Konsekwentnie realizuję złożoną w czwartek 8 kwietnia, pod zamieszczonym materiałem „Profesor od teorii wychowania o poglądach austriackiego anarchisty i polskich szkołach”, deklarację:
Jest wiele wątków w tym wywiadzie, które proszą się o szersze skomentowanie. Jednak ich zakres przekracza formułę tego komentarza, dlatego obiecujemy, że w najbliższym niedzielnym felietonie redaktor OE podejmie ten problem.
Nie będę odnosił się do głównego nurtu wywodów profesora, dotyczących treści książki Ivana Illicha i jego idei „odszkolnienia szkół”. Wszak każdy ma prawo wierzyć w jakieś idee. Byli precież bardzo liczni, którzy zawierzyli idei innego Iljicza – Uljanowa, znanego raczej jako Lenin, i – jak się okazało – życie nie potwierdziło słuszności owych modeli funkcjonowania społeczeństw. Jeśliby koncepcja Ivana Illicha odszkolnienia szkoły mogła była zostać bez problemów wprowadzona w życie – zapewne już dawno stałoby się to powszechną praktyką w wielu państwach Europy i świata.
Ale nie dziwię się, że prof. Śliwerski tak promuje tą koncepcję – on już wcześniej miał skłonności do fascynowania się ideami niemieszczącymi się w głównym nurcie. Wszak nie przypadkiem temat jego pracy habilitacyjnej (w 1993 roku) to „Przekraczanie granic wychowania. Od ‚pedagogiki dziecka’ do antypedagogiki”. Wielu czytającym ten tekst pojęcie „antypedagogika” niewiele mówi, ale ja akurat poznałem ten nurt współczesnej pedagogiki, negujący formę wychowania opartą na zasadzie „sterowania” życiem dziecka, „z pierwszej ręki”. Początki lat dziewięćdziesiątych XX wieku to okres mojej bliskiej z ówczesnym doktorem Śliwerskim współpracy, to czas, gdy będąc dyrektorem Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej mogłem użyczyć lokalu na zorganizowane przez mojego byłego „kolegę z pracy” (w Instytucie Pedagogiki i Psychologii UŁ) spotkania łódzkich pedagogów z Hubertusem von Schönebeck’iem – szwajcarskim prawnikiem z nauczycielską praktyką, autorem książki „Antypedagogika. Być i wspierać zamiast wychowywać”.
A skoro już mowa o początku lat dziewięćdziesiątych nie mogę nie przywołać tego fragmentu z wywiadu:
„… powstało w Łodzi w latach 90. pierwsze tego typu liceum, do którego nie trzeba było zdawać egzaminów wstępnych, a przymus szkolny został zastąpiony m.in. zawieraniem indywidualnych kontraktów poszczególnych uczniów z nauczycielami obowiązujących w programie przedmiotów, by mogli uczyć się w dowolnym tempie, korzystając z nauczycielskich konsultacji lub zajęć. W 2021 r. świętują 25-lecie działania Autorskie Licea Artystyczne, w których ten model elastycznej, otwartej na młodego ucznia edukacji doskonale się sprawdza, gdyż został wzbogacony o tutoring, czyli objęcie opieką w realizacji planu własnego rozwoju przez nauczyciela tych uczniów, którzy sami go wybiorą do tej roli.”
Szkoda, że profesor tak powierzchownie wspomniał o owym wartym pamiętania dziele grupy praktyków, bo nic nie wiem, aby ktokolwiek ze świata pedagogiki ich wtedy wspierał. Na wszelki wypadek przypominam, że na OE zamieściłem już jakiś czas temu, w materiale „Było w Łodzi takie liceum… Dalej jest, ale już nie całkiem takie….” linki do obszernego materiału wspomnieniowego autorstwa Marka Grondasa – lidera tamtego projektu, realizowanego w łódzkim 44 Liceum Ogólnokształcącym.
A swoją drogą to nie wiem dlaczego wspominając owe lata profesor nie napomknął nawet o pewnej inicjatywie, która pod jego przywództwem skupiła grupę gotowych na działania osób, w tym i mnie, która nazywała się Stowarzyszenie „Szkoła dla Dziecka”. To właśnie ono miało w naszych planach stać się organem prowadzącym dla niepaństwowej szkoły podstawowej, mającej wcielać w życie owe idee „odszkolnionej szkoły”. Napisałem „naszych”, bo ja zadeklarowałem gotowość podjęcia się roli dyrektora tej placówki, a miałem nią kierować z grupą znakomitych współpracowniczek, takich jak: Agnieszka Pfeiffer, która po latach została wicedyrektorką w Krajowym Ośrodku Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej, Monika Marcinkowska-Bachlińska – psycholożka, która przez następne lata wiele dobrego zrobiła dla młodych ludzi jako terapeutka, czy Anna Sowińska, która po latach starała się realizować te idee w kierowanej przez nią przez kilka lat niepublicznej szkole podstawowej, działającej przy Wyższej Szkole Informatyki. A teraz jest, wraz z mężem Robertem, liderką ruchu upowszechniania metodyki szkół daltońskich i prowadzi Gabinet terapii „Pod skrzydłami Anny Sowińskiej”.
Cóż, projekt nie został zrealizowany, gdyż upatrzony przez nas na siedzibę naszej szkoły budynek po zlikwidowanym właśnie przedszkolu na Retkini, ówczesna wiceprezydent Łodzi nadzorująca oświatę – Elżbieta Hibner, pracująca poprzednio na Politechnice Łódzkiej, przekazała na poprowadzenie tam liceum ogólnokształcącego … swoim znajomym z tejże politechniki…
Po tej decyzji idea projektu przestała zajmować ówczesnego doktora Śliwerskiego, stowarzyszenie stało się martwą strukturą, a po latach jeden z jego członków przeniósł jego siedzibą gdzieś poza Łódź. Dziś nie ma już po Stowarzyszeniu „Szkoła dla Dziecka” nawet śladu…
x x x
I jeszcze jeden fragment tego wywiadu muszę skomentować, a właściwie sprostować nieprawdziwą tezę, jaka tam z ust profesora Śliwerskiego padła:
„Pierwszą postsocjalistyczną ustawą edukacyjną nie była ustawa oświatowa dotycząca powszechnego i obowiązkowego szkolnictwa, ale ustawa w 1990 r. o szkolnictwie wyższym i nauce. Pozbawione władzy elity pezetpeerowskie zapewniły „swojej” nomenklaturze możliwość schowania się w prywatnych szkołach, które dość łatwo można było założyć, a okazywały się najbardziej rentownym przedsiębiorstwem na kapitalistycznym rynku.”
Nie wiem jak wyglądała sytuacja właścicielska niepaństwowyh szkół wyższych w całym kraju. Być może znalazłyby się tam fakty potwierdzające powyższą tezę. Jednak ja, na podstawie mojej wiedzy o powstawaniu łódzkich niepaństwowych szkół wyższych, muszę temu uogólnieniu stanowczo zaprzeczyć. Tak toczyły się w tamtych latach moje losy zawodowe, że nieomal wszystkich twórców tych szkół znałem osobiście.
Wyższa Szkoła Humanistyczno-Ekonomiczna została zalożona1993 roku jako szkoła prywatna przez doktora Makarego Stasiaka – wcześniej adiunkta w Politechnice Łódzkiej. A wiem o tym „z autopsji”, gdyż w poprzednich latach, gdy byłem dyrektorem WPW-Z, poznałem go, gdy przychodził do swojej żony, która wtedy była pracownicą tej poradni.
Wyższa Szkoła Informatyki, założona w 1996 roku przez Anielę Bednarek – wcześniej właścicielkę policealnego studium informatyki, a jeszcze wcześniej główną księgową Aeroklubu Łódzkiego. Mogłem się o tym dowiedzieć, gdyż pierwsze trzy lata działalności tej uczelni miały miejsce w zaadoptowanych pomieszczeniach zlikwidowanych warsztatów szkolnych ZSB nr 2, którego byłem wówczas dyrektorem.
Już w latach dwutysięcznych powstały szkoły:
Wyższa Szkoła Edukacji Zdrowotnej, którą w 2002 roku otworzył Zbigniew Domżał. Tego pana nigdy nie poznałem osobiście, ale spotykałem osoby, które w tej szkole prowadziły zajęcia, jednak żadna z nich nie powiedziała nigdy o kanclerzu tej uczelni „ten wstrętny komuch” – nawet, gdy skarżyła się, że zalega jej z wynagrodzeniem…
I była jeszcze Wyższa Szkoła Pedagogiczna, założona w 2003 roku przez Małgorzatę Cyperling, która do PZPR nigdy nie należała, a która wcześniej powołała pierwszy w Łodzi niepubliczny ośrodek doskonalenia nauczycieli – „Centrum Szkoleniowo-Promocyjne ‚Edukacja’”. Oczywiście – z siedzibą w ZSB nr 2. I ta uczelnia pierwszy rok swej działalności prowadziła w pomieszczeniach, zwolnionych przez WSInf przy Pomorskiej 46/48.
Ale o tym to autor tamtego uogólnienia wie doskonale – wszak był u jej boku, jako kanclerza, (w latach 2004-2010) rektorem tej uczelni!
Najbardziej trudnym dla mnie było wyjaśnienie jedynego przypadku: prywatnej szkoły wyższej, która w 1994 roku powstała, najpierw w Zgierzu a później z siedzibą w Łodzi przy ul. Pojezierskiej. Tym przypadkiem jest Wyższa Szkoły Kupiecka, która została założona przez Sławomira Owczarskiego. Nigdy nie spotkałem tego pana i nigdy nie poznałem jego wcześniejszej drogi życiowej. Przez jakiś czas zakładałem, że to ten przypadek miał na myśli rozmówca Maxa Fojtucha, mówiąc o byłych aparatczykach, którzy zakładając szkoły wyższe „chowali się w najbardziej rentownym na kapitalistycznym rynku przedsiębiorstwie”. Mógł o tym wiedzieć, gdyż był u tego „kapitalisty” rektorem owej uczelni – zanim został zatrudniony w tej roli przez Małgorzatę Cyperling w WSP. Sprawdziłem „w dobrze poinformowanym źródle” (u Beaty Owczarskiej), że Sławomir Owczarski nigdy nie pracował w organach PZPR.
A tak przy okazji: dziwne, że w żadnym aktualnie dostępnym źródle informacji biograficznych o Bogusławie Śliwerskim nie ma wzmianki o jego pracy w roli rektora Wyższej Szkoły Kupieckiej: ani TUTAJ, ani TUTAJ. Nawet w tej przebogatej w informacje (nie zawsze precyzyjne*) biografii na stronie Łódzkiego Towarzystwa Naukowego – TUTAJ.
Miałbym jeszcze kilka myśli do przekazania, które zrodziły mi się podczas lektury owego wywiadu z tak doświadczonym w liczne miejsca zarabiania – przepraszam – zatrudnienia profesorem pedagogiki. Ale sobie już dziś daruję – wszak to dzień moich 77. urodzin……
Włodzisław Kuzitowicz
*Jest tam informacja: „1987–1989 adiunkt w Instytucie Kształcenia Nauczycieli, Oddz. Doskonalenia Nauczycieli w Łodzi”. Informuję, że w roku szkolnym 1987/1988 byłem w tej placówce nauczycielem metodykiem ds. przedmiotu PdŻwRS, ale także byłem zatrudniony ,na 1/2 etatu, jako wykładowca prowadzący zajęcia na kursach kwalifikacyjnych dla nauczycieli i wiem, że nie było w tej instytucji takiego stanowiska. I w ogóle nie przypominam sobie z żadnego zebrania pracowników, aby uczestniczył w nim dr Śliwerski.