosek zdającego. Skutkowało to koniecznością zmiany wyniku egzaminu i wymianą świadectwa.[…]
Matury ogólnopolskie – co czwarta praca nieprawidłowo oceniona
Nawiązując do treści pierwszej części niedzielnego felietonu, w którym redaktor OE napisał, że „ nie tylko w sporcie, także w osiąganiu sukcesów w poszczególnych dyscyplinach naukowych (przedmiotach szkolnych) płeć jest ważnym determinantem potencjalnych możliwości osiągania sukcesów w rywalizacji – na niekorzyść uczennic” uznaliśmy, że należy pokazać problem „płeć a efekty edukacyjne” także i z drugiego punktu widzenia – nie z poziomu olimpiad międzynarodowych a powszechnej, szkolnej codzienności.
Zaczniemy od przytoczenia wczorajszego posta na fanpage „Nie dla chaosu w szkole”:
Sporo piszemy o błyskotliwych sukcesach naukowych chłopaków, którzy wracają z międzynarodowych olimpiad z medalami, bo oni stanowią przytłaczająca większość olimpijczyków. Jest jednak i druga strona medalu. Statystycznie chłopcy w polskiej szkole mają gorsze wyniki w nauce, gorzej wypadają na egzaminach, częściej repetują, lub nawet rzucają naukę. Rzadziej podejmują też naukę w szkołach wyższych. Mówi się o rosnącej z roku na rok luce edukacyjnej. Problem dostrzega min. Nowacka. O możliwych drogach zapobiegania nierównościom w szkołach pisze Katarzyna Mazur:
>Potrzeba edukacji nauczycieli w zakresie nieświadomych uprzedzeń płciowych – chodzi o uważność na sposób oceniania, formułowania oczekiwań i udzielania informacji zwrotnej.
>Równie istotne jest systematyczne monitorowanie danych: analiza wyników i rekrutacji pod kątem dysproporcji płci mogłaby dostarczyć podstaw do działań wyrównawczych już na wczesnych etapach edukacji.
>Dużo uwagi poświęca się także czytelnictwu – chłopcy rzadziej sięgają po książki, a szkolne lektury często nie odpowiadają ich zainteresowaniom. W tym kontekście proponuje się dobór materiałów bardziej zróżnicowanych, również pod względem formy i tematyki.
>Coraz częściej mówi się też o potrzebie wzmacniania pozytywnych wzorców męskości w edukacji – obecność zaangażowanych mężczyzn w roli nauczycieli, tutorów czy mentorów może pełnić ważną funkcję społeczną i psychologiczną, pomagając chłopcom zbudować pozytywną relację ze szkołą i nauką.
>Równość szans nie polega na jednakowym traktowaniu, lecz na dostrzeganiu realnych potrzeb i barier. Celem jest szkoła, która wspiera wszystkich uczniów – niezależnie od płci, temperamentu czy stylu uczenia się.
Źródło: www.facebook.com/NIEdlachaosuwszkole/
Post ten jest skrótem obszernego tekstu Katarzyny Mazur, zamieszczonego 25 lipca na portalu „Strefa Edukacji”:
„Luka edukacyjna chłopców jest coraz większa. Nowacka przyznaje, że widać ją wyraźnie” – TUTAJ
Miniony tydzień, przynajmniej w obszarze krajowej polityki, w tym także dotyczącej edukacji, nie zaskoczył mnie, przeto i nie wywołał nie tylko emocji, ale nawet potrzeby felietonowego komentarza.
Bo co tu komentować? Że z dużej chmury zapowiadanej reorganizacji („odchudzenia”) rządu nie tylko, że nie byliśmy świadkami burzliwych zmian, a jedynie kilku „kosmetycznych” korekt? Że w MEN będzie tak jak było – co wszak przewidziałem w poprzednim felietonie? A nie zamierzam konkurować z Kolegą Pytlakiem, którego tekst, komentujący pozostawienie ministry Nowackiej na dotychczasowym stanowisku zamieściłem w czwartek, i do którego nie zamierzam nic dodawać, ani nic odejmować…
Nie widzę także powodu, abym podejmował tu takie tematy, jak poparcie przez sejmową Komisję Edukacji i Nauki projektu ustawy dopuszczającej zatrudnianie w przedszkolach osób nie posiadających uprawnień nauczycielskich, albo podpisanie przez ministrę nowej podstawy programowej wf,która – m. in. – zawiera ćwiczenia, które są stosowane w trakcie rekrutacji do służb mundurowych? Bo i po co miałbym to czynić? To i tak nic by nie zmieniło. Wszak wiadomo, że „władza” wie co robi i chce tylko dobrze…
Teraz przypomniałem sobie, że we wtorek na stronie MEN zamieszczono tekst, którego nie odnotowałem na OE, ale który wywołał u mnie pewną refleksję. Miał on tytuł „Spotkanie minister Barbary Nowackiej z polskimi medalistkami V Europejskiej Olimpiady Informatycznej Dziewcząt” i informował o sukcesie polskich uczennic na tejże Olimpiadzie (skrót jej anglojęzycznej nazwy – EGOI), która odbyła się w Bonn w dniach 14-20 czerwca. Polskę reprezentowały cztery laureatki naszej, krajowej, XXXII Olimpiady Informatycznej, które w Bonn zdobyły dwa złote i dwa srebrne medale, a Paulina Żeleźnik – absolwentka XIV LO z Wrocławia została zwyciężczynią całej olimpiady.
W pierwszej chwili po lekturze tego tekstu pomyślałem: No proszę, potocznie mówi się, że najlepszymi informatykami są mężczyźni, a tu – dziewczyny także mają sukcesy! Ale po minucie przypomniałem sobie, że też na stronie MEN, kilka dnie wcześniej, zamieszczono podobną informację, zatytułowaną „Sukces młodych informatyków na olimpiadzie w Rumunii”. Można tam było dowiedzieć się, że w zorganizowanej w Rumunii Środkowoeuropejskiej Olimpiadzie Informatycznej Polskę reprezentowali czterej uczniowie, którzy odnieśli tam takie oto sukcesy: Jerzy Olkowski (absolwent XIV w Warszawie) – złoty medal, Artur Smoleński (uczeń klasy VIII SP nr 221 w Warszawie) – srebrny medal, Franciszek Szymula (uczeń klasy III w V LO w Krakowie) – brązowy medal i Kacper Jonak (absolwent XIV LO w Warszawie) – brązowy medal.
Mając te dwie informacje bezpośrednio ze sobą zestawione, natychmiast pomyślałem: Hola, hola, wszak co do rangi te dwa wydarzenia bardzo się różnią. Choć owa rywalizacja w Rumunii także została określona słowem „olimpiada”, to uczestniczyło w niej tylko 64 zawodników z 15 krajów – z Europy Środkowej i siedmiu innych krajów zaproszonych: Austrii, Bułgarii, Gruzji, Mołdawii, Serbii, Szwajcarii i Ukrainy.
Natomiast w V Europejskiej Olimpiadzie Informatycznej Dziewcząt, choć ma ona w nazwie „europejska”, wzięły udział uczennice z 60 krajów, z „wszystkich zamieszkałych kontynentów”. Jak wyczytałem w informacji PAP – „reprezentantki Polski kolejny raz udowodniły, że należą do światowej elity w dziedzinie algorytmiki i programowania. Polska, jako jedyny kraj, znajduje się na pierwszym miejscu klasyfikacji medalowej wszystkich pięciu edycji EGOI, z dorobkiem 11 złotych, 7 srebrnych i 2 brązowych medali.”
Nie mam wątpliwości – sukces naszych uczennic ma o wiele większą wartość, niż osiągnięcia uczniów w Rumunii.
I gdy tak te wszystkie informacje czytałem, kiedy je dla potrzeb felietonu streszczałem, uświadomiłem sobie coś bardzo, przynajmniej dla mnie, zaskakującego. Aby upewnić się, czy jest to trafne spostrzeżenie, poszukałem na stronie MEN wcześniejszych komunikatów o sukcesach polskich uczniów w innych olimpiadach przedmiotowych:
>XI Europejska Olimpiada Geograficzna która w dniach – od 30 czerwca do 3 lipca odbyła się w Wilnie
>9. edycja Europejska Olimpiada Fizyczna w Sofii, która odbyła się w dniach 13 – 17 czerwca.
We wszystkich tych olimpiadach Polskę reprezentowali uczniowie – nie uczennice. I to oni zdobywali tam medale, co możecie sprawdzić, klikając w linki tych informacji. Aby nabrać pewności, czy moje, właśnie zrodzone, przypuszczenie jest trafne, pozyskałem jeszcze taką informację od IA
„Międzynarodowe olimpiady przedmiotowe nie są przeznaczone tylko dla chłopców. Są otwarte dla wszystkich uczniów, niezależnie od płci.[…] Uczestnictwo w olimpiadach przedmiotowych jest otwarte dla wszystkich uczniów, którzy spełniają wymagania organizatorów, niezależnie od ich płci.”
Jakie ja wyprowadziłem wnioski z tych wszystkich informacji? Że nie tylko w sporcie, także w osiąganiu sukcesów w poszczególnych dyscyplinach naukowych (przedmiotach szkolnych) płeć jest ważnym determinantem potencjalnych możliwości osiągania sukcesów w rywalizacji – na niekorzyść uczennic. I dlatego od bardzo dawna w sporcie mężczyźni (chłopcy) rywalizują ze sobą, a kobiety (dziewczynki) ze sobą. I w tym przypadku taka „segregacja płciowa” jest sprawiedliwa….
Pewnie nie jest przypadkiem, że pierwsi dostrzegli to organizatorzy olimpiad informatycznych i zaczęli organizować oddzielne olimpiady dla uczniów i oddzielne oddzielne dla uczennic. I słusznie, gdyż możliwość zdobywania przez nie medali w tej dziedzinie stanie się znakomitą formą motywowania dziewcząt – nie tylko w polskich szkołach – do zdobywania kompetencji informatycznych, co w przyszłości ułatwi im zatrudnienie w firmach tej branży, która za kilkanaście-kilkadziesiąt lat będzi oferowała najwięcej miejsc pracy!
x x x
Ale jest jeszcze jedno wydarzenie minionego tygodnia, które nie mogę pozostawić bez choć kilku zdań mojego komentarza. To czwartkowy przylot Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego do Warszawy. To co w tym wydarzeniu było dla mnie najważniejsze, to jego słowa o tym gdzie spędzi najbliższe dni. A powiedział, że w weekend będzie w Lodzi, gdzie spotka się z dawno niewidzianą rodziną. I że potem musi na kilka dni polecieć do USA, a dopiero w sierpniu będzie ponownie w kraju.
Dlaczego o tym piszę? Wszak wiecie, że od początku jego udziału w misji Axiom-4 zamieszczałem o nim i jego locie na orbitę ziemską informacje. Pierwszą – 25 czerwca, zatytułowaną „Łódzkie placówki edukacyjne, w których Sławosz Uznański zdobywał wiedzę” . W jej zakończeniu napisałem: „To pierwsza, ale nie ostatnia informacja o Sławoszu Uznańskim, jakie zamierzamy zamieszczać w najbliższej przyszłości.” Ale kluczowym dla moich planów jest materiał, zamieszczony 9 lipca, zatytułowany „Odpowiedzi Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego na pytania uczniów”. To wtedy przytoczyłem odpowiedź Sławosza na jedno z pytań o jego „ścieżkę edukacyjną”:
„[…] Chodziłem do szkoły podstawowej, do liceum w Łodzi, zacząłem studia na Politechnice w Łódzkiej, a później wyjechałem za granicę i nabyłem trochę doświadczenia międzynarodowego. Miałem kilku wspaniałych, świetnych nauczycieli podczas mojego procesu edukacji w szkołach – pozdrawiam panią Basię i panią Iwonkę ze szkoły podstawowej… […]”
I od tej pory próbuję dotrzeć do informacji, jakiej w tej odpowiedzi nie usłyszałem: której szkoły podstawowej był on uczniem – bo tego nie sprecyzował, nawet nie wiadomo w jakim to było mieście. Także chciałbym ustalić kim – z nazwiska – jest owa pani Iwonka i w której to szkole Sławosz był jej uczniem.
Liczę na to, że uda mi się to „źródłowo” ustalić, gdy Sławosz zacznie odbywać w Łodzi spotkania w szkołach… To moja ostatnia nadzieja, gdyż wszystkie moje próby nawiązania kontaktu z Jego bratem Mikołajem, a także ojcem – panem Piotrem – nie powiodły się.
Dlaczego stało się to tak ważnym dla mnie celem? Bo wyczuwam w tym przemilczaniu wiadomości o jego pierwszym etapie edukacji jakąś skomplikowaną i – zdaniem Sławosza – nie związaną z jego późniejszymi sukcesami, okoliczność.
Jednak ja mam inne spojrzenie na tę sprawę. Uważam, że ujawnienie ewentualnych trudności w pierwszych latach edukacji i to, że one nie przeszkodziły mu w „odbiciu się” i osiągnięciu takich sukcesów, może stać się bardzo ważkim argumentem – tak dla młodych ludzi, żyjących w przekonaniu, że nie mają na nic szans, jak i dla tych, którzy ich uczą, i którzy „z nawyku” także nie widzą przed nimi przyszłości!
Mam nadzieję, że przekonam do takiego punktu widzenia także Sławosza, i że podzieli się – nie tylko ze mną – z informacjami o swoich latach nauki na etapie szkoły podstawowej…
Wodzisław Kuzitowicz
Kierownictwo MEN – stan na dzień 25 lipca 2023 roku
Na portalu „Strefa Edukacji” zamieszczono dzisiaj przed południem tekst Katarzyny Mazur, w którym zawarto informacje, jakie wczoraj przekazała ministra Barbara Nowacka w czwartkowej audycji „Bez uników” w Radiowej Trójce. Oto fragmenty tego tekstu:
Nowacka o składzie MEN. Zdradza, czy szykuje zmiany personalne w resorcie
W kuluarach mówi się o tym, że problemem skuteczności ministerstw jest nie to, kto stoi na ich czele, ale skład osobowy „zaplecza”. Koalicyjny układ sprawia, że szefowie resortów nie zawsze mogą swobodnie dobierać współpracowników. Barbara Nowacka odniosła się do tego i powiedziała, jakie ma plany odnośnie swojego resortu. […]
Zespół edukacji „już się zbudował”
Ministra edukacji przyznała, że nie przewiduje dużych roszad personalnych w swoim resorcie. W przypadku Ministerstwa Edukacji Narodowej – jak zapewniła – zespół już się ukształtował i działa sprawnie. – U mnie ten zespół się już zbudował. I mówiąc szczerze, nie przewiduję wielkich zmian – powiedziała. Podkreśliła, że kluczowe osoby w jej otoczeniu to ludzie sprawdzeni i lojalni. – Moją najbliższą współpracowniczką, zastępczynią, jest pani minister Katarzyna Lubnauer – zaznaczyła Nowacka – z którą pracuje mi się po prostu bardzo dobrze. Współpracujemy ze sobą już od dziesięciu lat na różnych płaszczyznach .
Dodała, że wysoko ceni również pozostałych wiceministrów. – Bardzo sobie cenię pozostałych moich zastępców. W szczególności panią ministrę Paulinę Piechnę-Więckiewicz, która jest też pełnomocniczką ds. zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży (tutaj ten komponent bezpieczeństwa), ale i z pozostałymi ta praca się układa – zaznaczyła.
Choć nie są planowane rewolucyjne zmiany w kierownictwie MEN, pewne korekty mogą się pojawić. Sama Nowacka określiła je jako „drobne”. Jej deklaracje wpisują się w przekaz, że edukacja ma być obszarem ciągłości i konsekwentnie realizowanej wizji, a nie politycznych przetasowań.
Cały tekst „Nowacka o składzie MEN. Zdradza, czy szykuje zmiany personalne w resorcie” – TUTAJ
Źródło: www. strefaedukacji.pl
x x x
Przeczytaj także tekst, zamieszczony na tym portalu 23 lipca, z którego dowiesz się jak recenzował dotychczasowy dorobek ministy Nowackiej i jakie snuł prognozy na temat ewentualnych zmian personalnych w kierownictwie resortu łódzki poseł Marcin Józefaciuk:
„Nowacka już coś rozpoczęła i potrafi słuchać. Największy problem jest w zapleczu resortu” – TUTAJ
