Poprzednie wspomnienie „Mój rok 1970 – jak komendant hufca został studentem pedagogiki” było o wydarzeniach tego właśnie roku, o których nawet w najbardziej „odlotowych” snach nie mógł marzyć szesnastoletni uczeń Szkoły Rzemiosł Budowlanych, o którym opowiedziałem we wspomnieniu „Mój rok 1960 – początek drogi ku wychowawstwu”. Niemniejszego skoku dokonała moja droga życiowa, w tym zawodowa, w kolejnej dekadzie. Bo czy mógł pomyśleć świeżo upieczony student pierwszego roku zaocznej pedagogiki na UŁ, że po dziesięciu latach będzie nauczycielem akademickim w Instytucie Pedagogiki i Psychologii (IPiP) tego uniwersytetu, i do tego jeszcze odgrywającym pewną nietuzinkową rolę w tej społeczności?

 

Mój rok 1980 był także rokiem wydarzeń, które w swych nieco odroczonych konsekwencjach wpłynęły na kolejną zmianę ścieżki mej kariery zawodowej. I jak to w życiu Polaków często się zdarza – nie obyło się to bez wpływu „wielkiej polityki” na te zmiany.

 

Czytelniczki i czytelników, którzy moich wcześniejszych esejów wspomnieniowych nie czytali, a także tych, którzy ten sprzed roku już zapomnieli, dla wprowadzenia w tematykę dalszych wspomnien, odsyłam do eseju z 2 sierpnia 2019 roku – „Mój rok 1979, czyli też obóz, ale naukowy. W Bieszczadach”. Kończyłem go takimi słowami:

 

Ów obóz dał jego uczestnikom możliwość – mimo wszystkich przeszkód – poznania niektórych narzędzi badań społecznych, ale przede wszystkim stał się znakomitym miejscem obserwowania rozkładu systemu „demokracji ludowej”, dyktatury monopartii – PZPR, fasadowości i – tak naprawdę – nieskuteczności oficjalnego systemu wychowania.

 

Za rok o tej porze rozpoczęło się lubelskie preludium strajkowe, poprzedzające sierpniową falę strajków, zakończonych Porozumieniem Gdańskim i powstaniem „Solidarności”. 6 września 1980, na VI Plenum PZPR, odwołano Edwarda Gierka ze stanowiska I Sekretarza KC PZPR.

 

Ale to temat na inne opowiadanie. […]

 

Ale zanim dojdę do lata 1980, wypada choć w kilku słowach opowiedzieć o tym czym zajmowałem się od jego pierwszych dni, będąc już piąty rok starszym asystentem w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na UŁ, w środkowej fazie przygotowywania rozprawy doktorskiej.

 

Foto: www.fakt.pl

 

Kamienica przy ul. Uniwersyteckiej 3*, gdzie na pierwszym piętrze (okna po lewej stronie od klatki schodowej) miał swą siedzibę Zakład Pedagogiki Społecznej. (Zdjęcie współczesne, stan po renowacji budynku)

 

 

Starszy asystent, to dwa w jednym: to nauczyciel akademicki, prowadzący, najczęściej, ćwiczenia do czyichś wykładów, czasem także, wyjątkowo, wykłady, ale to także „młody pracownik nauki”, którego głównym i jedynym celem jest przygotowanie pracy doktorskiej. W subdyscyplinie „pedagogika społeczna” musiała to być praca empiryczna, oparta o badania „terenowe”.

 

I tak właśnie wyglądała w owym 1980 roku moja praca na UŁ. Prowadziłem ćwiczenia w kilku przedmiotach, głónie w obszarze pracy opiekuńczo-wychowawczej, w tym wiodącym była metodyka tej pracy w placówkach opieki całkowitej (domy dziecka i pogotowia opiekuńcze), tak na studiach stacjonarnych, jak i zaocznych. Na tych ostatnich powierzono mi także, jako doświadczonemu instruktorowi ZHP w stopniu harcmistrza, wykłady z przedmiotu – wtedy obowiązkowego na wszystkich kierunkach pedagogicznych – „Metodyka wychowania w ZHP”.

 

Ale dla mnie najbardziej rozwijającą była możliwość asystowania pani doc. dr hab. Irenie Lepalczyk – kierowniczce Zakładu Pedagogiki Społecznej, która to stanowisko przejęła po odejściu na emeryturę prof. Aleksandra Kamińskiego, w prowadzonych przez nią seminariach magisterskich. Był to pierwszy rok trzeciego, dwuletniego cyklu tych seminariów. To wtedy, w praktyce, konsultując w imieniu i upoważnienia pani docent koncepcje i rozdziały metodologiczne projektów studenckich prac magisterskich, przechodziłem proces samokształcenia w zakresie metodologii terenowych badań społecznych.

 

A te ostatnie były istotą mojego działania, jakie miałem zrealizować właśnie w tym roku, w ramach przygotowania mojej pracy doktorskiej. Jej promotorką była oczywiście doc. Irena Lepalczyk, która była także autorką tematu tej pracy: „Współpraca domu dziecka z rodzicami wychowanków”.

 

Za mną było już opracowanie koncepcji doktoratu, jej pierwszy rozdział, czyli „problem w literaturze przedmiotu”, sformułowałem także postulowany model takiej współpracy, a także miałem już opracowane (i zatwierdzone przez promotorkę) narzędzia badawcze – kwestionariusze wywiadów, którymi podczas studenckiego obozu naukowego miał być zebrany materiał empiryczny do tej pracy. Ten tak ważny dla moich planów naukowych obóz logistycznie przygotowywałem w Trójmieście. Dlaczego akurat tam? Bo od czasu służby w Marynarce Wojennej, odbytej w Gdyni, pozostał mi sentyment do tej aglomeracji. Poza tym w tamtym okresie (ok. roku 1966) zainicjowałem wśród załogi mojego OH „Bałtyk” – marynarzy służby zasadniczej, ale i oficerów i podoficerów zawodowych, akcję ufundowania stypendium dla wychowanki domu dziecka w Sopocie. I podczas realizacji tego projektu poznałem dyrektorkę owej placówki. W 1980 roku sprawdziłem, że pani ta pelni swą funkcję nadal. Stała się ona ambasadorką mojej sprawy wśród pozostałych dyrektorek i dyrektorów trójmiejskich domów dziecka – łatwiej było mi przekonać ich do wpuszczenia nas do placówek we wrześniu, w celu przeprowadzenia wywiadów.

 

Do sierpnia miałem wszystko zapięte „na ostatni guzik”, także zarezerwowane miejsca noclegowe w jednym z akademików Uniwersytetu Gdańskiego. W poczuciu spełnienia wszystkich swoich obowiązków pojechałem z żoną i synkiem na urlop do Dębiny koło Rowów. Powrót do Łodzi był zdeterminowany datą ślubu córki mojej starszej siostry, który zaplanowano na sobotę 16 sierpnia.

 

 

 

Foto: Stanisław Składanowski [www.wzz.ipn.gov.pl]

 

 

Jeszcze dziś mam przed oczyma obrazy widziane z pociągu relacji Ustka – Gdańsk – Łódź Kaliska, gdy powoli przejeżdżaliśmy obok zabudowań Stoczni Gdańskiej: siedzący na dachach stoczniowcy i porozwieszane transparenty z hasłami strajkujących. Nikt wtedy nie wiedział, że to dopiero początek tego, co po kilkunastu dniach zaowocowało podpisaniem „Porozumień gdańskich”, w konsekwencji których powstał NSZZ „Solidarność”…

 

Ale dla moich planów wydarzenia te miały bardzo negatywne skutki. Jak wiadomo strajki „rozlaly się” na cały kraj – w Łodzi w ostatnich dniach sierpnia stanęło 60 zakładów pracy, w których – jak podają historycy tych dni – strajkowało ok. 60 tysięcy ludzi. Jednak najbardziej spektakularnym, ale i dotkliwym dla wszystkich, był strajk MPK – 26 sierpnia stanęła cała komunikacja miejska. W tej atmosferze (zapewne nie bez nacisków Komitetu Łódzkiego PZPR) władze UŁ zabroniły organizowania dla studentów jakichkolwiek, także tych wcześniej zaplanowanych, wydarzeń „na wyjeździe”.

 

W tej sytuacji musiałem i ja odwołać mój studencki obóz naukowy! Jednak odbył się on, ale na terenie Łodzi. Studenci, pod moim kierunkiem, zrealizowali wszystkie zaplanowane wcześniej badania ankietowe w łódzkich domach dziecka. Mogłem tę akcję zorganizować nieomal „z marszu” – jeszcze przed pięcioma laty byłem wszak, jako wicedyrektor ds. domu dziecka w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nr 2 im. J. Korczaka, ich kolegą, z którym spotykali się na wszystkich zebraniach organizowanych przez wizytatora ds. domów dziecka łódzkiego Kuratorium Oświaty i Wychowania.

 

Jak wiadomo – z zebranych wtedy materiałów praca doktorska nie powstała. Powodów było kilka, ale pierwszym i chyba jednak najważniejszym był bardzo „czarny” obraz przedmiotu tej diagnozy: przeprowadzony wśród pracowników domów dziecka sondaż dostarczył bardzo reprezentatywnego materiału, w świetle którego jawiła się smutna rzeczywistość: współpraca domów dziecka z rodzicami wychowanków okazała się utopijną wizją świata uczonych (patrz geneza tematu tej pracy doktorskiej), w rzeczywistości społecznej występująca niezwykle rzadko, wręcz sporadycznie.

 

Jedynym trwałym śladem mojej pracy na rzecz niedoszłego doktoratu był artykuł, opublikowany po latach w Acta Universitatis Lodziensis, Folia Oeconomica 39 z 1984 roku, zatytułowany „Współpraca domu dziecka z siłami społecznymi osiedla mieszkaniowego”, w którym spożytkowałem treści, przygotowane do części teoretycznej niedoszłej roprawy (Problem w literaturze… i Model współpracy…) Oto dowód, że nie konfabuluję:

 

 

 

X            X              X

 

 

Tak minęły te historyczne wakacje 1980 roku – rozpoczął się kolejny rok akademicki. W zakresie moich obowiązków nie zaszły istotne zmiany – na tej płaszczyźnie wszystko toczyło się po wcześniej wyrobionych koleinach.

 

Ale za to…

 

Ale za to w obszarze mojej aktywności społecznej, realizowanej w środowisku pracowników Instytutu Pedagogiki i Psychologi – a i owszem – sporo się zmieniło.

 

Od dnia rozpoczęcia pracy w domu dziecka przy ówczesnej ulicy Worcella (dziś ks. Skorupki), to znaczy od 1 września 1972 roku, byłem członkiem Związku Nauczycielstwa Polskiego. Po zatrudnieniu mnie w IPiP UŁ (1 października 1975) „z automatu” kontynuowałem to członkostwo w ognisku ZNP tegoż Instytutu. I to jego pracownicy – członkowie ZNP – wybrali mnie w 1978 roku Społecznym Inspektorem Pracy (SIP). Odbyłem nawet odpowiednie, tygodniowe, wyjazdowe szkolenie (w Wieliczce) i od tamtej pory każdy najmniejszy wypadek przy lub w miejscu pracy nie mógł zdarzyć się bez mojej wiedzy i formalnego udziału w procedurach powypadkowych.

 

Nie pamiętam od kiedy, ale na pewno w 1980 roku byłem członkiem Rady Wydziału Filozoficzno.-Historycznego UŁ, bo do takiego wydziału należał wówczas Instytut Pedagogiki i Psychologii. (IPiP). Jako magister, starszy asystent, byłem delegatem (z wyboru) tw. „młodych pracowników nauki”, czyli magistrów i doktorów.

 

No i – w konsekwencji mojej decyzji z czasu służby w Marynarce Wojennej, czyli wstąpienia jesienią 1967 roku do PZPR** – należałem także (jako szeregowy członek) do podstawowej organizacji partyjnej, działającej na tymże wydziale. Aż do późnej jesieni owego 1980 roku…

 

Czterdziestoparolatkowie, a zwłaszcza starsi czytelnicy, powinni pamiętać co działo się wtedy, po zarejestrowaniu „Solidarności”, w Polsce! Nazywano to „Karnawałem „Solidarności”. W tej atmosferze nagłego „poluzowania” dotychczasowych peerelowskich rygorów, oddolne ruchy zmian rodziły się jak grzyby po deszczu – także w szeregach członków PZPR. Między innymi zaczęły powstawać tzw. „poziomki”, to znaczy nieformalne porozumienia struktur partyjnych działających w wielkich zakładach pracy z takimiż w uczelniach wyższych.

 

 

Fragment str. 81 publikacji Eugeniusza Duraczyńskiego „PZPR w kryzysie — kryzys w PZPR (lato 1980-lato 1981)

 

 

Z pominięciem formalnych struktur władz powiatowych, miejskich i wojewódzkich partii, spotykali się ich aktywiści i inicjowali ruch zmian, których głównym celem była odnowa tej partii, w kierunku zbieżnym z celami NSZZ „Solidarność”***

 

I na tej fali przemian również w strukturach partyjnych UŁ także zaszła zmiana. Podjęto decyzję, że istniejące wcześniej na wydziałach uczelni duże podstawowe organizacje partyjne (pop) zostaną rozwiązane i rozpoczął się proces tworzenia małych, instytutowych organizacji. Nie ominęło to także IPiP. Na zebraniu, zwołanym w celu wyboru sekretarza tej organizacji, padła nagle, zaskakujaca dla mnie, propozycja, zgłoszona przez kolegę z mojego Zakładu, aby sekretarzem pop w IPiP został … towarzysz Kuzitowicz. Uzasadniając swój wniosek powiedział, że „na te nadzwyczajne czasy musi to być ktoś zupełnie nowy, kto nie miał dotąd żadnych funkcji, kto potrafi podjąć te nowe wyzwania i zadania, a takim człowiekiem jest, jego zdaniem, tow. Włodzisław Kuzitowicz.

 

Nie było innych kandydatur, ja jakiś czas oponowałem, twierdząc, że przecież są wśród nas bardziej odpowiedni do pełnienia tej funkcji towarzysze, ale zebrani nie podzielili moich argumentów. Przystąpiono do głosowania i za kilka chwil zostałem (już nie pamiętam czy jednogłośnie, ale na pewno przygniatającą liczbą głosów) wybrany sekretarzem POP w IPiP UŁ.

 

Oceniając tę sytuację z perspektywy minionych lat nie mam wątpliwości: wszyscy członkowie partii z tytułami doktorów lub docentów (profesora w tym gronie nie było żadnego) zachowli się w tej sytuacji asekuracyjnie (żeby nie powiedzieć – tchórzliwie) – nie chcieli ryzykować swoich karier w przypadku kolejnej zmiany na krajowej politycznej scenie. I okazało się, że – z ich punktu widzenia – podjęli słuszną decyzję.

 

Natomiast ja, niepoprawny idealista, podjąłem się tej roli z wszystkimi tego konsekwencjami. Ale o tych konsekwencjach napiszę za rok. I właśnie aby to, o czym będzie w tym przyszłorocznym eseju wspomnieniowym „Mój rok 1981” było zrozumiałe – opowiedziałem tutaj tę historię „jak zostałem sekretarzem pop”. Nie aby epatować czytelników takim „smakowitym” kąskiem z mojej biografii…

 

Nie mogę, wspominając wydarzenia mojego 1980 roku, pominąć daty 1 września. Był to bardzo ważny dzień: to wtedy został uczniem pierwszej klasy Szkoły Podstawowej nr 15 im. H. Kołłątaja na łódzkiej Retkini mój syn Jakub, czyli Kuba. Od tej chwili, kolejne 8 lat towarzyszyłem nie tylko jego edukacji w domu – w roli taty-konsultanta, ale decyzją mojej żony (jesteś pedagogiem ) – reprezentowałem rodziców na wszystkich wywiadówkach… Nie dałem się wybrać do komitetu rodzicielskiego, ani nawet do „trójki klasowej”.

 

Dzień za dniem mijały szybko, wkrótce przyszły Święta Bożego Narodzenia, „Sylwester” i rozpoczął się kolejny 1981 rok. Nie muszę chyba nikogo informować co przyszło Polakom w tym roku przeżywać, zwłaszcza od 13 grudnia. O tym jakie ja w owym roku wyzwania i jakie decyzje musiałem podejmować będzie w przyszłorocznej serii felietonów wspomnieniowych „Moje lata …pierwsze.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

*O historii tej kamienicy powstała książka: Adrianna Szczerba, Dom uczonych. Zobacz – TUTAJ

 

**O wydarzeniach, które spowodowały moją decyzję o wstąpieniu do PZPR, napiszę już wkrótce w oddzielnym wspomnieniu.

 

***Więcej o tym na stronach 80 – 82 publikacji Eugeniusza Duraczyńskiego „PZPR w kryzysie — kryzys w PZPR (lato 1980-lato 1981)” – TUTAJ

 



Zostaw odpowiedź