Słowo się rzekło, przeto nie tyle „kobyłka u płota”, co temat jest podjęty – choć nie będzie to dla mnie „łatwizna”. A tym obiecanym przed tygodniem tematem jest próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, czy w warunkach systemu jaki zapowiada nowy minister edukacji będzie możliwe kontynuowanie dotychczasowych, oddolnych, działań „eduzmieniaczy”?

 

Rozmyślając nad tym, jak podejść do tego problemu, przypomniałem sobie, że mam w swoim ”dorobku” felietonisty tekst z 16 września 2018 roku O wyższości hodowli kur grzebiących nad fermową produkcją brojlerów”.

 

Da potrzeb tych rozważań przywołam inne niż ten optymistyczny tytuł, zdania. Jak choćby to, w którym posłużyłem się metaforą żołnierzy „Pierwszej Kadrowej”, którzy niespełna tydzień po wybuchu I Wojny Światowej – 6 sierpnia 1914 roku – wyruszyli z krakowskich Oleandrów w kierunku granicy Kongresówki, mając – w zamyśle ich dowódcy – porwać Polaków do walki o odzyskanie niepodległości:

 

Czy środowiska nauczycielskie są dzisiaj jak owi Polacy na progu Wielkiej Wojny, którzy nauczyli się żyć pod zaborami, którzy pamiętają przegrane Powstanie Styczniowe, którym nikt nie uświadomił, że właśnie jest „ten czas”, że ‚teraz albo nigdy’?”

 

I jeszcze ten akapit:

 

Pójdę dalej tym tropem. Tylko najstarsi stażem nauczyciele pamiętają jeszcze te nadzieje na normalność w szkole, jaką przyniósł upadek PRL i pierwsze rządy III RP. Nowa Ustawa o systemie oświaty z 1991 roku, przekazywanie szkół samorządom, idee uspołecznienia szkół, którą zapisano w artykule o radzie szkoły… A ci od tamtych trochę młodsi, którzy zaczynali pod rządami AWS, gdy obalono popeerelowski system szkolny, gdy powołano gimnazja i mówiono o wyrównywaniu szans edukacyjnych… Oni także, jak ich starsze koleżanki i koledzy, przekonali się na własnej skórze, że nie warto wierzyć w żadne „nowinki”, że najlepiej płynąć „głównym nurtem”, że prędzej czy później wszystko będzie, jak dawniej…

 

Bo jak wtedy napisałem „… nauczyciele mogą być w tej „rewolucji” postrzegani raczej jako szlachta, która nie za bardzo popierała „Uniwersał Połaniecki” Kościuszki, obiecujący chłopom uwłaszczenie.[…] Bo tak naprawdę, to uczeń uzyska swoją „niepodległość” od nauczycielskiej dominacji tylko wtedy, gdy i nauczyciele poczują się wolni i niepodlegli od ministra i kuratorów, od tej scentralizowanej machiny, która wszak powstała w czasach cesarsko-królewskich

 

I dziś, po ponad dwu latach od tamtych przemyśleń, sytuacja „zewnętrzna” nauczycieli nie tylko się nie poprawiła, ale znacznie pogorszyła. Prawie sześćiusettysięczna rzesza nauczycielek i nauczycieli będzie musiała pracować w jeszcze ostrzejszym reżimie nadzoru kuratoryjnego i w jeszcze bardziej „historycznym” anturażu podstaw programowych i towarzy- szących im podręczników.

 

Wracam z pytaniem: „Czy w warunkach systemu, jaki zapowiada nowy minister edukacji będzie możliwe kontynuowanie dotychczasowych, oddolnych, działań „eduzmieniaczy”?

 

Także i w sprawie traktowania kategorii „nauczyciele” jako jednorodnego środowiska już się wypowiadałem. Ostatni raz 15 listopada 2020 roku w felieton nr 347.Dlaczego „szkoła dla ucznia” nie ziści się z woli mas nauczycielskich

 

To tam napisałem to stwierdzenie:

 

Nie ma czegoś takiego, jak „środowisko nauczycielskie”. Jest ponad 500 tys. kobiet i mężczyzn, pracujących w różnych szkołach i placówkach oświatowych, którzy są bardzo zróżnicowani – zarówno z punktu widzenia formalnego takiego jak forma zatrudnienia, stopień awansu zawodowego, jak i – co w analizowanym problemie, czyli ich ich gotowości do przeprowadzania zmian w edukacji – jest najważniejsze: pod względem ich postaw, motywacji i merytorycznego przygotowania do działania innowacyjnego”

 

A dalej przywołałem swoje, jeszcze wcześniejsze, teksty:

 

Miałem tego świadomość, gdy przed ponad trzema laty – podczas wakacji 2017 roku – pisałem cykl felietonów „Refleksje starego praktyka o szkole”. Już w pierwszym odcinku zaproponowałem moją, autorską, niepopartą żadnymi badaniami, opartą wyłącznie na własnym wieloletnim doświadczeniu, typologię nauczycieli. Wyróżniłem tam 6 typów nauczycieli: 1. – „branżowiec”, 2. – refleksyjny, 3. innowator, 4. – kreatywny, 5. – konserwatysta ( w znaczeniu – formalista, rygorysta), 6. – „z przypadku” (albo z konieczności). Więcej – TUTAJ

 

W końcowej części tego felietonu napisałem:

 

Na pewno nie ma co liczyć na gotowość do podejmowania trudów zmiany u nauczycieli „branżowców”, „konserwatystów” i „z przypadku lub konieczności”. A tych – według mojego rozeznania – jest przygniatająca większość. Pozostają więc „refleksyjni”, „innowatorzy” i „kreatywni”. Jadnak każdy z tych trzech typów, to wyjątki…

 

 

x           x           x

 

 

Tylko czy dzisiaj nawet ci „refleksyjni”, „innowatorzy” i „kreatywni” znajdą w sobie motywację, ale także odwagę, aby robić swoją „oddolną” szkolną rewolucję, tak jak robili to od lat? Czy są jakiekolwiek szanse, że za ich przykładem odważą się pójść inni, ci z kategorii „branżowiec” lub „konserwatysta”? Bo o tych „z przypadku” nie ma w ogóle co mówić…

 

Zmierzając ku końcowi tego felietonu, czyli ku próbie znalezienia odpowiedzi na postawione pytanie:”Czy w warunkach systemu jaki zapowiada nowy minister edukacji będzie możliwe kontynuowanie dotychczasowych, oddolnych, działań „eduzmieniaczy”? mogę co najwyżej, jak to zrobiłem w owym październikowym felietonie, zaproponować kilka, hipotetycznych, możliwych wersji sytuacji.

 

I tym razem posłużę się moją ulubioną figurą stylistyczną rozwiniętej metafory:

 

1.Sytuacja w oświacie będzie przypominała Polskę po upadku Powstania Styczniowego. Pisowski carat będzie realizował zamordystyczną politykę inwigilowania i tłumienia w zarodku każdej oznaki rodzącego się oporu, co uniemożliwi jakąkolwiek działalność reformatorską w dotychczas podejmowanym, nawet lokalnym, wymiarze.

 

2.Co bardziej zdesperowani i odważni ideowcy zmiany, trochę wzorem tajnego nauczania z czasów okupacji hitlerowskiej, będą pod przykrywką zajęć pozalekcyjnych, a może i pozaszkolnych, realizować ideę edukacji uczących się uczniów, edukacji ukierunkowanej na kempetencje, a nie na zaliczanie testów. Może także podejmą ryzyko pracy „za zasłoną dymną” oficjalnej dokumentacji. Ale nie będę rozwijał tego tematu – po co mam ułatwić pracę kuratoryjnym rewizorom…

 

3.Nieliczne szkoły, których organem prowadzącym są stowarzyszenia, fundacje lub osoby fizyczne – na wzór „wozu Drzymały” – będą na „swoim podwórku” prowadziły edukację „bez dzwonków, ocen i sprawdzianów”. Jednak żadna z nich nie odważy się złamać reguł opisanych w art. 14 Ustawy – Prawo Oświatowe, to znaczy nie realizować aktualnie obowiązujących podstaw programowych, ramowych planów nauczania oraz zasad klasyfikowania i promowania uczniów, a także przeprowadzania przewidzianych prawem egzaminów końcowych, gdyż straciłyby prawo do wystawiania świadectw ukończenia szkoły, uprawniających do kontynuowania nauki w systemie szkół państwowych, także szkół wyższych. A to mogłoby skutkować brakiem kandydatów na uczniów tych szkół…

 

Takie są efekty moich przemyśleń i prognostyczne wizje szans na kontynuowanie reformatorskich działalności szkół i poszczególnych nauczycieli w zakresie odchodzenia od modelu pruskiej szkoły i zastępowania go modelem szkoły uczących się uczniów i nabywających przydatne w ich przyszłym życiu kompetencje.

 

Ale może to tylko oderwane od rzeczywistości konfabulacje obserwatora-emeryta…

 

Szkoda, że nie mogłem wzbogacić tego felietonu o opinie i poglądy samych zainteresowanych…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź