Ostatni raz prezentowaliśmy tekst Roberta Raczyńskiego z prowadzonego przez niego bloga <Eduopticum> 3 lipca, a post, zatytułowany”Kij wam w kanon” został tam zamieszczony 26 czerwca. Dziś proponujemy lekturę posta zamieszczonego wczoraj, gdyż jego autor podjął tam „gorący temat” roli ministra edukacji w przygotowaniu polskich szkół do rozpoczęcia kolejnego roku szkolnego. Tytuł tego tekstu: Ktoś tu się nie uczy” nie jest oceną leniwego ucznia, a odnosi się do resortu edukacji, a – mamy prawo przypuszczać – do jego szefa w szczególności.

 

Zalecając lekturę całego posta, przytaczamy poniżej jego obszerne fragmenty:

 

 

Być może przyznaję się w tej chwili do naiwności, ale, mimo niewielkich w sumie oczekiwań, zupełnie inaczej wyobrażałem sobie działania decydentów oświaty, od kiedy w połowie marca okazało się, że decyzja o zamknięciu szkół nie jest kiepskim dowcipem. Wydawała mi się wtedy przesadzona, ale pomyślałem sobie, że nie mam żadnej wiedzy o sytuacji ogólnej i że jest ona pewnie częścią spójnego planu kryzysowego, z którym się nie dyskutuje. Niestety, już wkrótce okazało się, że nie jest żadną (a już na pewno nie spójną) częścią czegokolwiek, ani też samodzielną całością, a jedynie impulsywnym wyborem, którego dokonać mógł każdy laik, w reakcji na internetową panikę, czyli bez analizy sytuacji, oceny sił, środków i bez strategii nadrzędnej. No chyba, że był to plan tak wyrafinowany, że jego głębi byle belfer-szarak nie jest po dziś dzień w stanie przeniknąć i tak utajniony, że tym razem nie pokazano nawet teczki, w której się znajduje. […]

 

Nie ma co dywagować, czy osoba stająca obecnie na czele MEN jest kompetentna, czy nie.* Z pewnością nie mniej niż poprzednia, choć nie wiem, czy to komplement. Pozostanę przy swoim zdaniu w tej kwestii, nie próbując go w tej chwili uzasadniać, pozwolę sobie jednak wyrazić opinię, że jakiej decyzji w kwestii działania szkół od 1 września minister z kamienną twarzą by nie podjął, nie byłaby ona zadowalająca dla choćby połowy zainteresowanych. Ale nie w tym rzecz – rozwiązań pewnych i dobrych nie zna przecież nie tylko ten MEN i nie tylko ten rząd.* Nie należę do całkiem licznej (sądząc po sieciowych komentarzach) grupy ludzi, którzy spodziewali się po ministerstwie cudu, inicjatywy, czy oryginalnych propozycji i kiedy zdarza mi się krytykować jego działania (a raczej spychotechnikę), to nie mam na myśli nierozwiązywalnego dziś dylematu, czy posłać dzieci do szkół, czy też pozostawić je w domu. Nikt nie jest w stanie wiedzieć, co będzie obiektywnie lepsze i nie o to powinniśmy mieć do decydentów pretensje. Wbrew powszechnej opinii, największą troską pouczonych higienicznie dyrektorów szkół nie są wcale konsultacje z GIS w sprawie ewentualnego zamknięcia placówek, ani też brak wytycznych, jak poradzić sobie z organizacją ich funkcjonowania, bo robią to już na wariackich papierach od kilku miesięcy. Czekają raczej na rozwiązania systemowe, które czyniłyby to funkcjonowanie możliwym nie tylko w teorii i nakierowane były nie tylko na (zwyczajową już) propagandę sukcesu.

 

Pod tym względem, aparat ministerialny ma ogromne, leżące od dawna odłogiem pole do popisu.

 

Niestety, jak mawiał jeden z moich nauczycieli, gdy mimo kolejnych lekcji po lekcjach, dodatkowych terminów i „ostatnich szans” delikwent nie rokował, ktoś tu się nie uczy… Bo nie musi. Podobnie jak Jasio, który w systemie kształcenia uporczywego promocję dostanie, choćby i nie chciał, tak i kolejna ekipa naszego ministerstwa erudycji niestosowanej wysiedzi nagrody, które tak, czy siak, bez względu na efekty pracy, przyznane jej zostaną. Po co ma się więc spinać? Nawet niezbyt pilny Jasio potrafi wykorzystać taką sytuację. […]

 

Pod tym względem, aparat ministerialny ma ogromne, leżące od dawna odłogiem pole do popisu.

 

Niestety, jak mawiał jeden z moich nauczycieli, gdy mimo kolejnych lekcji po lekcjach, dodatkowych terminów i „ostatnich szans” delikwent nie rokował, ktoś tu się nie uczy… Bo nie musi. Podobnie jak Jasio, który w systemie kształcenia uporczywego promocję dostanie, choćby i nie chciał, tak i kolejna ekipa naszego ministerstwa erudycji niestosowanej wysiedzi nagrody, które tak, czy siak, bez względu na efekty pracy, przyznane jej zostaną. Po co ma się więc spinać? Nawet niezbyt pilny Jasio potrafi wykorzystać taką sytuację. […]

 

No cóż, jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to z pewnością chodzi o pieniądze – przechowalnia ma być czynna, bo jej zamknięcie zagraża spadkiem PKB. Zdrowie i życie kilkuset, czy nawet paru tysięcy osób, w obliczu załamania gospodarczego, nigdy nie będzie priorytetem dla żadnego państwa i fakt ten dziwić i oburzać może jedynie urodzonych wczoraj. Nie trzeba być nawet bardzo cynicznym, by „strategię” politycznych decydentów wobec wszystkich ludzi związanych ze szkołą podsumować wyliczanką na kogo wypadnie, na tego bęc. Zupełnie inną kwestią jest, że nawet przechowalnię w kole fortuny można urządzić z głową. Można np. ograniczyć edukację tradycyjną do nauczania początkowego – wiadomo, tu tkwi największy problem opiekuńczy. Można rozpoczynać zajęcia „z przesunięciem”, tak żeby jak najmniej dzieci spotykało się poza własną grupą, wewnątrz której i tak wymieniły już cały materiał biologiczny. Itd., itp. To równie proste zalecenia, jak mycie rąk i z ich wprowadzeniem poradziłby sobie szkolny personel sprzątający, lecz aby były skuteczne, muszą być inicjowane nie decyzją poszczególnych dyrektorów (nawet gdyby takie działania prewencyjne rzeczywiście leżały jedynie w ich gestii, a nie leżą), ale apolitycznego (a raczej niepartyjnego) sztabu kryzysowego, który nie udawałby, że jeśli w jednym powiecie stwierdzono przypadki zachorowań, to w sąsiednim i w dalszych nie będzie ich pojutrze.

 

W wielu krajach, zarządzający oświatą publiczną myślą perspektywicznie i zastanawiają się nad nową polityką zatrudnienia i kształcenia kadr, przy czym wcale niekoniecznie chodzi o tysiące nowych etatów. Te istniejące wymagają reorganizacji lub uzupełnienia potrzebnych kompetencji. Te nowe często wymagają specjalis- tów w nowych dziedzinach. Ci, którzy rozumieją, że o nowych, kompetentnych pracowników może być trudno, dbają o tych, których mają. W Polsce może być to naprawdę trudne – zwłaszcza po strajkowej lekcji, ciężko będzie pensją minimalną przekonać młodych i wykształconych, których etos Siłaczki już nie kręci. […]

 

A jednak jest coś, czego nie mogę i nie chcę MEN (rządowi) podarować, a o czym raczej w przestrzeni medialnej głucho. Ministerstwo w sposób zupełnie bezsensowny, niedający się logicznie wytłumaczyć i jak się zdaje znów na długie lata, zaprzepaściło szansę na rozwinięcie gałęzi powszechnej edukacji, która w naszym kraju nie jest nawet pąkiem. Mam na myśli szeroko pojęte, systemowe nauczanie, wykorzystujące techniki informatyczne. Władze oświatowe nie mają na nie pomysłu, a z rozwiązań już istniejących, zarówno rodzimych (pobożne życzenia z 2012 roku nigdy nie zostały wprowadzone w życie), jak i zagranicznych (wzorów do naśladowania jest mnóstwo), z przyczyn bliżej mi nie znanych, skorzystać nie chcą. […] Potrzeba nowoczesnych środowisk edukacyjnych i naukowych. Potrzeba tysięcy ludzi, którzy z racji zainteresowań niszowych, bądź wymagających stałego kontaktu globalnego, miejsca zamieszkania, mało sprzyjającego środowiska, chorób lub kalectwa, są wykluczeni z oświaty takiej, jaka by im odpowiadała i to nie tylko w obliczu pandemii. Tymczasem MEN zrobiło wszystko, żeby edukacja zdalna kojarzyła się w naszym kraju ze wszystkim, co najgorsze, z zagrożeniem, bylejakością i nieefektywnością. Pod tym względem, polityka tego ministerstwa to już nie tylko brak koncepcji ogólnej, ale ewidentne wstecznictwo i szkodnictwo. Ktoś tu się nie uczy… […]

 

 

 

Cały post Ktoś tu się nie uczy”   –   TUTAJ

 

 

Źródło: www.eduopticum.wordpress.com

 



Zostaw odpowiedź