Dotąd opisałem już w kolejnych esejach „zwrotne” dla mej biografii wydarzenia, które miały miesce przed 60-oma, 55-oma, 50-om i 40-oma laty. Dziś pora na kolejne wspomnienie takiego „słupa milowego” w mojej drodze zawodowej – trzydziestej rocznicy objęcia przeze mnie stanowiska dyrektora Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-zawodowej w Łodzi.

 

Nie wracam do tamtych wydarzeń z potrzeby „pochwalenia się” czym to ja nie byłem. Bo też nie ma się czym tak bardzo chwalić – ot – takie małe ogniwo ówczesnego wojewódzkiego systemu oświaty. Młodszym przypominam, że takich wojewódzkich poradni było wtedy tyle, ile województw – 49!

 

Uzasadnienie decyzji napisania także i o tym rozdziale mojej biografii znajdzie się w końcowych zdaniach tego tekstu. Teraz przejdźmy do rzeczy:

 

Na początek, dosłownie w kilku zdaniach, muszę wspomnieć o mojej sytuacji zawodowej po tym jak postanowiłem zrezygnować z kontynuowania „kariery” naukowej na UŁ. I dlaczego ta nominacja w pierwszej chwili bardziej mnie zaskoczyła niż ucieszyła.

 

Szerzej opiszę cały ten kontekst w eseju (jeśli na to się zdecyduję),  poświęconym 35-leciu mojego powrotu „z teorii do praktyki”, czyli do lata 1983 roku, kiedy to szukałem pracy w łódzkiej oświacie. Dzisiaj muszę wspomnieć jedynie, że właśnie od owego lata byłem na indeksie „głównej kadrowej” z Komitetu Łódzkiego PZPR, bez zgody której to towarzyszki Iwony B. (starsi już wiedzą kto kryje się pod tym inicjałem) nikt nie mógł zająć żadnego, choć trochę eksponowanego, stanowiska w łódzkiej oświacie.

 

I właśnie ta towarzyszka w pierwszych dniach wakacji 1983 roku została szefową Łódzkiego Kuratorium Oświaty i Wychowania. I właśnie tego roku, w ostatnim tygodniu sierpnia, po powrocie z wakacji (a był to – mój ostatni jak się okazało – obóz harcerski w Lubiatowie) odebrałem telefon z Kuratorium, że mam sie tam zgłosić w ważnej sprawie.

 

Kiedyś wyjaśnię dlaczego szedłem tam „z duszą na ramieniu” i skąd to zaskoczenie taką niespodzianą propozycją zostania szefem instytucji, w której jeszcze cztery lata wcześniej nie mogłem zostać zatrudniony nawet jako zwykły jej pracownik. Na dziś niech wystarczy przypomnienie faktu, że stało się to na kilka miesięcy przed obradami „Okrągłego Stołu” i na 9 miesięcy przed historycznymi wyborami z 4 czerwca 1989 roku, kiedy – jak to ogłosiła trochę „na wyrost” pewna aktorka – „upadł w Polsce komunizm!”

 

Pierwszy rok mojego dyrektorowania przebiegł pod znakiem możliwie szybkiego „wejścia w rolę”, poznania pracowników Poradni, dogłębnego studiowania wszystkich obowiązujących przepisów, ale przede wszystkim poznania podległych poradni, które wówczas nosiły nazwę dzielnicowych lub miejskich. A było ich w Łodzi 6 (bo na Bałutach były dwie – zwane rejonowymi) i po jednej w Pabianicach, Zgierzu, Konstantynowie, Aleksandrowie, Ozorkowie i Głownie. W tym czasie, jako pedagog z wykształcenia, skupiłem się na realizacji zadań orientacji zawodowej i na… cotygodniowym dyżurowaniu (zawsze w czwartki) przy Młodzieżowym Telefonie Zaufania. (Tak, tak – był wtedy taki…)

 

Ale jak już wspomniałem – wkrótce skończył się czas systemu, ktory osadził mnie na tym stanowisku. 24 sierpnia nowy premier – Tadeusz Mazowiecki – dostał od Sejmu Kontraktowego votum zaufania dla swego rządu.Pamiętam te chwile, gdyż właśnie na ten dzień zwołałem – jeszcze przed wakacjami – posiedzenie Rady Pedagogicznej naszej Poradni. Przerwaliśmy nasze prace, aby śledzić transmisję z Sejmu, w tym także historyczne expoze Premiera, przerwane Jego kilkuminutowym zasłabnięciem.

 

W tym nowym rządzie tekę ministra edukacji jako pierwszy sprawował Henryk Samsonowicz (do grudnia 1990 r.), a później – w rytmie dość częstych wówczas zmian premierów – Robert Głębocki i Andrzej Stelmachowski. We wszystkich tych rządach, przy tych trzech ministrach (aż do 1992 r.), funkcję podsekretarza stanu w MEN pełniła pani dr Anna Radziwłł. Nie był to „człowiek znikąd”, nie była to osoba „z partyjnego awansu”. Przez ponad 30 lat była nauczycielką w warszawskich szkołach średnich. W latach 1970–1982 pełniła funkcję zastępcy dyrektora XLI Liceum Ogólnokształcącego im. Joachima Lelewela w Warszawie. Krótko mówiąc – był to „właściwy (na te czasy) człowiek na właściwym miejscu”!

 

 

Dr Anna Radziwiłł jaką pamiętam, która zawsze będzie dla mnie – jak ów „wzorzec metra w Sèvres” – wzorcem urzędnika państwowego, który sprawuje swój urząd nie dla własnej chwały, lecz by służyć społeczeństwu – najlepiej jak potrafi..

 

 

I to jej osoba odegra w tym co dalej się działo – i w mojej historii – rolę spiritus movens.

 

 


Otóż to ona zainicjowała dyskusję środowiska poradnianego nad zadaniami i strukturą organizacyjną systemu wsparcia psycho-pedagogicznego, dostosowanych do przewidywanych już wtedy zmian w systemie oświaty. Bo już od 1990 roku trwały w Sejmie prace nad projektem nowej ustawy o systemie oświaty.

 

Muszę jeszcze poinformować, że działał wówczas Centralny Ośrodek Poradnictwa Wychowawczo-Zawodowego, który organizował dwa razy w roku dwudniowe spotkania wszystkich 49 dyrektorek i dyrektorów WPW-Z z całego kraju. I to na jednym z nich, w początku 1990 roku, poinformowno nas, że pani wiceminister Anna Radziwił organizuje tzw. „Okrągły Stół Poradnictwa”, którego zadaniem będzie wypracowanie nowej struktury systemu poradnictwa. Zasiądzie za nim 15 osób: 5 – z ministerstwa edukacji, 5 – z COMPW-Z oraz 5 osób, wyłonionych w tajnym głosowaniu z grona 49 dyrektorek i dyrektorów WPW-Z.

 

Skracając opowieść: wyboru dokonano jeszcze podczas tego spotkania. Znalazłem się w tej „piątce delegatów środowiska”. Nie będę ukrywał, że tylko ja miałem tak krótki staż na tym stanowisku.

 

„Okrągły Stół Poradnictwa” spotykał się w Warszawie kilka razy i – jak się okazało — wcale nie przy okrągłym stole. Zdarzyło nam się bywać także w gabinecie pani wiceminister Radziwiłł. Pozostał mi w pamięci obraz dużego biurka i stołu, niemal całkowicie zawalonych dokumentami i książkami. I jego gospodyni – „w kapciach” Tak, tak – typowych domowych bamboszach…

 

To podczas obrad tego jedynie symbolicznie okrągłego stołu – bo nie było tam podziałów na My (władza) i Oni (dyrektorzy „z terenu”) – narodziła się koncepcja zastąpienia poradni wychowawczo-zawodowych siecią poradni psychologiczno-pedagogicznych – miejskich, powiatowych, rejonowych – tzw. „ogólnych”, wzbogaconej o poradnie specjalistyczne, tworzone według potrzeb i możliwości kadrowych konkretnych środowisk lokalnych. Uznaliśmy – wszyscy zgodnie, że nie ma powodu utrzymywania poradni wojewódzkich. Część ich dotychczasowych zadań mogą wszak przejąć poradnie specjalistyczne, zaś nadzór nad nimi powinni sprawować urzędnicy kuratoriów oświaty.

 

Nasz „okrągłostołowy” projekt stał się wkrótce fragmentem nowej Usatwy o systemie oświaty, w której zapisano, że z dniem 31 sierpnia 1992 roku Wojewódzkie Poradnie Wychowawczo-Zawodowe przestają istnieć!

 

I w taki właśnie sposób przyłożyłem swoją rękę (w głosowaniach), a wcześniej także i swój głos jako taki (ci którzy mnie bliżej znają wiedzą, że nie potrafię siedzieć cicho – co myślę, muszę niezwłocznie wygłosić) do likwidacji instytucji, której byłem dyrektorem..

 

W konsekwencji musiałem szukać nowej pracy i w efekcie tych starań, także w dniu 1 września 1993 roku, zostałem dyrektorem Zespołu Szkół Budowlanych nr 2 w Łodzi. Ale to będzie tematem kolejnego eseju wspomnieniowego, poświęconego właśnie tej – 25. rocznicy powrotu „na stare śmieci”, czyli opowieści o tym jak to moja biografia „kołem się potoczyła”: ostatnim miejscem mojego zatrudnienia stała się placówka, w której zdobyłem swe pierwsze kwalifikacje – murarza-tynkarza.

 

 

Pozostało mi jeszcze wywiązać się z deklaracji złożonej we wstępie do tej opowieści. Napisałem ją nie tylko dla kronikarskiego zanotowania „jak to drzewiej bywało”, ale przede wszystkim z dedykacją dla dzisiejszych dyrektorów i nauczycieli – ale nie tylko dla nich.

 

Niechaj ta historia uczestniczenia w pracach zespołu, którego decyzje „podcięły gałąź na której siedziałem”, będzie świadectwem, że można wznieść się ponad partykularne interesy, przedłożyć dobro ogółu nad własne korzyści, nie traktować szkół i innych placówek oświatowo-wychowawczych przede wszystkim jako miejsca pracy dla mnie i moich koleżanek i kolegów.

 

Bo nie istnieją one po to, abyśmy mogli tam pobierać nasze pensje, ale aby skutecznie realizowały społeczne funkcje, jakie stoją przed każdym demokratycznym systemem edukacji – w perspektywie dnia dzisiejszego i antycypowanej przyszłości.

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź