



Z listy problemów naszej szkolnej rzeczywistości, o których sygnalizowałem zamieszczając na OE teksty na te tematy, takich jak: kłopoty z przyrodą w szkole, odporność psychiczna nauczycieli, integrowanie imigrantów i mniejszości kulturowych ze społecznością uczniów i nauczycieli, sprzeciw rodziców „normalnych” uczniów wobec edukacji włączającej, konieczność wspierania nie tylko ofiar, ale i sprawców przemocy rówieśniczej, osamotnienie nauczycieli w kontaktach z roszczeniowymi rodzicami, i w ogóle – o narastającej presji rodziców na nauczycieli, po dłuższym zastanowieniu, podczas którego doszedłem do wniosku, że o większości z nich nie powinienem się wypowiadać – bo nie tylko brak mi odpowiednich kompetencji, ale przede wszystkim za długo już jestem – jako emeryt – poza szkolną codziennością, postanowiłem podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na ten jeden temat:
NAJWYŻSZA PORA NA LIKWIDACJĘ SPOTKAŃ Z RODZICAMI
W ARCHAICZNYM FORMACIE „WYWIADOWKI”!
Zacznę od tego, ze z czasów kiedy byłem uczniem (w latach 1951 – 1965) nic z tego tematu nie pamiętam – nawet kto z moich rodziców na nie chodził. A to znaczy, że nie były one dla nich traumatycznym przeżyciem, bo wtedy musiałbym o tym wiedzieć i zapamiętać.
Kolejny okres w moim życiu, kiedy to ja byłem rodzicem, to lata 1980 – 1993, w których mój syn był uczniem. Bo to ja byłem tym, który chodził na wywiadówki – te w podstawówce, jak i później – w liceum. A i wtedy nie musiały to być jakieś bardzo traumatyczne wydarzenia, bo zapamiętałem je jako publicznie omawianie przez wychowawczynie lub wychowawców klasowych problemów – w celu informacyjnym, lub zasięgnięcia opinii rodziców. O sprawach indywidualnych, czyli przede wszystkim o aktualnych ocenach, i – jeżeli w danym przypadku zaistniał ten problem – o zachowaniu uczennicy Lub ucznia, wychowawcy rozmawiali w drugiej części tych spotkań, oddzielnie z każdym rodzicem.
Także w latach, kiedy występowałem w roli dyrektora dużego zespołu szkół zawodowych (1993 – 2005), owe spotkania zwane wywiadówkami, w kierowanej przeze mnie szkole odbywały się na takich samych zasadach.
Ale wtedy nie było jeszcze LIBRUSA. Wiem o jego możliwościach tylko tyle, ile wyczytałem w Internecie: że „umożliwia rodzicom wgląd do ocen z każdego przedmiotu. Pozwala to na bieżąco monitorować postępy w nauce oraz zachowanie. Dzięki temu rodzice wiedzą, kiedy dziecko potrzebuje dodatkowego wsparcia. Oceny z danego przedmiotu oznaczone są zawsze tym samym kolorem, więc jedno spojrzenie wystarczy, by szybciej odnaleźć się w wystawianych stopniach.” Także na bieżąco rodzic ma tam dostęp do takich informacji, jak ewentualne nieobecności ich dziecka w szkole (wagary), z jakiego przedmiotu i kiedy planowany jest sprawdzian, kiedy i gdzie planowana jest wycieczka jakie sukcesy i w jakiej dziedzinie (konkursy/olimpiady przedmiotowe, zawody sportowe i inne sukcesu – np. aktywność w ramach wolontariatu) odniosło ich dziecko.
I to jest podstawowy argument za tezą, którą postawiłem w tytule tego felietonu. „Wywiedzieć się” o wszystkim co dotyczy ich dziecka każdy rodzic może w każdym czasie i nieomal „na żywo”, i nie musi w tym celu przychodzić do szkoły, do tego w wyznaczonym przez wychowawczynię/wychowawcę klasy terminie.
Ale czy to oznacza, że należy zaprzestać bezpośrednich kontaktów „w realu” między wychowawcami klas a rodzicami ich uczniów? Moim zdaniem ABSOLUTNIE NIE! Tylko trzeba wypracować ich nową formułę, wynikającą ze zmienionej rzeczywistości, zwłaszcza tej w obszarze nowych kanałów przepływu informacji z uwzględnieniem smutnej rzeczywistości, jaką jest spadek pozycji społecznej i prestiżu zawodu „nauczyciel”.
Pomijam tu konieczność bezpośrednich spotkań rodzic – nauczyciel, których przyczyną są sytuacje konfliktowe lub słowna albo i fizyczna agresja rówieśnicza, a także niewłaściwe zachowania uczniowskie wobec nauczycieli. Mam na myśli wypracowanie formatu spotkań rodziców wszystkich uczniów tej samej klasy, nie tylko z ich wychowawczynią/wychowawcą, ale – w przypadku takich potrzeb albo zaistniałych szkole, gnębiących społeczności nie tylko polskich, szkół zjawisk, jak agresja rówieśnicza, występowanie wszelakich uzależnień, wykluczenie społeczne, nietolerancja wobec „innych”, także ze szkoleniowcami, specjalistami w zakresie tych konkretnych problemów
Mogą to być także zabrania, organizowane wspólnie dla rodziców klas – np. a, b, c, d… – jeżeli jest to spotkanie na temat problemu występującego we wszystkich tych klasach, a nawet „plenarne”, organizowane w sali gimnastycznej dla uczniów klas I – III, IV – VIII, dla rodziców uczniów całego liceum lub określonego typu szkoły zawodowej, a także szkół specjalnych.
I jeszcze jedna formuła, wypracowana przez szkoły społeczne, powinna być upowszechniana w szkołach samorządowych. Mam na myśli wspólne zebrania rodziców i uczniów klasy z ich wychowawczynią/wychowawcą, na których – na zasadach demokratycznej debaty – omawiane i dyskutowane są zaistniałe problemy problemy, a także podejmowane takie tematy, jak wprowadzenie przez MEN nowych regulacji prawnych, propozycje korekty statutu szkoły, regulaminu ucznia, albo po prostu – zbliżające się wydarzenia, takie jak wycieczka, „zielona szkoła”, zasady egzaminu ósmoklasisty, a szkołach średnich – studniówka i matura.
To tyle co ja, weteran oświatowy, miałem na ten temat do napisania.
Włodzisław Kuzitowicz
Zostaw odpowiedź
