



Archiwum kategorii 'Artykuły i multimedia'
Oto obszerne fragmenty tekstu, zamieszczonego dzisiaj na portalu „Strefa Edukacji”. Jest on zapisem rozmowy Magdaleny Ignaciuk (SE) z Aleksandrą Mieczkowską – nauczycielką edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, praktykującą metody Montessori oraz ekspertką w zakresie edukacji STEAM. Aktualnie – trenerką w Niepublicznym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli „Cyfrowy Dialog” w Warszawie.
Nie mają równych szans. Ale mają pasję, odwagę i ludzi, który wierzą, że to wystarczy
Dzieciaki z pieczy zastępczej, domów dziecka, trudnych środowisk – z pozoru „niewidzialne”. W systemie edukacji bywają spychane na margines, w klasach często milczące, nieobecne. A jednak wystarczy stworzyć im bezpieczną przestrzeń, by pokazały, że potrafią budować, programować, uczyć innych i… uczyć się siebie. O tym, co daje dzieciom realną sprawczość, dlaczego technologia może leczyć rany i jak bardzo potrzebna jest dziś relacja z dorosłym – mądrym, obecnym, nieoceniającym – opowiada Aleksandra Mieczkowska. […]
Aleksandra Mieczkowska
Dzieci, które hakują swoją rzeczywistość
Magdalena Ignaciuk: – Zacznijmy od początku — kim są Hakersi i co właściwie oznacza „hakowanie systemu” w waszym projekcie?
Aleksandra Mieczkowska: – Hakersi to dzieciaki, które próbują „zhakować” swój system — czyli rzeczywistość, w której się znalazły. To podopieczni świetlic środowiskowych, domów dziecka, dzieci przebywające w pieczy zastępczej. Chcemy im pokazać różne możliwości — czasem związane z pierwszym doświadczeniem pracy, a czasem po prostu z odkrywaniem nowych pasji w obszarze IT.
Regularnie biorą udział w naszych zajęciach: z programowania, modelowania 3D, warsztatach sztucznej inteligencji czy higieny cyfrowej. Uczęszczają także na korepetycje, które są stałą częścią naszej oferty.
To dzieciaki, które regularnie spotykają się z naszymi trenerami albo wolontariuszami, próbując „zhakować swój system” – czyli znaleźć sposób na przełamanie trudnej sytuacji, w której się znalazły.
-A co poza umiejętnościami? Co jeszcze dzieciaki wynoszą z tych spotkań z trenerami i wolontariuszami?
-Chcemy dać im konkretne, przydatne umiejętności, z którymi będą mogły wejść w dorosłość i zacząć budować swoje życie na nowych zasadach. Zależy nam, żeby wyrwały się z powtarzającego się schematu, który dotyka wielu z nich – na przykład z uzależnienia od systemu świadczeń społecznych.
Naszym celem jest ich usamodzielnienie. Bo niestety badania pokazują jednoznacznie: dzieci z takich środowisk, gdy wchodzą w dorosłość, często wracają do punktu wyjścia. My chcemy pomóc im to zmienić. Zależy nam także na budowaniu relacji — chcemy, żeby dzieciaki zobaczyły, że są wokół nich dorośli, którzy są ciekawi, inspirujący i mają dla nich czas. Zdarza się, że w szkole doświadczają stygmatyzacji, dlatego tworzymy dla nich przestrzeń bezpieczną, otwartą na błędy, bez ocen i presji. To miejsce, w którym mogą rozwijać swoje zainteresowania, próbować nowych rzeczy i odkrywać, co naprawdę ich ciekawi.
Relacja, której często brakuje w szkole
-No właśnie — wspomniała pani, że to miejsce działa inaczej niż szkoła. Że są dorośli, którzy potrafią się zatroszczyć, stworzyć bezpieczną przestrzeń, nawiązać relację. Czy to znaczy, że nasze szkoły wciąż nie są przygotowane do pracy z dziećmi z trudnych, dysfunkcyjnych środowisk?
-Mam wrażenie, że empatii w szkołach jest coraz więcej, a kadra pedagogiczna jest coraz lepiej przygotowana. Ale proszę zobaczyć, jak działa system. Przy takich liczebnościach klas nauczyciel, mimo szczerych chęci po prostu nie zawsze ma przestrzeń, by budować indywidualną relację z uczniem. W naszych zajęciach jest inaczej — pracujemy w małych grupach, często indywidualnie, bez presji realizowania podstawy programowej i bez sztywnych schematów rozwojowych. Dzięki temu możemy się naprawdę przyjrzeć potrzebom dziecka, być obok niego. W szkołach widzę coraz więcej dobrych zmian, ale wciąż jest wiele do zrobienia
.
-To, co pani mówi, bardzo mocno mi się kojarzy z tym, że nauczyciele często nie wiedzą, co tak naprawdę dzieje się w życiu ich uczniów. Czasem mają tylko szczątkowe informacje, czasem bazują na domysłach — i to jest trudne, bo gdybyśmy znali sytuację dziecka, moglibyśmy lepiej je wesprzeć i dać coś, czego brakuje mu w domu.
Zależy nam na tym, żeby pokazywać, że szkoła to nie tylko miejsce zdobywania wiedzy z podręczników czy przygotowywania się do testów. To też przestrzeń na pasje i zainteresowania. I muszę powiedzieć, że kiedy nasze dzieciaki trafiają potem do szkoły z umiejętnością modelowania 3D, ich pozycja społeczna natychmiast wzrasta.
W szkołach podstawowych coraz częściej pojawia się sprzęt do nowych technologii – dzięki projektom rządowym czy unijnym – ale często brakuje jeszcze kompetencji, by z niego dobrze korzystać. I nagle to nasze dziecko z pieczy zastępczej czy domu dziecka przychodzi i pokazuje, że umie obsłużyć drukarkę 3D. I co wtedy zyskuje?
Same kompetencje są ważne, ale – moim zdaniem – nie najważniejsze. Najważniejsze jest to, że ono zyskuje poczucie sprawczości, pewność siebie i miejsce w grupie. To pierwszy moment, kiedy czuje się pewnie, „na dwóch nogach” w przestrzeni szkolnej. I właśnie o to nam chodzi – żeby te dzieciaki po prostu poczuły się lepiej ze sobą.
-Dziecko wreszcie może poczuć, że w czymś jest dobre, że posiada unikalną wiedzę, którą może się podzielić z innymi. Nie stoi już z boku, nie próbuje po prostu przetrwać dnia w szkole — zaczyna realnie uczestniczyć w życiu grupy i odnajduje w niej swoje miejsce.
-Tak, i co ważne — dziecko nie tylko zyskuje pewność siebie, ale też inspiruje innych swoimi umiejętnościami.
W kontekście tego, jak dużo mówi się dziś o przemocy rówieśniczej, to naprawdę cenne, gdy dzieci „zarażają się” od siebie pozytywnymi rzeczami. Takimi, które coś budują, które pokazują, że można razem stworzyć coś twórczego. To zupełnie zmienia dynamikę relacji w grupie — pojawia się harmonia i pozytywny przepływ.
W dalszej części wywiadu Aleksandra Mieczkowska odpowiada na takie pytania:
Zwłaszcza, że grupy rówieśnicze funkcjonują dziś inaczej niż 20 lat temu. Kiedyś trudne sytuacje między uczniami dotyczyły głównie szkoły. Dziś przenoszą się także do internetu i trwają poza lekcjami — również po powrocie do domu. […]
Samo zakazywanie nic nie daje. W końcu i tak dzieci wejdą do świata internetu, nawet jeśli będziemy je przed tym długo chronić… Czy pani też spotyka się z takim poczuciem bezsilności – i z jednej strony próbą odsunięcia się przez nauczycieli od tego, co dzieje się w sieci, a z drugiej – oczekiwaniem, że szkoła jednak zareaguje? […]
Jakie są dziś największe wyzwania, z którymi mierzą się dzieci i młodzież z pieczy zastępczej, placówek opiekuńczych czy rodzin dysfunkcyjnych? Co najbardziej utrudnia im rozwój i samodzielność? […]
Wciąż żywe są doświadczenia związane z wojną w Ukrainie i migracją, która była jej następstwem. Do Polski trafiło wtedy wiele dzieci, często po trudnych przejściach, uciekających przed zagrożeniem. Czy te doświadczenia migracyjne również są obecne w waszej codziennej pracy? […]
To sytuacja podwójnie trudna. Dzieci uchodźcze często przyjeżdżają z bagażem trudnych doświadczeń, o których dorośli wokół nich niewiele wiedzą. Dochodzą do tego bariery językowe i kulturowe, które – mimo upływu czasu – pewnie wciąż bywają wyzwaniem. Dlatego tak ważne jest, by osoby pracujące z tymi dziećmi miały nie tylko empatię, ale też świadomość, jak łatwo nieświadomie wyrządzić krzywdę. […]
No właśnie — mamy coś, co dzieci doskonale znają, czyli taki międzynarodowy język gier. Wszyscy się w tym odnajdują, co świetnie ułatwia kontakt. Teraz wystarczy jeszcze, żeby dorośli też się na tym znali — i sytuacja idealna. […]
A oto pełny zapis końcowej części tego tekstu:
-A jak wygląda współpraca z wolontariuszami? Czy to oni sami się do was zgłaszają, czy może ich aktywnie szukacie? Jakie są zasady takiego zaangażowania?
-Jeśli chodzi o pozyskiwanie wolontariuszy, to faktycznie — przede wszystkim zgłaszają się do nas sami. W większości są to osoby związane z branżą IT, choć zdarzają się też tacy, którzy formalnie z technologią nie mają wiele wspólnego, ale funkcjonują w tym środowisku. Czasem to osoby, które osiągnęły życiowy sukces i po prostu chcą coś dać od siebie.
Prowadzimy również wolontariat pracowniczy we współpracy z naszymi partnerami — można go realizować właśnie u nas. Zdarza się też, że rozpoczynamy nowy blok tematyczny i wtedy prowadzimy rekrutację przez media społecznościowe. Jesteśmy też obecni na różnych konferencjach, promujemy projekt, ale szczerze mówiąc — mam poczucie, że ludzie sami do nas trafiają. Bo idea jest po prostu dobra i daje dużą elastyczność.
-A co trzeba zrobić, żeby zostać wolontariuszem?
-Przede wszystkim spełnić wszystkie wymogi wynikające z tzw. ustawy „Kamilka” — to dziś standard, którego oczywiście przestrzegamy. Poza tym… właściwie nic więcej.
Wolontariusze otrzymują od nas szkolenia, materiały do pracy, ale też dużą dawkę inspiracji — zachęcamy ich do samodzielnego tworzenia treści. Bo praca z dziećmi to zawsze coś żywego i zmiennego, nie da się wszystkiego zamknąć w sztywnych ramach. Pokazujemy im więc różne sposoby działania, zostawiając przestrzeń do własnych pomysłów. Oferujemy też konkretne miejsca i przestrzenie do działania — zarówno online, jak i offline — gdzie mogą spotykać się z dzieciakami i realnie wpływać na ich rozwój.
Historie, które wracają – i chcą zacząć od nowa
-A jak długo działa już projekt Hakersi?
-Projekt działa od 2016 roku.
-Czyli macie już za sobą wielu młodych ludzi, którzy weszli w dorosłość — swoich absolwentów. Czy zdarzają się sytuacje, w których wracają do Was i mówią: „to dzięki Wam się udało”? Czy dzielą się z Wami swoimi historiami sukcesu?
-Tak — są takie historie. Ale mnie osobiście najbardziej cieszą te momenty, kiedy ktoś wraca i mówi: „nie udało mi się, ale chcę spróbować jeszcze raz”. To są dla mnie najważniejsze historie. Bo jeśli młody człowiek potknął się, coś „olał” – mówiąc kolokwialnie – ale wraca, bo czuje się bezpiecznie, bo wie, że nikt go tu nie oceni, tylko powie: „OK, próbujemy jeszcze raz” – to jest dla mnie największy sukces.
Jeśli chodzi o takie bardziej spektakularne przykłady, to oczywiście mamy absolwentów, którzy studiują na kierunkach technicznych, mamy dzieciaki, które wracają do nas jako wolontariusze i chcą pomagać młodszym. Są też tacy, którzy odbywają staże i stawiają pierwsze zawodowe kroki.
Mam wrażenie, że to grono stale rośnie i staje się coraz silniejsze. Może to też dla nas znak, że warto pomyśleć o rozwinięciu działań w kierunku młodych dorosłych – bo naprawdę zaczynają się u nas pojawiać coraz częściej.
-A jak, pani zdaniem, można edukować społeczeństwo — nauczycieli, rodziców, a także decydentów — żeby lepiej rozumieli potrzeby tych dzieci i skuteczniej przeciwdziałali nierównościom? Co mogłoby realnie pomóc w tym, by te dzieciaki miały większe wsparcie niż obecnie?
-To bardzo trudne i złożone pytanie. Z perspektywy naszej fundacji mogę powiedzieć, że cieszy mnie przede wszystkim to, że tematyka ta jest coraz częściej podejmowana — toczą się prace w różnych komisjach, działa wiele fundacji, które również się tym zajmują. To naprawdę dobry kierunek.
Wydaje mi się, że kluczowe jest ciągłe aktualizowanie wiedzy i dostosowywanie działań do realnych, zmieniających się potrzeb młodzieży. Wszystko rozwija się bardzo dynamicznie, potrzeby dzieci się zmieniają — nie możemy mieć „zadyszki”, musimy za nimi nadążać.
Do tego konieczne jest poszerzanie współpracy między instytucjami, które mogą wspólnie wypracowywać najlepsze rozwiązania.
Pamiętajmy, że mówimy o dzieciach z pieczy zastępczej, które jednocześnie są uczniami, często wchodzącymi w dorosłość i szukającymi ścieżek usamodzielnienia. Tych podmiotów, które powinny ze sobą współpracować, jest naprawdę wiele — i tylko dobra komunikacja między nimi pozwoli działać skutecznie.
Z mojej perspektywy bardzo dobrze sprawdzają się rozmowy i działania podejmowane na poziomie lokalnym, regionalnym. Bo inaczej wygląda sytuacja domów dziecka w Warszawie, a inaczej w małych miejscowościach, np. w Małopolsce. To zupełnie inne potrzeby — dlatego trudno tu o proste uogólnienia. Na pewno pilnie potrzebujemy pochylić się nad tematem usamodzielniania tych młodych ludzi. Ale widzę też, że w tej sprawie zaczynają się dziać konkretne rzeczy — i to daje nadzieję. Dlatego takie rozmowy, jak nasza, i współpraca środowisk są bardzo potrzebne. Choć ważne, żeby nie kończyło się tylko na rozmowach — ale żeby za nimi szły też realne działania.
-A gdyby miała pani wskazać różnice między domami dziecka w Warszawie a tymi w mniejszych miejscowościach: jakie są największe trudności i bolączki tych lokalnych, mniej widocznych placówek? Co tam najbardziej doskwiera?
-To może podam przykład z naszej „hakersowej” działki. Proszę sobie wyobrazić dziecko z domu dziecka w Warszawie, które ma trudności z matematyką. Zorganizowanie mu korepetycji w dużym mieście to kwestia chwili — wiadomo, potrzebne są na to środki, ale same możliwości są znacznie większe.
A teraz przenieśmy się do bardzo małej miejscowości, gdzieś na końcu Polski — tam to już naprawdę duże wyzwanie. Dlatego bardzo się cieszę, że mimo pewnych kontrowersji wokół zajęć online, mamy taką formułę. Dzięki niej nasze dzieciaki mogą spotykać się z wolontariuszami, nawet z Polonii — mamy wolontariuszy ze Stanów Zjednoczonych czy Hiszpanii, którzy wspierają nasze dzieci właśnie w formule zdalnej.
To rozwiązanie jest dla nas świetne — i wygodne również dla samych wolontariuszy. Z jednej strony mogą pomagać, z drugiej nie muszą tracić czasu na dojazdy. Oczywiście, ta forma ma też swoje ograniczenia, ale daje realny dostęp tam, gdzie stacjonarnie byłoby to praktycznie niemożliwe.
I właśnie ta dostępność jest największą różnicą między dużymi a małymi miejscowościami.W miastach dzieci mają wokół siebie mnóstwo ofert: szkoły programowania, warsztaty, wyd arzenia — często darmowe. W mniejszych miejscowościach tego po prostu brakuje. Nie chodzi więc tylko o pieniądze, ale przede wszystkim o realny dostęp do tych możliwości.
x x x
Aleksandra Mieczkowska – nauczycielka edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, praktyk metody Montessori oraz ekspertka w zakresie edukacji STEAM. Specjalizuje się w prowadzeniu szkoleń i warsztatów dla uczniów oraz kadry pedagogicznej, łącząc elementy edukacji alternatywnej z nowoczesnymi technologiami. Autorka materiałów dydaktycznych oraz publikacji poświęconych tematyce edukacji cyfrowej. W swojej pracy promuje innowacyjne podejście do nauczania, wspierając rozwój kompetencji przyszłości zarówno wśród dzieci, jak i nauczycieli.
O projekcie Hakersi
Hakersi to dzieci i młodzież, które „hakują” niełatwy system życiowy, w którym funkcjonują i „kodują” dla siebie lepszą przyszłość. W lepszym starcie w dorosłość i zdobyciu kompetencji przydatnych w życiu i pracy pomagają im SuperBohakerowie, czyli wolontariusze i firmy wspierające. Celem projektu „Hakersi”, realizowanego przez Fundację Sarigato, jest wspieranie w usamodzielnianiu się poprzez naukę nowych technologii i kompetencji cyfrowych. Projekt realizowany jest od 2016 r., przy współpracy z placówkami opiekuńczymi, wolontariuszami i biznesem.
Cały tekst „Nie mają równych szans. Ale mają pasję, odwagę i ludzi, który wierzą, że to wystarczy” – TUTAJ
Źródło: www.strefaedukacji.pl
x x x
Jeśli macie jeszcze kilka minut czasu – koniecznie zapoznajcie się z materiałem, zamieszczonym na portalu < Bochni@nin >, zatytułowanym „Podopieczni Domu Dziecka w Bochni przygotowali teledysk” – TUTAJ
Za dwa tygodnie będą już wakacje. Ale póki co Jarosław Pytlak – zainspirowany wywiadem z Mazowiecką Kurator Oświaty – napisał kolejny post na swoim blogu, oczywiście o problemie metodologii ustalania rocznych ocen. Tekst zamieszczamy bez skrótów, wyróżnienie jego fragmentów pogrubiną czcionką lub podkreśleniem – redakcja OE:
Kłopoty ze szkolnym ocenianiem
Sezon ustalania ocen rocznych w szkołach zbliża się ku końcowi, mogę więc podjąć temat oceniania bez obawy, że komuś zaburzę proces decyzyjny. Oto właśnie, jak Polska długa i szeroka, na rozmaite sposoby łamiemy prawo oświatowe, po prostu podsumowując wcześniej wystawione stopnie zamiast „ustalać stopień realizacji wymagań edukacyjnych”. To ostatnie bywa w warunkach szkolnych trudne, nawet jeśli nauczyciel lege artis przedstawił na początku roku szkolnego uczniom i rodzicom wymagania na poszczególne stopnie. Po prostu wymagań jest zazwyczaj bardzo wiele, a stopień ich realizacji nierównomierny. Poza tym prawo każe ocenić stan osiągnięty i uczyniony przez ucznia postęp, więc kluczowe stają się rozmaite poprawy i dogrywki, wokół których na przełomie maja i czerwca koncentruje się w szkołach życie społeczne.
Temat oceniania podjęła redaktor Joanna Ćwiek-Świdecka z „Rzeczpospolitej” („Szkoła na nowo”), w rozmowie z Panią Violettą Krzyżanowską, Mazowiecką Kurator Oświaty. Naprawdę warto posłuchać, by poznać urzędową wykładnię sytuacji, uczynioną przez wieloletnią dyrektorkę szkoły, obecnie wykorzystującą swoje doświadczenie w kierowaniu nadzorem pedagogicznym. Wywiad jest próbą wskazania i wyjaśnienia najczęściej spotykanych w praktyce szkolnej deliktów prawnych, które Pani Kurator wcześniej opisała w liście skierowanym do dyrektorów szkół. Potwierdza rzecz dla mnie od lat oczywistą, że interpretacja przepisów dotyczących oceniania, nawet tak prostych, jak te, które zawarto w prawie oświatowym, w zderzeniu z życiem może rodzić wiele wątpliwości i nieporozumień. Posłużę się tutaj trzema przykładami.
Jako rzecze Pani Krzyżanowska, w przypadku poprawy przez ucznia zaliczenia jakiegoś wymagania, jeśli wychodzi ocena wyższa niż pierwotna, tylko ją należy uwzględnić, natomiast jeśli ocena jest gorsza, należy zachować tę wcześniejszą. Moim zdaniem, jeśli trzymać się litery przepisu, w ten sposób łamiemy prawo. Przecież mamy obowiązek ocenić poziom osiągnięty na końcu oraz postęp. Gorsza ocena z poprawy świadczy, że końcowy poziom jest niższy, zaś dokonany postęp ujemny! Oczywiście podejście sugerowane przez Panią Kurator ma szlachetną intencję zachęcenia uczniów do nauki, z drugiej strony jednak sprzyja ich działaniu na zasadzie „a nuż się uda”, bez odpowiedzialności za własną decyzję o podejściu do poprawy. Pochłania też czas nauczyciela, którego w tym gorącym okresie szczególnie brakuje. Używanie w tym kontekście argumentu, że ustalenie gorszej oceny z nieudanej poprawy jest wobec ucznia nie fair, wydaje mi się chybione. Najlepiej byłoby chyba pozostawić to uznaniu nauczyciela, bo tylko on zna wszystkie okoliczności dotyczące pracy konkretnego ucznia…
Na pytanie dziennikarki, czy ocena końcowa powinna być średnią wszystkich uzyskanych, pada odpowiedź, że oczywiście nie, że jest to wręcz zabronione, bo nieprzewidziane prawem, w granicach którego musi działać nauczyciel jako urzędnik państwowy. No właśnie, urzędnik… W ciągu minionego ćwierćwiecza zrobiliśmy z nauczycieli urzędników, a z oceniania misterium prawne, które musi być ściśle osadzone w przepisach, włącznie z administracyjnym prawem do formalnego zakwestionowania oceny. Jednocześnie jednak cały czas zwracamy uwagę nauczycieli na konieczność empatycznego podejścia do uczniów, brania pod uwagę wszelkich indywidualnych okoliczności, czyli jednak naginania przyjętych zasad. Tymczasem uczniowie takie odbiegające od schematu zachowania nauczycieli często traktują jako przejaw niesprawiedliwości, nierównego traktowania. A co do meritum, wiem z praktyki, że choć nauczyciel powinien kierować się swoją wiedzą o uczniu i jego osiągnięciach, to wystawienie oceny wyraźnie niższej od średniej niemal zawsze budzi poczucie niesprawiedliwości i pretensje. Stąd ucieczka w wyliczanie średnich czy nawet średnich ważonych, które dają racjonalną „podkładkę” dla decyzji niemożliwej dzisiaj do podparcia po prostu autorytetem nauczyciela. Nie w świecie, w którym jest on urzędnikiem.
Trzecia kwestia z wypowiedzi Pani Krzyżanowskiej, z pozoru oczywista: nie można ocenić negatywnie sprawdzianu, którego uczeń nie napisał. Nawet jeśli nie podszedł do drugiego czy żadnego z kolejnych wyznaczonych terminów. Nie ma sprawdzianu – nie ma oceny. Ale co zrobić, jeśli w ten sposób nauczyciel nie zdoła sprawdzić osiągnięć ucznia w zakresie konkretnego wymagania, przewidzianego w rocznym zestawie?! Pominąć? Ale to będzie nie fair wobec innych uczniów, prawda?! Pani Kurator sugeruje, że konsekwencje należy wyciągnąć w ocenie zachowania. A jeśli wszystkie nieobecności ucznia na sprawdzianach są usprawiedliwione?! Co wtedy zrobić, że tak zapytam retorycznie?
Nawiasem mówiąc, co do samej oceny zachowania, to w pełni popieram zdanie, które padło w wywiadzie, że jeśli jest ona oparta na punktacji, ma po prostu charakter nieludzki. Ten pogląd rozwinę jednak w osobnym artykule.
Intencją podzielenia się tutaj wątpliwościami, jakie nasunęły mi się podczas słuchania wywiadu, nie jest polemika z panią Krzyżanowską. Na jej miejscu mówiłbym zapewne bardzo podobnie, starając się przybliżyć rzeczywistość do przepisów prawa. Problem jest bowiem systemowy, a polega na narzuceniu nauczycielom wewnętrznie sprzecznych ról – urzędnika działającego w granicach prawa i czułego, nieobojętnego człowieka, traktującego swoich podopiecznych z niezmienną empatią. Całe życie trzymałem się tego drugiego, ale też nigdy jako nauczyciel i dyrektor szkoły nie byłem pod tak ogromną presją przepisów i równocześnie oczekiwań społecznych, jak dzisiaj. Stąd bierze się moje fatalistyczne przekonanie, że w kolejnych latach dyskusja o ocenianiu w szkołach będzie w końcu maja corocznie wracała na tapetę, bo dobrych, uniwersalnych rozwiązań nie ma. Próbują kusić się o nie twórcy szykowanej obecnie reformy, ale nie sądzę, by udało się wynaleźć coś przełomowego zamiast kolejnych przepisów, a w ogóle mam podejrzenie graniczące z pewnością, że prezydent Nawrocki nie podpisze żadnej niezbędnej w tym zakresie nowelizacji prawa oświatowego.
Abstrahując od polityki, czy widzę jakieś wyjście z sytuacji? Może likwidację ocen szkolnych, ale po wcześniejszym udzieleniu odpowiedzi na pytanie, co w zamian? Może odebranie im znaczenia przy rekrutacji do szkół podstawowych, niestety, z takim samym pytaniem. Obawiam się, że póki szkoła będzie na zamówienie społeczne wymuszała nabycie przez młodych ludzi jakiegoś zestawu wartości, kompetencji i wiedzy, póty wiara w samodzielność edukacyjną uczniów będzie tylko pobożnym życzeniem. Tego typu zmiana wymagałaby przewrotu iście kopernikańskiego – przyjęcia, że to uczeń odpowiada za swój rozwój i sposoby zdobywania wiedzy. Raczej nie do przyjęcia dla władzy państwowej, a na pewno bez szans przy obecnym poziomie wszechogarniającej opieki nad młodymi ludźmi. Dlatego sądzę, że temat zasad oceniania i rozmaitych nieprawidłowości w tym zakresie będzie cyklicznie powracał.
Aż może wreszcie ktoś kiedyś wymyśli szkołę na nowo…
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/
Po raz drugi w tym tygodniu proponujemy lekturę tekstu Danuty Sterny z jej bloga „OK. NAUCZANIE” – tym razem spod zakładki „NOWOŚCI”:
Czy zmniejsza się chęć do studiowania?
Można zaobserwować spadek chęci nastolatków do studiowania na wyższych uczelniach. Współcześni pracodawcy nie pytają o dyplomy, ważniejsze jest dla nich, co przyszły pracownik potrafi. Wiele miejsc pracy nadal wymaga dyplomu ukończenia studiów, ale nie ma już znaczenia jakich. Jak to wygląda w USA i w Polsce?
Można zaobserwować spadek chęci nastolatków do studiowania na wyższych uczelniach. Współcześni pracodawcy nie pytają o dyplomy, ważniejsze jest dla nich, co przyszły pracownik potrafi. Wiele miejsc pracy nadal wymaga dyplomu ukończenia studiów, ale nie ma już znaczenia jakich. Jak to wygląda w USA i w Polsce?
Rys. Danuta Sterna
Badania w ASA (American Student Assistance) pokazały:
>Tylko 45% nastolatków kończących szkoły średnie w 2024 roku zamierzało związać swoje plany ze studiami. Zgodnie z nowym badaniem przeprowadzonym przez krajową organizację non-profit American Student Assistance (ASA) jest to spadek z 73% w 2018 r.
>Jak wynika z badania ASA, w tym samym okresie zainteresowanie ścieżkami edukacji niekończącymi się uzyskaniem dyplomu wyższej uczelni, takimi jak nauka zawodu, rożnego rodzaju kursy i staże, wzrosło ponad trzykrotnie – z 12% w 2018 r. do 38% w 2024 r.Autorzy raportu pokazują, iż uczniowie postrzegają edukację po szkole średniej przede wszystkim jako drogę do dobrej pracy.
Jednak, wybory alternatywnych do studiów planów kształcenia nie cieszą się poparciem rodziców.
>Badanie ASA wykazało, że ponad 9 na 10 nastolatków rozmawia z rodzicami o swoich planach po ukończeniu szkoły średniej, ale prawie jedna trzecia nastolatków stwierdziła, że ich rodzice nie zgadzają się z ich planami, o ile nie zawierają one ukończenia studiów.
Problemem jest decyzja w jakim kierunku młodzi ludzie chcą się kształcić. Tu duża rola doradców zawodowych w szkołach.
>Badanie pokazały, że nastolatkowie czują się przygotowani do planowania przyszłości, przy czym 82% z nich stwierdziło, że ufają proponowanym im ścieżkom kształcenia, to stanowi wzrost w porównaniu z 59% w 2018 r.
>Raport z badania ASA zaleca rozpoczęcie konsultacji w sprawie przyszłego kształcenia w szkole średniej, aby pomóc nastolatkom ocenić ich zainteresowania i mocne strony.
W badaniu ASA wzięło udział 3057 uczniów klas 7-12.
Informacje zaczerpnięte z artykułu Briana Mendez-Padilla
Zainteresował mnie ten artykuł, gdyż sama obserwuję wśród młodych ludzi w Polsce zmniejszenie planów maturzystów zawiązanych ze studiowaniem.
Sprawdziłam jednak informacje i okazuje się, że dane polskie mówią co innego:
>W roku akademickim 2024/2025 do polskich uczelni przyjęto ponad 462 tysiące osób. To o 5% więcej niż w roku ubiegłym.
Jednak inne dane dotyczące maturzystów:
>O ile jeszcze sześć lat temu aż 95% maturzystów planowało kontynuować naukę na uczelniach, to obecnie ten odsetek spadł do 56%.
Druga część potwierdza tendencję przedstawiona w artykule.
Wygląda na to, że maturzyści w USA i w Polsce stawiają częściej na uzyskanie solidnego wykształcenia zawodowego niż na studiowanie na wyższej uczelni.
Źródło: www.oknauczanie.pl/czy-zmniejsza-sie-chec-do-studiowania
W minioną środę Justyna Mazurek zamieściła na prowadzonej przez siebie na fejsbuku stronie tekst, który – uznaliśmy – zasługuje na upowszechnienie:
NIE DA SIĘ ZMIERZYĆ WSZYSTKICH JEDNĄ SKALĄ OCEN
Drodzy Rodzice!
Gratuluję wszystkim Rodzicom, którzy nie patrzą na swoje Dziecko przez pryzmat świadectwa, a czerwony pasek – czy jest, czy go nie ma, nie jest w stanie Was zatrzymać na dłużej niż czas zakończenia roku szkolnego.
I nie chodzi mi tutaj o polityczną poprawność i podejście „dla każdego po równo”, bo życie takie nie jest. Nie jestem za tym, aby „naciągać” oceny. I nie jestem za tym, aby wszystkim dawać „po równo”. Sprawiedliwie, nie znaczy po równo.
Każdego można za coś docenić.
Jestem za tym, aby wzmacniać i wspierać Dzieciaki. Uświadamiać, że znaczenie ma cały proces, wkład, praca, to czego się nauczyli, a czego być może nie będzie widać na świadectwie.
To my – dorośli – jesteśmy od tego, aby im to mówić i pokazywać.
Oceny szkolne nie są wyznacznikiem tego, jakie jest Wasze Dziecko. Oceny szkolne nie mierzą talentów, pasji, kreatywności, rozwagi, życzliwości, ciekawości świata, odwagi, siły, poczucia humoru, empatii, wrażliwości, otwartości, uczciwości, poczucia własnej wartości, cierpliwości, autentyczności, elastyczności i wielu innych.
Każde z nich jest inne i ma inne predyspozycje.
Takie słowa często nie mają sensu dla osób, które uważają, że celem szkoły są wyniki, oceny, sprawdziany, egzaminy, bycie „naj”…
Rozumiem tych Rodziców, którzy cieszą się z czerwonego paska i są dumni ze swoich Dzieci, to naturalne. Nie negujmy tego.
Pytanie, jaką drogę przeszło Dziecko, by ten pasek zdobyć?
Uczy się, ciężko pracuje i tak ma, że jest ze wszystkiego dobre, czy czuje presję i wie, że bez paska – w oczach Rodziców – nic nie będzie znaczyć? Zapracowało na oceny, czy weszło w procedurę „naciągania” i „wypłakiwania” bo brakuje 0,3 do wymarzonej średniej Rodzica? Bierze udział w wyścigu pt. „poprawię kilka ocen z przedmiotów i zdobędę czerwony pasek, tak jak 80% Uczniów w mojej klasie”?
Wejście w taki pęd to dobry drogowskaz dla Dziecka?
Wkurzenie Rodzica, bo wychowawczyni słusznie obniżyła ocen
Zastanówcie się nad tym…
Nie ma nic gorszego niż presja Rodzica. Historii jest mnóstwo:
>Ma mieć czerwony pasek, bo musi się dostać do dobrego liceum.
>Może Ci pani naciągnie tę ocenę, żeby nie popsuć Ci średniej, nie ważne, czy masz te umiejętności teraz, ucz się.
>Moja córka ma mieć czerwony pasek, należy się jej.
>Chcę mieć wpływ na ocenę Dziecka w edukacji wczesnoszkolnej i nie zgadzam się z tym, że nauczycielka napisała na świadectwie o umiejętności x, która stale jest w treningu, a mogła napisać o umiejętności y, bo jest na wysokim poziomie. Burzy to moje wyobrażenie o Dziecku.
Czy takie podejście ma sens?
Kiedyś rozmawiałam z jedną bardzo mądrą Mamą mojej byłej Uczennicy. Opowiedziała mi, że jej córka ma same piątki i szóstki, pomimo, że nie mają parcia na oceny. Pięknie mówi swojej córce:
-ważne jest to, co potrafisz i czego się nauczyłaś,
-wiem, ile pracy Cię to kosztowało,
-czasami będzie to widać w ocenie, a czasami nie, ale tego, co potrafisz nikt Ci nie zabierze,
-cieszę się z naszej współpracy w tym roku szkolnym i wspólnej nauki (mama wie, jak istotne jest towarzyszenie Dziecku i pomoc w nauce planowania),
-jestem dumna z Ciebie i z pracy jaką wykonałaś…
Ta Mama wspiera córkę, nie ocenia, nie porównuje do kolegów i koleżanek z klasy.
Nie robi ciśnienia córce i sobie.
Docenia cały proces, a nie wynik w postaci ocen na świadectwie.
A gdyby córka przyszła z samymi dwójami i trójami?
Zapewne powiedziałaby jej to samo.
Wiem, że jej córka nigdy nie poczuje się niewystarczająca w temacie ocen na świadectwie z takim podejściem Rodziców i ich wsparciem.
Świadectwo nie świadczy o wartości Dziecka, jego zdolnościach i o tym, kim zostanie w przyszłości. Ważne, czy Dziecko będzie znało swoją wartość i mocne strony, czy będzie potrafiło komunikować się, rozwiązywać problemy, pokonywać przeszkody i osiągać postawione sobie cele…
Oto strony, na których możecie znaleźć wiele innych tekstów na ten temat:
#oceny #JednaMiara #ocenianie #świadectwo #CzerwonyPasek #doceńDziecko
Źródło: www.facebook.com/BliskoUczniowJustynaMazurek/
Drugie czerwcowe spotkanie w „Akademickim Zaciszu” poświęcone było szkolnictwu niepublicznemu w Polsce. Prof. Roman Leppert zaprosił do rozmowy na ten temat Roberta Górniaka – nauczyciela języka angielskiego oraz wicedyrektor w Zespole Szkół Prywatnych “Twoja Przyszłość” w Sosnowcu.Prowadzi stronę i grupę “Dealerzy Wiedzy”, w której zajmuje się tematami związanymi z funkcjonowaniem systemu oświatowego
Jak zwykle, także i dzisiaj, wszystkim zainteresowanym przebiegiem owej rozmowy, którzy wczoraj nie mogli jej śledzić, proponujemy jej wysłuchanie – po kliknięciu w zamieszczony poniżej link:
Szkoła (nie)publiczna – czyli jaka? – TUTAJ
Na dzisiejsze przedpołudnie proponujemy tekst Danuty Sterny, zaczerpnięty z jej portalu „OK NAUCZANIE”:
Ocena sumująca i ocena kształtująca
Niedawno 50CAN opublikował ankietę dla rodziców , która wykazała, że oceny stopniami nie są dla rodziców w USA wystarczającą informacją w zrozumieniu osiągnięć akademickich ich dzieci. Zaufanie do ocen stopniami jako miary nauki spadło.
Spadek zaufania do tradycyjnych ocen może stanowić wyjątkową okazję do stworzenie czegoś nowego lub przynajmniej czegoś, co lepiej odpowiada obecnym potrzebom rodzin.
Może w tym pomóc ocenianie kształtujące, które stanowi w następnym roku jeden z priorytetów Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Rys. Danuta Sterna
>Informacja
Kluczowa jest informacja. Część uczniów i większość rodziców nie wie na czym polega ocenianie kształtujące. W przeszłości wszyscy byliśmy oceniani stopniami, i taki obraz oceny pozostał. Badania edukacyjne w USA pokazały, że rodziny chcą otrzymywać informacje o postępach swoich dzieci, aby lepiej je móc wspierać w nauce. Oceny stopniami (raz na pewien czas) nie dają im potrzebnej dla nich informacji. Badanie wykazało, że 69% rodzin chce otrzymywać codzienną lub cotygodniową (21%) informację na temat postępów w nauce swoich dzieci, a obecnie tylko 52% otrzymuje aktualizacje z taką częstotliwością.
Może to być stygnął dla szkół, aby przekształcić oceny stopniami w coś bardziej znaczącego dla uczniów i ich rodzin.
Dobre dla sprawy mogą być spotkania poglądowe z rodzicami i dyskusje z uczniami. Pokazywanie im, jaki jest cel oceny kształtującej, jakie korzyści uczeń może z niej mieć dla procesu uczenia się i jak z praktyki oceny kształtującej może powstać ocena sumująca na koniec roku. Warto zacytować zapisy prawa oświatowego, które wyraźnie wskazuje na to, że ocenianie ma pomagać uczniom uczyć się.
Jeśli chcielibyście uzyskać wskazówki do rozmowy z rodzicami, to zajrzyjcie TUTAJ
>Jak zacząć?
Szkoła, która chce przejść na ocenianie kształtujące może zacząć od refleksji nad obecnym systemem oceniania przyjętym przez szkołę.
-Jaką rolę spełnia ocenianie w naszej szkole?
-Co mierzy obecny system oceniania przyjęty przez szkołę?
-Jakich informacji potrzebują uczniowie i rodziny, aby lepiej wspierać ścieżkę edukacyjną ucznia?
Można te pytania zadać również uczniom i ich rodzinom.
Jeśli wszyscy zainteresowani zgodzą się, że obecny system jest dobry, to zmiana nie jest potrzebna. Jeśli jednak, któraś odpowiedź budzi wątpliwości, to warto nad pytaniami rozpocząć dyskusję. Przy czym należy skupić się na nauce, a nie na zachowaniu i stosunku ucznia do obowiązków szkolonych. Połączone oceny efektów nauczania i zachowania niepotrzebnie zaciemniają obraz. Zachowanie trzeba oceniać w inny sposób.
>Jak tworzyć zmianę?
Po odpowiedzi na powyższe pytanie można zastanowić się jak udoskonalić system oceniania w szkole, aby przekazywał lepiej i więcej dowodów na rozwój uczniów. Najlepiej, gdy szkoła wspólnie (nauczyciele, uczniowie i rodzice) określi zasady oceniania dla szkoły. System powinien być jasny dla każdego – nauczyciela, ucznia i rodzica. Trzeba zwrócić uwagę na język i terminy. Na przykład nie każdy z rodziców wie, co oznacza ocena okresowa i kiedy i w jaki sposób jest formułowana.
Trzeba wyjaśnić również, co kryje się pod na przykład terminem – biegłość.
Używane terminy powinny jasno określać postępy ucznia i pomagać rodzinom lepiej zrozumieć dostarczone informacje.
Przyjęty nowy system najlepiej, gdy jest wspólny dla wszystkich przedmiotów. Wymaga to negocjacji miedzy przedmiotowej, ale za to daje wspólny i jasny komunikat uczniom i rodzicom.
>Dla ucznia
Najważniejszą osobą w tym procesie jest uczeń. Ocena powinna służyć jemu.
Dlatego konieczne jest, aby uczeń znał cele uczenia się i kryteria sukcesu (po czym pozna, że cele osiągnął). Dzięki ustalaniu celów i kryteriów uczeń może wykorzystywać je przy wykonywaniu zadania oraz dokonać samooceny i uznać sprawiedliwość oceny ustalonej oceny jego pracy.
>Propozycje
Moim zdaniem decyzja przejścia na ocenianie kształtujące pociąga za sobą też drugą decyzję – jak ustalić ocenę sumująca na koniec roku.
Zasięgnęłam opinii nauczycieli, jak sobie radzą z tym problemem. Opracowałam 13 propozycji na podstawie ich wskazówek. Możecie o nich przeczytać na stronie OK NAUCZANIE – TUTAJ Z biegiem czasu trzy z nich wydają mi się szczególnie godne polecenia:
1.Polega na określeniu na początku semestru/roku kryteriów sukcesu z przedmiotu.
W czasie procesu uczeń oceniany jest poprzez informację zwrotną, a na koniec roku w rozmowie z uczniem ustala się stopień końcowy. Uczeń proponuje stopień i przedstawia dowody, że taki stopień, mu się należy. Z doświadczeń nauczycieli stosujący ten sposób ustalania oceny końcowej wynika, że zwykle nie występuje rozbieżność pomiędzy stopniem proponowanym przez ucznia i nauczyciela.
Wątpliwość jaką mam to: skąd uczeń ma wiedzieć, jaki stopień mu się należy.
2.Ocenia kształtująca.
Sposób polega na tym, że uczniowie w trakcie procesu uczenia się są oceniani tylko przy pomocy informacji zwrotnej, a na koniec nauki danego tematu przyprowadzany jest sprawdzian oceniany stopniem.
Sposób wymaga umożliwienia uczniom poprawy sprawdzianu podsumowującego.
3.SOK – sprawnościowy OK
Nauczyciel określa na początku roku/semestru/tematu sprawności możliwe do zdobycia przez ucznia. Uczeń uznając, że jest gotowy do zdobycia sprawności zgłasza się do nauczyciela i wykonuje krótki test. Jeśli wykona go dobrze ma sprawność zaliczoną, jeśli nie, to ma możliwość podchodzenia do sprawności powtórnie. Ocen sumująca końcowa jest wynikiem liczby zdobytych przez ucznia sprawności. Sposób wymaga od nauczyciela określenia sprawności, przygotowania testów do ich zaliczenia i umożliwienia uczniom ponownego przystąpienia do zdobywania sprawności.
Pamiętajmy, że prawo oświatowe w Polsce daje nauczycielom autonomię w sprawie oceniania. Jedynym ograniczeniem jest ustalenie oceny stopniem (od klasy IV) na koniec roku szkolnego.
Badania zaczerpnięte z artykułu Jacob Bruno
Źródło: www.oknauczanie.pl
Źródło: www.rodzice.co/cyberzagrozenia/ *
Oto obszerne fragmenty tekstu Barbary Wesołej, który został zamieszczony dzisiaj na portalu „Strefa Edukacji”, z którego dowiecie się o wynikach raportu na temat skali uzależnienia dzieci od TikToka:
TikTok zamiast trzepaka. Dzieci spędzają po 2 godziny dziennie na scrollowaniu
Ponad dwa miliony dzieci w wieku 7–14 lat aktywnie korzysta z TikToka. Dziewczynki z tej grupy wiekowej spędzają w aplikacji nawet dwie doby miesięcznie. Eksperci biją na alarm: to nie tylko kwestia czasu przed ekranem, ale rozwoju emocjonalnego, społecznego i poznawczego najmłodszych. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, co się dzieje? […]
Z najnowszego raportu Sotrendera wynika, że w Polsce z TikToka korzysta ponad 2 miliony dzieci w wieku od 7 do 14 lat. Co więcej, dziewczynki w tej grupie wiekowej spędzają na platformie średnio niemal 48 godzin miesięcznie. To oznacza, że codziennie korzystają z aplikacji ponad 2 godziny – często bez kontroli.
Dla porównania: osoby w wieku 20–34 lat spędzają na TikToku średnio ok. 16 godzin miesięcznie, czyli trzy razy mniej niż młodsze dzieci. W przypadku najstarszych użytkowników – seniorów – to zaledwie 8 godzin. Tak duży udział najmłodszych w użytkowaniu tej aplikacji nie tylko zaskakuje, ale też niepokoi.
Ponad 58% dzieci w tej grupie wiekowej korzysta także regularnie z komunikatorów, co oznacza, że ponad 1,4 miliona polskich dzieci ma do nich codzienny dostęp. TikTok, Instagram, Messenger i WhatsApp to ich cyfrowa codzienność.
Jednak dyskusja o dzieciach i mediach społecznościowych zbyt często sprowadza się do pytania: „Ile czasu dziennie mogą oglądać?”. A problem jest głębszy. Tu nie chodzi tylko o minuty, ale o jakość treści, ich tempo, tematykę, wzorce i sposób oddziaływania na wciąż rozwijający się mózg dziecka.
Media społecznościowe są zaprojektowane w taki sposób, aby tzw. scrollowania nie było końca. Angażują użytkowników i powodują uzależnienie, wykorzystując zaawansowaną wiedzę z zakresu psychologii i neurobiologii. Jednym z elementów jest m.in. efekt zmiennej nagrody, który powoduje, że użytkownicy nieustannie przewijają treści w oczekiwaniu na coś atrakcyjnego. TikTok oferuje formaty stworzone do tego, aby nie móc się oderwać od małego ekranu: krótkie, intensywne materiały wideo, dopasowywane przez algorytm do zainteresowań i emocji.
Bezrefleksyjne dopuszczanie dzieci do tych treści niesie też inne konsekwencje. To, co dla dorosłego jest rozrywką, dla dziecka może być zderzeniem z tematami, na które nie jest jeszcze gotowe: przemoc, seksualizacja, wulgaryzmy, toksyczne wzorce urody czy relacji.
Nauczyciele coraz częściej obserwują u dzieci trudności z utrzymaniem uwagi, rosnącą impulsywność i nadpobudliwość. Psycholodzy mówią wprost: wzrasta liczba diagnoz ADHD, zaburzeń lękowych i depresyjnych wśród dzieci i młodzieży. I choć nie można za wszystko winić TikToka, nie da się też udawać, że nadużywanie mediów społecznościowych nie ma nic wspólnego.
Źródło: www.strefaedukacji.pl
*Zdjęcie to pochodzi z publikacji p.t. „Wpływ TikToka i krótkich filmów na rozwój mózgu dzieci – przegląd aktualnych badań i porady dla rodziców”, zamieszczonej na portalu Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii – zobacz – TUTAJ
Ostatnio często zaglądamy n fb-profil Zyty Czechowskiej. Ale są po temu merytorycznie uzasadnione powody. Oto kolejny przykład, że naprawdę warto:
Rys. Lisa Aisato
Niektóre plecaki dzieci wypełnia nie tylko zeszyt, ale i lęk, smutek, samotność.
Szkoła powinna być miejscem, gdzie można ten bagaż odłożyć choć na chwilę…
Zanim ocenisz…
Zanim ustalisz roczną ocenę, zanim zdecydujesz o pozostawieniu ucznia w tej samej klasie… zanim uznasz, że to dziecko nie zasługuje na żadną nagrodę na zakończenie roku – pomyśl, z czym przyszło do Twojej klasy i z czym z niej wychodzi.
Nie każde dziecko powie, jaki niesie bagaż doświadczeń – tych domowych, rodzinnych, osobistych, rówieśniczych.
Nie każde przyzna się, że spało dziś w kurtce na klatce schodowej.
Że nikt nie przypomniał o plecaku.
Że znowu musiało zaopiekować się młodszym rodzeństwem.
Że boli brzuch – nie z powodu choroby, a stresu.
Że opuścił je najlepszy przyjaciel.
Że znów usłyszało, że nie jest wystarczające.
>Łatwo jest ocenić brak podręcznika, brak zeszytu, zapomniane przybory
.
>Łatwo jest zirytować się, że znowu przysypia na lekcji.
>Łatwo uznać nonszalancję za lenistwo, a trudne zachowanie za brak szacunku.
Ale to może być cichy krzyk: „Zobacz mnie. Zrozum. Nie karz mnie… Pomóż mi.”
Zanim powiesz: „Nie zasługuje”, pomyśl, czy jest coś, za co możesz go docenić.
Za to, że mimo wszystko przychodzi?
Za to, że nie rezygnuje?
Za to, że stara się na swój sposób przetrwać każdy dzień?
Bo czasem jedno dobre słowo, jedna zauważona iskierka, może dać temu dziecku wiarę, że ma znaczenie.
Że ktoś je widzi.
Że nie jest przegrane.
Że może się udać.
Zanim podejmiesz decyzję…
P.S.
Tu nie chodzi o litość, żadne dziecko nie chce litości i upokorzenia. Nie chodzi też o to, by kogoś faworyzować kosztem innych. Chodzi o to, by dać szansę – i zobaczyć człowieka tam, gdzie inni widzą tylko problem.
Więcej o ocenianiu uczniów, o ocenie rocznej przeczytasz na mojej stronie Niepublicznego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli – TUTAJ
Źródło: www.facebook.com/zyta.czechowska/
W zakończeniu Felietonu nr 571 padła informacja, że „od pewnego czasu mamy z panią redaktor kontakt, a wkrótce zobaczycie nowe jego owoce.” Ową panią redaktor jest Katarzyna Stefańska – dziennikarka łódzkiej redakcji „Gazety Wyborczej”. I właśnie dzisiaj możemy tę zapowiedź zrealizować, to znaczy udostępnić zapis wywiadu, jaki jakiś czas temu przeprowadziła ona z redaktorem „Obserwatorium Edukacji” – Włodzsławem Kuzitowiczem. Mamy nadzieję, że redakcja nie pozwie nas do sądu za udostępnienie tego tekstu – wyjątkowo – w całości:
„Rodzice traktują nauczycieli, jak krawcową, która źle uszyła”. Polska szkoła do poprawy
[…]
Jak się powinna zmieniać szkoła? Przed jakimi wyzwaniami stoją nauczyciele? Rozmawiam z Włodzisławem Kuzitowiczem, 81-letnim emerytowanym nauczycielem, wieloletnim dyrektorem placówek oświatowych i publicystą edukacyjnym, który w swoim „Obserwatorium Edukacji” obnaża wady systemu.
Katarzyna Stefańska: – Gdyby dziś w MEN zapytano pana, co w szkołach powinno zmienić się jak najszybciej, to co by pan odpowiedział?
Włodzisław Kuzitowicz: Bez zastanowienia: Trzeba skończyć z tą pruską szkołą. Bo my dalej udajemy, że dzieci siedzą w ławkach, jak w 1890 roku, że wszystko można rozpisać w podstawie programowej, a nauczyciel ma być tylko wykonawcą. Świat się zmienił, dzieci się zmieniły, a szkoła udaje, że nic się nie stało. I potem się dziwimy, że nie działa.
K.S. – To co w takim razie poszło nie tak?
W.K. – Jest coraz gorzej. Przede wszystkim dlatego, że oświatą rządzą ludzie kompletnie oderwani od rzeczywistości szkolnej, którzy nie mają o niej pojęcia. I to się nie zmienia bez względu na opcję polityczną. Ostatni raz czułem, że coś idzie w dobrą stronę, kiedy wprowadzano gimnazja. A później było już coraz gorzej. Reforma za reformą, żadna nie była sensowna. Przecież likwidacja gimnazjów to było coś najgorszego, co było można wymyślić w skali Europy, a może i świata. I do tego jeszcze robiona na szybko, bez przygotowania i bez słuchania ludzi z praktyką. Najgorsze jest to, że teraz też nie słucha się praktyków.
K.S. – Przecież są konsultacje. Ministerstwo rozmawia z nauczycielami, dyrektorami. Choćby przy okazji zmian w podstawie programowej czy wprowadzenia nowych przedmiotów.
W.K. – To bzdury, bo nie ma żadnych szerokich konsultacji. To rozmowy z tymi, którzy już wcześniej kiwali głowami. A jak ktoś powie coś niewygodnego, to się go nie zaprasza.
Weźmy chociażby OSKKO, Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty. Tam są konkretni ludzie z konkretnych szkół. I oni nie rzucają haseł, tylko mówią, co działa, a co nie. I co postulują? Po pierwsze, żeby wreszcie unowocześnić przepisy dotyczące statusu nauczyciela i dyrektora. Żeby Karta Nauczyciela nie była jak z epoki kredy i tablicy, tylko z dzisiejszego świata. Żeby szkoły nie były sterowane z Warszawy, tylko żeby dać więcej autonomii dyrektorom. Bo teraz to dyrektor odpowiada za wszystko, ale decyduje o niewielu rzeczach. Po trzecie – żeby przestać dobijać nauczycieli dokumentacją. Naprawdę, już nie wiadomo, gdzie się kończy praca z uczniem, a gdzie zaczyna robota papierkowa dla papieru.
I jeszcze jedno – trzeba pogadać o awansie zawodowym. Bo teraz to fikcja. Służy systemowi, a nie rozwojowi nauczyciela. To są głosy ludzi z terenu. I co? I jak zawsze cisza. Tylko ładne frazy w komunikatach, że „trwa dialog”. Ani jednego konkretnego odniesienia ze strony ministerstwa. Tylko medialne zapewnienia, że „wszystko jest analizowane”.
K.S. – Jak pan zaczynał, było inaczej?
W.K. – Było inaczej. Nie chcę tu PRL-u wybielać, bo swoje za uszami miał. Ale wie pani co? Wtedy nauczyciel wiedział, na czym stoi. System był przewidywalny. Owszem, ideologia była wszędzie, ale przynajmniej było wiadomo, co można, a czego nie. A dziś? Wszystko jest płynne, niepewne. Reforma goni reformę, co władza, to nowy pomysł. I jeszcze każą wierzyć, że wszystko zmierza w dobrą stronę. W głębokim PRL-u w szkołach było łatwiej niż teraz.
K.S. -To defetystyczna wizja.
W.K. – Może i brzmi mocno, ale ja nie mam potrzeby pudrowania rzeczywistości. Wolę mówić, jak jest, niż udawać, że wszystko się jakoś ułoży. I nie chodzi o narzekanie, ja mówię z pozycji człowieka, który całe życie był w szkole. Widziałem pokolenia uczniów i nauczycieli. I wiem, że jeśli nie zaczniemy na serio rozmawiać o tym, co nie działa, to będzie tylko gorzej. Więc jak mam wybierać między optymistycznym kłamstwem a realistycznym niepokojem, to wybieram to drugie.
K.S. – A autorytet nauczyciela? Przepadł?
W.K. – Bo ja wiem… On się po prostu rozmył. Kiedyś nauczyciel miał autorytet z definicji. Nawet jeśli nauczyciel był przeciętny, to się go słuchało, bo tak wypadało. Dziś? Uczeń ma w kieszeni więcej informacji niż nauczyciel w szafie z podręcznikami. A do tego jeszcze wie, że jego nauczyciel zarabia mniej niż jego mama na kasie. Więc skąd ten szacunek ma się wziąć?
K.S. – Może ze strony rodziców?
W.K. – A gdzie tam. Rodzice dziś są jak klienci w pralni chemicznej. Oddają dziecko i mają oczekiwania: proszę odczyścić, wyprasować i najlepiej jeszcze poskładać emocjonalnie. I jak coś nie wyjdzie, to reklamacja. Z pretensją. Nauczyciele traktowani są jak krawcowa, która źle uszyła. Kiedyś rodzic przychodził na wywiadówkę z duszą na ramieniu. Dziś przychodzi i żąda: „proszę poprawić synowi ocenę”.
K.S. – Nauczyciel stał się usługodawcą?
W.K. – W oczach wielu rodziców – tak. A przecież szkoła to nie sklep, w którym można zamówić piątkę z matematyki i spokój w domu. I to jest właśnie problem. Bo jak rodzic nie szanuje nauczyciela, to dziecko też nie będzie. A jak dziecko go nie szanuje, to i nauczycielowi się odechciewa. Koło się zamyka.
K.S. – Kiedy mówi pan o relacjach, to czy w tym zawiera się też potrzeba większej podmiotowości uczniów i nauczycieli?
W.K. – To podmiotowość nie na zasadzie „róbta co chceta”. Podmiotowość to nie jest anarchia. Ona znaczy: jestem ważny, moje zdanie się liczy, mam wpływ na to, co się dzieje. Z takim przekonaniem powinien funkcjonować w szkole i uczeń, i nauczyciel. Tylko jak uczeń ma się poczuć podmiotowo, jeśli nauczyciel nie ma prawa głosu? Jak nie może nic zmienić, niczego zaproponować, a jedynie realizować krok po kroku to, co mu kazano z góry? A dyrektor też niewiele może, bo ma na głowie dziesięć arkuszy, plany, sprawozdania i kontrole. To nie jest żadna relacja, to tresura, nie edukacja.
A przecież mamy XXI wiek, mamy pluralizm – młodzi ludzie są otoczeni różnymi narracjami, poglądami, opiniami. I to jest dobre, to daje możliwość wyboru, ale jednocześnie sprawia, że wszystko, co narzucone z góry, budzi bunt. Zwłaszcza jeśli nie ma przestrzeni do rozmowy. I potem się dziwimy, że młodzi nie chcą słuchać, że się buntują, że nie mają związku ze szkołą.
K.S. – Gdzie znaleźć nić powiązania?
W.K. – W relacji. Tylko i aż tyle. Podam przykład. Kiedy byłem dyrektorem, miałem w szkole chłopaka, który wpadł w narkotyki. Wychowawczyni przyprowadziła go do mnie z oczekiwaniem, że go wyrzucę. A ja z nim usiadłem. Pogadałem. Zaproponowałem, że załatwię mu miejsce w ośrodku Monaru. I że jak wróci, to go przyjmę z powrotem. On się zgodził. Pojechał. Wrócił. I się utrzymał w szkole. To jest relacja. Bo jeśli tego nie będzie, to choćbyśmy wymieniali podstawy programowe przy każdej zmianie rządu, nic się nie zmieni.
K.S. – Rola nauczyciela też się zmienia. Kiedyś miał być ekspertem, teraz mentorem?
W.K. – Teraz to czasem nie wiadomo, kim ma być. Trochę terapeutą, trochę opiekunem społecznym, trochę informatorem, a na końcu – człowiekiem od wszystkiego. Ale jedno się nie zmienia: jeśli nie będzie sobą, jeśli nie będzie autentyczny, to nic z tego nie będzie. Bo uczniowie wyczują fałsz na kilometr.
Dlatego uważam, że rola nauczyciela dziś to nie tylko przekazywanie wiedzy. To umiejętność bycia z uczniem. W sensie najprostszym: obecność, uważność, rozmowa. I choć wszystko się zmienia – to właśnie to zostanie. Bo szkoła to wciąż ludzie, a nie tylko systemy, wykresy i procedury. Bo nawet kiedy rozwinie się technologia i AI zostanie dopuszczona do szkół jako źródła szybkiego pozyskiwania wiedzy, szkoła przyszłości stać będzie nauczycielem. Ale w roli mentora i przewodnika w drodze ku umiejętności odróżniania fałszywych informacji od faktów. W roli inspiratora zainteresowań oraz odkrywcy talentów swoich uczniów.
Źródło: www.lodz.wyborcza.pl/lodz/
Aby być wiernym deklaracji: „Zgodnie ze starymi, dobrymi zasadami rzetelnego dziennikarstwa, wydarzenia i problemy, zwłaszcza te budzące kontrowersje lub mające charakter konfliktu, będą prezentowane z możliwie wielu punktów widzenia”. złożonej w „Felietonie nadzień dobry”, jak zamieszczony został 4 września 2013 roku, czyli w dniu inauguracji naszego informatora oświatowego „Obserwatorium Edukacji”, udostępniamy dzisiaj, zaczerpnięty z portalu „Strefa Edukacji”, tekst Magdaleny Ignaciuk, będący omówieniem apelu, jaki do rządzących skierowali uczestnicy II Zjazdu Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły, który odbył się 24 maja tego roku w Warszawie.
„Nie” dla edukacji włączającej i inwigilacji uczniów. Mocny apel do rządzących
Religia, edukacja włączająca, status nauczyciela i… „inwigilacja uczniów”? Koalicja na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły, skupiająca ponad 70 organizacji społecznych, przyjęła rezolucję skierowaną do władz. Domaga się m.in. wycofania z programu edukacji inkluzyjnej, przywrócenia dwóch godzin religii lub etyki tygodniowo i sprzeciwia się gromadzeniu danych o uczniach. W dokumencie pojawił się również apel o poprawę sytuacji zawodowej nauczycieli i większą elastyczność w polityce płacowej.
[…]
Koalicja na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły, zrzeszająca ponad 70 organizacji społecznych, przyjęła 24 maja podczas zjazdu rezolucję pt. „Szkoła wiedzy – nie ideologii”, skierowaną do władz państwowych, posłów i senatorów.
„Apelujemy do Władz Rządowych, do Posłów i Senatorów Rzeczypospolitej Polskiej o przywrócenie systemu oświaty skupionego na integralnym kształtowaniu dojrzałego człowieka w procesie wychowania i edukacji oraz zawrócenie z drogi transformacji szkolnictwa polskiego według szkodliwych wzorców narzucanych przez globalne instytucje i Unię Europejską.”
W liście otwartym opisano postulaty i wizję szkoły Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły. […]
Autorzy rezolucji wyrażają stanowczy sprzeciw wobec wprowadzania tzw. „oceny funkcjonalnej” uczniów, która – ich zdaniem – wiąże się z nadmierną ingerencją w życie prywatne dzieci i ich rodzin. Podnoszą obawy dotyczące gromadzenia szczegółowych informacji o uczniach oraz ich środowisku rodzinnym w systemach informatycznych, takich jak Centralna Platforma Informatyczna. Zwracają uwagę, że dane te mogłyby być zbierane przez cały okres edukacji, co budzi ich sprzeciw wobec potencjalnej inwigilacji.[…]
W liście otwartym znalazł się postulat przywrócenia dwóch godzin religii lub – alternatywnie – etyki w tygodniowym wymiarze godzin na każdym etapie edukacji. Autorzy dokumentu sprzeciwiają się próbom usuwania tych zajęć ze szkół lub ich marginalizowania. Podkreślają, że lekcje religii i etyki powinny być traktowane równorzędnie z innymi przedmiotami – bez przesuwania ich na skraj planu lekcji ani ograniczania ich rangi.
– Sprzeciwiamy się wdrażaniu tzw. „oceny funkcjonalnej”, powiązanej z inwigilacją środowiska ucznia i jego rodziny. Nie zezwolimy na gromadzenie na Centralnej Platformie Informatycznej ani w innym podobnym systemie, szczegółowych danych o naszych dzieciach i ich środowisku rodzinnym, pozyskiwanych w całym okresie szkolnym.
– Żądamy zagwarantowania właściwego miejsca lekcjom religii. Odrzucamy wszelkie działania mające na celu ich usunięcie ze szkoły lub zdeprecjonowanie. Należy przywrócić dwie godziny religii bądź dwie godziny etyki (do wyboru) w wymiarze tygodniowym na każdym etapie edukacji. Lekcje te nie mogą być w żaden sposób różnicowane wobec innych lekcji.
Autorzy rezolucji wyrażają zdecydowany sprzeciw wobec realizowanego w Polsce modelu edukacji włączającej. Ich zdaniem prowadzi on do tworzenia klas, w których uczniowie o bardzo zróżnicowanych potrzebach i możliwościach edukacyjnych uczą się razem, co ma szkodzić zarówno dzieciom rozwijającym się w normie, jak i tym wymagającym wsparcia specjalistycznego. Podkreślają również, że taki system ogranicza rozwój uczniów szczególnie uzdolnionych.
– Żądamy wycofania polskiej oświaty z programu „edukacji włączającej” (inkluzyjnej), która pod fałszywymi hasłami grupuje w oddziałach uczniów o skrajnie różnych możliwościach i potrzebach edukacyjnych. Szkodzi to zarówno dzieciom w normie rozwojowej, jak i wymagającym kształcenia specjalistycznego, a także zaprzepaszcza szanse rozwoju uczniów szczególnie uzdolnionych
W dokumencie znalazł się postulat wycofania polskiej oświaty z programu edukacji inkluzyjnej oraz wzmocnienia roli szkół specjalnych – zarówno pod względem dostępności, jak i finansowania.
Sygnatariusze sprzeciwiają się także przekształcaniu szkół w placówki opiekuńczo-terapeutyczne i zastępowaniu nauczycieli specjalistami z zakresu pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Ich zdaniem szkoła powinna koncentrować się przede wszystkim na nauczaniu i rozwoju intelektualnym uczniów.
– Sprzeciwiamy się czynieniu ze szkoły placówki opiekuńczo-terapeutycznej, która nie dba o dobro ucznia, a zaledwie o jego „dobrostan”. Nie zgadzamy się na zastępowanie nauczycieli rzeszą psychologów i pedagogów włączających ani na wprowadzanie w mury szkoły treningów i terapii.
W rezolucji znalazł się postulat dotyczący poprawy sytuacji zawodowej i materialnej nauczycieli. Sygnatariusze dokumentu podkreślają konieczność zagwarantowania stabilnego statusu zawodowego, ale jednocześnie postulują uelastycznienie przepisów w taki sposób, by dyrektorzy szkół lub organy prowadzące mogły prowadzić efektywną politykę płacową.
Celem takiego rozwiązania miałoby być lepsze docenianie nauczycieli, którzy – zdaniem autorów rezolucji – wyróżniają się zaangażowaniem i jakością pracy. Hasło „Niech polska szkoła prawdziwie nauczycielem stoi” ma podkreślać wagę tej grupy zawodowej dla całego systemu edukacji.
Źródło: www.strefaedukacji.pl
Tekst Rezolucji II Zjazdu Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły – TUTAJ
