Nie będę nic pisał o kolejnym, już 32. rozdawaniu kartoników w ramkach, odbywającym się corocznie w początkach czerwca, a nazywanym „Podsumowaniem ruchu innowacyjnego w edukacji”. Nie uczynię tego przynajmniej z trzech powodów: po pierwsze – byłoby to nudne dla czytających (bo ile racy można czytać o tym samym), po drugie – bo o tym, co najbardziej cisnęło mi się na klawiaturę wystukałem przy okazji zamieszczonej wczoraj relacji, a po trzecie – bo to i tak nie miałoby żadnego wpływu na przebieg analogicznego eventu w latach następnych…

 

Dlatego postanowiłem podzielić się z Czytelnikami  tych felietonów moimi refleksjami, wywołanymi obserwacją uczestniczącą IV Kongresu ŁTP. Także i w tym przypadku napiszę na ten temat (kongresu ŁTP) nie pierwszy raz, ale w tym roku sytuacja stała się wręcz dramatyczna, świadcząca o zjawiskach, wykraczających poza środowisko członków tego stowarzyszenia.

 

Nie ma powodu, abym ponownie podnosił problem sensowności posługiwania się nobliwą nazwą „kongres” dla określenia tego lokalnego, wręcz niszowego spotkania miłośników…  no właśnie, do końca nie wiadomo czego (lub kogo?). Wszystko co na ten temat napisałem w felietonie nr 107 z 17 stycznia 2016 roku, zatytułowanym  Konteksty i zaszłości w tle dwu łódzkich spotkań edukacyjnych, po III Kongresie, który odbył się w dniach 11 i 12 stycznia 2016r. (wtedy jeszcze w Dużej Sali Posiedzeń RMŁ) pod tytułemW poszukiwaniu efektywnych form wspierania uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi” nie tylko nie utraciło na aktualności, ale w jeszcze większym stopniu znalazło swe uzasadnienie. (W styczniu 2016 roku w III Kongresie Edukacyjnym Łódzkiego Towarzystwa Pedagogicznego uczestniczyło, szacunkowo, sto kilkadziesiąt osób!)

 

Idąc tropem  starego powiedzenia: „Jak się zwał, tak się zwał, byle by się dobrze miał” odpuszczę sobie ten wątek megalomanii nomenklaturowej, bo o wiele ważniejszym jest ów wyraźnie objawiony problem zanikającego w środowisku zainteresowania tego typu wydarzeniami.

 

Wystarczy porównać zdjęcie sali z 2016 roku z obrazem auli Pałacu Młodzieży w minioną  środę. W relacji nie napisałem, że kiedy rozpoczynała się dyskusja panelowa, to w fotelach „na widowni” siedziało niewiele więcej osób niż tych na estradzie. Gzie szukać przyczyn tego zjawiska?

 

 

Bo chyba nie w ofercie programowej Kongresu. Oceniając ten „jadłospis” przygotowany przez organizatorów w kategorii „prelegenci” – nie można mu nic zarzucić: jeden profesor „belwederski”, zajmujący prestiżowe stanowisko w strukturach afiliowanych przy PAN, troje doktorów habilitowanych – profesorów „uczelnianych” i dwoje doktorów.  Także na „drugie danie”, do wygłoszenia komunikatów z praktyki, zaproszono dyrektorki i dyrektora szkół i przedszkoli, o dużym dorobku i sukcesach zawodowych. Tematyka prezentowanych wykładów i komunikatów także nie może zostać określona, jako „abstrakcyjna”, oderwana od rzeczywistości, najogólniej rzecz ujmując – odstraszająca już swym tytułem „przeciętnego” nauczyciela czy wychowawcę, ”zanurzonego” w swej szkolnej codzienności.

 

Nie wiem ilu w Łodzi nauczycieli pracuje aktualnie w przedszkolach, szkołach i innych placówkach oświatowo-wychowawczych.  Ale gdy zliczyć te placówki, to szkół wszystkich typów mamy 173 (w tym 36 gimnazjów), 145 przedszkoli i 22 inne placówki – to w sumie otrzymamy liczbę 340 instytucji edukacyjnych. Oczywiście – to tyle samo ich dyrektorek i dyrektorów!

 

A gdzie łódzcy pedagodzy-naukowcy? Tylko na Wydziale Nauk o Wychowaniu UŁ, nie licząc psychologów i gerontologów, w 8-u katedrach pracuje około 100 nauczycieli akademickich! A są jeszcze  szkoły wyższe niepaństwowe – niektóre z nich prowadzą także kierunki pedagogiczne, czyli zatrudniają nauczycieli akademickich z tej dziedziny… A na IV Kongresie było ich,  jeśli  dobrze policzyłem – czworo!  Wraz z Honorowym Przewodniczącym ŁTP…

 

Czym wytłumaczyć ten postępujący proces „wyłączania się” z nurtu społeczno-zawodowej (naukowej) aktywności, zarówno nauczycieli i wychowawców-praktyków, jak i nauczycieli akademickich?

 

To zapewne bardzo skomplikowane co do jego przyczyn zjawisko, ale ze względu na negatywny wpływ na prognozowane ewentualne procesy rozwojowo-naprawcze naszej edukacji – warte zdiagnozowania i podjęcia działań w celu jego zatrzymania, a następnie  odwrócenia. Ale to już nie rola felietonisty.

 

Mnie pozostaje „mniemanologia stosowana”, czyli sformułowanie kilku hipotez „starego praktyka”. Oto one:

 

1.Przytłaczająca większość nauczycieli jest bierna i nie angażuje się w nic co wykracza poza zakres ich obowiązków, bo jest zmęczona już drugim rokiem chaosu w edukacji, bo nie jest zainteresowana „nowinkami” i najchętniej przepracowałaby te lata, które pozostały do emerytury „jadąc po starych szynach”…

 

2.Do starych demotywatorów doszedł jeszcze nowy. Właśnie ogłoszono zmienione zasady oceny pracy nauczyciela i w połączeniu z trudniejszą ścieżką awansu zawodowego stworzyło to sytuację poczucia zagrożenia co do nauczycielskiej przyszłości. Bo nigdy nie wiadomo jak takie zaangażowanie w struktury z obszaru ngo może zostać w przyszłości zaklasyfikowane.

 

3.Dyrektorzy szkół mają jeszcze dodatkowe „hamulce” aktywności wykraczającej poza sprawowane czynności kierownicze (z roku na tok coraz bardziej zbiurokratyzowane). To przestroga, płynąca z informacji o przebiegu kilku ostatnio przeprowadzonych konkursów na dyrektorów (w tym tego najbardziej  charakterystycznego dla czasów „dobrej zmiany” –  na dyrektora XI LO). Bo większość z nich jest w sytuacji „przed” i woli w nic co nie jest organizowane lub dobrze widziane przez ŁKO się nie angażować – „dmucha na zimne”…

 

4.Nauczyciele akademiccy, zakażeni od lat panującą „punktozą”, podejmują tylko taką aktywność poza obowiązkami naukowo-dydaktycznymi, która da się przeliczyć na punkty, warunkujące dalszą karierę…

 

A może jest jeszcze inny, prosty sposób wyjaśnienia tej bolesnej, nie tylko dla władz ŁTP,  nieobecności przedstawicieli środowisk, dla integrowania i wspierania których powstało to stowarzyszenie? Może po prostu: takie stowarzyszenia, z ich prezesami, zarządami, statutami, zebraniami i kongresami, to już trącąca myszką i naftaliną formuła z minionej epoki? Że to już dzisiaj, w epoce portali społecznościowych, jest démodé ?

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź