Uznałem, że – choć cykl ten nazwany został „Moje lata …dziesiąte”, jego zwieńczeniem powinno być wspomnienie roku dwutysięcznego. Wszyscy jeszcze pamiętamy – nie tylko medialną – ekscytację, jaka charakteryzowała noc sylwestrową z 31. grudnia 1999 roku na 1. stycznia 2000 roku, kiedy to ogłaszano koniec XX wieku i początek nowego tysiąclecia. Jak wiadomo – tak naprawdę był to jedynie początek ostatniego roku owego dwudziestego wieku. Jako że rok ten kończył – jak poprzednie lata „dziesiąte”- kolejną dekadę mojego życia, zrelacjonuje go pokrótce w ramach tego cyklu esejów wspomnieniowych.

 

Aby te opowieści były spójne – łączyłem je „na zakładkę, to znaczy przypominając wspomnienia roku poprzedzającego ten aktualnie wspominany. Tak też uczynię i tym razem, odsyłając Czytelniczki i Czytelników do eseju z 15 sierpnia ub. roku, zatytułowanegoMój rok 1999, czyli mała stabilizacja w ‚mojej Budowlance’”.

 

W jego końcowej części napisałem:

 

[…] rok 1999 był dla mnie rokiem konsumowania owoców aktywności, przejawianej w latach poprzednich. Mogę do tych „owoców” dodać jeszcze informację, że moja decyzja, podjęta w 1995 roku, aby w ZSP nr 2 powstało Liceum Techniczne – i to od razu z klasami o dwu profilach: „kształtowanie środowiska” i „leśnictwo i technologia drewna” okazała się trafna. Dzięki temu w szkole pojawili się nauczyciele przedmiotów, których nigdy w dziejach tej szkoły tam nie uczono (biologia, geografia, drugi j. obcy – angielski, a także prawdziwy inżynier-leśnik z łódzkiego nadleśnictwa – do przedmiotu „leśnictwo”), a także znacząco podniósł się procentowy wskaźnik dziewcząt w populacji uczniów naszej szkoły. I właśnie w roku 1999 odbyła się, z powodzeniem, pierwsza matura abiturientów LT – taka sama, jak w liceach ogólnokształcących.[…]

 

Nikogo nie zaskoczę informacją, że rok 2000. był kolejnym rokiem konsekwentnego realizowania mojej strategii kierowania Zespołem Szkół Budowlanych nr 2 w Łodzi. Jak opisałem to we wspomnieniu, opublikowanym w okolicznościowym biuletynie 70 LAT BUDOWLANKI” [we fragmencie „Wspomnienia byłego dyrektora” – patrz – TUTAJ], polegała ona na możliwie najbliższym powiązaniu realizowanego w „mojej” szkole kształcenia zawodowego z firmami, wprowadzającymi do polskich firm budowlanych nowe materiały i technologie. Realizowałem te cele dzięki udziałowi szkolnym stoiskiem w corocznych Tagach Budownictwa INTERBUD, organizowanych przez łódzką firmę INTERSERVIS Sp. z o.o., a także przez aktywne członkostwo ZSB-2 w pracach Sekcji Szkół Budowlanych przy Polskiej Izbie Przemysłowo-Handlowej Budownictwa).

 

 

Gdy po latach myślę o tym projekcie, który narodził się w zespole metodyków kształcenia zawodowego, skupionych wokół dyrektora Janusza Moosa, realizowanym początkowo na zasadach eksperymentu – mam mieszane uczucia. Nie miejsce tu na jego pogłębioną analizę, ale napiszę o tym choć kilka zdań. Licea techniczne, realizujące tą samą co licea ogólnokształcące o profilu podstawowym podstawę programową, miały dodatkowo – każde ramach swojego profilu – dawać szeroką wiedzę z określonej nazwą profilu „rodziny zawodów”, mających wspólne treści ksztalcenia. Cykl kształcenia nie kończył się żadnym egzaminem zawodowym – konkretne kwalifikacje w wybranym przez absolwenta zawodzie na poziomie technika ich absolwenci mieli zdobywać w krótkich cyklach (1,5 roku lub do w 2 lata) w policealnych studiach zawodowych. W zamyśle twórców tej koncepcji, docelowo ta ścieżka kariery zawodowej miała zastąpić technika. Dziś nadal myślę, że projekt ten nie był bez sensu i szkoda, że został zaprzepaszczony na etapie jego późniejszej wersji liceów profilowanych. Jednak dziś nie mam wątpliwości co do jednego: profil społeczno-socjalny w strukturze liceum technicznego to była wielka pomyłka…

 

Wracam do opowieści o „moim” roku dwutysięcznym.

 

A był to rok, w którym, dzięki „ziarnu” posianemu (niechcący) przed laty, mogłem – nie rezygnując z „dyrektorowania” w Budowlance – powrócić do mojej ulubionej roli wykładowcy-pedagoga. Bo w niej właśnie, a nie w roli naukowca, tak naprawdę posmakowałem w okresie mojej pracy w Zakładzie (od 1981 roku – Katedrze) Pedagogiki Społecznej na UŁ. I tak „po cichu” do tego tęskniłem przez te wszystkie lata – po rozstaniu się ze środowiskiem akademickim w roku 1983.

 

Ale zanim o spełnieniu się tych moich tęsknot, muszę – jak zawsze – opowiedzieć jak do tego doszło. Otóż już od pierwszych lat administrowania szkołą przy Kopcińskiego realizowałem, konsekwentnie i efektywnie, politykę pozyskiwania pozabudżetowych środków na potrzeby placówki. Zaczęło się, jak to często bywa, od pewnego „zbiegu okoliczności”, którym był fakt, że jeden z wizytatorów-metodyków, pracujący w ekipie wicedyrektora WODN-u Janusza Moosa, działającej na parterze „mojej” szkoły filii tej instytucji, skupiającej metodyków kształcenia zawodowego, będący regionalnym liderem Stowarzyszenia Oświatowców Polskich, pod szyldem tego stowarzyszenia, założył i pokierował„niepaństwową” szkołą o dobrze „sprzedającej się” nazwie „Business College”. Była ona, po prostu, policealnym „zaocznym” studium ekonomicznym. Jej zajęcia odbywały się w weekendy w pomieszczeniach „Budowlanki”, za co odpowiednie kwoty wpływały co miesiąc na konto środków specjalnych szkoły. Już w roku 1994 organizator uzyskał zgodę na prowadzenie niepaństwowej szkoły wyższej o nazwie Społeczna Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania (SWSPiZ) w Łodzi i dzięki temu „interes” rozwinął się jeszcze bardziej. Także znacząco wzrosły środki na t.zw. koncie środków specjalnych, którymi mogłem zaspokajać „rozwojowe” potrzeby kierowanego przeze mnie zespołu szkół.

 

Zapewne w łódzkim środowisku potencjalnych organizatorów niepaństwowych szkół wyższych rozeszła się wiadomość, ze przy Kopcińskiego pracuje dyrektor życzliwy takim inicjatywom, bo wiosną 1996 roku zgłosiła się do mnie osoba, prowadząca pod szyldem spółki „ Abis” (w pomieszczeniach zespołu szkół przy Żeromskiego 115) policealne studium informatyki. Oświadczyła, że poszukuje pomieszczeń do poprowadzenia prywatnej Wyższej Szkoły Informatyki (WSInf).

 

Tak się złożyło, że w tym samym czasie podjąłem decyzję o reorganizacji trybu odbywania zajęć praktycznych przez uczniów, tak klas szkoły zasadniczej jaki technikum, polegającej na możliwie szerokim prowadzeniu jej u przedsiębiorców, ale z naszymi nauczycielami praktycznej nauki zawodu. Dzięki temu od 1 września 1996 roku warsztaty szkolne, mieszczące się przy ul. Pomorskiej 46/48, funkcjonowały jedynie na parterze tego obiektu. Dziś jest to budynek B siedziby Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ. Całe I i II piętro zostało opróżnione z dawnego wyposażenia i było wolne. Zawarliśmy z organizatorką WSInf-u umowę, że wynajmę te pomieszczenia na potrzeby organizowanej uczelni, ale ich remont adaptacyjny przeprowadzi organizatorka tej szkoły wyższej na własny koszt, który później, o ile wcześniej prace te zostały przeze mnie zaakceptowane (bo staną się trwałym elementem tego obiektu) w ratach, będzie mogła „odbierać sobie, pomniejszając o ustalona kwotę opłatę miesięcznej raty najmu.

 

Jak uzgodniliśmy, tak się stało. WSInf rozwijał się dynamicznie, po paru latach powstał wydział zamiejscowy tej uczelni w Opatówku pod Kaliszem. Od października 1999 roku uczelnia otrzymała zgodę na otwarcie, drugiego po informatyce wydziału – pedagogicznego, na którego rekrutację przeprowadzono latem 1999 roku właśnie w Opatówku. Pierwszym dziekanem tego wydziału został dr hab. Tadeusz Szewczyk.

 

I to jest ten moment, w którym wykiełkowało owo posiane przed laty „ziarno”…

 

W latach 1975-76 Tadeusz Szewczyk, pracujący wówczas w WAM, w Katedrze Nauk Społecznych, prowadził zajęcia dydaktyczne w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na UŁ. To wtedy poznaliśmy się, jako że uczestniczył on także w cyklicznych spotkaniach – seminariach pedagogiki społecznej (bardzo często odbywających się z udziałem prof. Aleksandra Kamińskiego) – prowadzonych przez panią doc. dr hab. Irenę Lepalczyk, ówczesną kierownik Zakładu Pedagogiki Społecznej, w którym byłem starszym asystentem.

 

I oto, po 20-u latach, spotkaliśmy się: ja, jako dyrektor szkoły-gospodarza obiektu i on – nowo powołany dziekan Wydziału Pedagogiki WSInf… I to od niego wyszła inicjatywa, abym poprowadził w Opatówku od II semestru, zajęcia dla studentów I roku pedagogiki – na początku z pedagogiki społecznej: wykład i ćwiczenia.

 

I właśnie od lutego 2000 roku mogłem raz na kilka tygodni, jeżdżąc do Opatówka w soboty i w niedziele, stać się znowu nauczycielem akademickim. W kolejnych latach to dodatkowe zatrudnienie coraz bardziej się poszerzało, bo ten kierunek studiów powstał także w Łodzi, gdyż WSInf nabyła własne obiekty przy ul. Rzgowskiej 17a i tam przeniosła swoja siedzibę. Wkrótce uruchomiono tam także pedagogiczne studia stacjonarne. I doszło do tego, że pracowałem każdego weekendu, na przemian: raz w Łodzi, raz w Opatówku, a także w siedzibie WSInf przy Rzgowskiej, gdzie prowadziłem zajęcia na studiach stacjonarnych, popołudniami w dni powszednie. I wszędzie tam prowadziłem wykłady i ćwiczenia już nie tylko z pedagogiki społecznej, ale z wielu, wielu innych przedmiotów w ramch licznych specjalizacji ogólnego kierunku „pedagogika”.

 

Ale tak było dopiero w następnych latach.

 

X           X           X

 

Nie mogę pominąć w tym wspominaniu tego co wydarzyło się w roku 2000 jeszcze jednego wątku, który w dalszych latach będzie miał bardzo znaczące konsekwencje. I znowu: mogło to się wydarzyć tylko dlatego, że… że w 1969 roku na obozie z Poddąbiu był ze mną pewien student filologii polskiej – Juliusz Cyperling. Opisałem to w eseju wspomnieniowy: Mój rok 1969, czyli lato w Poddąbiu z Leokadią”, w którego końcowych akapitach tak wtedy zapowiedziałem ciąg dalszy tej znajomości:

 

Przez wiele lat, nie licząc kilku przypadkowych spotkań, nie mieliśmy ze sobą kontaktu – aż do 1999 roku, kiedy to po 30-u latach od opisanych powyżej wydarzeń, niezapowiedzianie, Julek złożył mi wizytę w ZSB nr 2, którego byłem od sześciu lat dyrektorem. Jestem pewien, że gdyby nie tamte nasze „cztery tygodnie z Leokadią”, nie pomyślałby nawet, aby z taką propozycja przyjść do nieznanego sobie dyrektora szkoły.

 

I od tej propozycji, którą było ulokowanie w kierowanej przeze mnie szkole Centrum Szkoleniowo-Promocyjnego „EDUKACJA” – zaprojektowanego przez Jego żonę Małgorzatę Cyperling jako pierwszy w Łodzi niepubliczny ośrodek metodyczny dla nauczycieli – rozpoczęła się nasza, niestety trwająca tylko 7 lat, bliska współpraca

 

I właśnie rok 2000. był pierwszym rokiem pełnej działalności owego Centrum Szkoleniowo-Promocyjnego „EDUKACJA” na terenie ZSB nr 2. Podobnie jak zajęcia SWSPiZ, także i w tym przypadku prowadzone przez ten ośrodek kursy kwalifikacyjne dla nauczycieli odbywały się w wynajmowanych odpłatnie pomieszczeniach szkoły – popołudniami w dni robocze i w weekendy. Także w tym czasie Julek Cypering, prywatnie mąż szefowej Centrum – Małgorzaty Cyperling – dziennikarz z zawodu – redagował wydawaną (nieregularnie) przez CS-P EDUKACJA, drukowaną „Gazetę Edukacyjną”. I to w tym roku powstał zwyczaj, że Julek konsultował ze mną wiele tekstów, przed ich zamieszczeniem w kolejnym numerze. Także w tym roku namówił mnie do napisania kilku artykułów, zamieszczanych później w „Gazecie”.

 

Jak bardzo to wszystko co przejawiło się w tym właśnie, wspominanym dziś roku, zaważyło na decyzjach, które podejmowałem za pięć i za sześć lat – napiszę w kolejnych esejach wspomnieniowych.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

Post scriptum:

 

Powyższy esej jest ostatnim z cyklu „Moje lata dziesiąte...” Informuję, że postanowiłem zmienić formułę tych wspomnień i przystąpić do „zapełniania” kolejnymi wspomnieniami wydarzeń, jakie były moim udziałem w latach, które dzieliły dotychczas wspominane, te z lat „dziewiątych” i „dziesiątych”.

 

Wkrótce przystąpię do pisania i zamieszczania na stronie „Obserwatorium Edukacji” kolejnych 11 esejów



Zostaw odpowiedź