Niech mi Szanowni Czytelnicy wybaczą, że po raz kolejny będę pisał o szkolnictwie zawodowym. Na moje usprawiedli- wienie nich świadczą dwa, determinujące to moje zainteresowanie, fakty: do 2005 roku, przez 12 lat, byłem dyrektorem zespołu szkół zawodowych, a prawie 54 lata temu ukończyłem Szkołę Rzemiosł Budowlanych, otrzymując dyplom murarza! I co? I w zawodzie murarza nie pracowałem ani jednego dnia… A dyrektorem szkoły, tej samej, w strukturze której działała owa SRB, byłem jako magister pedagogiki. Ale tamte trzy lata w szkole rzemiosł pozwoliły mi na znajdo- wanie wspólnego języka z nauczycielami przedmiotów zawodowych. Także praktycznych.
Co mnie tym razem tak pobudziło do zajmowania Waszej uwagi tym tematem? Nie mogłem nie podzielić się z Wami refleksjami, jakie zrodziły się w mojej głowie podczas czytania informacji o tym, czym zajmuje się pani minister edukacji i zapewne liczne grono jej współpracowników, aby wszem wobec wykazać, jaką wagę przykłada ona i kierowany przez nią resort do idei promowania kształcenia zawodowego – w ramach proklamowanego przez nią roku szkolnego 2014/2015 „Rokiem Szkoły Zawodowców”. Jednym z jego priorytetów miała być współpraca z pracodawcami, dopasowanie kształcenia zawodowego do potrzeb rynku pracy. Już na początku zadeklarowano wszak, że „będziemy aktywnie pośredniczyć we współpracy pracodawców i szkół”.
Pamiętam z lat mojej młodości taki dowcip: „Co się najpierw w Polsce zbiera, gdy nadchodzi czas żniw? – Biuro Polityczne!” Gdy tak obserwuję poczynania naszych współczesnych włodarzy mam wrażenia, że jedyna różnica między starymi a nowymi czasy to terminologia. Teraz nie zwołuje się już co prawda biura politycznego, ale nadal władzy wydaje się, że gdy zorganizuje spotkanie, konferencję, a najlepiej gdy powoła jakiś zespół lub komisję, to problem będzie rozwiązany. Bo jak inaczej można tłumaczyć to zatrzęsienie tego typu eventów, którymi co i rusz MEN chwali się na swojej stronie? Jeszcze nie wszyscy uczestnicy bardzo nagłośnionej uroczystości podpisania porozumienia czterech resortów: gospodarki, pracy i polityki społecznej, edukacji oraz skarbu, którego celem ma być współdziałanie na rzecz rozwoju kształcenia zawodowego, dostosowanego do potrzeb pracodawców (odbyło się 23 stycznia z udziałem prezesów specjalnych stref ekonomicznych i kuratorów oświaty) rozliczyli swoje delegacje, a już w miniony czwartek pani minister Kluzik-Rostkowska zaprosiła przedstawicieli tychże SSE i kuratorów oświaty, aby wygłosić kolejny frazes: „Tylko wtedy kiedy te dwa światy: pracodawcy i szkoły zawodowe zderzą się, możemy zdziałać więcej. Naszą intencją jest ścisła współpraca rynku pracy ze szkołami zawodowymi. To jedyny sposób na to, by przygotować możliwie najlepszą propozycję dla uczniów.” Żeby tylko ktoś sobie w tym zderzeniu guza nie nabił!
Dzień wcześniej zamieszczono obszerną informację o spotkaniu pani minister z przedstawicielami samorządu gospodar- czego. Dziwne to było spotkanie, jeszcze dziwniejsza z niego relacja. Subtelny komentarz do niej znalazł się w OE, które poinformowało swych czytelników o tym wydarzeniu 19 lutego.
Rozwinę tu trochę ten temat. Otóż jak się dowiadujemy, inicjatorem tego wydarzenia był poseł PO Jacek Tomczak, który został w notatce przedstawiony jako przewodniczący Komitetu Oświaty i Kształcenia Krajowej Izby Gospodarczej. Rzecz w tym, że na stronie tej organizacji pracodawców każdy może sprawdzić, iż w jej strukturze funkcjonuje Komitet ds. oświa- ty i szkolnictwa zawodowego. Pewnie tym przewodniczącym został tuż przed spotkaniem w ministerstwie, bo w dniu zamieszczenia o tym informacji mogłem jaszcze przeczytać, że funkcję tę pełnił Zbigniew Włodkowski.
Jednak najdziwniejsza była tam wiadomość o zmartwychwstaniu zespołu opiniodawczo-doradczego do spraw kształcenia zawodowego. Tylko najstarsi Indianie są w stanie przypomnieć sobie ten twór, powołany zarządzeniem minister Katarzyny Hall z dnia 18 czerwca 2008 roku. Po wypracowaniu projektu wdrażanej od 1 września 2012 roku reformy kształcenia zawodowego słuch o tym ciele doradczym zaginął. Czyżby zanosiło się na jego reaktywację?
Tylko czy warto tym czym żyje MEN w ogóle się przejmować? Przecież i tak o wszystkim decydują organy prowadzące! Najlepszy dowód w protokole z obrad Komisji Edukacji Rady Miejskiej Łodzi z 20 stycznia, z którego treści jasno wynika, że Wydział Edukacji już zdecydował: planuje około 56% uczniów skierować do liceów ogólnokształcących, około 35% do techników i 8% do zasadniczych szkół zawodowych. Pomijając drobiazg, że liczby te nie sumują się do 100, jak widać, w Łodzi nie zanosi się na renesans szkolnictwa zawodowego. Cała nadzieja w koalicjancie PO, czyli w radnym SLD Sylwestrze Pawłowskim – przewodniczącym Komisji Edukacji, którego wypowiedź w tej sprawie warto przeczytać!
I piszę to ja, który w 2000 roku stoczyłem nierówny, acz zwycięski, bój z tym panem, gdy był on wiceprezydentem Łodzi, odpowiedzialnym za szkolnictwo, który postanowił zamknąć kierowany przeze mnie Zespół Szkół Budowlanych! Zespół istnieje do dziś, a ja właśnie w radnym Pawłowskim upatruję siłę, która może zburzyć „naszą łódzką szkolną małą stabilizację”. Ot, swoisty chichot historii!
No właśnie, radny Pawłowski jest magistrem historii….
Włodzisław Kuzitowicz