Ten piąty już tekst z cyklu esejów wspomnieniowych „Moje lata . . . dziewiąte” będzie pod wieloma względami różny od poprzednich. Przede wszystkim dlatego, że nie będzie koncentrował się na jednym, wiodącym, uznanym przeze mnie za najbardziej godny wspomnienia, wydarzeniu tego roku, jak to było w poprzednich esejach. Tak samo jak wspomnienie z 1989 roku nie będzie dotyczyło pory wakacyjnej – bo i w tym roku nic z tych dwu letnich miesięcy nie utkwiło w mej pamięci.

 

Przedostatni rok XX wieku zapisał się w mojej pamięci jako – chyba jeden z nielicznych w moim życiu zawodowym – rok konsumowania owoców aktywności, przejawianej w latach poprzednich. I choćby dlatego, podobnie jak to już robiłem, nie mogę nie zdać sprawozdania z tego co działo się w owej kolejnej dekadzie jaka minęła od czasu, opisanego w poprzednim eseju „Mój rok 1989, czyli ostatni dzwonek dla samorządności”.

 

A działo się trochę, oj działo…

 

Jak to już opisałem w innym tekście, z 1 września 2018 roku, w „Eseju o tym, że 30 lat temu zostałem dyrektorem WPW-Z i czym to się skończyło31 października 1992 roku przestałem być dyrektorem WPW-Z w Łodzi, i po kilku epizodach pracowniczych [2,5 miesiąca jako kierownik Środowiskowego Ogniska Wychowawczego TPD na Widzewie-Wschodzie oraz 7,5 miesiąca w strukturach Wojewódzkiego Biura Pracy w Łodzi – jako kierownik Wydziału Rynku Pracy (!)] – z dniem 1 września 1993 roku, po wygraniu, ogłoszonego w trybie nagłym konkursu na to stanowisko, zostałem dyrektorem Zespołu Szkół Budowlanych nr 2 w Łodzi. Nie przypadkiem w tytule tego eseju użyłem określenia „moja Budowlanka”. Pełną informację, uzasadniającą ten zaimek, znajdą czytelnicy w tekście mojego autorstwa, zamieszczonym w okolicznościowym wydawnictwie, powstałym z okazji 70-lecia tej szkoły” „Moja Budowlanka – dwa wspomnienia” – od strony 37 do 47 – patrz plik pdf    –   TUTAJ

 

Wspominany dziś rok był szóstym rokiem mojego dyrektorowania w tej szkole, pierwszym rokiem drugiej kadencji, na którą kurator oświaty powołał mnie w trybie „bezkonkursowym” – po pozytywnym zaopiniowaniu mojej pierwszej „pięciolatki” przez radę pedagogiczną i wcześniejszej wyróżniającej ocenie mojej pracy, dokonanej przez wizytatora KO.

 

Był to także pierwszy rok po dwu poprzednich, które obfitowały w stresujące wydarzenia z pogranicza polityki i potencjalnych (kolejnych!) zmian mojej ścieżki kariery zawodowej.

 

Rok 1997 był rokiem kolejnych wyborów do Parlamentu. Muszę w tym miejscu poinformować o mojej aktywności politycznej. Otóż w historycznym 1990 roku, kiedy to Lech Wałęsa ogłosił „wojnę na górze”, kiedy wymuszono na Jaruzelskim rezygnację z urzędu Prezydenta i ogłoszono pierwsze w dziejach Polski bezpośrednie wybory na ten urząd (w II RP prezydentów wybierało Zgromadzenie Narodowe), postanowiłem włączyć się w ruch poparcia dla Tadeusza Mazowieckiego, kandydującego na ten urząd i wstąpiłem do ROAD (Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna). Byłem w dniu pierwszej tury wyborów (25 listopada 1990 r.) mężem zaufania tej partii w jednej z retkińskich komisji wyborczych. Po przegraniu przez Mazowieckiego, już w pierwszej turze (z tajemniczym „spadochroniarzem, niejakim Stanisławem Tymińskim) ROAD przekształcił się w Unię Demokratyczną – oczywiście z Tadeuszem Mazowieckim jako jej przewodniczącym, której „z automatu” zostałem członkiem. Gdy w 1993 roku Unia Demokratyczna połączyła się z Kongresem Liberalno-Demokratycznym i ta nowa partia przyjęła nazwę „Unia Wolności” – w oczywisty sposób kontynuowałem tam moją działalność partyjną. Nie wnikając w szczegóły – byłem członkiem Zarządu Koła Retkinia i członkiem Rady Regionalnej UW. Nie muszę chyba dodawać, że moja działalność ogniskowała się na obszarach oświaty i wychowania.

 

I tak dochodzimy do okresu poprzedzającego kampanię wyborczą przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi, wyznaczonymi na 21 września 1997 roku. Na kilka miesięcy przed tą datą, podczas jednego z posiedzeń Łódzkiej Rady Regionalnej UW, ówczesna łódzka posłanka z ramienia UW – Maria Dmochowska zaproponowała, abym został jednym z kandydatów do Sejmu na łódzkiej liście UW. Oczywiście – na dalekim „niebiorącym” miejscu, ale z intencją poszerzenia spektrum ewentualnych wyborców o środowisko oświatowe.

 

 

Zgodziłem się i… i na własnej skórze odczułem co to kampania, liczne wiece i mityngi przedwyborcze… Wybory odbyły się, UW ich nie wygrała, bo w tym rozdaniu górą był AWS. Jednak moja partia stworzyła z wygranymi koalicję, która powołała rząd z premierem prof. Jerzym Buzkiem. To wtedy ministrem edukacji został prof. Mirosław Handke. Wiceministrem w randze sekretarza stanu została Irena Dzierzgowska z UW. I w ramach koalicyjnego porozumienia także kuratoria oświaty miały być kierowane koalicyjnie. Wszystkie te przymiarki na szczeblu województwa odbywały się w pierwszym półroczu 1998 roku. I to w tym czasie ważyły się moje losy jako kandydata łódzkiego kierownictwa UW, najpierw na kuratora, a gdy w Warszawie przesądzono, że kuratorem będzie ktoś z „Solidarności” – na wicekuratora. Ostatecznie ŁKO został ówczesny szef Regionalnej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” – Leszek Surosz, na co dzień nauczyciel WF w Zespole Szkół Elektronicznych w Łodzi (dziś ZSP nr 10 „Elektronik”).

 

I znów „Palec Boży” sprawił, że jednak pozostałem w „mojej Budowlance”. Centrala UW w Warszawie zdecydowała, że w Łodzi wicekuratorem z ramienia tej partii musi zostaćZbigniew Wdowiak – były wicewojewoda byłego województwa płockiego…

 

I całe moje szczęście – wkrótce okazało się, że musiałbym współpracować z – desygnowaną przez łódzkie organy AWS także na stanowisko wicekuratora – niejaką panią Dorotą Szafran*!

 

O tych moich „politycznych” przygodach wspominam nie aby się tym pochwalić (bo wszak nie ma czym), ale żeby uzasadnić inny – dla mnie o wiele bardziej wartościowy – epizod, jakim było kilkukrotne uczestniczenie w spotkaniach konsultacyjnych, poprzedzających uchwalenie reformy systemu szkolnego, w wyniku której powstały gimnazja. Już od pierwszych miesięcy 1998 roku otrzymywałem zaproszenia do Sali Kolumnowej Sejmu, gdzie ówczesna przewodnicząca Sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży – Grażyna Staniszewska – organizowała spotkania nauczycieli i dyrektorów z całej Polski, z którymi autorzy przygotowywanego projektu ustawy wprowadzającej tę reformę konsultowali swój projekt.

 

 

Sala Kolumnowa Sejmu „z tamtych lat” (Niestety – to nie jest zdjęcie naszych spotkań)

 

Podczas tych spotkań mogliśmy nie tylko wysłuchać wystąpień głównej „projektantki” tej zmiany – wiceminister Ireny Dzierzgowskiej, bardzo przemyślanych i pogłębionych analiz i opinii, wygłaszanych przez uczestniczącą w tych spotkaniach byłą wiceminister edukacji – dr Annę Radziwiłł, ale z każdą z nich wchodzić w – przez nikogo nie sterowaną, bezpośrednią – wymianę poglądów.

 

Nie było by mnie tam, gdyby nie to moje „uwikłanie się” w partyjno-oświatową aktywność w łódzkiej UW. Do dziś pozostał w mej pamięci ten okres, jako przykład, że władza, jeśli tego chce, jeśli naprawdę ceni sobie opinie„ludzi z terenu”, może stworzyć rzeczywiste warunki do partnerskiej, nie służalczo-potakiewiczowskiej, jak to działo się za rządów PiS, konsultacji swych projektów z ich przyszłymi realizatorami.

 

I właśnie 26 maja tego mojego 1999 roku, na wyjazdowym spotkaniu nad jeziorem Turawskim koło Opola, z rąk Ireny Dzierzgowskiej otrzymałem tytuł „Promotor Reformy Edukacji”

 

 

 

A do niego ten, przechowywany do dziś, znaczek.

 

Niestety – ani z obrad w Sali Kolumnowej, ani z uroczystości pod Opolem nie mam żadnych zdjęć.

 

I to jest jedyny „namacalny” dowód mojej tezy, że rok 1999 był dla mnie rokiem konsumowania owoców aktywności, przejawianej w latach poprzednich. Mogę do tych „owoców” dodać jeszcze informację, że moja decyzja, podjęta w 1995 roku, aby w ZSP nr 2 powstało Liceum Techniczne – i to od razu z klasami o dwu profilach: „kształtowanie środowiska” i „leśnictwo i technologia drewna” okazała się trafna. Dzięki temu w szkole pojawili się nauczyciele przedmiotów, których nigdy w dziejach tej szkoły tam nie uczono (biologia, geografia, drugi j. obcy – angielski, a także prawdziwy inżynier-leśnik z łódzkiego nadleśnictwa – do przedmiotu „leśnictwo”), a także znacząco podniósł się procentowy wskaźnik dziewcząt w populacji uczniów naszej szkoły. I właśnie w roku 1999 odbyła się, powodzeniem, pierwsza matura abiturientów LT – taka sama, jak w liceach ogólnokształcących.

 

Mógłbym tak jeszcze długo wspominać efekty moich podejmowanych we wcześniejszych latach decyzji, w konsekwencji których rok 1999 będę wspominał jako moją osobistą wersję „roku spokojnego Słońca”. Ale niech te tematy poczekają do innej okazji…

 

*O trudnych i zróżnicowanych moich relacjach z tą osobą może opowiem przy innej okazji...

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

P.s.

To już ostatni esej z cyklu „Moje lata . . . dziewiąte”. Na otwarcie pojemnika pamięci sprzed dziesięciu lat jeszcze trochę za wcześnie – musi upłynąć więcej czasu, aby łatwiej było oddzielić ziarno wydarzeń rzeczywiście wartych pamiętania od plew nieistotnych epizodów…

 



Jedna odpowiedź to “Esej wspomnieniowy: Mój rok 1999, czyli mała stabilizacja w „mojej Budowlance””

  1. Grzegorz napisał:



    Człowiek z pasją i wielki przyjaciel młodzieży, szanowany przez współpracowników. Wzór,z którego młodzi pedagodzy garściami powinni brać przykład. Niestety,tacy ludzie są coraz rzadziej spotykani.

Zostaw odpowiedź