Źródło:  www.tzndg.edu.pl

 

Wczoraj obchodzono Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. Po raz pierwszy był on obchodzony w 1992 roku – z inicjatywy World Federation for Mental Health, globalnej organizacji zajmującej się zdrowiem psychicznym. I ten dzień stał się dla Wiesi Mitulskiej okazją do napisania  i zamieszczenia  na swoim fb-profilu  bardzo osobistego  tekstu, który adresowany jest do braci nauczycielskiej – tak bardzo  narażonej na zagrożenia tegoż zdrowia.

 

 

Możliwe, że to będzie jeden z najważniejszych postów, które ostatnio napisałam.

 

Możliwe, że to co napiszę w kontekście Światowego Dnia Zdrowia Psychicznego zdziwi moich czytelników, ale chcę podzielić się z Wami moimi sposobami na to, jak dbać o siebie w jednym tylko aspekcie życia, tym związanym z pracą i wykonywanym zawodem.

Oczywiście wiem, że człowiek powinien żyć w harmonii, w zgodzie ze sobą, swoimi potrzebami i w zgodzie z otaczającym środowiskiem. Nie jestem w stanie napisać o tym w jednym poście, dlatego skupię się na tym, o co często jestem pytana:

 

 

Skąd czerpię siłę, by przez tyle lat iść pod prąd i nie czuć wypalenia zawodowego?

 

 

REFLEKSJA I KREATYWNOŚĆ – to moje drugie imię

 

Wybrałam zawód wiedząc, że jest trudny, obciążający, słabo wynagradzany, ale mogący sprawiać wiele satysfakcji. Wychowałam się w rodzinie nauczycielskiej, więc doskonale znałam jego blaski i cienie. Po kilku latach pracy w szkole i stosowania metodyki, której nauczyłam się na studiach, poczułam, że nie o to w szkole chodzi, by trzymać się szablonu i scenariuszy. Wiele gotowych rozwiązań nie sprawdzało się w mojej klasie. Zaczęłam szukać inspiracji na kursach, warsztatach, czytając książki i artykuły dotyczące problemów, które chciałam rozwiązać. Potraktowałam wypełnianie roli nauczyciela twórczo i kreatywnie. Bardzo podobało mi się to, że mogę kreować sytuacje edukacyjne, być w interakcji z dziećmi i sprawdzać, czy moje pomysły działają. Każdy dzień w szkole był inny dzięki temu, że traktowałam swoją pracę z jednej strony jak tworzenie nowej jakości, nowych rozwiązań, a z drugiej strony jak pracę badawczą. Moje zmiany były zawsze przemyślane. Szukałam dla nich uzasadnienia i argumentów. Sprawdzałam w literaturze, czy ktoś już takie sposoby pracy stosował, opisał, czy się sprawdziły. Nigdy nie stawiałam rodziców moich uczniów i uczennic przed faktami dokonanymi, raczej przygotowywałam ich na zmianę uzasadniając, dlaczego tak, nie inaczej. Każdą zmianę poddawałam refleksji i nie bałam się wycofywać z nietrafnych decyzji. Popełniane błędy przynosiły poczucie klęski tylko na chwilę, bo poszukiwanie (i znalezienie) sposobu na rozwiązanie problemu może przynieść satysfakcję.

 

Przyjmuję postawę, że jeśli czegoś nie wiem, to się dowiem. Jeśli czegoś nie mam, to sobie zrobię’

 

 

SZUKAJ SOJUSZNIKÓW

 

W pojedynkę łatwo się wypalić. Trzeba szukać bratniej duszy, choćby to miała być tylko jedna osoba. Wiem, że poczucie osamotnienia to jest największy problem osób działających inaczej. Nie zakładajmy sobie, że 100 % koleżanek, kolegów i rodziców zrozumie nasze działania i pójdzie z nami. Dla własnej higieny psychicznej musimy założyć, że będziemy mieli oponentów, ale to powinno nas zmobilizować do poszukiwania i gromadzenia argumentów, pokazywania własnej praktyki, a nie do walki z wiatrakami, która spala i zabiera energię. Nie przekonujmy na siłę, raczej zapraszajmy do współpracy. Przygotujmy się, że tak samo jak w uczeniu się, w zmianie nie ma drogi na skróty. Jeśli zmiana ma być trwała, wymaga czasu. Moja droga przez zmianę trwała ponad 30 lat.

 

 

WPADAJ W SIECI

 

Poczucie przynależności jest ważną potrzebą każdego człowieka. Dzięki technologii możemy ją zaspokoić nie tylko w miejscu, w którym żyjemy i pracujemy. Dzięki sieci należę do wielu grup, w których wzajemnie się wspieramy, dzielimy inspiracjami i pomagamy rozwiązywać problemy. Szerokim łukiem omijam te grupy, w których się narzeka i hejtuje. Szkoda energii. Wiele z tych wirtualnych znajomości przekształca się w bliższą relację, a kiedy się spotykamy w realnym życiu, to radość sprawia świadomość, że w różnych częściach Polski żyją i pracują bratnie dusze, które rozwiązują podobne problemy. W sieci znalazłam nie tylko przyjaciół – tak świadomie użyłam tego słowa, ale również mentorów, dzięki którym się uczę, zdobywam nowe doświadczenia, a współpraca z nimi daje mi pole do rozwoju i możliwość sprawdzenia posiadanych kompetencji. Nie jestem ich w stanie wszystkich wymienić, ale na pewno należą do nich: Anna Sowińska i Robert Sowiński, Oktawia Gorzeńska, Anna Jurewicz, Marzena Zylinska, Ewa Radanowicz i Jacek Ścibor: ojciec – założyciel Suprerbelfrów.

 

 

SŁUCHAJ PODCASTÓW

 

Podcasty odkryłam dla siebie dopiero 2-3 lata temu. Stały się dla mnie nieodłącznym towarzyszem wszelkich prac domowych zajmujących ręce, ale nie głowę. Tak jak w pracy z dziećmi wykorzystuję okazje edukacyjne jako świetny początek interesujących zajęć, tak słuchanie podcastów jest dla mnie okazją edukacyjną, by czegoś nowego się dowiedzieć i nauczyć. Traktuję podcasty jak skrzynkę narzędziową, w której znajdę narzędzie do rozwiązania problemu, z którym akurat się zmagam. Wielokrotnie tak było, że podcast pozwolił mi spojrzeć na problem z innej strony i ruszyć z miejsca, gdy nie wiedziałam, co zrobić. Najchętniej słucham podcastów dotyczących różnych aspektów mojej pracy. Żałuję, że tak mało jest podcastów poświęconych edukacji. Wciąż mam nadzieję, że Marcin Zaród i Jacek Staniszewski wznowią swój autorski podcast Edugadki. Od początku słucham podcastu “Od nauczania do uczenia się” Ani i Roberta Sowińskich, dlatego w komentarzu wkleję link do podcastu, w którym gościnnie u Radka Rudnickiego opowiedzieli, jak edukacyjnie wykorzystywać to narzędzie.

 

Może masz podobne sposoby, by nie dać się wypaleniu zawodowemu?

 

Może Twoje są zupełnie inne?

 

 

 

Źródło:  www.facebook.com/wiesia.mitulska

 



W miniony piątek (7 października  2022 r.) zamieściliśmy informację o Miasteczku Edukacyjnym, które w dniach 8 – 15 października zostało przygotowane i zaprogramowane – głównie przez ZNP. Dzisiaj garść aktualnych informacji o wydarzeniach pierwszych trzech dni jego  funkcjonowania:

 

Foto: Agencja wyborcza.pl

 

Otwarcie Miasteczka Edukacyjnego – Warszawa 8 października 2022 r.

 

 

Miasteczko edukacyjne, dzień pierwszy. Młodzi nauczyciele są po trzydziestce, młodszych brak

 

Mało kto po studiach decyduje się na pracę w szkole. Stąd dziurawe plany lekcji, nauczyciele przeciążeni nadgodzinami i w efekcie: edukacja coraz niższej jakości. Sytuacja najmłodszych nauczycieli była tematem debaty w pierwszym dniu działania miasteczka edukacyjnego.

 

Stoi przed wami zagrożony gatunek – mówił tzw. młody nauczyciel: Szymon Lepper, szef Centralnego Komitetu Młodego Nauczyciela, podczas sobotniej konferencji. Zainaugurowała ona miasteczko edukacyjne. Miasteczko zorganizował Związek Nauczycielstwa Polskiego we współpracy m.in. z Forum Związków Zawodowych, Radą Poradnictwa, organizacjami i ruchami oświatowymi.

 

Przez cały tydzień pod namiotami, pod pomnikiem Ignacego Daszyńskiego, czyli w pobliżu gmachu ministerstwa edukacji, żeby „minister miał blisko”, nauczyciele i aktywiści oświatowi z całej Polski oświatowi będą debatować o szkole. Ubrani w koszulki „Edukacja jest najważniejsza”, liczą na spotkania z rodzicami, dyrektorami, uczniami. Ma to być forum wymiany myśli – mówią. Debaty będą się odbywać zgodnie z „planem lekcji”, codziennie w godz. 10.30-13 i 15-17.30. […]

 

Uczestniczki i uczestnicy debaty mówili o poczuciu niedocenienia, o pozostawieniu samym sobie, o pogardzie ministra. – Moim marzeniem było zostać nauczycielką, marzenia się spełniają, ale jest to dzisiaj marzenie nieszczęśliwe. To, co się dzieje wokół edukacji, podcina skrzydła – wyznała Marta Nazimek-Kolano z Klubu Młodego Nauczyciela Małopolski. […]

 

Minister edukacji Przemysław Czarnek problemu nie widzi. W Radio Zet mówił: – Nauczyciel wchodzący do zawodu będzie zarabiał o 80 proc. więcej, niż w 2015 r. To źle?

 

Źle jest z matematyką u ministra Czarnka. To dwie inne rzeczywistości. Zarobki dla nauczycieli początkujących wzrosły, bo musiały dorównać płacy minimalnej. Nie było innej opcji – mówi Lepper.[…]

 

Minister Przemysław Czarnek został zaproszony do miasteczka edukacyjnego. – Czy skorzysta? Nie wiem – mówił szef Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz. – Minister jest jednodniowy, bo w gmachu ministerstwa przebywa tylko jeden dzień w tygodniu, ale może tu do nas przyjdzie – wyraził nadzieję Broniarz. Potem okazało się, że minister się pojawił. Ale tekturowy.

 

 

 

Cały artykuł „Miasteczko edukacyjne, dzień pierwszy. Młodzi nauczyciele są po trzydziestce, młodszych brak” w  „Gazecie Wyborczej” – TUTAJ

 

x           x           x

 

Miasteczko edukacyjne. Niedziela 9.10. Temat dnia: Czas pracy i warunki pracy nauczycieli

 

Foto: www.znp.edu.pl

 

 

Konferencja prasowa w Miasteczku Edukacyjnym  – 9 października 2022 r. Uczestnicy: Sławomir Broniarz prezes ZNP, Urszula Woźniak (ZNP Warszawa) oraz Elżbieta Markowska (ZNP Pomorze) i Małgorzata Kowzan (ZNP Wielkopolska)

 

 

Dzisiaj w Miasteczku edukacyjnym rozmawiamy o czasie pracy i warunkach pracy nauczycieli i nauczycielek oraz o tym, jak one wpływają na warunki nauki w szkołach. Debatę oraz konferencję można oglądać na Facebooku i kanale You Tube “ZNP przedstawia”, a także na naszej stronie (poniżej). Polecamy! […]

 

Debata: Czas pracy nauczyciela i warunki pracy cz. 1

 

Czytaj dalej »



Screen z relacji filmowej na portalu www.edunews.pl

 

Jarosław Pytlak podczas debaty  #3TEZY O EDUKACJI,  zorganizowanej 20 maja 2016 roku przez Fundację Szkoła Liderów.

 

 

Wymiana poglądów na Facebooku nie wpłynęła w żadnym stopniu na utrwaloną tradycję zamieszczania fragmentów tekstów Jarosława Pytlaka z jego bloga „Wokół Szkoły”. Poniżej proponujemy  to co wybraliśmy z najnowszego, zamieszczonego w piątek 7 października 2022 r. Naszym dziełem jest wyróżnienie podkreśleniami lub pogrubionymi czcionkami tych myśli i tez, które uznaliśmy za szczególnie warte uwagi:

 

 

Na frontach wojny czarnkowej

 

Trwa październik. Nieco przycichła w mediach wrzawa związana z niedoborem nauczycieli, co nie znaczy, że minister Czarnek miał rację twierdząc publicznie, że obecne braki kadrowe w przedszkolach i szkołach są zjawiskiem normalnym, sezonowym. Nie są, a problem, zrazu najbardziej odczuwalny w wielkich miastach, dociera tu i ówdzie już także do mniejszych ośrodków. Statystyki ogłoszeń na stronach kuratoriów wskazują, że w porównaniu z poprzednim rokiem deficyt kadr pedagogicznych się pogłębił, a pan minister w swoich uspokajających wypowiedziach po prostu głosi nieprawdę.

 

Jeśli system jeszcze jakoś się trzyma – z naciskiem na słowo „jakoś” – zawdzięczamy to dyrektorom placówek, którzy przemyślnie omijają prawne ograniczenia liczby godzin pracy nauczycieli. Nie pomogłyby jednak żadne dyrektorskie sztuczki, gdyby wielu belfrów nie zgadzało się pracować w dużo większym wymiarze niż przewiduje Karta Nauczyciela, i gdyby nie wsparcie licznej rzeszy emerytów. Niezawodnego źródła motywacji dostarcza tutaj ekonomia – pensja za goły etat nauczyciela, nawet dyplomowanego, coraz gorzej wygląda w zestawieniu z płacą minimalną, podobnie jak nauczycielska emerytura. Większa liczba godzin „tablicowych”, to wypłata bardziej zbliżona do przyzwoitej, a dodatkowo jeszcze w bonusie wdzięczność dyrekcji za załatanie dziury kadrowej. I tak to się jakoś kręci, choć brakujących nauczycieli niektórych specjalności coraz częściej po prostu nie ma kim zastąpić. I raczej nie będzie, więc krach cały czas wisi w powietrzu.

 

W środowisku oświatowym daje się odczuć zdziwienie, dlaczego władze aż tak ostentacyjnie lekceważą nauczycieli. Tegoroczna podwyżka wynagrodzeń o 4,4% była żałośnie niska w stosunku do oficjalnie potwierdzonej stopy inflacji, a zapowiadane na rok przyszły kolejne 7,8%, wobec wzrostu kosztów utrzymania przekraczającego 17%, jest tylko dodaniem krzywdy do zniewagi. Nawet nieco większa podwyżka dla nauczycieli początkujących w zawodzie, którą chwali się minister Czarnek, nie jest żadną łaską, bowiem zapewnia jedynie, że ich zarobki nie spadną poniżej poziomu płacy minimalnej. No i dotyczy zaledwie ok. 15% tej grupy zawodowej.[…]

 

W tym miejscu powraca pytanie, dlaczego władze tak lekceważą nauczycieli? Dlaczego godzą się na ich rosnący deficyt, wręcz prowokując  do porzucania zawodu brakiem jakichkolwiek perspektyw poprawy sytuacji?! Ano dlatego, że minister Czarnek z pełną premedytacją prowadzi kampanię wojenną, która ma doprowadzić do…  Do czego?  – o tym za chwilę.

 

Wojna czarnkowa rozgrywa się na dwóch frontach. Jeden skierowany jest przeciw nauczycielom. Nie da się ukryć, że władza odnosi tutaj znaczące sukcesy. Oto gigantyczne wysiłek, by zapewnić dzieciom zajęcia, kosztem ogromnych komplikacji organizacyjnych w szkołach i przedszkolach, oraz pracy nauczycieli w dużo większym wymiarze, niż dopuszcza prawo, nie tylko pozwala zachować w oświacie namiastkę poczucia normalności, ale także dobitnie świadczy, że… nauczyciele naprawdę mogą pracować więcej. Powszechna np. w Warszawie praca tzw. ścisłowców na półtora etatu, a nawet więcej, wymuszona potrzebami finansowymi pracowników, a kadrowymi poszczególnych placówek, stanowi tylko potwierdzenie słuszności odrzuconej przez związki zawodowe propozycji ministra – pracujcie więcej, a dostaniecie więcej pieniędzy! W praktyce tak właśnie się dzieje i – jak widać – wydaje się to możliwe. […]

 

Czytaj dalej »



 

Nie spodziewałem się, że będę zmuszony do zaprezentowania moich poglądów, pozostających w antytezie do stanowiska kolegi Jarosława Pytlaka. Ale nie mogę nie skorzystać z szansy, jaką jest dla mnie cotygodniowy felieton, aby nie rozwinąć myśli, jaką zawarłem w komentarzu do tego, jak kolega Pytlak skomentował zamieszczony wczoraj na OE tekst Marii Wenke-Jerie,  opatrzony przez nią tytułem „Czy warto być prymusem?”

 

Jeśli ktoś z czytających ten felieton nie zna tamtego tekstu – proponuję teraz go przeczytać – TUTAJ

 

Jako że zamieszczam linki do wszystkich materiałów z OE na moim fb-profilu – nie musiałem długo czekać na komentarz – i był to komentarz właśnie od kolegi Jarka Pytlaka:

 

Twierdzę, że tytułowa teza jest bzdurna! Posiadałem paski na świadectwach, ale nikt nie nazywał mnie prymusem. No i nie uważam się za przeciętnego człowieka. To zresztą bardzo ciekawa teoria – przeciętności ludzkiej. Najwyraźniej sformułowała ją osoba nieprzeciętna. Na pewno jednak nie mogła być prymusem.”..

 

Na takie dictum zareagowałem natychmiast:

 

Wyjątek, potwierdzający regułę! A nie zawsze i nie w każdym środowisku słowo „prymus” funkcjonowało dla określenia „piątkowych” uczniów. A co do definicji „przeciętny człowiek”, nie szukając jej w GUS, proponuje Ryszarda Kapuścińskiego: https://lubimyczytac.pl/cytat/2422

 

‘Przeciętny człowiek nie jest specjalnie ciekaw świata. Ot, żyje, musi jakoś się z tym faktem uporać, im będzie go to kosztowało mniej wysiłku- tym lepiej. A przecież poznawanie świata zakłada wysiłek, i to wielki, pochłaniający człowieka. Większość ludzi raczej rozwija w sobie zdolności przeciwne, zdolność, aby patrząc- nie widzieć, aby słuchając- nie słyszeć’.”

 

Jarek zareagował na te słowa niezwłocznie:

 

Smutna to definicja. Muszę zaakceptować autorytet, choć coś się we mnie buntuje. A wyjątków potwierdzających regułę osobiście znam bez mała setki. Żadna to reguła!”

 

Po tej replice pojawiły się jeszcze dwa komentarze – jeden popierający punkt widzenia Pytlaka, drugi – autorki tekstu zamieszczonego na OE  –  zobacz  –  TUTAJ

 

Odpuściłem sobie kontynuowanie tej wymiany poglądów na Fb, bo już wtedy postanowiłem szerzej wyłożyć powody mojego sprzeciwu – przede wszystkim wobec tych słów Jarka: Twierdzę, że tytułowa teza jest bzdurna!” Przypominam, że owa teza, którą posłużyłem się w tytule materiału zamieszczonego na OE, była syntezą poglądów Marii Wenke-Jerie i tak została przeze mnie sformułowana:

 

Dlaczego z posiadaczy świadectw „z paskiem” wyrastają przeciętni dorośli?

 

Otóż – Kolego Jarosławie – nie uważam, podobnie jak autorka tekstu „Czy warto być prymusem?”, że bzdurą jest twierdzenie iż z posiadaczy świadectw „z paskiem” wyrastają przeciętni dorośli. Nie prowadziłem żadnych badań życiowych karier owych „posiadaczy”, ale podobnie jak Maria  Wenke-Jerie, już na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, byłem członkiem komisji rekrutujących na studia pedagogiczne n Uniwersytecie Łódzkim, i mam podobne jak ona wspomnienia, że nie oni okazywali się w toku studiów wyróżniającymi się studentami.

 

Nie felieton jest najlepszą formą prowadzenia pogłębionych, merytorycznych wywodów nad potwierdzeniem swojej i obalaniem cudzej tezy.  Dlatego odsyłam do – moim zdaniem bardzo dobrego tekstu Anny Wittenberg z 2013 roku, zamieszczonego na portalu FORSAL.PL, zatytułowanego Prymusom dziękujemy: sukces na rynku pracy nie zależy od ocen na świadectwie”.

 

A przy okazji – Jarek napisał: Posiadałem paski na świadectwach, ale nikt nie nazywał mnie prymusem. Nie wchodząc w te konkretne okoliczności muszę stwierdzić, że jest to możliwe także dlatego, że określanie każdego posiadacza świadectwa „z (jednym) paskiem – biało-czerwonym – jest błędem, gdyż słowo „prymus” pochodzi z łaciny – powstało od liczebnika primus , co znaczy „pierwszy”. A przecież takich świadectw nawet w jednej klasie, bywa kilka, co nie znaczy, że wszyscy oni byli pierwszymi – oczywiście  według kryterium najwyższe średniej osiągniętych w tym roku szkolnym ocen.

 

A w sprawie oświadczenia: „nie uważam się za przeciętnego człowieka” – pełna zgoda. Człowiek-legenda, który już od 32 lat jest dyrektorem społecznej szkoły STO na Bemowie, który od lat prowadzi niezwykle poczytny blog „Wokół Szkoły”, nie mógł być na żadnym etapie jego życia „przeciętnym człowiekiem”. I w ogóle – masz racje Jarku – to bardzo niedobre określenie człowieka. Ale – niestety – bardzo często używane, także w dyskursach politycznych: „przeciętny Polak”, „przeciętny obywatel”, „przeciętny mieszkaniec miasta/wsi”, „przeciętny wyborca”…

 

I w „ostatnim słowie” tego felietonu oświadczam, że nie godzę się na postponowanie tekstu „Czy warto być prymusem?”,  ponieważ jego Autorka – słusznie – sprzeciwia się podtrzymywaniu w naszym systemie oświatowym mechanizmów uczenia się dla stopni, sprawdzianów, świadectw „z paskiem”, opowiadając się za tym nurtem, który głosi, że szkoła powinna  przygotowywać młodego człowieka do jego przyszłego życia, w którym – jak napisała Maria  Wenke-Jerie – osiągnie on sukces wówczas, gdy będzie się wyróżniał w jednej tylko dziedzinie.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 



 

 W miony czwartek – 6 września 2022 r. – Maria Wenke-Jerie na prowadzonej przez siebie stronie o nazwie < Twitter Twins >, która z serwisem społecznościowym o tej nazwie ma niewiele wspólnego, choćby dlatego, że tam obowiązuje limit 280 znaków, zamieściła tekst o tytule, który nie mógł nie zwrócić naszej uwagi. I postanowiliśmy upowszechnić go wśród naszych Czytelniczej i Czytelników:

 

 

Czy warto być prymusem?

 

Tydzień temu zaczął się nowy rok szkolny. Mamy za sobą uroczyste inauguracje, życzenia sukcesów zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli. Miarą szkolnego sukcesu jest na ogół świadectwo z wyróżnieniem, czyli czerwonym, a właściwie biało-czerwonym paskiem. Aby je otrzymać należało uzyskać średnią ocen wynoszącą minimum 4,75 i wzorową lub bardzo dobrą ocenę z zachowania. Prymusami zostają więc uczniowie, którzy mają co najmniej bardzo dobre oceny z większości przedmiotów. Czy są to osoby szczególnie utalentowane? I dlaczego tak często wyrastają z nich zupełnie przeciętni dorośli? To pytanie zasadne, bo ambicją większości rodziców jest biało-czerwony pasek na świadectwie, a powodem do satysfakcji nauczycieli jak najliczniejsze grono prymusów.

 

Najczęściej odpowiedź na pierwsze pytanie, czy prymusi to osoby szczególnie utalentowane, nie jest jednoznaczna. Powszechna opinia przypisuje szkole i systemowi edukacji to, że nie tylko nie rozwija talentów, ale wręcz je zabija. I pewnie częściowo jest to prawdą. Testowy system sprawdzania wiedzy i dostosowane do tego nauczanie nie promują samodzielnego myślenia, twórczej inwencji, kreatywności.

 

 

Drugie pytanie, dlaczego ze szkolnych prymusów tak często wyrastają zupełnie przeciętni dorośli, co jest faktem, implikuje kolejne: czy ci uczniowie, którzy uzyskują bardzo dobre oceny ze wszystkich przedmiotów, są szczególnie uzdolnieni, czy tylko najlepiej dostosowani do systemu edukacyjnego? Taki wzorowy uczeń poprawnie rozwiązuje testy i to ze wszystkich przedmiotów, dzięki czemu uzyskuje bardzo dobre oceny, a więc i wysoką średnią. Do tego spokojnie siedzi w ławce, nie sprawia kłopotów, wykonuje bez szemrania polecenia nauczycieli i rodziców, starannie odrabia prace domowe. Jego celem są jak najlepsze oceny, co jest oczywiście powodem do satysfakcji nauczycieli i dumy rodziców. Często jednak ci uczniowie nie są kreatywni, ale odtwórczy, a system edukacyjny właśnie to promuje. Nawet w tak wymagającej talentu dziedzinie, jaką jest matematyka. Nie tak rzadko spotkałam się z sytuacją, gdy utalentowany uczeń, który rozwiązał zadanie inaczej niż oczekiwał nauczyciel, niekiedy prościej i bardziej pomysłowo, nie był za to nagradzany, ale wprost przeciwnie, za takie rozwiązanie odejmowano mu punkty, albo nie uznawano jako poprawne. Co dopiero mówić o przedmiotach, w których ocena z reguły obarczona jest znacznie większym subiektywizmem. Pamiętam jak ocenione na dostateczny wypracowanie mojego siostrzeńca znajomy profesor polonistyki na uniwersytecie uznał za wybitne, oryginalne i wyróżniające się. Nauczyciel w szkole nie potrafił tego docenić.

 

Nie ma oczywiście prostej recepty na sukces w dorosłym życiu. Na pewno potrzebny jest łut szczęścia, ale i cechy charakteru, które osiąganiu sukcesu sprzyjają. Jest to ciekawość, wytrwałość w realizacji zainteresowań i pasji, ale także odwaga, w tym odwaga myślenia.

 

Polecam mój wcześniejszy tekst pt. „Odwaga” [TUTAJ]

 

Odwagi wymaga również koncentracja na swoich zainteresowaniach i uzyskiwanie słabszych wyników z innych przedmiotów. Nikt przecież nie pochwali za słabsze oceny, a rodzice mogą często nie kryć z tego powodu zawodu. Oczywiście nie namawiam rodziców, by zachęcali dzieci do zaniedbywania jednych przedmiotów kosztem innych, ale warto, by nie wywierali presji na bardzo dobre oceny z wszystkich przedmiotów, bo to postawa rodziców często wymusza aspiracje dzieci.

 

Nie znam klucza do sukcesu, ale kluczem do porażki jest próbować wszystkich zadowolić” – ta sentencja przypisywana Billowi Cosby oddaje w pewnym sensie to, czym jest dążenie do uzyskania jak najwyższej średniej ocen.

 

Ważną umiejętnością kształtującą charakter jest też przyjmowanie porażek. W życiu nie zawsze się wygrywa, trzeba nauczyć się wyciągać z porażki wnioski na przyszłość, traktować porażkę jako lekcję do odrobienia, a nie klęskę.

 

Gdy obowiązywały jeszcze egzaminy wstępne na studia, zasiadałam w komisjach rekrutacyjnych. Wówczas bez egzaminu przyjmowani byli zarówno laureaci olimpiad przedmiotowych, jak i osoby, które miały świadectwo z wyróżnieniem. Dobrze pamiętam, że ci pierwsi to byli na ogół najlepsi studenci, drudzy natomiast często byli słabsi od kandydatów wyłonionych w wyniku rekrutacji.

 

Szkolni prymusi, jeżeli nie są to osoby wszechstronnie uzdolnione, to na ogół ludzie w dorosłym życiu przeciętni. Talentu nie da się sprawdzić testem. Nie warto więc wywierać presji na dzieci, by uzyskiwały same bardzo dobre oceny kosztem rozwoju talentów i zainteresowań. Zwłaszcza że postawa prymusa utrwala się w dorosłym życiu, utrudnia, a nie ułatwia, uzyskanie zawodowego sukcesu, ale przede wszystkim komplikuje relacje w zespole. Prymusów na ogół się nie lubi, nie tylko w środowisku uczniowskim.

 

Choć system szkolny sprzyja oczekiwaniu, żeby dziecko było najlepsze ze wszystkiego, pamiętajmy, że ma je przygotować do życia, w którym osiągnie ono sukces wówczas, gdy będzie się wyróżniało w jednej tylko dziedzinie. Dedykuję tę myśl rodzicom u progu nowego roku szkolnego.

 

 

 

Źródło:  www.twittertwins.pl

 

 

 

 



 

Inauguracja miasteczka odbędzie się w sobotę, 8 października o godz. 10.00 przy pomniku Ignacego Daszyńskiego w Warszawie (róg al. J. Ch. Szucha i al. Armii Ludowej).

 

Miasteczko będzie działać 24 godziny na dobę. Dyżury będą pełnili w nim przedstawiciele ZNP ze wszystkich 16 Okręgów Związku.

 

Miasteczko to inicjatywa ZNP w ramach trwającej akcji protestacyjnej ws. narastających problemów edukacji.

 

W każdym dniu debata w miasteczku będzie toczyła się wokół wiodących tematów poruszonych podczas paneli dyskusyjnych (m.in. w godz. 10.30-13 i 15-17/17.30). Każdego dnia zaprezentujemy Plan lekcji, czyli szczegółowy plan dnia i osoby biorące udział w wydarzeniach. […]

 

 

Odwiedzający miasteczko będą mogli skorzystać z porad prawników, wsparcia psychologów czy specjalistów od awansu zawodowego.

 

W miasteczku oprócz członków ZNP będą obecni m.in. przedstawiciele rodziców, samorządowców, innych oświatowych związków oraz organizacji społecznych wspierających edukację.

 

– Zapraszamy wszystkich, którzy chcą rozmawiać o edukacji, o tym, jaka jest polska szkoła a jaka być powinna – mówi Sławomir Broniarz, prezes ZNP. 

 

Tygodniowy plan miasteczka 

 

Sobota –  Temat dnia: Młodzi nauczyciele

Niedziela  –  Temat: Czas pracy i warunki pracy nauczycieli

Poniedziałek –   Temat: Rodzice i organizacje pozarządowe w edukacji. Nauka i szkolnictwo wyższe – Bieda na uczelniach

Wtorek  – Temat: Dla kogo ta nauka, dla kogo te uczelnie? Instytuty badawcze na równi pochyłej. Pracownicy wsparcia – niewidoczna i niedoceniana praca w szkołach wyższych

Środa  – Temat: Pomoc psychologiczno-pedagogiczna i edukacja włączająca

Czwartek  – Temat: Pracownicy niepedagogiczni. Finansowanie oświaty i wynagrodzenia

Piątek  – Temat: Podstawa programowa i treści nauczania

 

 

Natomiast w sobotę, 15 października odbędzie się w Warszawie pikieta ZNP przed gmachem MEiN (od godziny. 11.00). 

 

 

 

Źródło: wvww.znp.edu.pl/

 



Na dzisiejsze przedpołudnie proponujemy lekturę wczorajszego (6 października 2022 r.) posta Danuty Strerny, w którym podjęła ważny element procesu szkolnej edukacji:

 

Rysunek: Danuta Sterna

 

 

Sztywne terminy, czy elastyczność

 

Czy elastyczność w zakresie terminów pozwoli uczniom odczuwać mniejszy stres? A może zaowocuje klęską w ich przyszłej pracy? Dość kontrowersyjny wpis o terminowości w szkole.

 

Każdy z nauczycieli spotkał się z prośbami uczniów o przedłużenie terminów oddania prac. Szczególnie, gdy praca polegała na wykonaniu skomplikowanego projektu. Nauczyciel ma dylemat, z jednej strony termin był wyznaczony wcześniej i można było dobrze rozplanować czas pracy, ale z drugiej strony mogło to być niemożliwe z powodu np. choroby, nagromadzenia innych prac lub zmiany planów dotyczących wykonania projektu. Możliwe, że uczeń dokonuje krytycznej refleksji i samooceny i prosi o przedłużenie, aby pracę wykonać lepiej, co może się okazać dobre dla projektu i dla ucznia.

 

Wyznaczone terminy mają swoją wartość (np. uczą planowania), ale mogą być również źródłem stresu dla uczniów. Ostateczne terminy mogą pomóc uczniom zorganizować i ustalić priorytety pracy, wykonać etapowe zadania i uniknąć niepokoju związanego z nagromadzeniem się różnych zadań na przykład na koniec semestru. Dla wielu nauczycieli ścisłe przestrzeganie terminów jest ważną umiejętnością, która powinna być opanowana przed wejściem w dorosły świat. Ale są też nauczyciele, którzy preferują elastyczność i mniej stresu. Pytaniem jest: kiedy elastyczność może poprawić wyniki pracy i zmniejszyć stres – a kiedy jest ważne, aby stanowczo egzekwować terminy?

 

Uczniowie, szczególnie po okresie pandemii są bardzo zestresowani, obciążeni ponad miarę zadaniami i presją rywalizacji, podsycaną przez konieczność dostania się do tak zwanej dobrej szkoły.

 

Niektórzy nauczyciele traktują stopnie szkolne śmiertelnie poważnie i oceniają negatywnie uczniów miedzy innymi za oddanie pracy z opóźnieniem. Podstawą ich myślenia jest właśnie przygotowanie uczniów do przyszłej pracy. Jednak w tak zwanym „dorosłym życiu” ludzie pracują najczęściej zespołowo i gdy jeden z członków zespołu ma kłopoty, to inni mu pomagają lub nawet wykonują pracę za niego, aby tylko projekt był wykonany dobrze. Oprócz tego dorośli w pracy mają jednego szefa i jeden projekt, a uczniowie podlegają ośmiu nauczycielom, którzy wyznaczają im wiele terminów.

 

Zespół Ashley Whillans, przeprowadzili ankietę wśród pracujących dorosłych w 2021 r. na temat proszenia o przedłużenie terminów. Odkryli, że 53 procent terminów było zmienianych. W tym samym badaniu Whillans i jej zespół odkryli (na podstawie odpowiedzi 10 000 pracujących profesjonalistów), że prośba o przedłużenie terminów jest ogólnie postrzegana przez menedżerów przychylnie – i zmniejsza stres pracowników, jednocześnie poprawiając wydajność.

 

Jednak pracownicy (zwłaszcza kobiety) rzadko proszą o przedłużenie, nawet jeśli jest jasne, że terminy są elastyczne i mogą być zmienione. Obawiali się, że menedżerowie „pomyślą, że są niekompetentni i nie mają motywacji”, Za to menedżerowie oceniali zarówno pracowników, którzy prosili o przedłużenie, jako bardziej zmotywowanych niż ci, którzy tego nie robili.

 

Zatem może argument o przygotowaniu uczniów do dorosłego życia nie jest taki trafny?

 

Należy wziąć pod uwagę, czy proszenie o przedłużenie nie staje się zwyczajem uczniów i czy przedłużenie terminu ma wpływ na jakość wykonanego zadania. Ważna jest analiza – czy termin jest odpowiednio skalkulowany, czy jest realny i czy daje uczniom odpowiednio dużo czasu, aby mogli wykonać lepiej swoją pracę.

 

Nieelastyczne terminy bez możliwości poprawy pracy przyczyniają się do wysokiego poziomu niepokoju związanego z zakończeniem pracy.

 

Wobec tych wątpliwości pedagodzy radzą przede wszystkim ustalić cele, harmonogramy i terminy z uczniami i dawać im możliwość wyboru.

 

Warto też ustalić wraz z uczniami obowiązujący system oceniania. Badania pokazują, że pomaga możliwość poprawy i ponownej oceny. Dwa różne badania pokazują, że umożliwienie uczniom opóźnienia o jeden lub dwa dni — to najlepsza przyjęta elastyczność. Przedłużenie terminu o tydzień lub więcej powoduje gwałtowny spadek liczby prac oddanych w terminie i zmniejsza zaangażowanie uczniów w pracę. Badania pokazują również, że uczniowie mają poczucie, że nauczyli się więcej, gdy mogą poprawić ocenę z projektu.

 

Ustalanie terminów pomaga uczniom  zaplanować swoją pracę i ustalić priorytety. Dla wielu uczniów jest to bardzo pomocne. Jednak patrząc na dorosły świat, często uzgadniane początkowo terminy są przedłużane. Szczególnie, gdy praca nad projektem okazuje się bardziej skomplikowana.

 

Kilka rad w sprawie elastyczności:

 

>Zezwalać na selektywne przedłużanie, czyli ustalenie wraz z uczniami liczby możliwych przedłużeń w semestrze lub roku szkolnym. Sama taka możliwość obniża napięcie i stres związane a terminem.

 

>Drugim podejściem może być dopuszczenie przedłużenia, jeśli uczeń o nie poprosi 24 do 48 godzin przed terminem. To podejście nie uwzględnia nagłych sytuacji awaryjnych.

 

>Trzecią opcją jest zapowiedź możliwości oddania pracy z dwudniowym opóźnieniem bez żadnych konsekwencji.

 

>Czwarta to ustalenie dwóch ocen, jednej za jakość pracy, a drugiej za terminowość jej wykonania. Przy czym nie są to oceny tej samej wagi.

 

Niektórzy nauczyciele uznają jako końcowy termin – koniec semestru lub roku szkolnego. To oddaje planowanie i odpowiedzialność w ręce uczniów.

 

Autorka artykułu, z którego korzystam Carly Berwick radzi, aby dać możliwość przedłużenia terminu, ale dopiero po przedstawieniu nauczycielowi stanu pracy nad projektem. Taka postawa uczy odpowiedzialność za jakość pracy, ale oczywiście obciąża też nauczyciela.

 

Istotne jest, aby przeanalizować – po co i dlaczego ustalamy terminy. Czy termin jest związany z oceną efektu pracy ucznia, czy jest tylko wygodą nauczyciela (co też jest ważne), czy może wynika z poczucia władzy i porządku.

 

 

Inspiracja artykułem Carly Berwick

 

 

 

Źródło:  www.osswiata.ceo.org.pl

 



Portal „Krytyka Polityczna” zamieścił 5 października tekst Ali Budzyńskiej i Miszy Tomaszewskiego, zatytułowany „Spięcie: Ucieczka z publicznej szkoły”. Pierwsze słowo tego tytułu jest nazwą projektu:

 

Źródło: https://magazynkontakt.pl/spiecie/

 

 

Z publikacji tej dowiadujemy się, że owocem owej współpracy jest pięć tekstów, opublikowanych jednocześnie przez partnerów tego projektu:

 

1.Spięcie: Mamy na czym budować. Polska szkoła to nie tylko problemy, Anna Byrska

 

2.Spięcie: Nie dla państwowej dyktatury w edukacji! Zarówno w wydaniu PiS, jak i lewicy,Jarema Piekutowski

 

3.Spięcie: Druga fala prywatyzacji. Ze szkołą jest źle, a będzie gorzej, Łukasz Pawłowski

 

4.Spięcie: Ucieczka z publicznej szkoły, Ala Budzyńska, Misza Tomaszewski

 

5.Spięcie: Nie ma demokracji bez dobrej szkoły publicznej, Katarzyna Przyborska

 

 

Oto kilka fragmentów tekstu Ali Budzyńskiej i Miszy Tomaszewskiego :

 

 

 

Spięcie: Ucieczka z publicznej szkoły

 

[…]

 

Ministerstwo opowiadało o projekcie reformy systemu oświaty z 2017 roku jako – między innymi – o sposobie na wyrównanie szans edukacyjnych dzieci pochodzących z różnych środowisk. Eksperci już wtedy ostrzegali, że likwidacja gimnazjów, która pociąga za sobą skrócenie o rok nauki poprzedzającej próg selekcji szkolnej, jest krokiem w przeciwnym kierunku. Analogiczne konsekwencje ma firmowane przez ten sam rząd podwyższenie wieku inicjacji szkolnej do 7 lat. Nie dość jednak, że egalitarna w myśl politycznego przekazu reforma wprowadziła rozwiązania pogłębiające szkolną segregację, to przyspieszyła ona procesy rozwarstwiające edukacyjnie polskie społeczeństwo na inne sposoby. […]

 

W poprzedzającym wprowadzenie reformy roku szkolnym 2016/2017 było w Polsce 1244 niepublicznych szkół podstawowych i 448 niepublicznych liceów ogólnokształcących. W roku szkolnym 2021/2022, z którego pochodzą najbardziej aktualne dane, było ich już, odpowiednio, 1549 i 607 – czyli, plus minus, o jedną czwartą więcej. W tym samym czasie odsetek szkół publicznych wzrósł tylko nieznacznie. W związku z likwidacją gimnazjów uczniów i uczennic przybyło zarówno w podstawówkach i liceach publicznych, jak i w tych niepublicznych, ale w tych ostatnich zrobiło się ich w ciągu pięciu lat prawie dwa razy więcej i jest ich obecnie już 220 tysięcy (obliczenia autorów na podstawie danych MEN, które od 2018 roku podawane są w postaci utrudniającej dokonywanie takich porównań). Ktoś mógłby powiedzieć, że to stosunkowo niewiele wobec ponad trzech i pół miliona uczniów i uczennic uczęszczających do podstawówek i liceów publicznych, ale tak się składa, że są wśród nich osoby pochodzące z rodzin o największym kapitale ekonomicznym i kulturowym, co niesie ze sobą dość oczywiste konsekwencje dla edukacji publicznej.

 

Mniej więcej w tym samym czasie dało się zaobserwować skokowy wzrost liczby rodziców deklarujących, że posyłają swoje dzieci na korepetycje. Ich odsetek wzrósł z 17 procent w roku szkolnym 2016/2017 do 29 procent w kolejnym roku i 32 procent dwa lata później. Pandemia COVID-19 nieco wyhamowała ten trend, ale w roku 2021/2022, z którego pochodzą najbardziej aktualne dane, nastąpiło ponowne przyspieszenie. Na zajęcia dodatkowe, wśród których – oprócz korepetycji – są także zajęcia językowe, artystyczne i sportowe, posyła swoje dzieci 78 procent rodziców z wyższym wykształceniem (wobec 30 procent z wykształceniem podstawowym) i 93 procent rodziców mieszkających w dużych miastach (wobec 42 procent mieszkających na wsi). […]

 

Czytaj dalej »



Jak to jest już „stałym elementem gry”  – także i w ten  czwartek  dajemy wszystkim  którzy wczoraj  nie mogli obejrzeć kolejnego spotkania w „Akademickim Zaciszu”, a których jego temat „Po co nam uniwersytet?” zaciekawił – dajemy na naszej stronie możliwość  wysłuchania odpowiedzi na to pytanie, które udzielały:

 

Profesor Monika Kostera –  socjolożka, profesor  nauk ekonomicznych i humanistycznych, aktualnie na Uniwersytecie Jagiellońskim;

 

Doktor habilitowana  Agnieszka Dziedziczak-Foltyn – prof. Uniwersytetu Łódzkiego,  socjolożka, zainteresowana m.in. problematyką reform szkolnictwa wyższego i nauki;

 

Doktor Aleksandra Rzyska – pedagożka z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, badająca m.in. reprezentacje uniwersytetu w dyskursie prasowym.

 

 

 

„Akademickie Zacisze” – prof.  Roman Leppert i i debata „Po co nam uniwersytet”  –  TUTAJ

 

 

 

 

 

 



Wczoraj wieczorem (6 października 2022 r.) dr Marzena Żylińska napisała na swoim fb-profilu o „zagonionym świecie” uczniów. I o tym kto jest tego sprawcą. I o tym że wcale tak nie mysi być…

 

 

Stan zagonienia, to taki stan, gdy dajesz z siebie wszystko i czujesz, że liczba zadań cię przerasta, że i tak nie dasz rady.

 

W stanie zagonienia życie traci smak, nic człowieka nie cieszy, wszystko przygnębia. Człowiek traci poczucie sprawstwa i wiarę w to, że jego praca ma sens.

 

Ile dzieci, ilu młodych ludzi tak się czuje? Czy nas dorosłych interesuje, jak radzą sobie z naszymi zadaniami domowymi i zapowiedzianymi klasówkami, kartkówkami i testami? Czy szkoły monitorują, ile czasu uczniowie spędzają w domu nad książkami, w jakim wymiarze godzin w rolę nauczycieli wchodzą rodzice?

 

Ja dobrze wiem, jak czuje się człowiek w stanie zagonienia, jak nieefektywna jest wtedy jego praca, jak niska jakość życia.

 

Ile dzieci / młodych ludzi dostaje zadania, którym nie może podołać? Ilu z nich dostaje zadania, które je / ich przerastają? Jak stan zagonienia wpływa na ich rozwój, na myślenie o sobie, na podejście do nauki?

 

Czego potrzeba? Refleksji, empatii, mądrości i zwyczajnej ludzkiej dobroci i serdeczności. Dlaczego w tak wielu szkołach ich brakuje?

 

 

P.S.

 

Nie piszcie proszę, że uderzam w nauczycieli. Nauczyciele mają wybór, dzieci tego wyboru nie mają. Gdy tracą dzieciństwo, to tracą je na raz na zawsze. Są wtedy pozbawione czegoś niezwykle cennego, czego już nikt nie będzie im mógł oddać.

 

Sama wystarczająco długo byłam nauczycielką, by wiedzieć, ile zabieramy naszym uczniom. Sama też zabierałam, bo myślałam, że tak trzeba. Dziś wiem, że nie tylko nie trzeba, ale wręcz nie można. Nie można okradać dzieci z dzieciństwa, a młodych ludzi z życia. Nie można fundować kolejnych dni pełnych stresu, strachu i braku sensu. Nie można.

 

Ten post napisałam po rozmowie w uczniem klasy 8, który już teraz, na początku października, mówi, że nie da rady, że nie chce chodzić do szkoły. To niezwykle uzdolniony chłopiec, który każdego dnia prosi rodziców, żeby pozwolili mu zostać w domu, bo … chce się uczyć w spokoju, bez nerwów i stresu. Dotychczas nie zgadzali się na to, ale teraz, widząc, co się z nim dzieje, przestraszyli się. Myślą o Szkole w Chmurze. W szkole nikt nie rozumie, o co im chodzi, przecież trzeba dzieci przygotować do egzaminu po 8 klasie. A co jeśli nie dają rady, co jeśli tracą wiarę w siebie i w sens nauki? Czy ktoś zadaje sobie takie pytania? Czy ktoś bierze odpowiedzialność za to, co dzieje się z dziećmi / młodymi ludźmi?

 

 

 

Źródło: https://www.facebook.com/marzena.zylinska