Zdecydowałem, że – choć dziś także żar leje się z nieba – to jednak napiszę kolejny felieton. Bo wszak nie ogłosiłem – jak uczynił to wczoraj czołowy bloger z branży edukacyjnej – dwumiesięcznych wakacji. Z resztą – jakie to wakacje mogą należeć się emerytowi….

 

Rozmyślając o tym co powinno stać się tematem tego tekstu miałem kilka pomysłów: o moim rozczarowaniu tematyką problemów rozważanych przy tzw. „kwadratowym stole”, o właśnie ujawnionych skutkach „postawienia się” łódzkiego magistratu kuratorowi Wierzchowskiemu i „dogorywaniu” naszych gimnazjów „w pojedynkę” (b. duża liczba nauczycieli tychże w roli bezrobotnych), czy o ewentualnych skutkach powierzenia w ramach sztabu wyborczego PO-KO „spraw edukacji i szkolnictwa” prezydentowi Sopotu…

 

Ten ostatni temat, w pewnym stopniu, został już przeze mnie skomentowany w ramach zamieszczonego pod informacją o tym „Komentarza redakcji”. O 348 nauczycielach zwolnionych w konsekwencji ostatecznego wygaśnięcia łódzkich gimnazjów też w zasadzie – w takim samym trybie – wyraziłem, acz lapidarnie, swój pogląd. A za mało wiem o pracy przy „kwadratowym stole”, by – bez narażania się na zarzut o niepoparte faktami zarzuty – cokolwiek komentować.

 

Cóż mi zatem pozostało? Mam pisać o spotkaniu kierownictwa ZNP z nowym ministrem edukacji? I jakiż byłby „w tym temacie” felietonowy „smaczek”? Wszak całe to wydarzenie to taki „stały element gry” na boisku, zwanym „Centrum Dialogu Społecznego”. Spotkanie odbyło się „na wniosek ZNP” – żeby nie było, że związek bojkotuje nowego szefa resortu, a tenże nie mógł odmówić spotkania, aby – po tym jak dzień wcześniej spotkał się z przedstawicielami KSOiW NSZZ „Solidarność” – nie dać związkowcom z ZNP argumentu, że nierówno traktuje centrale nauczycielskich związków zawodowych. A kto i co tam mówił – każdy może sobie przeczytać i wyciągnąć – moim zdaniem – oczywiste wnioski.

 

W zasadzie pozostało mi tylko jedno: podzielę się moim – egoistycznym – zadowoleniem, że nie jestem dyrektorem mojej „Budowlanki” i nie muszę przeżywać stresu, jaki bez wątpienia towarzyszy od kilku dni nie tylko aktualnej dyrektorce tej szkoły, ale w zasadzie wszystkim dyrektorkom i nielicznym dyrektorom szkół ponadgimnazjalnych/ponadpodstawowych w czasie, gdy już znane są efekty internetowej rekrutacji. A temat musi być trudny, sądząc po tym, że do dziś żadna redakcja naszych lokalnych mediów nie zamieściła na ten temat, choćby bardzo lapidarnej, informacji.

 

A przecież z oficjalnego terminarza owej rekrutacji wiadomo, że 16 lipca podano do publicznej wiadomości listy kandydatów zakwalifikowanych i niezakwalifikowanych do owych szkół, że 24 lipca upłynął termin potwierdzanie woli podjęcia nauki w danej szkole przez rodziców lub kandydatów pełnoletnich i że 25 lipca we wszystkich szkołach podano do publicznej wiadomości (najczęściej w formule przyklejonych do drzwi wejściowych) listy kandydatów przyjętych i nieprzyjętych. Bo na stronach internetowych szkół takiej informacji nie uświadczysz…

 

Jedni nie cieszą się „z nadmiaru” rekrutacyjnego „urobku”, a drudzy (ci z „branżówek”) – bo nie spełniły się ich oczekiwania przypływu fali kandydatów do zdobycie dobrego zawodu… Dla jednych i drugich powodem zmartwień był, jest i jeszcze długo będzie „podwójny rocznik” absolwentów, „wyprodukowany” przez tzw. reformę systemu edukacji „made in PiS”.

 

Ten poprzedni akapit napisałem „na mojego nosa”, bo ja także nie znam konkretnych liczb ilu kandydatów zgłosiło się i zostało przyjętych do łódzkich liceów, a ilu szkół zawodowych w ogóle, a do branżowych w szczególności.

 

Zakończę dzisiejszy felieton próbą przewidzenia tego, co już wkrótce zostanie ujawnione. Będzie to takie moje wróżenie, nie tyle z fusów po kawie, co z pewnych wcześniej deklarowanych przez władze liczb – jak w rzeczywistości zakończy się tegoroczna rekrutacja do łódzkich szkół ponadgimnazjalnych (jeszcze) i ponadpodstawowych – po raz pierwszy od 2000 roku. Bo w 2001 roku nie było naboru – jako że nie było już absolwentów podstawówek, a w 2002 do szkół szturmowali już pierwsi absolwenci gimnazjów.

 

Zacznę od danych zaczerpniętych ze strony ŁKO z dnia 19 czerwca b.r:

 

Obecnie w naszym regionie na 21 197 absolwentów gimnazjów czeka 32 415 wolnych miejsc, a na 22 912 absolwentów szkół podstawowych – 34 075 miejsc [Źródło:www.kuratorium.lodz.pl]

 

 

Co do danych dotyczących Łodzi, to zacznę od przywołania informacji z 6 lutego 2019r.:

 

W tegorocznej rekrutacji do szkół średnich ogółem jest przygotowanych 11 900 miejsc, w tym dla absolwentów gimnazjów – 5 540 oraz dla kończących klasy 8 – 6 360. W obu przypadkach najwięcej miejsc przygotowano w liceach – 3150 dla gimnazjalistów oraz 3 720 dla absolwentów podstawówek. [Źródło:www.uml.lodz.pl]

 

Po kilku miesiącach (14 maja) łódzki magistrat podał takie liczby:

 

Ten rok jest wyjątkowy pod względem liczby uczniów ubiegających się o miejsce w szkole ponadgimnazjalnej, ponieważ spotykają się dwa roczniki: kończących gimnazja oraz pierwszy kończący 8-klasową szkołę podstawową. W efekcie zamiast niespełna 4,1 tys. absolwentów w rekrutacji bierze udział ponad 11,8 tys. (zobacz zdjęcie planszy)

 

 

[Źródło: www.uml.lodz.pl]

 

 

Na tej podstawie przepowiadam: W liceach zostaną zapełnione wszystkie zaoferowane oddziały klas pierwszych – w ilości uczniów w każdym oddziale równym lub wyższym od liczby 30 osób. Mam na myśli wszystkie istniejące licea – niezależnie od ich, rzeczywistego bądź obiegowo uznanego, poziomu. To spowoduje, że do techników zostanie przyjęta rażąco mniejsza liczba uczniów, a w szkołach branżowych, tak jak to bywało w latach minionych (niezależnie od ich nazwy) znów zabraknie uczniów do otwarcia klas pierwszych w wielu proponowanych tam zawodach robotniczych.

 

Wniosek: przegrały metody zaklęć i deklaracji polityków (tych z „centrali” i tych lokalnych) o promocji kształcenia zawodowego, na niewiele zdały się organizowane przez zespoły szkół zawodowych „dni otwarte” i „minitargi edukacyjne”. Także klęskę ponieśli działający w szkołach podstawowych i gimnazjach doradcy zawodowi.

 

A kto lub co nadal „rozdaje karty” w tej rozgrywce? Tu od lat nic się nie zmienia: nadal w decyzjach absolwentów gimnazjów i podstawówek dominuje mit, że lepsze najsłabsze gimnazjum od oferującej pewny, dobrze płatny zawód branżówki”. I jest to mit, który jest także główna wiarą ich rodziców!

 

Czy można ten trend odwrócić? Co należy czynić, aby nie tylko „zaklinać deszcz”, a realnie zmieniać stereotypy? To już temat na zupełnie nowe opowiadanie… Obiecuję, ze jeszcze do tego powrócę.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź