W dzisiejszym felietonie szerzej skomentuję problem, na który zwrócił uwagę dr Tomasz Tokarz w poście na swoim fejsbukowym profilu, którego obszerne fragmenty, opatrzone tytułem „Tokarz szczery do bólu: W szkołach nic się nie zmienia bo… minister nie zarządził” zamieściłem we wtorek 10 listopada.

 

Zacznę od przywołania pierwszego akapitu tego tekstu:

 

Słyszę czasem tezę, że wiadomo co robić, ale nic się nie zmienia. Nic się nie zmienia, bo mało kto chce realnej zmiany. Środowisko nauczycielskie będzie dużo o zmianie opowiadać i formułować kolejne postulaty, ale to jest tylko taki manewr odwracający uwagę, mający zasugerować, że dopiero musi przyjść zmiana odgórna, by naprawić sytuację, no a skoro zmiany nie zadekretowano – to trzeba robić, to co się robiło (czyli kartkówki, odpytywania i ocenianie).”

 

Ja odebrałem ten tekst jak próbę (rozpaczliwą) sprowokowania nauczycieli – czytelników postów dra Tokarza na jrgo profilu – do sprzeciwu, że się myli, że to nieprawda, że przecież my działamy, zmieniamy nasze szkoły, zmieniamy siebie, swoje postawy do uczniów, do procesu edukacji szkolnej…

 

Ale jedynym odzewem było osiem zamieszczonych pod postem komentarzy – zobacz TUTAJ

 

Moim zdaniem tylko jeden z nich – Wiesława Mariańskiego zawierał myśl, która była odpowiedzią na istotę problemu, sformułowanego w zdaniu: „ Nic się nie zmienia, bo mało kto chce realnej zmiany”. Oto co napisał Wiesław Mariański:

 

Zdecydowana większość ludzi, a nauczyciele są ludźmi, nie jest gotowa do zmiany, nie ma zdolności do zmienia siebie samego od wewnątrz.”

 

I ta teza stała się inspiracją do moich na ten temat przemyśleń:

 

Zacznę od tego, że do żadnych konstruktywnych wniosków nie mogą prowadzić uogólnienia, traktowanie ludzkich zbiorowości – terytorialnych, wyznaniowych czy zawodowych jako jednolitej pod względem posiadanych cech społeczności. Bo wszyscy Ślązacy to…, bo wszyscy mahometanie to…, bo wszyscy nauczyciele…

 

Nie jest łatwo dowiedzieć się ilu jest w Polsce nauczycieli. Według danych, zaczerpniętych z Interenetu liczba etatów nauczycielskich w przedszkolach i szkołach w roku szkolnym 2018/2019 wynosiła 587 936. Wiemy, że liczba ta nie jest tożsama z liczbą nauczycieli – wiele etatów „obrachunkowych” to albo suma kilku etatów cząstkowych, na których zatrudniono więcej niż jedną osobę, albo które zostały podzielone i „dołożone” – jako godziny ponadwymiarowe – kilku pełnozatrudnionym nauczycielom.

 

Nie wchodząc w szczegóły, na potrzeby tego felietonu, przyjmę szacunkową liczbę ponad pół miliona nauczycieli, prowadzących zajęcia edukacyjne w polskich przedszkolach i szkołach wszystkich typów.

 

I wszyscy oni, kobiety i (w mniejszości) mężczyźni, ludzie młodzi, starsi i „weterani”, w wielkich aglomeracjach, w miastach, miasteczkach i wioskach – nie są , jak monety z mennicy, identyczni w swoich możliwościach, poglądach, postawach…

 

Dlatego stwierdzenie, że „środowisko nauczycielskie będzie dużo o zmianie opowiadać i formułować kolejne postulaty, ale to jest tylko taki manewr odwracający uwagę” jest przykładem takiego właśnie, nie uprawnionego, uogólnienia.

 

Nie ma czegoś takiego, jak „środowisko nauczycielskie”. Jest ponad 500 tys. kobiet i mężczyzn, pracujących w różnych szkołach i placówkach oświatowych, którzy są bardzo zróżnicowani – zarówno z punktu widzenia formalnego takiego jak forma zatrudnienia, stopień awansu zawodowego, jak i – co w analizowanym problemie, czyli ich ich gotowości do przeprowadzania zmian w edukacji – jest najważniejsze: pod względem ich postaw, motywacji i merytorycznego przygotowania do działania innowacyjnego.

 

Miałem tego świadomość, gdy przed ponad trzema laty – podczas wakacji 2017 roku – pisałem cykl felietonów Refleksje starego praktyka o szkole Już w pierwszym odcinku zaproponowałem moją, autorska, niepopartą żadnymi badaniami, opartą wyłącznie na własnym wieloletnim doświadczeniu, typologię nauczycieli. Wyróżniłem tam 6 typów nauczycieli: 1. – „branżowiec”, 2. – refleksyjny, 3. innowator, 4. – kreatywny, 5. – konserwatysta ( w znaczeniu – formalista, rygorysta), 6. – „z przypadku” (albo z konieczności). Więcej – TUTAJ

 

Zachęcam do kliknięcia tego „TUTAJ” – zobaczycie charakterystyki tych typów i sami odpowiecie sobie na pytanie, nauczyciele którego z nich są potencjalnymi „agentami zmiany”.

 

I dopiero niedawno trafiłem na tekst „Postawy zawodowe nauczycieli: próba typologii”, którego autorami jest dwu panów: Jan Herczyński z Instytutu Badań Edukacyjnych i Paweł Strawiński z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Omijając trudne do przełknięcia kilkadziesiąt stron warsztatowego i teoretycznego „zacieru” owej publikacji, oto co na koniec panowie autorzy „wydestylowali”, co już laikowi w metodologicznej „kuchni” badań społecznych da się przełknąć:

 

Źródło: www.edukacja.ibe.edu.pl

 

W końcowych zdaniach swego opracowania panowie Herczyński i Strawiński, asekuracyjnie, napisali:

 

W efekcie otrzymane portrety są niepełne, w paru przypadkach niepewne, a w odniesieniu do dwóch grup bardzo powierzchowne. Wynika to z faktu, że metodologia tego badania została przygotowana w celu odpowiedzenia na inne, specyficzne pytania badawcze – stawiane przede wszystkim w kontekście publicznych dyskusji – o to, ile czasu faktycznie pracują polscy nauczyciele. W badaniu nie były niestety zbierane inne, ważne dla charakterystyk grup nauczycieli, dane psychologiczne i społeczne, szczegółowe informacje dotyczące przebiegu pracy zawodowej ani opinii dyrektorów o nauczycielu.

 

Nawet znając zastrzeżenia, którymi w zakończeniu tego tekstu podzielili się panowie badacze, warto zapoznać się z charakterystyką owych typów nauczycieli – TUTAJ

 

A oto wniosek, jaki można z tej typologii wyprowadzić:

 

Nietrudno stwierdzić, że nie ma co liczyć na to, iż za przeprowadzanie zmian w tradycyjnej, szkolnej dydaktyce wezmą się nauczyciele, którzy mieszczą się w opisanym typie nauczyciela „wypalonego”, lepiej aby za inicjowanie „rewolucji” metodycznej nie brali się „wymagający wsparcia”, zapewne nie wpadną na to – z braku czasu na ten „luksus”- nauczyciele „zapracowani”.

 

Pozostają więc „entuzjaści”, których zapał do wdrażania innowacji, bez fachowego wsparcia ekspertów, może okazać się „słomianym ogniem” i – oczywiście – nauczyciele „profesjonaliści”.

 

Ilu takich, po odliczeniu nauczycieli z wymienionych wcześniej typów, może pracować w najczęściej spotykanej, liczącej 20 – 40 osób, radzie pedagogicznej? Zapewne można by ich policzyć na palcach jednej ręki, a może i nie znajdzie się nikogo…

 

Do podobnych wniosków można dojść, analizując cechy nauczycieli, które przed trzema laty przypisałem moim sześciu typom zawodowych realizatorów szkolnej edukacji:. Na pewno nie ma co liczyć na gotowość do podejmowania trudów zmiany u nauczycieli „branżowców”, „konserwatystów” i „z przypadku lub konieczności”. A tych – według mojego rozeznania – jest przygniatająca większość. Pozostają więc „refleksyjni”, „innowatorzy” i „kreatywni”. Jadnak każdy z tych trzech typów, to wyjątki…

 

Cóż więc pozostaje? Pominąwszy oczekiwanie na cud – widzę trzy możliwości:

 

1.Nadgryzanie chorego pnia postpruskiej szkoły przez oddolnie wżerające się w jego pień korniki „eduzmieniaczy”, zrzeszonych (lub tylko ich podpatrujących) w społecznościach „Budzącej Się Szkoły”, „Kreatywnych w edukacji”, „Edukacji w działaniu”, „EDU klaster” i im podobnych. Ale to może potrwać i dziesięciolecia…

 

2.Zwycięstwo wyborcze ruchu „Polska 2050” Szymona Hołowni [Patrz jego program dla edukacji – TUTAJ], uchwalenie nowoczesnej ustawy o systemeie oświaty, powołanie światłego progresisty na urząd ministra edukacji, decentralizacja systemu szkolnego. WSZYSCY nauczyciele, bez względu na ich „typowe” cechy, z radością lub z obowiązku będą realizowali model „szkoły dla ucznia”!

 

3.Bunt coraz liczniejszej rzeszy nowocześnie myślących rodziców, wywieranie przez nich presji zmiany na kadrze dotychczas działających szkół, a w przypadku braku na nich wpływu – zawiązywanie stowarzyszeń i tworzenie coraz liczniejszych szkół społecznych, które będą przejmowały znaczący odsetek dzieci w wieku obowiązku szkolnego. Aż do zmarginalizowania sieci szkół państwowych.

 

Jak widać – nie ma co liczyć na radykalną zmianę w nieodległej przyszłości. Ale, jak mówi przysłowie, „nie od razu Kraków zbudowano”!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź