Na sobotni czas wolny proponujemy – wyjątkowo – aż dwa teksty z bloga Roberta Raczyńskiego – „Eduopiticum” – ona zamieszczone tam 13 września 2023 roku:

 

                                                                   Urwij hydrze łeb…

 

 

Więc zostałeś nauczycielem… Nie zważając na realia ekonomiczne, mimo lekceważenia, powszechnego hejtu, sprzecznych koncepcji filozoficznych, braku koncepcji władz oświatowych i wbrew radom lepiej zorientowanych, bo bardziej doświadczonych… Na dodatek postanowiłaś[1] być dobra w tym, co robisz. Ledwie skończyłeś studia, na których na własnej skórze nauczyłeś się jak nie uczyć, zacząłeś się dokształcać. Kursy, szkolenia, seminaria, fakultety, podyplomówki. Twoja głowa puchnie od wiedzy, teczka od certyfikatów i poświadczeń. Tyle, że uzyskiwane, wymierne rezultaty wciąż takie same, choć zbierasz pochwały, pozytywne opinie i prawie każda twoja lekcja mogłaby być pokazową. Rok po roku, rocznik po roczniku, wypróbowujesz nowe podejścia, metody, techniki, a problemy zamiast znikać, rosną. Przeglądasz Internet, fora, „budzisz się” i zmieniasz, czytasz entuzjastyczne relacje z cudzych osiągnięć, robisz to samo i jeszcze więcej, i… to nie działa albo działa tak samo jak wszystko inne. Aktywizujesz, dywersyfikujesz, nie oceniasz i doceniasz, rozbudzasz, pobudzasz, optymistycznie facylitujesz, dzielisz na grupy, mnożysz kompetencje miękkie i… wszystko w komin. Jak połowa 1D pisać zaproszeń nie potrafiła, tak 50% 4D z rozprawką sobie nie radzi.

 

Dlaczego? Zastanawiasz się pewnie, co robisz nie tak i zaczynasz podejrzewać, że to z tobą coś jest nie tak. No cóż, w pewnym sensie, a przynajmniej jest taka możliwość… Wolno mi jedynie się domyślać. Być może przeczytasz to jeszcze zanim twoje frustracje przejdą w wypalenie zawodowe, zanim udasz się na urlop dla poratowania zdrowia psychicznego albo poszukasz sobie normalnej roboty. Oby. Niewykluczone, że przez wszystkie te lata, zamiast ucinać łby hydrze ignorancji, dbałaś o to, by dobrze odżywiona, zachowała swój regeneracyjny potencjał. Czy jesteś złym nauczycielem? Wprost przeciwnie, ale jest prawdopodobne, że niewłaściwie wykorzystywałeś swoje umiejętności. Możliwe, że dałaś się zwieść narracji, która miała sprawić, byś była gotowa przenosić góry, ale, z perspektywy lat, okazała się jedynie politycznie poprawną, podbitą fałszem agitką dla naiwnych.

 

Czy sugeruję właśnie, że byłeś oszukiwany i wszystko czego się w zawodzie nauczyłeś to kłamstwo i ściema? Największy problem w tym, że niezupełnie i dlatego właśnie wcześniej tego nie odkryłaś. Ostrzegam, że to co za chwilę przeczytasz będzie jak kubeł zimnej wody i mam niewielkie szanse, że to zaakceptujesz, nawet jeśli cię zapewnię, że wszystko, co napiszę to stan wiedzy na dziś i wszystkie te potwierdzone badaniami fakty są powszechnie dostępne od wielu lat. I są niepodważalne, dopóki ktoś nie udowodni, że jest inaczej. Niestety, za sprawą dominującego, postmodernistycznego przekazu i obowiązującej, korporacyjnej maniery zostały ci wcześniej tak podane, że kwestie poniższe będą wyglądały na zaprzeczenie całej twojej dotychczasowej wiedzy. Wcale się nie zdziwię, jeśli wzruszysz ramionami i będzie to najbardziej wyważona reakcja, jakiej się spodziewam, bo mając z mitologią pedagogiczną na pieńku od wielu już lat, zrozumiałem i musiałem zaakceptować fakt, że skonfrontowani z faktami, kłócącymi się z naszymi dobrze ugruntowanymi przekonaniami, najczęściej reagujemy wyparciem, gwałtownym zaprzeczeniem, gorączkowym poszukiwaniem kontrargumentów (myląc je na ogół z przykładami i anegdotami) i, niestety, agresją (mam nadzieję, że pamiętasz ustalenia Piageta w tej mierze). Znam to, doświadczyłem wielokrotnie, ostatnio dowiedziałem się na przykład, że jestem… denialistą. Jest to podstawowy mechanizm działania hydry pedagogicznych objawień – wyparcie i deprecjacja wszystkiego, co wskazuje na ich braki i ograniczenia. W miejsce jednego odczarowanego przesłania, wkrótce pojawia się kilka nowych – hydra szkolnej mitologii ma się znakomicie.

 

Problem, z którym się borykasz, ujmę tak: Wszystko, co masz w swoim warsztacie dydaktycznym i metodycznym, to prawda. Tyle, że na ogół nie do końca. I nie zawsze. I z wyjątkiem totalnych bzdur, o których nawet wstyd wspominać, a które jednak są w powszechnym użyciu i poważaniu. Poniżej znajdziesz podzielony na dwie części, oczywiście niepełny i subiektywnie dobrany, zestaw pedagogicznych ćwierć- i półprawd, przekłamań, nieporozumień i cytatów, wyprodukowanych w głuchym telefonie nauczycielskich szkoleń. Podziękuj ich autorom i kolporterom za lata stracone na próbach wprowadzenia ich do swojej (i niestety nie tylko swojej) praktyki zawodowej. O uczniach poddanych tym operacjom nie wspomnę, żeby cię nie dołować – pocieszajmy się, że nawet jeśli te działania nie były skuteczne, to nie przyniosły większych szkód niż stracony czas. Przesadzam? Nie wiem, co mówię? Szczęśliwie nie musisz polegać na moim (i swoim) doświadczeniu – zanim popełnisz jakiś komentarz albo klikniesz dislajka, sprawdź podane źródła. Gotowa? Tak? Nieprawda, zapnij pasy. I tak nie sądzę byś dotrwał do końca… […]

 

Pozostała część tekstu „Urwij hydrze łeb…”  – TUTAJ

 

 

x           x           x

 

 

Poniżej zamieszczamy początek obiecanego ciągu dalszego – pod innym tytułem:

 

To nic, że odrośnie…

 

W poprzedniej części tego wpisu, namawiałem cię do przeciwstawienia się hydrze pop-pedagogicznej narracji, która zdominowała postrzeganie szkoły i roli nauczyciela, sprawiając, że osoby, które wybrały tę profesję borykają się ze swoistym dysonansem poznawczym: Z jednej strony, utożsamiają się z obserwowanymi, naturalnymi przemianami społecznymi, reakcją na nie nauk społecznych i będącą ich ideologicznym ucieleśnieniem publicystyką zmiany, z drugiej, zderzają się w pracy z faktami, stojącymi z przedstawianymi w niej receptami w jawnej sprzeczności. Odnajdujesz siebie w tym opisie?

 

To rozdwojenie nauczycielskiej jaźni skutkuje nie tylko konfliktami wewnętrznymi, doprowadzającymi do osobistego dyskomfortu i zawodowego wypalenia, ale jest także w sporym stopniu przyczyną niepowodzeń dydaktycznych, maskowanych korporacyjną propagandą sukcesu. W efekcie, mimo kilku już dekad wprowadzania zmian i nowoczesnych rozwiązań w edukacji, sukces tych zmian jest najwyżej połowiczny, a społeczny odbiór tych wysiłków jest zdecydowanie negatywny. Nawet jeśli jest to ocena daleka od obiektywizmu i w wielu przypadkach krzywdząca, powinnaś zdawać sobie sprawę, że ona także wynika z rozdźwięku między napędzanymi mitologią zobowiązaniami, politycznie poprawnym chciejstwem i uogólnieniem, a realnymi możliwościami kadry pedagogicznej. Niestety, „obudzony” nurt pedagogiczny zupełnie to ignoruje, twierdząc, jak zawsze, że założenia są poprawne, tylko większości nie chce się ich realizować, a jako jedyne rozwiązanie proponując więcej tego samego. Rezultatem jest rozkwit pedagogiczno-dydaktycznego legendarium, opartego głównie o marzenia, jak wspaniale byłoby na świecie, gdyby praca w klasie przypominała warunki laboratoryjne (albo przynajmniej politycznie poprawne), bo do takich właśnie okoliczności dopasowana jest ogromna część jej zaleceń. To, że istnieją od nich niezliczone wyjątki i sytuacje wykluczające ich zastosowanie leży już poza kręgiem zainteresowań ich propagatorów – dużo fajniej jest rozpisywać się o zaletach promowanych rozwiązań niż tłumaczyć się, dlaczego nie działają kiedy stosuje je ktoś inny, zwłaszcza ktoś, kto oczekuje wymiernych efektów edukacyjnych, a nie jedynie miło spędzonego czasu.

 

Zdaję sobie sprawę, że wysiłek walki z opisywaną hydrą jest daremny i nie możesz liczyć na pełne zwycięstwo – odcięte „łby” i tak odrosną, nawet jeśli zdołałem cię przekonać, że przekaz, którego jesteś celem jest daleki od prawdy naukowej (osobiście jestem przekonany, że pełni naukowej precyzji nie można się tu spodziewać), a za to bardzo bliski manipulacji. W epoce dominacji medialnego szumu i bulgotu konkurencyjnych baniek informacyjnych, przeciwstawianie się narracji edukacyjnych cudów jest niełatwe, korporacyjnie ryzykowne i może przynosić pozytywne efekty jedynie w pojedynczych przypadkach. Pozostaje mi mieć nadzieję, że się do nich zaliczasz i wykorzystasz informacje tu zebrane, jeśli nie w publicznym przypalaniu „ran” po szkolnej mitologii (co wymaga sporo odwagi i samozaparcia), to ku własnej, indywidualnej i twoich uczniów korzyści. Oto kolejna porcja „niepodważalnych prawd” z kanonu pedagogicznego myślenia życzeniowego:

 

1.Pierwsza pozycja na dziś wymaga naszkicowania jej tła. Nie potrafię dokładnie przywołać w pamięci momentu w swojej pracy zawodowej, od którego karierę w przekazie profesjonalnym zaczęła robić mantra kształcenia umiejętności ( w tajemniczej opozycji do wiedzy), ale nastąpiło to bardzo wcześnie, więc obliczam ten trend na przynajmniej dwie dekady. Nastąpiło to w reakcji na nadreprezentację wiedzy akademickiej w nauczaniu, nadmierne poleganie na pamięciowym opanowaniu często nieistotnych informacji i przeładowanie programów faktami, których uczący się nie mieli szans powiązać. Brzmi rozsądnie, prawda? Jeszcze jak. Do chwili, kiedy tę nowo odkrytą mądrość trzeba było zacząć wprowadzać w życie (Pamiętasz ścieżki międzyprzedmiotowe i koszmar ich właściwego zapisu w dokumentacji?). Żeby to zrobić, należało jednak zdefiniować kanon umiejętności, które oświata będzie od teraz kształtować (z tym powoli, ale jakoś sobie poradzono[1]) oraz określić, które fakty są nieistotne, a które wprost przeciwnie. Każdy, kto się nad tym ostatnim przez chwilę zastanowi, dojdzie do wniosku, że to niemożliwe (chociażby ze względu na objawioną różnorodność podmiotu oraz banalną w sumie obserwację, że dowolne fakty, według dowolnie określonych kryteriów uznane za arcyważne i potrzebne, mogą wynikać z tych, które wstępnie odrzucono jako zbędne). […]

 

 

Pozostała część tekstu „To nic, że odrośnie”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.eduopticum.wordpress.com/blog/

 

 

 



Zostaw odpowiedź