26 czerwca Robert Raczyński na swoim blogu „Eduopticum” zamieścił obszerny tekst, zatytułowany „Kij wam w kanon”. Udostępniamy go naszym Czytelniczkom i Czytelnikom pod koniec pierwszego tygodnia wakacji, gdyż naszym zdaniem nie jest to tekst z kategorii „interwencyjnych”, choć zapewne taki cel stał u podłoża decyzji jego Autora, aby go napisać. Jak się Państwo po jego lekturze przekonacie – temat, który jest myślą przewodnia tego posta, jest ponadczasowy.

 

Prezentujemy obszerne fragmenty, zachęcając do lektury pełnej wersji tekstu – na stronie bloga:

 

 

 

Zwlekałem z publikacją tego tekstu. W świecie, w którym odniesienie się do porannej informacji wieczorem jest w zasadzie odgrzewaniem kotleta, nie przysparza to z pewnością czytelników. Wahałem się długo, bo to artykuł o charakterze „interwencyjnym” i, niestety, personalnym, a tego staram się unikać. W końcu, przeważyło poczucie, że poruszana kwestia jest wyjątkowo ważna, dotyczy bowiem tych „świętszych od papieża”, którzy w bitwie o ideały, dostarczają jedynie amunicji przeciwnikom. Dzięki ich wynurzeniom, możliwy jest niebezpieczny symetryzm – sytuacja, w której opinia publiczna obojętnieje na ignorancję i niesprawiedliwość, bo łatwo może dojść do wniosku, że każdy prawicowy oszołom ma swoje alter ego po lewej stronie światopoglądu; że skoro jeden idiota kwestionuje antropogenne zmiany klimatyczne i ewolucję, poddaje w wątpliwość sens szczepień, wycina rezerwat przyrody i poluje dla frajdy, „czyniąc sobie Ziemię poddaną”, homoseksualistów wysyła na „terapie konwersyjne” i traktuje kobiety jako dodatek do garnituru, a drugi będzie bronił praw człowieka, ale pod warunkiem, że nie jest on białym, wierzącym, zamożnym, żonatym mężczyzną, zamieszkałym w Europie lub Ameryce Północnej, to może cały ten zgiełk wokół ekologii i równouprawnień wszelakich nie jest wart uwagi. Niestety, casus opisany poniżej jest, moim zdaniem, przykładem ”politycznie poprawnego zidiocenia”, a na dodatek, nie pierwszy raz, firmowanym przez nauczyciela. Niepokojący to fakt, ale jednocześnie uświadamiający, że żadne środowisko nie jest impregnowane na „miękki” totalitaryzm. A przecież każdy twardy tak się zaczyna, jeśli tylko trafi na podatny grunt i sprzyjający moment historyczny…

 

Zaczyna się od dobrych chęci. A może raczej od ignorancji (żeby nie nazwać tego głupotą), która zwykle maluje świat w czerniach i bielach, w sposób prosty i uładzony, pasujący do każdego populizmu. Kończy, na cenzurowaniu i paleniu książek, jeśli nie ich autorów. […].

 

Polonistka (sic!) z Sochaczewa, w trosce o prawomyślność niewinnych dziatek, postanowiła „włożyć kij w mrowisko, tzn. pozwać za rasizm i postawić przed sądem w Sienkiewicza. Kto, jak kto, ale nauczyciel powinien sobie zdawać sprawę z kwestii oczywistych i niepodlegających dyskusji, a taką jest nieunikniona anachroniczność, która czeka w końcu każdą twórczość. Komu, jak komu, ale nauczycielowi nie wypada nie wiedzieć, że gdyby w kanonie literackim pozostawić jedynie autorów piszących w zgodzie ze współczesnym wyobrażeniem o prawach człowieka w ogóle, a o prawach mniejszości narodowych i seksualnych oraz równouprawnieniu płci w szczególe, to należałoby z niego wyłączyć lekko licząc 90% pisarzy i poetów. Czy, jeśli przyjąć, że co najmniej do lat siedemdziesiątych XX w. ludzie żyli w nieświadomości wiodących idei humanizmu, nadszedł czas lustracji literatury? A przecież, poza nią, są jeszcze inne dziedziny sztuki… Zadanie na długie lata, dla rzeszy lustratorów…

 

Mam jednak nadzieję, że do „prokurator” Fiołek nie dołączą oskarżyciele posiłkowi, gotowi powołać świadków sienkiewiczowskiego resentymentu wobec Ukraińców w Ogniem i mieczem. Zresztą do Niemców i innych zachodnich nacji, niosących cywilizację na rubieże Europy, pisarz też był chyba uprzedzony, szkalując zakon Najświętszej Marii Panny. Przed eksmisją z kanonu, Krzyżaków mogłyby nie uchronić nawet akcenty proekologiczne – sprzeciw wobec barbarzyńskiej mody zdobienia hełmów pawimi piórami chyba nie wystarczy, zwłaszcza że nauczyciele historii mogliby dopisać do aktu oskarżenia parę ważkich zarzutów. Oskarżony naginał bowiem fakty i manipulował opinią publiczną. A jak już W pustyni i w puszczy dostanie dożywocie (poza kanonem lektur), kary śmierci dla pamięci o „naszym pierwszorzędnym pisarzu drugorzędnym” powinni zażądać obrońcy wolności wyznania. Za prześladowanie politeizmu w Quo vadis. Wyrok skazujący wydaje się pewny – Sienkiewicz ma tego pecha, że w naszym sądownictwie nie funkcjonuje prawo precedensu, na podstawie którego, żaden sędzia nie dopuściłby takiego aktu oskarżenia, a gorliwego prokuratora pewnie wysłałby na jakiś dokształt.

 

Dosyć jednak tej ironii, bo przecież w Internecie nic nie ginie, a nie wszyscy rozumieją, co czytają i za chwilę sam zostanę obwołany rasistą i szowinistą. Na dodatek, samozwańczy prokuratorzy-amatorzy zarzucą mi stronniczość, bo, zeznając w sprawie pod przysięgą, musiałbym przyznać, że do Sienkiewicza mam sentyment – Potop był moją pierwszą „dorosłą” książką i sięgnąłem po nią dużo wcześniej, niż uprawnia do tego spis lektur. […] Powiem wprost: Ktoś posiadający ambicje, by uczyć innych powinien rozumieć, że  fikcja literacka (ani żadna inna sztuka) nie tyle „nie powinna być podstawowym źródłem informacji o innych rasach i religiach”, co w ogóle nie powinna za takie źródło być uważana, a jeśli już, to tylko w odniesieniu do czasów sobie współczesnych. Jest jedynie (i aż) tworem ludzkiej wyobraźni, osadzonym w kontekście, który naprawdę nie zawsze jest, a nawet rzadko może być ponadczasowy. Na dodatek, trudno oczekiwać, by był on jasny dla każdego odbiorcy. Rolą nauczyciela jest nie tyle narzucanie jedynie słusznej interpretacji, co zachęcanie do własnej. Nawet za cenę interpretacji zupełnie niesłusznych.

 

Tymczasem, przykładem impregnacji na kontekstowość literatury (i dowolnego przekazu w ogóle) jest sama pani Fiołek, która, jak się zdaje, padła ofiarą polskiej odmiany kanoniczności, gdzie o wartości dzieła nie stanowią przede wszystkim jego walory literackie**, ale to, „co autor (podobno) chciał powiedzieć” i dlaczego „wielkim poetą był”. Ten nieszczęsny konstrukt analityczny, istne przekleństwo pop-polonistyki i jedna z przyczyn społecznego niedorozwoju, jest specyficzny, ale daleko mu do zagadkowości. Jego pochodzenie jest chyba oczywiste, ale rzadko przywoływane – jego rodzoną matką jest wywiedziona z tragedii zaborów, fatalna tradycja kreacji wieszczów, odlewania ich w brązie za życia i pokrywania platyną po śmierci, prowadząca do szukania w każdym wychylającym się z przeciętności człowieku ideału, pomnikowej powagi, boskiej niemal moralności i mądrości. […]

 

Niestety, dla równowagi, do tej kojarzonej raczej z prawicą, bogoojczyźnianej przyczyny-matki opisywanego problemu, współcześnie dołącza przybrany ojciec – prymitywny terroryzm politycznej poprawności, karykatury naiwnej, lewicowej wrażliwości. To za jego sprawą, za zbrodnię na George’u Floydzie ma odpowiadać Staś Tarkowski, bo przecież wszystkim wiadomo, że był kolonialnym rasistą. Realny zabójca Floyda W pustyni i w puszczy raczej nie czytał, ale pewnie wychował się na rasistowskiej propagandzie Marka Twaina***. […]

 

Droga pani polonistko, pomijając już raczej kontrowersyjną tezę, że bycia lub niebycia rasistą możemy nauczyć się z książek, stawia pani pod znakiem zapytania swoją własną rolę, bo jeśli o tego rodzaju kwestiach chce pani rozmawiać dopiero z podmiotem wstępnie obrobionym i dojrzałym, to do czego jest mu pani w ogóle potrzebna? Żeby przyglądać się, jak rośnie na pożywce nieświadomości, w wyłożonej światopoglądowo bezpieczną gąbką świetlicy? Żeby finalnie, poinstruowany właściwie dobranymi, starannie zredagowanymi i usłużnie podsuniętymi brykami, mógł napisać rozprawkę, przekonującą „w moim trzecim argumencie”, że Staś traktował Kalego jak dziecko, lub wręcz przedstawiciela „niższego gatunku” i w związku z tym nie zasłużył na miano wzoru dla dorastających chłopców? A co jeśli nie wstrzeli się w ten klucz postmodernistycznej manipulacji i z taką tezą się nie zgodzi? Obleje go pani na maturze?

 

Pani Fiołek sugeruje, że do (właściwego) odbioru powieści Sienkiewicza potrzebny jest właśnie klucz, jeśli nie do testu, to odgórnie narzucony klucz kulturowy, udostępniany równym przez równiejszych. Ludzie popierający jej petycję, nieświadomie podpisują się pod traktowaniem dziecka (człowieka) według dawno już pedagogicznie skompromitowanego założenia, że pozostaje ono tabula rasa, dopóki wszechmocny nauczyciel nie raczy nakłaść mu mądrości do głowy. Jego dotychczasowe doświadczenia, środowisko, wpływ domu i rówieśników stają się w takim ujęciu nieistotne. Nie chciałbym mieć nauczyciela, mającego o mnie takie wyobrażenie, gdyż zakłada ono nie tylko brak mojej podmiotowości i prawa do własnego zdania, ale także a priori neguje moje możliwości intelektualne oraz przeczy jakże poprawnej politycznie potrzebie dialogu i szacunku, czego politycznie poprawna pani Fiołek zupełnie nie dostrzega. W tak zaproponowanej wersji nauczania, wiedza jest reglamentowana i kontrolowana, i służy jedynie systemowej, taśmowej produkcji niezdolnych do myślozbrodni. […]

 

Z tego typu narracji przebija także przekonanie o dominującym (dobrym, lub złym) wpływie oświaty na życie obywateli. Zwolenników takich rojeń muszę rozczarować: O ludzkich charakterach, postawach, poglądach, a w rezultacie o ich postępkach decyduje przede wszystkim środowisko, kultura, w jakiej człowiek wzrasta, a więc przede wszystkim dom rodzinny i najbliższe otoczenie. […]

 

Myślę, że pani Fiołek, powoli zaczyna zdawać sobie sprawę z faktu, że „kij wsadzany w mrowisko” ma niestety dwa końce i lepiej nie trzymać go do końca w ręku. Szczerze współczuję jej nieprzyjemnego feedback’u z jakim spotkała się jej inicjatywa i do którego sam się tu dokładam. Chcę wierzyć w jej dobre intencje, ale kto kijem wojuje… Przed jakimkolwiek wojowaniem, warto zastanowić się nad sensem i konsekwencjami krucjaty – czasami szlachetne cele są piękne tylko po wierzchu.[…] To właśnie dowolny spis obowiązkowo-przymusowych lektur powinien ją razić swoją anachronicznością, w realiach państwa podobno pluralistycznego i demokratycznego, a nie dziewiętnastowieczność optyki dziewiętnastowiecznego w sumie pisarza! Kanony, spisy lektur są tworem arbitralnym, uznaniowym i sezonowym. Są zbyteczne i szkodliwe. Dla literatury, dla czytelników i, jak widać, dla autorów. Kiedy nie ma kanonów, ludzie czują jakby mniejszą potrzebę tworzenia wyklętych indeksów. Nie zmuszajmy nikogo do czytania i rozumienia, bo zawsze pojawią się pokusy, by nakazać rozumieć „właściwie”. Niestety, taki postulat nie byłby tak medialny, politycznie widowiskowy i nie dałby się podczepić pod żadną modną Sprawę. No cóż, za Sprawę, jeśli się chce, można cierpieć, ale na szczęście nie trzeba dziś „umierać za Sienkiewicza”. Nie jest to sprawa warta umierania, nawet medialnego. To prawdziwe jest na ogół wystarczająco tragiczne i bezsensowne. Takie, jak śmierć George’a Floyda. Nie nadamy jej sensu certyfikatami moralności, wystawianymi dawno zmarłym pisarzom.

 

x           x            x

 

**Przypomnę tutaj, że H. Sienkiewicz otrzymał nagrodę Nobla „za wybitne osiągnięcia w dziedzinie epiki i rzadko spotykany geniusz, który wcielił w siebie ducha narodu”. Czy przyjdzie pogodzić się z narracją sugerującą, że ów duch narodu był rasistowski? Czy bardziej, niż inne mu współczesne?

 

***Pomysł pani Fiołek nie jest ani nowy, ani oryginalny. Ani w Polsce, ani za granicą. Jej koleżanka po fachu ze stanu Iowa również chciała zaistnieć, tropiąc lekturowy rasizm. Amerykanie są chyba jednak bardzo przywiązani do „swoich” autorów, bo nawet na daleko bardziej politycznie poprawnym, oficjalnym gruncie amerykańskiego szkolnictwa, sprawa zakończyła się, owszem, wydaleniem, ale nie Samuela Clemence’a z kanonu, ale asystentki nauczyciela z zawodu. Przy okazji ujawniono i napiętnowano przypadki wewnętrznej cenzury w wydawnictwach, usiłujących politycznie poprawiać Twaina.

 

 

Cały post „Kij wam w kanon”   –   TUTAJ

 

 

Źródło: www.eduopticum.wordpress.com

 



Zostaw odpowiedź