Archiwum kategorii 'Artykuły i multimedia'

Tradycyjnie, w poniedziałek najczęściej prezentujemy najnowszy post z bloga „Wokół Szkoły”. Dziś zamieszczamy fragmenty, bardzo obszernego tekstu, który Jarosław Pytlak zamieścił wczoraj. Oczywiście – odsyłamy linkiem do pełnej wersji:

 

 

Jedna dobra wiadomość – w librusie będzie sukces!

 

Zapowiedziana przez władze Ministerstwa Edukacji Narodowej zmiana programowa w polskich szkołach, planowana na wrzesień 2026 roku, powoli się konkretyzuje. Poznaliśmy już profil absolwenta, który ma stać się jej kamieniem węgielnym. Właśnie kończy się poprawianie tego konstruktu, bo w ramach konsultacji społecznych wpłynęło sporo krytycznych opinii, włącznie z dyskwalifikującą ogólnie i w szczegółach, sygnowaną przez Komitet Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk. Determinacja kierownictwa MEN, by wykazać się sprawczością w reformowaniu, doprowadziła jednak do szczęśliwego powstania wersji 2.0. Wśród poprawek uwzględniono także część szczegółowych sugestii zgłoszonych przez czcigodne grono uczonych, ignorując jednak ich fundamentalne obiekcje, że wspomnę tylko brak „spójnego modelu teoretycznego, który mógłby stanowić podstawę myślenia o edukacji dziecka na miarę XXI wieku” (z całością uwag KNP PAN można zapoznać się TUTAJ).

 

Równolegle powstaje awangarda zmiany w postaci dwóch nowych przedmiotów, edukacji obywatelskiej i edukacji zdrowotnej, mających wejść do szkół z rocznym wyprzedzeniem. Dołączy do nich zapewne „stare” wychowanie fizyczne, zapowiedziano bowiem ekspresowe opracowanie zupełnie nowej podstawy programowej tego przedmiotu. Minister sportu Sławomir Nitras zdradził, że będzie ona „prosta, zrozumiała dla rodziców i uczniów”, wyjaśniając, że „tylko wtedy będziemy w stanie wyegzekwować realizację tego planu od nauczycieli. Nie objaśnił, co prawda, kto konkretnie będzie egzekutorem, urzędnicy, rodzice, czy może sami uczniowie, ale za to niedwuznacznie dał do zrozumienia, czyja nieudolność leży u źródła fatalnej kondycji fizycznej młodych Polaków.

 

Przytoczona tutaj wypowiedź ministra nie była lapsusem, lecz świadectwem głębokiego przekonania rządzących, że nauczyciele nie są partnerami w dziele reformowania polskiej szkoły. W ten sposób politycy obecnej koalicji twórczo kontynuują linię swoich poprzedników, realizowaną od wielu kadencji ponad podziałami partyjnymi. Szkopuł w tym, że z nierozwiązanymi problemami zawodu nauczyciela doszliśmy już do ściany.

   

Niech nikogo nie zmyli pozorna normalizacja na pedagogicznym rynku pracy. Jak co roku udało się załatać większość luk personalnych w przedszkolach i szkołach, a to dzięki powszechnemu zatrudnianiu emerytów – dorabiających póki sił i zdrowia do skromnych wypłat z ZUS, a przede wszystkim, dzięki pracy nauczycieli w wymiarze większym od etatu, często w dwóch czy trzech placówkach. Braki są jednak nadal mocno odczuwalne, co ilustruje fragment artykuł Aleksandry Pezdy „Wypożyczalnia nauczycieli” („Newsweek” nr 50/2024):[…]

 

Niech nikogo nie uspokoi pozorne ogarnięcie większości problemów z obsadą kadrową. Praca w zwiększonym wymiarze, nierzadko połączona z wędrówkami od szkoły do szkoły, daje nauczycielom możliwość wyższych zarobków, nawet, mój Boże, przekraczających średnią krajową, ale za cenę ogromnego wysiłku. To nie tylko kwestia zmęczenia, mniejszej efektywności i ograniczonego czasu na zajęcie się problemami poszczególnych uczniów, ale także efekty uboczne, w postaci chociażby rosnącej absencji chorobowej, a w dłuższym okresie czasu – wypalenia zawodowego. […]

 

Niech nikogo nie zwiodą liczne pomysły edukacyjnych innowatorów, pojawiające się w przestrzeni publicznej. Nawet doskonałe, ale niemal zawsze napędzane wysiłkiem nielicznych entuzjastów lub względami biznesowymi, a często jednym i drugim naraz, przynoszą korzyści co najwyżej lokalne. Ważne i cenne, ale nie rokujące uzdrowienia sytuacji na skalę systemową. Tym bardziej, że obok przeciążenia pracą ponad etat, nauczyciele borykają się także z lawiną orzeczeń o potrzebie kształcenia specjalnego, nakładających na nich dodatkowe zadania i obowiązki, odczuwanymi w każdej szkole skutkami kryzysu psychicznego dzieci i młodzieży, oraz coraz częstszymi konfliktami z rodzicami uczniów. Wszystko to dodatkowo absorbuje uwagę i skutecznie gasi u większości chęć podejmowania. […]

 

Przypadkiem lub nie przypadkiem, niemal w rocznicę objęcia funkcji przez ministrę Nowacką pojawiła się jaskółka pozytywnej zmiany w pragmatyce zawodu nauczyciela. Zgodnie z oświadczeniem prezesa ZNP, Sławomira Broniarza, będzie nagroda jubileuszowa za 45 lat pracy, zmienią się na korzystniejsze zasady rozliczania godzin ponadwymiarowych, skrócony do jednego roku zostanie okres zatrudnienia nauczyciela początkującego na czas określony. Bardzo ważną zapowiedzią jest też uporządkowanie zasad postępowania związanych ze sprawami dyscyplinarnymi, których liczba wzrosła w ostatnich latach lawinowo. Ponadto kilka innych uzgodnień; część ma wejść w życie od września 2025, pozostałe rok później. Nie jest to oczekiwana rewolucja, jaką byłoby powiązanie płac nauczycielskich ze średnią krajową, ani postulowane oddolnie zlikwidowanie tzw. godziny dostępności, jako pozbawionej w obecnej formule racji bytu, na pewno jednak w sferze kompetencji związków zawodowych coś drgnęło i to jest dobra wiadomość.

 

Odmiennie wygląda sytuacja w sferze merytorycznej. Wyraźnym votum nieufności do nauczycieli szkół podstawowych była ingerencja rozporządzeniem w zasady zadawania prac domowych. Przy okazji planowanej reformy ma być podobno inaczej, głos nauczycieli ma się liczyć. Ale czy będzie?! Póki co, zaproszono ich do recenzowania profilu absolwenta. Bez większego odzewu, co zupełnie nie dziwi, bo o tym, że będzie taki profil, i że stanie się on fundamentem zmian, dyskusji żadnej nie było. Jak to ktoś napisał – „poinformowano mnie, że zajmują mój samochód, a następnie zaproszono do dyskusji o zasadach jego użytkowania”. Podobnie wygląda sytuacja z nowymi podstawami programowymi – można je było recenzować, ale nie w zakresie formy, bo ta jest podobno najlepsza z możliwych. W rezultacie kroi się reforma, której fundamenty zostały narzucone. Być może zresztą jest to godne i sprawiedliwe, bo ogół nauczycieli to masa dość amorficzna, pozbawiona merytorycznego przedstawicielstwa, ale dlaczego w takim razie zapowiada się, że dyskusji na temat zasad oceniania głos nauczycieli będzie niechybnie wzięty pod uwagę?! Abstrahując nawet od tego, że obecne zasady oceniania, zapisane w prawie oświatowym, wcale nie są złe, a tylko (podobno) źle stosowane, czy w tej kwestii głos nauczycieli będzie akurat szczególnie kompetentny? Wizja setek tysięcy ludzi, wypowiadających się na ten temat w jakiejś ankiecie za pośrednictwem Systemu Informacji Oświatowej, wydaje mi się absurdalna. Nie tędy droga do mobilizacji nauczycielskich szeregów. […]

 

Fundamentem rzetelnej reformy narodowej edukacji powinno być przemyślane i wieloaspektowe dowartościowanie nauczycieli. Zanim jeszcze zostaną oni skierowani do wdrażania zmiany. Niestety, takie działanie wymaga czasu i ogromnych funduszy. Pierwszego nie mamy, bo kadencja polityków krótka, drugiego, bo trzeba wypłacić się za uzbrojenie dla armii. Będziemy więc mieli kolejną reformę krótkoterminową, wziętą z ambicji i wyobrażeń polityków, z założeniami (cytuję z pamięci wypowiedzi ministrów sprzed lat ośmiu i piętnastu) „w pełni nowoczesnymi, odpowiadającymi na wyzwania, stanowiącymi jakościową zmianę na lepsze”.

 

Czego innego spodziewałem się po działaniach zwycięzców ostatnich wyborów na niwie edukacji. Negatywnie oceniam wiele ich posunięć, choć nie zarzucam braku dobrej woli. Uważam, że przyjęty kurs opiera się po prostu na fatalnym rozeznaniu rzeczywistych potrzeb i możliwości, nawet jeśli założenia są najpiękniejsze z możliwych.

 

Chociaż moja sprawczość w przestrzeni publicznej jest żadna, będę uparcie przestrzegał, że zmiana, którą planuje wprowadzić w życie ekipa pani Nowackiej, nie rozwiąże żadnego z najważniejszych problemów polskiej szkoły. Zamiast tego wprowadzi ogromny chaos i tylko spotęguje znużenie kadr nauczycielskich. Ostatnio modna jest instytucja sygnalisty, więc będę takim sygnalistą. Co najmniej po to, żeby nieco ograniczyć liczbę przyszłych zdziwionych.

 

Dla reformatorów mam jednak również dobrą wiadomość, choć nie jest ona raczej dobra dla społeczeństwa. Otóż w szkołach są dzienniki elektroniczne, zwane potocznie librusami. Te zmyślne ustrojstwa potrafią podpowiadać nauczycielom tematy kolejnych zajęć i wskazują, jakie wymagania z podstawy programowej zostają w ten sposób zrealizowane. Każde wydawnictwo dostarcza stosowne bazy danych, powiązane ze swoimi podręcznikami. Niezależnie więc od tego, że realizacja kilkudziesięciu obowiązkowych wymagań w zakresie edukacji obywatelskiej w czasie jaki będzie do dyspozycji jest fizycznie niemożliwa, wystarczy tylko sumiennie wpisywać kolejne podsuwane tematy. W ten sposób nauczyciel niezawodnie wykaże się sukcesem, a dyrekcja podczas kontroli z satysfakcją stwierdzi „zrealizowanie podstawy”. Dzięki temu wspólnie dopiszemy kolejny rozdział do dziejów szkolnej hipokryzji. W librusie dowolną reformę da się wdrożyć z sukcesem!

   

A uczniowie? Będzie jak zwykle – jedni nauczą się więcej, inni mniej, niektórzy w ogóle. Nihil novi sub sole… A rozstrzygną o tym tylko w niewielkim stopniu programy nauczania. Decydujący będą ludzie: rodzice i nauczyciele, w tej właśnie kolejności. Niestety, na tym obszarze inwestycji kroi się jednak niewiele.

 

 

 

Cały tekst „Jedna dobra wiadomość – w librusie będzie sukces”  –  TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl

 

 

P. s. 

 

Polecamy także zapoznanie się z zamieszczonym  na blogu „Wokół Szkoły” w sobotę 14 grudnia tekstem „Skąd w szkołach tyle biurokracji?!”  –  TUTAJ

 



„Gazeta Wyborcza” zamieściła tekst Karoliny Słowik, z którego dowiadujemy się o planach MEN w zakresie reformy systemu oceniania uczniów i o tym, że resort zamierza zwrócić się o pinie w tej sprawie do nauczycieli. Tak nawiasem – szkoda, że nie zapytają o to psychologów i pedagogów, empirycznie, a więc obiektywnie badających skutki cyfrowego oceniania. Oto obszerne fragmenty tego tekstu i link do pełnej ersji:

 

Foto: www.epedagogika.pl

 

 

Będzie rewolucja w ocenianiu? MEN spyta nauczycieli, czy zawsze warto stawiać stopnie

 

System oceniania wywiera na dzieciach dużą presję. Mimo świetnych wyników nie wierzą we własne siły. Resort edukacji chce zapytać nauczycieli, co zmienić w sposobie stawiania stopni. – Nie chcemy niczego narzucać – podkreśla MEN.

 

Czy oceny bieżące w trakcie semestru powinny być cyfrowe, czy opisowe? Czy w klasach I-III szkoły podstawowej oceny cyfrowe powinny być dopuszczalne, skoro stosuje się tam ocenianie opisowe? Czy w starszych klasach ocena cyfrowa na półrocze jest potrzebna? A może powinna być opisowa?

 

Czy taka sama skala ocen powinna dotyczyć wszystkich przedmiotów? Czy wszystkie przedmioty, zwłaszcza w szkołach średnich, powinny być na ocenę, czy może na zaliczenie?

 

Czy ocena zachowania może być opisowa? A może w ogóle ma jej nie być? Bo przecież trudno opisać zachowanie ucznia, szczególnie w wieku dojrzewania, jednym czy dwoma wyrazami.

 

A świadectwa? Czy druki państwowe są konieczne po każdej klasie? Może zastąpić je elektronicznymi, a te papierowe zostawić tylko na koniec szkoły?

 

Takie pytania Ministerstwo Edukacji chce zadać nauczycielkom i nauczycielom. – Nie chcemy niczego narzucać zastrzega Kacper Lawera, dyrektor ministerialnego departamentu komunikacji. A w przypadku ograniczania zadań domowych takie zarzuty padały ze strony środowiska oświatowego. Przy ocenianiu ma być inaczej. MEN chce się wsłuchać w głos szkolnej kadry. Jak?

 

Planujemy konferencje merytoryczne, w tym wojewódzkie, ankiety przez System Informacji Oświatowej – wymienia Lawera. Dyskusja ma trwać do wiosny, a potencjalne zmiany mają być skorelowane z nową podstawą programową, którą MEN chce zacząć wdrażać w 2026 roku. […]

 

Rodzice oczekują ocen

 

Skoro przepisy są dobre, po co je zmieniać? Być może dlatego, że szkoły stosują się do nich po swojemu. A nacisk na bieżące oceny cyfrowe jest duży.

 

Są nauczyciele, którzy sobie nie wyobrażają, by z danego przedmiotu nie mieć 10-11 ocen bieżących w semestrze.  Niektórzy dyrektorzy mają taką politykę i z góry dają taką informację na radzie pedagogicznej – mówi polonistka i aktywistka edukacyjna Agnieszka Ciesielska. – Gdybyśmy stosowali się do przepisów, rewolucja nie byłaby potrzebna. Nie ma nigdzie takiego zapisu, że nauczyciel musi stawiać cyfrowe oceny bieżące. A wciąż spotykam doświadczonych nauczycieli i nauczycielki, którzy o tym nie wiedzą – dodaje. […]

 

I przyznaje, że sama ocen cyfrowych nie wyeliminowała. Przez rodziców. – Wielokrotnie słyszałam od nich, że świetnie, że ocena jest wyrażona w procentach, albo jest obszerna informacja zwrotna przy wypracowaniu, ale pada pytanie: „Tak naprawdę to na jaką to jest ocenę?”. Rodzice potrzebują bardzo konkretnych i szybkich informacji. Im bardziej nauczyciel chciałby trzymać się przepisów oświatowych dotyczących oceniania, tym więcej musi zużyć energii, żeby wytłumaczyć – mówi. […]

 

Chodzi więc o to, żeby dzieci i młodzież nie bały się popełniać błędów. A system oceniania raczej polega na wytykaniu błędów. O tym, że bez nich można niczego się nauczyć, eksperci mówili podczas XIII Forum Klubu Młodego Odkrywcy „Bądźmy razem”. Najważniejsze wnioski?

 

-Błędy są niezbędne do rozwoju w procesie edukacyjnym.

 

-Uczniowie i uczennice mają prawo popełniać błędy, a nauczyciele mają pomagać im przez te błędy przechodzić.

-Warto mówić o własnych błędach, żeby pokazać młodym, iż wszyscy je popełniają.

 

-Niechęć do popełniania błędów może być hamująca – ktoś, kto nie lubi popełniać błędów, woli robić rzeczy, które dobrze umie, i nie próbuje nowych.

 

-Wiele osób nie obawia się robić błędów tylko wtedy, kiedy wiedzą, że nie będą oceniane.

 

[…]

 

 

Cały tekst „Będzie rewolucja w ocenianiu? MEN spyta nauczycieli, czy zawsze warto stawiać stopnie”  –  TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.wyborcza.pl/

 

 

x           x           x

 

Przeglądając stronę „Gazety Wyborczej” znaleźliśmy jeszcze dwa inne teksty, także autorstwa Karoliny Słowik, podejmujące tematy z obszaru oświaty, które polecamy:

 

 

 

„Po co jest ten miś?”, czyli historia MEN-owskiego kółka za 3 mln zł  –  TUTAJ

 

 

 

„Kamień milowy” pod reformę Nowackiej. Wiemy, jak ma kształcić szkoła przyszłości  –  TUTAJ

 



Oto zasługujący na niezwłoczne upublicznienie post, zamieszczony wczoraj na fanpage „Budzącej się Szkoła”:

 

 

 

Zbliżają się najważniejsze w naszej tradycji święta. To czas wyciszenia, zadumy, skupienia uwagi na tym, co najważniejsze.

 

Pozwólmy również dzieciom i młodym ludziom przeżyć ten czas godnie, zatrzymać codzienną gonitwę, zwolnić, wyciszyć myśli.

 

To nie znaczy, że w tym czasie uczniowie nie mają się uczyć, wręcz przeciwnie! Przeznaczmy ten czas na spokojną, pogłebioną naukę, a tradycyjne sprawdziany zastąpmy doagnozami w procesie, które z metodycznego punktu widzenia są dużo efektywniejsze.

 

Czym różni się tradycyjny sprawdzian od diagnozy w procesie?

 

Celem sprawdzianu jest kontrola zakończona wystawieniem stopnia. Jeśli uczeń dostaje 1, zazwyczaj musi sobie z problemami radzić sam.

 

Celem diagnozy w procesie jest stwierdzenie, co uczeń już umie, a czego jeszcze nie opanował i praca nad tymi brakami NA LEKCJACH, w szkole, pod okiem nauczyciela, czyli fachowca, eksperta, który najlepiej wie, jak pomóc w przypadku trudności.

 

Na lekcjach, na których przeprowadzana jest diagnoza w procesie, uczniowie dowiadują się, czego nie wiedzą i jednocześnie nad tym pracują. Jeśli będą chcieli, to po uzupełnieniu braków mogą sobie wystawić stopień.[…] Nie ten przedświąteczny czas również dla dzieci będzie dobrym czasem.

 

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/budzacasieszkola/

 



Dzisiaj proponujemy lekturę najnowszego tekstu prezesa Zarządy CEO – dr Jędrzeja Witkowskiego, zamieszczonego na blogu tej Fundacji:

 

 

Odpolitycznienie szkół i wyrzucenie z nich działalności propagandowej po 1989 r. było niewątpliwie konieczne. Również dzisiaj większość Polaków myśli o polityce krytycznie, podpisując się pod postulatem separacji jej od szkoły. Paradoksalnie jednak dla skuteczności edukacji obywatelskiej konieczne jest znalezienie w programie nauczania miejsca dla politycznych zagadnień.

 

Edukacja obywatelska nie cieszy się w ostatnich latach dobrą opinią. Krytyczne słowa na jej temat padają ze wszystkich stron – nauczycieli i dyrektorów, ekspertów edukacyjnych, władz oświatowych, wreszcie polityków różnych opcji, a także opinii publicznej. Krytyka ta jest odbiciem negatywnej oceny tego, co dzieje się w przestrzeni publicznej oraz pokazuje rozczarowanie dorosłych poglądami młodzieży i formami jej (niewielkiego) zaangażowania społecznego. Szczegółowa analiza tej złej sytuacji wykracza poza ramy tego tekstu, warto jednak wskazać na jedną, podstawową przyczynę nieadekwatności obecnego podejścia do edukacji obywatelskiej. Chodzi o jej zupełne odseparowanie od sfery polityki, szczególnie krajowej.

 

Cztery filary

 

Na program edukacji obywatelskiej w najbardziej ogólnym ujęciu składać się powinny cztery filary: lokalny, krajowy, europejski i globalny. Jesteśmy bowiem nie tylko obywatelami Polski, ale też swojej miejscowości, Unii Europejskiej, coraz częściej też czujemy się obywatelami świata.

 

1.Wymiar lokalny. Pierwsze lata po upadku komunizmu to powrót do idei samorządności lokalnej (reforma samorządowa w 1990 r.). W tym kontekście naturalne było, że budowanie edukacji obywatelskiej zaczęło się w wolnej Polsce właśnie od skupienia na poziomie lokalnym, w tym na promocji samorządności i tożsamości lokalnej. Pierwszy kompleksowy program edukacji obywatelskiej nosił tytuł „Kształcenie Obywatelskie w Szkole Samorządowej” i był typowym przykładem koncentracji tej edukacji na poziomie lokalnym.

 

2.Wymiar europejski. W związku z perspektywą bliskiej akcesji do Unii Europejskiej, pod koniec lat 90. i na początku XXI w. edukację obywatelską uzupełniono o poziom europejski (często niesłusznie redukowany do tematów dotyczących unijnych instytucji i folkloru państw członkowskich). Masowy ruch związany z wejściem Polski do UE doprowadził do trwałego zakorzenienia tego elementu edukacji obywatelskiej w szkołach.

 

3.Wymiar globalny. Z powodu postępującej globalizacji naszej gospodarki i społeczeństwa (oraz pod wpływem unijnej polityki rozwojowej), od ok. 2005 r. zaczęto do szkół wprowadzać elementy edukacji globalnej, której celem jest wyjaśnienie młodym ludziom, jak funkcjonuje współczesny, zglobalizowany świat, a także przygotowanie ich do życia w nim. Edukacja globalna nie stała się dotychczas tak popularna jak europejska, ale od dekady widzimy powolny proces jej upowszechnienia w polskich szkołach.

 

4.Wymiar krajowy. Przez cały ten okres edukacja obywatelska związana z poziomem krajowym nie cieszyła się dużym zainteresowaniem ani władz oświatowych, ani organizacji pozarządowych. Była skoncentrowana na sposobie funkcjonowania instytucji publicznych i ich formalnych prerogatywach oraz prawach obywatela, więc stanowiła raczej edukację prawną niż sensu stricto obywatelską. Nieliczne ważne inicjatywy związane były z wyborami powszechnymi, dostrzegano bowiem oczywistą wagę aktu wyborczego i zaskakująco niską w Polsce frekwencję wyborczą. Nigdy jednak nie podjęto próby uzupełnienia edukacji obywatelskiej dotyczącej poziomu krajowego o kwestie polityczne dotyczące sztuki rządzenia krajem, dzielenia ograniczonych zasobów czy dbania o dobro wspólne. Ambitnie prowadzone inicjatywy pojedynczych nauczycieli, którzy starali się z uczniami śledzić politykę i o niej rozmawiać, pozostały raczej wyjątkiem potwierdzającym regułę.

 

Unikanie tematu

 

Prawdopodobnie jednym z najważniejszych powodów systemowego zaniedbywania rozmów o polityce są kontrowersje wiążące się z tym tematem. Wielu nauczycieli nie czuje się też dobrze przygotowanych do ich prowadzenia. Dlatego zwykle w szkole nie dyskutuje się o wysokości podatków, usługach społecznych (takich jak zdrowie czy edukacja), polityce zagranicznej, kulturalnej i historycznej, migracjach czy kwestiach światopoglądowych. W obawie przed kontrowersjami usunięto z edukacji obywatelskiej elementy dotyczące meritum (twardego jądra) polityki, które w dojrzałych demokracjach stanowią jeden z głównych filarów tejże edukacji i umożliwiają poruszanie się w świecie polityki (ang. political literacy). Tymczasem w sytuacji, gdy nic nie jest czarno-białe, łatwe do zrozumienia i zinterpretowania – szkoła powinna przygotować młodzież do radzenia sobie ze złożonością otaczającego ich świata, w tym również sfery politycznej. W tym kontekście edukację o polityce rozumiemy jako część edukacji obywatelskiej, która ułatwia młodemu człowiekowi wyrobienie własnego zdania na istotne kwestie dotyczące życia publicznego.

 

Rozczarowana młodzież

 

Młodzież krytycznie ocenia polityków i politykę, jest rozczarowana jej kształtem. W badaniu CBOS prowadzonym w 2016 r. ponad czterech na pięciu uczniów kończących szkołę stwierdziło, że większość polityków dba wyłącznie o swoją karierę, a partie nie interesują się opiniami wyborców. Tym krytycznym ocenom towarzyszył brak zainteresowania sztuką rządzenia państwem – prawie dwie trzecie respondentów miało trudność z określeniem swoich poglądów politycznych na skali lewica – centrum – prawica.

 

Braki w edukacji obywatelskiej nie są oczywiście jedynym powodem takiego stanu rzeczy. Trudno nie odnieść wrażenia, że wpływ na niego ma również sposób uprawiania polityki przez główne ugrupowania oraz ich brak zainteresowania problemami młodego pokolenia. Nie ulega jednak wątpliwości, że nie tłumaczyliśmy w wystarczającym stopniu młodym ludziom, czym jest polityka i na czym polega, nie uczyliśmy analizowania spraw publicznych, nie ułatwialiśmy wyrobienia sobie własnych poglądów na ten temat. Zostawiliśmy to pole goniącym za sensacją mediom i oferującym proste odpowiedzi ruchom politycznym. Odejście od ignorowania tematów

 

Pomimo oczywistych przeciwności i okoliczności, które temu nie sprzyjają, przynajmniej z kilku powodów warto tworzyć w szkole przestrzeń dla mądrej edukacji o polityce:

 

1.Jest to konieczne, jeśli chcemy przygotować młodzież do funkcjonowania jako świadomi, aktywni i odpowiedzialni obywatele. Rozmowy i dyskusje są najlepszym sposobem, by zwiększyć zainteresowanie uczniów polityką, a w konsekwencji pomóc zrozumieć zagadnienia z nią związane.

 

2.Dyskutowanie o kontrowersyjnych problemach pomaga młodym ludziom rozwijać krytyczne myślenie, analizować różne punkty widzenia, formułować własne opinie, a także rozpoznawać wartości, którymi sami się kierują. Takie rozmowy można więc wpisać w promowany przez resort edukacji nurt wychowania do wartości.

 

3.Konfrontacja w bezpiecznym środowisku klasy z różnymi opiniami stwarza szansę rozwijania szacunku dla odmiennych poglądów oraz umiejętności debatowania – tak bardzo potrzebnych zarówno młodzieży, jak i dorosłym. Ponadto dyskusje na temat zagadnień, które uczniowie uznają za istotne, mogą zaangażować osoby zwykle mniej aktywne.

 

Neutralność polityczna

 

Od szkoły zwykle wymagamy apolityczności, rozumianej jako jasne oddzielenie od sfery polityki. Edukacji politycznej od polityki jednak oderwać nie można, kluczowe jest natomiast zachowanie neutralności, czyli równe traktowanie wszystkich idei, koncepcji i poglądów obecnych w przestrzeni publicznej (o ile są one zgodne z obowiązującym porządkiem prawnym). Odpowiedzialność za przestrzeganie tej zasady spoczywa przede wszystkim na nauczycielu, który projektuje proces uczenia się i towarzyszy w nim uczniom. Nie wolno przekonywać ich do konkretnych poglądów, ale na równi prezentować oraz włączać do analizy i dyskusji różne programy i opinie (nawet dalekie od naszych).

 

Aby zadbać o podstawowe warunki neutralności, nauczyciel powinien:

 

>zebrać fakty, rzeczowe i rzetelne informacje na dany temat, także związane z tłem historycznym, politycznym, ekonomicznym;

 

>dobrać materiały wskazujące odmienne opinie i poglądy na dany temat, wykorzystać kilka źródeł, np. zestawić artykuły pochodzące z mediów reprezentujących różne opcje polityczne;

 

>odróżniać opinie od faktów i ćwiczyć tę umiejętność z uczniami przed rozpoczęciem dyskusji oraz w jej trakcie;

 

>przywołać kilka, kilkanaście argumentów uzasadniających różne stanowiska w danej kwestii i traktować je na równi;

 

>adekwatnie reagować na pojawiające się trudne wypowiedzi i powstrzymywać się od komentarzy, emocji, żartów, które mogłyby stawiać jedną z dyskutowanych opcji w niekorzystnym świetle. Przygotowując materiały do zajęć, warto skonsultować je z osobą reprezentującą odmienny światopogląd. Da to większą szansę na zachowanie neutralności.

 

Otwarta dyskusja

 

Jedną z metod, która świetnie realizuje założenia i postulaty edukacji o polityce, jest metoda otwartych dyskusji z uczniami, ponieważ:

 

a)pokazuje młodzieży, że na wiele pytań dotyczących wspólnoty politycznej nie istnieje jedna prawidłowa odpowiedź;

 

b)zachęca do analizowania alternatywnych rozwiązań i poszukiwania konsensusu między nimi;

 

c)przyczynia się do rozwijania tzw. tolerancji politycznej (czyli uznania poglądów innych niż nasze własne za legitymizowane w dyskursie publicznym), która jest kluczowa dla odbudowy wspólnoty – przekraczania istniejących w społeczeństwie podziałów oraz przywracania pierwotnych znaczeń pojęciom takim jak „polityka” i „konflikt”.

 

Kontrowersyjne tematy dotyczą ważnych i realnych kwestii publicznych, które wzbudzają emocje i wywołują znaczącą niezgodę w społeczeństwie. Przyszłość polityki prorodzinnej i programów społecznych, wiek emerytalny, wysokość podatków, priorytety polityki zagranicznej, kwestie światopoglądowe – każda z tych kwestii nadaje się do dyskusji z uczniami.

 

Uda się ona, jeśli:

 

>będzie dotyczyła istotnego dla uczestników zagadnienia, jako części edukacji obywatelskiej oraz podjęcie próby nadrobienia zaległości w tym obszarze wydaje się absolutnie kluczowe, choć przy obecnym stopniu polaryzacji sceny politycznej i opinii publicznej będzie to bardzo trudne. Jest jednak konieczne, jeśli chcemy odbudować głęboko podzieloną wspólnotę.

 

 

Cały artykuł w październikowym wydaniu Dyrektora Szkoły   –  TUTAJ 

 

 

 

 

Źródło: www.ceo.org.pl

 



Oto fragmenty tekstu (i link do pełnej wersji) zamieszczonego w miniony poniedziałek na „Portalu da Edukacji”:

 

 

Osiem godzin pracy dziennie i ani minuty dłużej. Nauczyciele domagają się zmian

 

 […]

 

>Do Sejmu RP wpłynęła petycja, której autor wnosi o rozwiązanie problemu „jakim jest wykorzystywanie przez dyrektorów w celu mobbingu braku dobowej normy pracy nauczycieli”.

 

>Petytor uważa, że nauczyciele lubiani przez dyrektora dostają bardzo korzystne godziny zajęć, podczas gdy inni muszą pozostawać w placówce ponad 8 godzin dziennie.

 

>Domaga się 8-godzinnej normy czasu pracy nauczyciela, rozumianego jako czas pozostawania w szkole lub do dyspozycji pracodawcy albo kontrolowania przez kuratoria planów zajęć i wychwytywania przypadków, w których „okienka” i niekorzystne godziny pracy są konsekwentnie przydzielane konkretnym nauczycielom.

 

Autor petycji (nie zgodził się na ujawnienie danych osobowych), która niedawno wpłynęła do Sejmu RP, zwraca się do Ministerstwa Edukacji Narodowej z prośbą o rozwiązanie problemu „jakim jest wykorzystywanie przez dyrektorów w celu mobbingu braku dobowej normy pracy nauczycieli”.

 

Przypomina, że praca nauczycieli nie jest regulowana Kodeksem pracy, ale Kartą Nauczyciela, która określa tygodniowy wymiar czasu pracy nauczyciela (40 godzin w etacie), ale nie określa normy dobowej. I ta luka prawna – zdaniem petytora – jest wykorzystywana przez dyrektorów placówek do nadużyć i mobbingu. […]

 

Autor przekonuje, że w szkołach stosowana jest również forma mobbingu polegająca na tym, że nauczyciele lubiani przez dyrektora dostają bardzo korzystne godziny zajęć, podczas gdy inni muszą pozostawać w placówce ponad 8 godzin dziennie.

 

Zjawisku temu towarzyszy często duża liczba tzw. „okienek”, czyli godzin niedydaktycznych między zajęciami, przydzielanych tylko niektórym nauczycielom. W czasie „okienek” nauczyciel pozostaje do dyspozycji dyrektora i często otrzymuje inne zadania” – wskazuje. „Tworzy to sytuację mocno patologiczną, w której niektórzy pracownicy szkoły są zmuszani do pracy w wymiarze ponad 40 godzin i analizując plany zajęć można łatwo stwierdzić, że do takich form mobbingu dochodzi”. […]

 

Wskazuje dwa sposoby rozwiązania tego problemu. Po pierwsze MEN mogłoby wprowadzić przepisy, które wprowadzają wyraźną 8-godzinną normę czasu pracy nauczyciela, rozumianego jako czas pozostawania w szkole lub do dyspozycji pracodawcy.

 

Te przepisy mogłyby dopuszczać wyjątkowe przedłużenie dobowego czasu pracy np. na czas rady, wycieczki, specjalnej imprezy itd., ale powinny zabraniać stałego układania planów zajęć w taki sposób, aby stale, po kilka razy w tygodniu przydzielać komuś więcej niż 8 godzin czasu pozostawania w placówce” – uważa autor petycji.

 

 

Cały tekst: „Osiem godzin pracy dziennie i ani minuty dłużej. Nauczyciele domagają się zmian”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/

 

 



Na dzisiejszą poranną lekturę proponujemy tekst Danuty Sterny – trochę  „pod prąd” decyzjom ministerstwa edukacji.

 

6 sposobów na znaczącą pracę domową

 

 

W tym wpisie dalsza dyskusja na temat zadań domowych. Jak uczynić prace domową efektywną formą nauczania?

 

Jak się okazuje nie tylko w Polsce stosunek nauczycieli do prac domowych bywa zróżnicowany. Wielu nauczycieli opowiada się za jej całkowitym wyeliminowaniem, inni twierdzą, że zapewnia uczniom dodatkową praktykę, i jest niezbędna. Jak znaleźć dla siebie złoty środek?

 

1.Nieobowiązkowa i zachęta

 

To znaczy – bez wyciągania konsekwencji z jej niewykonania, ale z zachętą. Czyli warto zadać uczniom prace domową, która będzie dla nich intersująca i która będzie dla uczniów sensowna, czyli warta wykonania.

 

Zamiast polecenie wykonania kilku zadań z podręcznika, warto podać polecenie w innej ciekawej formie. Może to być gra, którą mogą uczniowie wykonać wspólnie, która zachęca do poszukiwania intersujących materiałów.

 

Można też zaproponować uczniom ciekawą formę przedstawienia wykonanej pracy w klasie, może to być prezentacja, gra dla innych uczniów, film, mapa myśli, graficzne przedstawienie itp.

 

2.Oddanie odpowiedzialności uczniom

 

Nauczyciele zniechęcają się, gdy widzą, że uczniowie prac domowych nie odrabiają. Czują się w obowiązku „przymuszenia” uczniów do wykonania prac. A prawdą jest, że praca domowa powinna być odpowiedzialnością ucznia. Co jednak nie zwalnia nauczyciela z wyjaśnień, dlaczego warto tę pracę wykonać. Zachęty mogą być różne, od prostej: To będzie na egzaminie, po – Przyda nam się to na następnej lekcji lub Przyda się Wam to do… .

 

Moim zdaniem dobrą praktyką jest pokazanie uczniom zależności pomiędzy liczbą wykonanych przez nich prac domowych i wynikiem sprawdzianu. Przeważnie taka klaryfikacja jest przekonywująca. Można też na sprawdzianie dawać zadania podobne do tych w pracach domowych.

 

3.Mniej znaczy więcej

 

Ta zasada sprawdza się prawie wszędzie. Czy mniejsza praca domowa, tym większa szansa, że uczeń ją wykona i daje mu szansę na osiągniecie sukcesu. Poza tym zadawanie kilkudziesięciu podobnych zadań do wykonania jest nużące.

 

Badanie z 2017 r. pokazały, że nauczyciele często źle oceniają czas potrzebny uczniom na wykonanie zadania. Sami potrafią wykonać zadanie, które polecili uczniom i nie biorą pod uwagę, że uczniowie będą potrzebowali czasu na zrozumienie polecenia i znalezienie rozwiązania. W mojej praktyce stosowałam przelicznik: 4 razy dłużej niż ja sama wykonuję zadanie.

 

Nauczyciel powinien zastanowić się, czy i jak praca domowa jest konieczna dla procesu uczenia się, i tylko taką polecać. Może dla uczniów, którzy są aktywni zaproponować dodatkowe zdania. Ale uczeń musi mieć pewność, że te podstawowe trzeba zrobić, aby dalej się uczyć.

 

4.Wybór

 

Wybór ma magiczne konsekwencje w nauczaniu. Uczniowie mający wybór zadań, sami podejmują decyzje i stają się za wybór odpowiedzialni. Wielu nauczycieli twierdzi, że jeśli dają wybór, to uczniowie z własnej woli wykonują więcej zadań.

 

Nauczyciel może zaznaczyć stopień trudności zadania, aby wybór był bardziej dostosowany do możliwości ucznia.

 

Polecenie może wyglądać w ten sposób: Wybierz 2 do 4 pytań, na która zdecydujesz się odpowiedzieć. Pracując na następnej lekcji z pracą domową uczniowie mogą uczyć się od siebie wzajemnie z odpowiedzi na pytania, których nie wybrali.

 

Inną formą może być poproszenie uczniów, o wymyślenie prac domowych, a następnie wybranie z nich pracy, którą sami wykonają w domu.

 

5.Sprawdzona, ale nie oceniana

 

Nauczycielom wydaje się czasami, że jeśli praca nie jest oceniana, to również nie musi być sprawdzana. To błąd, jeśli uczeń nie wie, czy dobrze wykonał pracę, to nie widzi sensu jej wykonania w przyszłości.

 

Sprawdzanie pracy domowej może odbywać się poprzez samoocenę – nauczyciel przedstawia prawidłowe wykonanie zadania lub zestaw odpowiedzi i poleca uczniom sprawdzenie samodzielne, co zrobili dobrze, a co nie.

 

Uczniowie mogą sprawdzać swoje prace domowe oceną koleżeńska. Oczywiście nie na stopnie, gdyż wystawianie stopni nie jest potrzebną dla dziecka umiejętnością, a może zaowocować zepsuciem relacji w klasie.

 

Przeważnie nauczycielom nie przychodzi do głowy zaproponowanie uczniom poprawy pracy domowej, a jeśli uczniowie nie wykonali jej dobrze, to błąd może z nimi zostać. Praktyka poprawiania jest wskazana.

 

6.Wykonywana wspólnie

 

Wykonanie pracy domowej w parach lub małych grupach znacznie ją uatrakcyjnia. Nie ma powodu, aby w trakcie procesu uczenia się uczeń pracował samotnie. W czasie wykonywania wspólnie pracy uczniowie uczą się od siebie wzajemnie i ich pracy jest z reguły lepsza.

 

 

Inspiracja  artykułem  Andrew Boryga

 

 

 

 

Źródło: www.oknauczanie.pl

 



Przed udostępnieniem tekstu zamieszczonego wczoraj na fanpage „Nie dla chaosu w szkole”. zaprezentujemy screenny  fragmentów  dwu  innych tekstów:

 

Fragment Kalendarza roku szkolnego 2024/2025

 

 

 

 

Fragment tekstu Dariusza Chętkowskiego p.t. „Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność”, zamieszczonego 4 grudnia b.r. na stronie tygodnika „Polityka”:

 

 

 

A teraz zapowiadany post:

 

 

 

System jest tak skonstruowany, aby zaniedbany przez pracodawcę nauczyciel, niewyposażony w niezbędne narzędzia pracy, harujący często w złych warunkach, w przeładowanych klasach, w razie kryzysu ratował się dniem wolnym. Odbierzcie nauczycielom dni wolne, pożałujcie im odpoczynku między Nowym Rokiem i świętem Trzech Króli, a uciekną ze szkół, gdzie pieprz rośnie. Zresztą wielu uciekło, gdyż nie mogło znieść tej zawiści. Doprawdy nie ma czego nauczycielom zazdrościć – pisze Dariusz Chętkowski o dniach dyrektorskich.

 

Większość szkół zrobi sobie wolne po Nowym Roku. Kalendarz 2025 tak się szczęśliwie układa, że między 1 (środa) a 6 (poniedziałek) stycznia są tylko dwa dni pracy. Gdy 2 i 3 stycznia ogłosi się wolnymi od zajęć, zimowe ferie świąteczne będą trwały dwa tygodnie i jeden dzień. Ktoś zapewne będzie musiał przyjść do pracy, aby zaopiekować się przypadkowymi uczniami, ale reszta będzie miała wolne.

 

Decyzja o przedłużeniu świąt Bożego Narodzenia została podjęta już w sierpniu, aby nauczyciele wiedzieli, jak planować odpoczynek. Rodzicom wiedza o dniach wolnych nie jest specjalnie potrzebna, bo rzadko kto ogląda się na organizację pracy szkoły. Jak rodzice chcą przedłużyć dzieciom ferie, to nie proszą nauczycieli o pozwolenie. W ostatnich latach frekwencja na lekcjach w pierwszych dniach stycznia była tak niska, że szkoda było otwierać szkołę i włączać ogrzewanie.

 

Nieraz nauczyciele siedzieli w pustych salach, czasem zbierali uczniów ze wszystkich klas i w jednej sali prowadzili wspólne zajęcia albo oglądali film. Jeżeli ktoś oburza się, że nauczyciele robią sobie wolne 2 i 3 stycznia, udowadnia, że nie zna realiów polskiej oświaty. Fakty są takie, że sale lekcyjne po Nowym Roku są puste. Oficjalne ogłoszenie tych dni wolnymi to oszczędność dla budżetu. Byłoby najlepiej, gdyby ferie świąteczne trwały w całej Polsce od 20 grudnia do 6 stycznia.

 

Kto zna warunki nauki i pracy w szkołach, ten wie, że dzieci uczą się ponad siły, a nauczyciele harują znacznie ponad etat często w kilku miejscach. Dni wolne to nasze koło ratunkowe. Jeżeli szkoła nie bierze z puli jakiegoś dnia i nie ogłasza go wolnym od lekcji, rodzice sami każą dziecku zostać w domu. Opiekunowie uważają, że po pięciu–sześciu tygodniach intensywnej nauki dziecku należy się odpoczynek.

 

W weekendy rzadko kto odpoczywa, nieraz w sobotę i niedzielę ma więcej obowiązków, gdyż uczy się na dodatkowych zajęciach lub ma korepetycje. Ambitne nastolatki uczą się więc bez dnia przerwy przez cały tydzień, zarywając noce, zatem po takim maratonie robią sobie kilka dni wolnego, czy to się komuś podoba, czy nie. Taki system stworzyliśmy dzieciom, a zakaz zadawania prac domowych wcale tej harówki nie zmniejszył.

 

Nauczyciele pracują podobnie. Mało kto ma wolną sobotę czy niedzielę, najczęściej to dni na dorobienie. Tak się tyra w dużych miastach, a zapewne podobnie pracuje się w mniejszych miejscowościach, choć powody mogą być inne. Popyt na usługi nauczycielskie jest obecnie tak duży, że grzechem byłoby odesłać chętnych z kwitkiem, przecież nie wiadomo, jak długo ten trend się utrzyma.

 

Wszyscy bardzo dobrze pamiętamy głodowe pensje w oświacie. Teraz jest lepiej, ale przecież mamy kredyty do spłacenia, inflacja nie spada, no i tak długo zaciskaliśmy pasa, że mamy już tego dość. Nauczyciele chcą żyć bez strachu, że zabraknie im do pierwszego, a to oznacza, że muszą dłużej pracować. Dodatkowe dni wolnego od lekcji to często jedyne naprawdę wolne dni.

 

Nauczycieli w szkole trzymają na pewno nie zarobki i nie atmosfera w pracy, w tych sprawach jest jeszcze wiele do zrobienia. Magnesem są wolne dni. Nie bez powodu ustawodawca dał dyrektorom aż 8–10 dodatkowych dni „na zaspokojenie potrzeb społeczności lokalnej”. Zdarza się, że w liceach, gdzie pracuje wielu egzaminatorów, jeden dzień wolny dyrekcja wyznacza po maturach, aby nauczyciele mogli odpocząć. Zwykle jest to 1 czerwca. Ktoś mógłby pomyśleć, że to prezent dla uczniów na Dzień Dziecka, prawda jednak jest taka, że najbardziej wolnego potrzebują pracujący przez siedem dni w tygodniu egzaminatorzy (w weekendy oceniają arkusze). Taki mamy obecnie styl pracy, że nauczycieli leczy się przed wypaleniem zawodowym, dając im wolne. Inne metody są albo nieznane, albo mało skuteczne.

 

Higiena pracy jest zerowa, powszechne jest przepracowanie, a następnie ratowanie się nicnierobieniem raz w miesiącu lub rzadziej. Żyje się od dni wolnych do dni wolnych. Między te ferie są wciskane lekcje i korepetycje. Tak niehigienicznie dla zdrowia fizycznego i psychicznego uczą się uczniowie i podobnie pracują nauczyciele.

 

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie, a już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra. Powtórzę: sobota i niedziela to w edukacji dni pracujące zarówno dla uczniów, jak i dla nauczycieli. Taki system władza narzuciła nauczycielom, a my się tylko w nim urządziliśmy.

 

 

 

Źródło: www.facebook.com

 



Screen z filmu na YoyTube: „Jak działa Edukacja w czasach AI”

 

Jowita Michalska podczas utrwalonego na YouTube wystąpienia na temat„Jak działa Edukacja w czasach AI”-  

22 lipca 2024.

 

 

Dziś zachęcamy do przeczytania całego zapisu wywiadu (bo my udostępniamy poniżej  jedynie jego fragmenty), opublikowanego w papierowym” wydaniu sobotniego magazynu „Gazety Wyborczej” – „Wolna Sobota”  pod tytułem  „Szkoła dla Jagody”, który na internetowej stronie otrzymał o wiele dłuższy tytuł:

 

 

Dziś jest taki nacisk na matematykę, że matki piszą na Instagramie:

Moje dziecko jest niestety uzdolnione humanistycznie i co robić?

 

[…]

 

Aga Kozak:  – Twoja książka „Szkoła w czasach AI. Jak przygotować dzieci na wyzwania jutra” narodziła się trochę z osobistego doświadczenia poszukiwania szkoły dla córki.

 

Jowita Michalska, założycielka Digital University:  – Faktycznie, poszukiwanie szkoły średniej dla Jagody przyspieszyło powstanie książki. Wątek osobisty przekułam w szerszy research. Poszukiwałam dla córki czegoś eksperymentalnego, więc zaczęłam czytać o tym, co się ciekawego dzieje w edukacji na świecie, jak szkoły radzą sobie ze zmieniającym się tak gwałtownie światem.

A.K.: – Czego zatem szukałaś dla swojego dziecka? I czego chciała Jagoda?

J.M.:Szukałyśmy obie takiej placówki, która rozumie, że szkoła nie jest miejscem, do którego przychodzisz, żeby cię ktoś przepytał, z czego jesteś nieprzygotowany. W moim rozumieniu szkoła jest ekosystemem otwartym m.in. na eksperymentowanie. Chciałam też szkoły opartej na szacunku do dziecka, bo ja do swojego dziecka mam szacunek.

 

Ale też chciałam, żeby ktoś wziął razem ze mną holistycznie odpowiedzialność za tego człowieka – uznał, że kształcimy go razem. Bo jeżeli młody człowiek spędza połowę swojego czasu w szkole, to tam buduje swoje życie, swoją wiarę w różne idee, to tam się nauczy, co to są ważne rówieśnicze relacje. Chciałam znaleźć szkołę, w której zaciekawią się moją córką i będą rozwijać jej talenty, a nie tylko odpytywać z poszczególnych partii materiału. […]

 

A.K.: – Mówisz o przywództwie – pojęciu znanym z biznesu czy polityki w kontekście polskiej szkoły?

 

J.M.:Dziwi mnie, że nauczycieli nie uczy się bycia dobrym liderem/ką. Nie mamy ścieżki edukacyjnej przygotowanej pod zawód dyrektora/ki szkoły – a przecież tu są potrzebne kompetencje: zarządzanie ludźmi wokół pewnej idei, a najpierw wykreowanie tej idei.

 

Kiedy patrzymy na szkoły wybitne, to one zawsze mają za zarządzającego zapaleńca albo grupę zapaleńców – w książce opisuję m.in. zespół szkół w Radowie Małym stworzony przez Ewę Radanowicz, która uważała, że wszystko można, wszystko się da, i stworzyła wybitną szkołę. Opłacałoby się więc kształcić kogoś, kto będzie umiał tym potencjałem ludzkim zarządzić. 

 

W poszukiwaniach szkoły dla Jagody zwracałam uwagę na to, żeby dzieci w niej nie były formatowane. Bo wiele dzieci w momencie rozpoczynania szkoły średniej nie jest gotowych na decyzję, co by chciało robić przez całe życie. 

 

Czasem trafi się jedno dziecko na całą klasę, które mówi „będę biologiem morskim”. I super, ale np. ja jestem po czterech wielkich zmianach zawodu i kariery – i to z pasji! Zaczynałam od pracy w międzynarodowej agencji reklamowej, potem byłam dyrektorką marketingu w dużej korpo, potem założyłam fundację, a następnie spółkę, żeby pomóc grupom nieuprzywilejowanym i zwykłym ludziom lepiej rozumieć technologię.   

 

Dziś bardziej jestem wykładowczynią, edukatorką, piszę i mówię o edukacji i przyszłości rynku pracy w kontekście sztucznej inteligencji, doradzam w tych tematach też w Brukseli. Uważam, że to ważne, żeby dzieciaki wiedziały, że mogą być czymś zajarane, zanurkować w to głęboko, ale niekoniecznie na całe życie, i że zmiana jest OK.

 

A.K.: – A to podejście generalistyczne? O co w nim chodzi?

 

J.M.:Polega na tym, że uczymy się wielu różnych rzeczy po to, żeby lepiej rozumieć złożoność świata i żeby móc wybrać z większej puli to, co nas interesuje. My zrobiliśmy krzywdę edukacji – strasznie ją rozfragmentaryzowaliśmy. A wiedza jest jedna.

 

To, że są cząsteczki czy atomy, to jest istotne zarówno w przyrodzie, jak i w astronomii, w biologii, w budowie organizmu ludzkiego. Te pola się przecinają. Do rozwiązywania nowych problemów coraz bardziej złożonego świata, w którym dzisiaj żyjemy, potrzebujemy mieć dużo więcej szerokich narzędzi. I być może rozwiązanie danego problemu z biologii czy budowy aut znajdziemy, obserwując np. działania astronautów.

 

Dzisiaj – przez globalizację, osieciowanie mediowe, wielkie biznesy, wielkie aglomeracje – świat jest mniejszy, wszystko bardziej wpływa na siebie nawzajem. Wybory w Ameryce wpłyną na nas w Warszawie czy w Gorlicach.

 

To, że wielkie firmy technologiczne są jednymi z największych dzisiaj sponsorów wyborczych, też bardzo mocno wpłynie na regulacje, które się potem stworzą, a my będziemy tego ofiarami lub beneficjentami.

 

[…]

 

A.K.: – A gdybyś teraz dostała taką fuchę, że masz doradzić Ministerstwu Edukacji, jakie zmiany wprowadzić, to co by było dla ciebie najważniejsze?

 

J.M:Wprowadzenie computer science – lepszego rozumienia tego, co technologia dzisiaj wnosi i dobrego, i złego. Nie informatyka, jaką znamy dzisiaj, tylko budowanie kompetencji technologicznych, łącznie z rozumieniem, co sztuczna inteligencja może, czego nie może, a także praca z nią. Higiena cyfrowa, zdrowie psychiczne włączane w edukację. To są rzeczy, które są ultraważne.

 

Więcej pracy projektowej poprzez opracowanie społecznie zaangażowanych rzeczy, czyli zaszczepianie u dzieci wagi zaangażowania się w społeczne projekty. Przygotowywanie projektów dotyczących na przykład otoczenia, w którym się szkoła znajduje, praca z lokalnym domem osób starszych itp., zaliczenia przedmiotów w formie projektów społecznych.

 

Więcej pracy własnej, czyli odwrócona klasa: dziecko uczy się w domu jakiegoś wątku, czyta chociażby fragment powieści czy ogląda film dokumentalny i przychodzi do szkoły, żeby o tym dyskutować, żeby się na ten temat spierać, żeby wysłuchać strony, która ma dokładnie odmienne zdanie, wnikliwie dyskutować i zrealizować rozwiązania.

 

Szkoły w Estonii eksperymentują bardzo dużo z odwróconą klasą. Szkoły skandynawskie wychodzą ze szkoły, żeby uczyć się w naturze: dzieci już na poziomie przedszkola oglądają nawet skórowanie zwierzęcia, co może przerażać, ale to ważna lekcja. Oczywiście po wcześniejszej rozmowie. Doświadczanie jako uczenie jest szalenie ważne, zwłaszcza w dobie AI.

 

 

 

Jowita Michalska założycielka i CEO Digital University, który zajmuje się edukacją w obszarze nowych technologii i organizuje coroczną konferencję Masters & Robots poświęconą transformacji cyfrowej i trendom związanym z nowymi technologiami. Założyła też Fundację Digital University, której misją jest wyrównywanie szans i edukacja w zakresie nowych technologii i kompetencji przyszłości. Jest autorką podcastu „DigiTalks” i książki „Szkoła w czasach AI”.

 

 

 

Cały tekst „Dziś jest taki nacisk na matematykę, że matki piszą na Instagramie: Moje dziecko jest niestety uzdolnione humanistycznie i co robić?”  –  TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.wyborcza.pl/magazyn

 



Na portalu „edunews.pl” zamieszczono tekst redaktora naczelnego tego portalu – Marcina Polaka, informujący o wyniku plebiscytu na „słowo roku 2024” ogłoszonego przez Oxford University Press:

 

 

Ogłupianie inaczej

 

Język ludzki nie zna granic tworzenia coraz to nowych wyrażeń czy zbitek słownych albo nadawania nowych znaczeń znanym lub częściej mniej znanym i używanym wyrażeniom. Weźmy na przykład: „zgnilizna mózgu”. Nie, nie chodzi o biologiczny rozkład naszego ludzkiego organu. „Brain Rot” (z j. ang.) to wyrażenie roku 2024, zwycięzca w globalnym plebiscycie ogłoszonym przez Oxford University Press, czyli inicjatywie podobnej do polskiego Młodzieżowego Słowa Roku.

 

„Zgnilizna mózgu” (a może „mózgognicie…) jest obecnie definiowana jako „spadek zdolności poznawczych spowodowany ciągłą ekspozycją na bezsensowne treści online i niekończącym się przewijaniem mediów społecznościowych” albo „stopniowe pogorszenie stanu psychicznego lub intelektualnego osoby w wyniku nadmiernej konsumpcji treści online uważanych za trywialne lub mało wymagające”.

 

Zdaniem ekspertów Oxford University „zgnilizna mózgu” zyskała w tym roku popularność właśnie jako termin używany do wyrażania obaw dotyczących wpływu konsumpcji nadmiernej ilości niskiej jakości treści online spotykanych w mediach społecznościowych. Według nich częstotliwość używania tego terminu w świecie anglojęzycznym (a może nie tylko, bo słowo to jest też wśród „finalistów” Młodzieżowego Słowa Roku 2024 w Polsce) – wzrosła o 230% między 2023 a 2024 rokiem.

 

Co ciekawe, pierwsze odnotowane użycie wyrażenia „zgnilizna mózgu” znaleziono w 1854 roku w zbiorze esejów Henry’ego Davida Thoreau (Walden, czyli życie w lesie) w którym opisuje on swoje doświadczenia związane z prowadzeniem prostego stylu życia w świecie przyrody. Jego książka jest uznawana za społeczną krytykę współczesnego świata zachodniego, wraz z jego konsumpcjonizmem oraz obojętnością na niszczenie natury (sic!). „Podczas gdy Anglia stara się wyleczyć zgniliznę ziemniaka, czy nikt nie podejmie próby wyleczenia zgnilizny mózgu – która jest o wiele bardziej powszechna i śmiertelna?”… 170 lat później, a przesłanie Thoreau nadal aktualne…

 

„Brain Rot” nabrał nowego znaczenia w epoce cyfrowej, szczególnie w ciągu ostatnich 12 miesięcy, co można zobaczyć na wykresie popularności tego wyrażenia w sieci:

 

 

 

Co ciekawe, do popularności tego wyrażenia w ostatnim czasie przyczynili się głównie młodzi ludzie (przedstawiciele tzw. generacji Z czy pokolenia Alfa) – czyli osoby, które w największym stopniu korzystają z popularnych kanałów społecznościowych, takich jak np. TikTok. „Brain Rot” prawdopodobnie wejdzie na stałe do naszego słownika, gdyż w wielu krajach, w tym w Polsce, rozwija się debata publiczna na temat potencjalnie negatywnego wpływu, jaki ma nadmierna konsumpcja mediów społecznościowych i niskiej jakości treści z sieci na zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży. A to wyrażenie bardzo celnie moim zdaniem ujmuje zjawisko potencjalnego samo-ogłupiania (się) w mediach społecznościowych.

 

 

 

 

Źródło: www.edunews.pl

 

 

 

 

 



 

Kto nie lubi szkoły?

 

W 1991 roku ukazała się pod redakcją Alicji Kargulowej książka zatytułowanaDlaczego dzieci nie lubią szkoły? a w niej znajdowały się wyniki badań wśród uczniów szkół podstawowych, których autorzy dociekali, czy rzeczywiście dzieci nie lubią chodzić do szkoły. W naukach społecznych przyjmuje się, że nie należy tak formułować pytań badawczych, gdyż mają one założeniowy charakter. Badacz wie, że dzieci nie lubią szkoły, toteż chce jedynie danych do samosprawdzającej się hipotezy.

 

Przejawy antypatii czy sympatii do szkoły nie są jednak niczym szczególnym, skoro jest przymus uczęszczania do niej. Jeśli jednak kultura szkoły sprzyja pozytywnej realizacji tego obowiązku, to zapewne część uczniów jest zadowolona z chodzenia do szkoły. Jedni, bo kolekcjonują jak znaczki pocztowe najwyższe noty szkolne i mogą nimi pochwalić się w rodzinie czy wśród znajomych, rówieśników, a ci uczniowie, którzy doświadczają w szkole porażek nie odpowiedzą pozytywnie na pytanie: Czy lubisz swoją szkołę?

 

Ktoś może lubić szkołę ze względu na świetne relacje rówieśnicze, a ktoś inny dlatego, że ma wszystkich lub większość wspaniałych nauczycieli, znakomitych edukatorów, animatorów zajęć lekcyjnych, pozalekcyjnych czy pozaszkolnych. W tych szkołach, w których jest przyjazne miejsce dla działalności drużyny zuchowej czy  harcerskiej ich członkowie mogą lubić szkołę nie za to, czego w niej doświadczają na co dzień, ale ze względu na możliwość uczestniczenia w zbiórkach zuchowych czy harcerskich.

 

Są też takie szkoły wiejskie, które część dzieci lubi tylko i wyłącznie lub przede wszystkim dlatego, że może otrzymać gorący posiłek, a ten jest ich jedynym w ciągu doby. Tak więc mamy tu do czynienia z polimotywacyjnością uczęszczania do szkół dzieci i młodzieży.

 

Prowadząc badania w jednym z liceów ogólnokształcących w powiatowym mieście województwa łódzkiego na temat praw ucznia mogłem dowiedzieć się, że nie lubią swojej szkoły za to, że:

 

– są pytani przez nauczycieli pomimo zgłoszenia nieprzygotowania,

– nauczyciele łamią ich prawo do odpoczynku, gdyż  wiele nauczycieli zadaje ogromną ilość prac domowych, szczególnie na czas przerw, np. świątecznych,

– uczeń pełnoletni w szkole nie może sam zwolnić się z lekcji ani usprawiedliwić nieobecności,

– co roku pobiera się od nich pieniądze na ksero, to co to jest za szkoła publiczna?

– w momencie, gdy ktoś „głośno” mówi o swoich poglądach politycznych, musi liczyć się z tym, że nauczyciele, zwłaszcza dyrekcja, będą go ignorować, np. nie odpowiadać na „dzień dobry”,

– spędzamy więcej czasu nad pracami domowymi niż nauczyciel uczy nas w szkole i to nie dlatego, że nie uczymy się na lekcji,  tylko dlatego, że dla części nauczycieli (również od rozszerzeń) ważniejsze od zrozumiałego omówienia tematu jest to, żeby sprawdzić listę obecności, wstawić jedynkę za nieprzygotowanie i nakrzyczeć na klasę, że nie przykłada się do nauki.

– pewna pani od biologii,  oczywiście na początku lekcji,  musi poświęcić około 10 minut w klasie maturalnej na zrobienie sobie kawy,

– podnoszenie głosu na ucznia, wywieranie presji,

– nauczyciel zabiera uczniom przerwę ,,za karę” i nie pozwala im wyjść na przerwę po zadzwonieniu dzwonka mówiąc, że jest on dla nauczyciela, a nie dla ucznia.

– nauczyciel wykorzystuje pracę ucznia np. prezentacje na innych swoich lekcjach jako stworzony przez siebie materiał edukacyjny bez zgody ucznia na to,

– nauczyciel komentuje wygląd ucznia, np. makijaż, kolor włosów, jego sylwetkę rzucając niemiłe i niewłaściwe komentarze w jego kierunku, a przy tym stawia uwagę lub ocenę z przedmiotu.

– nauczyciel komentuje oceny ucznia poniżając go słownie, np. mówi mu, że nic nie osiągnie, jest do niczego i w przyszłości skończy jako, np. ekspedient w sklepie,

– niekulturalny język i umniejszanie, mówienie, że jesteśmy głupi i mamy iść do zawodówki,

–  niektórzy nauczyciele pozwalają do prowadzenia dyskusji dotyczących tematu jakim się zajmują na lekcjach i wyrażenia przez ucznia własnej opinii na dany temat,

 

itd., itd.

 

Dlaczego o tym piszę? Właśnie trwa dyskusja na temat fatalnych wyników międzynarodowych badań TIMSS-2023, z których wynika, że 

 

Polskiej szkoły nie lubią ani uczniowie, ani nauczyciele.

 

W ramach tych badań z zakresu wiedzy i umiejętności uczniów w zakresie matematyki i nauk przyrodniczych polscy czwartoklasiści byli pytani o kwestie związane z satysfakcją z uczenia się. Katastrofa. Jesteśmy na szarym końcu wśród diagnozowanych uczniów i nauczycieli matematyki oraz przedmiotów przyrodniczych ze względu na ich poczucie przynależności do szkoły. Okazuje się, że jest ono najniższe spośród dzieci wszystkich krajów należących do OECD a biorących udział w badaniu. […]

 

 

 

Źródło: www.sliwerski-pedagog.blogspot.com