Zasiadając do pisania tego felietonu byłem przekonany, że jego tematem będzie II nabór w konkursie na utworzenie Branżowych Centrów Umiejętności (BCU). Stali czytelnicy wiedzą, że problemy szkolnictwa zawodowego są mi bliskie – z powodów biograficznych. Wszak 12 lat byłem dyrektorem dużego zespołu szkół zawodowych i bliskim współpracownikiem niekwestionowanego lidera przemian w kształceniu zawodowym, twórcy i wieloletniego dyrektora – najpierw Wojewódzkiego Centrum Kształcenia Praktycznego (WCKP), przekształconego po kilku latach w Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego (ŁCDNiKP) – mgr inż. Janusza Moosa.
Wiedzą także iż o owych BCU zamieściłem dwa materiały informacyjne: 28 maja 2022 r. – „Branżowe Centra Umiejętności, czyli odkrywanie przysłowiowej Ameryki”, 29 listopada 2022 r. – „Wnioski o utworzenie Branżowego Centrum Umiejętności – tylko do 15 grudnia”.
Ale nie tylko zamieszczałem „obce” materiały na ten temat. 4 grudnia ub. r. podzieliłem się swoimi na ten temat przemyśleniami w Felietonie nr 450 „O potrzebie niepozorowanej reformy w szkolnictwie zawodowym”.
Po przeczytaniu tamtego felietonu uznałem, że zamiast pisać kolejny na ten sam temat – przypomnę go dwoma cytatami i odesłaniem do jego lektury:
„Dlatego, chcąc realnie udoskonalić system szkół zawodowych powinni zacząć od dwu kluczowych elementów: kadry nauczycieli kształcenia zawodowego i bazy do nauki praktycznej.[…] Ale, po pierwsze: takie centra powinny powstawać po przeprowadzeniu dokładnej analizy potrzeb we wszystkich regionach Polski, i z punktu widzenia poszczególnych branż, a nie – jak to zarządzono – na zasadach konkursu, i po jednym centrum w danej branży, świadczącym „usługi” dla szkól kształcących w tych zawodach w całym kraju! […]
Mógłbym tak jeszcze długo pisać. Na przykład o tym, że i branżowe centra, nawet działające w niedużej odległości od szkoły, nie załatwią tego co najważniejsze: zdobycia doświadczenia w rzeczywistych, nie „laboratoryjnych” warunkach pracy. A to zapewnią jedynie umowy patronackie, zawierane przez szkoły z konkretnymi firmami i odbywane tam zajęcia praktyczne i praktyki. Ale to musi się firmom także opłacać – nie tylko w odległej (i niepewnej) perspektywie zatrudnienia dobrze wykwalifikowanych pracowników. A do tego potrzebne są o wiele większe zachęty ze strony państwa, niż jest to aktualnie. […]
[Źródło: www.obserwatoriumedukacji.pl/felieton-nr-450 ]
x x x
Foto: www.lidovky.cz/
I na dzisiaj koniec na ten temat. To o czym będzie w drugiej części tego felietonu? Po ponownym przeglądzie materiałów, jakie zamieściłem w minionym tygodniu, podjąłem decyzje, że podejmę problem, który stał się powodem aktywności zastępcy RPO – Stanisława Trociuka. Zwrócił się on do kuratorów oświaty w Białymstoku, Kielcach, Krakowie i Olsztynie z prośbą o podanie liczby skarg na przepisy statutów szkolnych w zakresie wymogów, stawianych wobec uczniów, dotyczących ubioru, oraz ich wyglądu (makijaż, manicure, a także farbowanie włosów, kolczykowanie ciała). [Zobacz TUTAJ]
Oto fragment, opisujący „w czym problem”:
Statut jednej ze szkół podstawowych np. głosi: „Uczeń ma obowiązek dbać o schludny i estetyczny wygląd. Zabroniony jest makijaż twarzy i malowanie paznokci, koloryzacja włosów, umieszczanie kolczyków w innych miejscach niż uszy (piercing). Zakazuje się noszenia biżuterii na zajęciach wychowania fizycznego.” Statut przewiduje przyznawanie punktów ujemnych za „niewłaściwy ubiór, makijaż, manicure”, a także za „farbowanie włosów, kolczykowanie ciała”.
Po przeczytaniu tego tekstu uruchomiły mi się wspomnienia. Najpierw z czasów, kiedy w latach 1958 – 1961 byłem uczniem Szkoły Rzemiosł Budowlanych. Nawet nam do głowy nie przyszło, aby się buntować przeciw obowiązkowi przychodzenia do szkoły w granatowym mundurku. Niestety – nie mm żadnego zdjęcia z tamtych czasów – ale były one podobne do tych, jakie mają uczniowie na tej fotce:
Foto: www.secure.avaaz.org
U nas obowiązywały jeszcze długie spodnie – z lampasikami w kolorze zielonym, bo z czerwonym nosili uczniowie liceów ogólnokształcących, a niebieskie – szkół podstawowych.
Ale to już dawno miniona epoka. Problem zapisu w szkolnym statucie, dotyczącym wyglądu ucznia, stał się moim problemem w okresie, kiedy w latach 1993 – 2005 byłem dyrektorem zespołu szkół zawodowych. Dziś już nie pamiętam dokładnie jak brzmiał obowiązujący zapis w tej sprawie, ale nie było tam na pewno wyszczególnionych konkretnych zakazów, jedynie ogólne określenie o schludnym wyglądzie i… i obowiązek uczestniczenia w uroczystościach szkolnych w „stroju galowym”, co dopuszczało różne jego wersje, ale zawsze o charakterze „odświętnym”.
Natomiast pamiętam pewien incydent z końca lat dziewięćdziesiątych, kiedy niektórzy uczniowie zaczęli nosić w uchu kolczyki – w formie srebrnego kółeczka. Było dawno po dzwonku, szedłem po korytarzu I piętra i zobaczyłem ucznia stojącego w holu. Podszedłem do niego i zapytałem: „Dlaczego nie jesteś na lekcji?” Na co usłyszałem: „Bo mi pani profesor kazała wyjść z klasy, ponieważ nie zgodziłem się wykonać jej polecenia, abym wyjął z ucha kolczyk.”
Nie drążyłem z uczniem dalej tego tematu, ale jeszcze tego samego dnia poprosiłem ową panią profesor do mojego gabinetu i przeprowadziłem z nią rozmowę na temat jej zachowania w sprawie owego ucznia. Gdy zwróciłem jej uwagę, że jej postępek jest nieuzasadniony prawnie, usłyszałem: „Dopóki ja tu pracuję, nie zgodzę się na noszenie przez uczniów kolczyków!” Na co ja odpowiedziałem: „Ale dopóki ja tu jestem dyrektorem nie zgodzę się na takie pani metody „wychowawcze. Jeżeli dowiem się , że nadal za kolczyk w uchu wyrzuca pani uczniów z lekcji – zostanie pani ukarana dyscyplinarnie!”.
Po kilkunastu tygodniach od tej rozmowy, w ustawowym terminie, owa pani złożyła pismo, informujące, że z dniem 1 września przechodzi na emeryturę.
Od tamtej pory nikt, nigdy, z nauczycielek i nauczycieli „mojej” szkoły nie zachował się podobnie jak owa pani….
Przywołałem tę historię nie bez powodu. O ile dziś kolczyk w uchu ucznia nie jest czymś niespotykanym, to – okazuje się – nadal władze wielu szkół mają problemy z akceptacją wyglądu uczennic i uczniów. Co prawda po tym jak ówczesny minister edukacji – Roman Giertych – zamierzał wprowadzić w polskich szkołach obowiązkowe mundurki, nikt już do tego nie wrócił, ale nadal w wielu szkołach są problemy z akceptacją stroju i wyglądu uczniów.
Jako że strój i wygląd młodych ludzi bardzo często zależy od ich identyfikacji z określoną subkulturą młodzieżową – problemy mogą nadal być z akceptacją image młodzieży, identyfikującej się z subkulturą Emo.
Foto: www.pl.wikipedia.org
Przyznam się, że nie wiem, czy gdybym dzisiaj był dyrektorem szkoły ponadpodstawowej. uznałbym, że do szkoły może przychodzić każdy, wyglądający i ubrany jak mu się podoba. No bo – z jednej strony jestem liberałem i demokratą – ale z drugiej – nie bardzo mogę zgodzić się z każdą ekstrawagancją. Sam nie wiem…
Foto: www.pl.pinterest.com/
A co Wy na to?…
Włodzisław Kuzitowicz