Dzisiaj na portalu „Strefa Edukacji” zamieszczono tekst Katarzyny Mazur, w którym opisała słabo przebijający się do powszechnej świadomości problem, jakim jest – według zawartych tam informacji –  opór  rodziców uczniów nie mających żadnych deficytów rozwojowych, z którymi uczą się lub mieliby się uczyć uczniowie z orzeczeniami. Zamieszczamy obszerne fragmenty tj publikacji i link do jej pełnej wersji. Wyróżnienie fragmentów tekstu pogrubeniem czcionki – redakcja OE:

 

 

Rodzice nie chcą edukacji włączającej. Do integracji nie wystarczą dobrze przygotowani nauczyciele

 

Coraz więcej mówi się o edukacji włączającej jako standardzie przyszłości. Jej założenia – równość szans, pełne uczestnictwo i wspólna nauka dzieci o zróżnicowanych potrzebach – są słuszne i nowoczesne. Ale rzeczywistość szkolna pokazuje, że sama idea nie wystarczy. Wśród wielu barier, na które napotyka integracja, zaskakująco często pojawia się jeden, wciąż mało omawiany czynnik: opór rodziców. […]

 

Rodzice walczą z tymi, którzy mają być „włączani”

 

Współpracując z placówkami ogólnodostępnymi, mam poczucie, że rodzice są jednym z czynników bardzo niekorzystnie wpływających na włączanie dzieci ze specjalnymi potrzebami do grup ogólnodostępnych. Często walczą z tymi dziećmi i ich rodzicamimówi Emilia Owczarek, dyrektorka niepublicznego przedszkola specjalnego podczas XXI Konferencji OSKKO.

 

Ten głos nie jest odosobniony. W szkołach i przedszkolach coraz częściej obserwuje się niechęć rodziców dzieci neurotypowych wobec idei wspólnej nauki. Obawy są różne – od tych dotyczących zakłóceń w nauczaniu po lęk o bezpieczeństwo i jakość edukacji własnego dziecka.

 

Niekiedy przybierają formę cichego bojkotu: dzieci są przenoszone do innych klas, a nawet szkół, by uniknąć kontaktu z dziećmi z orzeczeniami. Z drugiej strony, także rodzice dzieci z niepełnosprawnościami wyrażają niepokój – o to, czy szkoła ogólnodostępna rzeczywiście zapewni ich dzieciom odpowiednie wsparcie.

 

Ten konflikt – rodzice przeciwko rodzicom – rzadko przebija się do publicznej debaty. A przecież ma realny wpływ na funkcjonowanie klas integracyjnych. […]

 

Edukacja włączająca nie powinna odbywać się kosztem szkół specjalnych

 

W tle toczy się jeszcze inna, coraz bardziej napięta dyskusja – o roli szkolnictwa specjalnego. W narracji o nowoczesnej edukacji często traktuje się je jako relikt przeszłości. A przecież to właśnie szkoły specjalne wciąż niosą na swoich barkach edukację dzieci z najcięższymi zaburzeniami.

 

Chciałabym, żeby szkolnictwo specjalne było zauważane, tak jak każdy inny element edukacyjny – mówiła podczas konferencji Iwona Pasznicka-Longa z Zespołu Szkół Specjalnych nr 4 w Krakowie. – Ostatnimi czasy szkolnictwo specjalne jest taką kulą u nogi, bo jeszcze „dychamy”, ale już coraz mniej. I nie ma, jak to usłyszałam już parę razy, woli politycznej, aby rozwijać to szkolnictwo.

 

Dyrektorka wyraziła uznanie dla idei edukacji włączającej, ale zwróciła też uwagę na pewien istotny problem, jakim jest przeciążenie nauczycieli szkół ogólnodostępnych.– Idziemy pełną parą w kierunku edukacji włączającej i nie mam nic przeciwko idei, ale dobrze wiemy, ile problemów mają szkoły w dzisiejszych czasach. Ile jest dzieci z opiniami, z różnymi zaburzeniami rozwojowymi – zauważyła. – I nie dlatego o tym mówię, że nauczyciele w szkołach ogólnodostępnych są „kiepscy” – bo są świetni – ale mają tak wiele problemów, że nie mają możliwości bardzo dobrego zajęcia się dzieckiem z niepełnosprawnościami na takim poziomie, jaki oferują szkoły specjalne.[…]

 

„Integracja tak, ale z głową”. Głosy praktyków, rodziców, nauczycieli

 

Pod oficjalnymi wystąpieniami i dokumentami promującymi edukację włączającą toczy się inna, mniej oficjalna debata – w komentarzach, na forach nauczycielskich i w zamkniętych grupach w mediach społecznościowych. To tam wybrzmiewają głosy frustracji, ale też trzeźwej oceny rzeczywistości. Łączy je jedno: integracja nie może być fikcją, opartą wyłącznie na założeniach ideowych, ignorujących codzienne realia pracy w szkole.

 

Popieram integrację, ale z głową pisze jedna z nauczycielek. – W klasie mam dzieci z orzeczeniami, dla których przygotowuję osobne materiały, sprawozdania, programy naprawcze, i uczniów zdolnych, których szykuję do olimpiad. A co z tymi przeciętnymi? Nikt nas z pracy z nimi nie rozlicza, a oni po prostu giną w trzydziestopięcioosobowej klasie.

 

W podobnym tonie wypowiada się nauczycielka, która podkreśla: – Nie mamy żadnych dodatków finansowych za pracę z uczniami z orzeczeniami, w przeciwieństwie do szkół specjalnych. Wszystko robimy w ramach obowiązków – dodatkowe lekcje, wydruki materiałów, pisanie opinii. A zdrowe dzieci są coraz bardziej przeciążone, pomijane, niezauważane.[…]

 

Pojawiają się też jednak głosy, które zwracają uwagę na to, co najistotniejsze w idei edukacji włączającej – zorientowanie na drugiego człowieka, nie zaś równanie do jednego poziomu.– Ludzie są różni, to trzeba zaakceptować. Włączanie nie jest po to, żeby udawać, że wszyscy są tacy sami, tylko żeby każdy miał swoje miejsce. Ale żeby to działało, trzeba mieć realne możliwości – nie tylko piękne idee.

 

I wreszcie refleksja, która pojawia się w wielu wariantach: – Czy ktokolwiek naprawdę przeliczył, ile różnych potrzeb da się pogodzić w jednej klasie? Jeden uczeń z niepełnosprawnością ruchową, drugi z wadą słuchu, trzeci z ADHD, czwarty z niepełnosprawnością intelektualną… Nawet z pomocą specjalistów to nie jest zadanie, które da się zrealizować bez strat – i dla tych dzieci, i dla nauczyciela, i dla reszty klasytakie pytania padają często,

Słowa te nie są wyrazem sprzeciwu wobec integracji. To raczej apel o realizm. O uznanie, że edukacja włączająca wymaga ogromnych nakładów: nie tylko finansowych, ale też społecznych – zaufania, współpracy, zrozumienia.

 

 

 

 Cały tekst „Rodzice nie chcą edukacji włączającej. Do integracji nie wystarczą dobrze przygotowani nauczyciele”  

–  TUTAJ

 

 

Źródło: www.strefaedukacji.pl

 



Zostaw odpowiedź