Za wcześnie na podejmowanie próby komentowania decyzji o wznowieniu w szkołach tradycyjnych zajęć lekcyjnych: czy była ona słuszna, ryzykowna, czy z gruntu błędna, żeby nie powiedzieć – przestępcza…
Ale jest jeden wątek tej szkolno-pandemicznej premiery nowego roku szkolnego, podejmowany w minionym tygodniu przez liczne media, a zasygnalizowany także na stronie OE: „Opór rodziców uczniów przeciw stosowaniu w szkołach zalecanych rygorów sanitarnych”. Koresponduje z tym opisywanym zjawiskiem także informacja o piśmie, jakie Rzecznik Praw Obywatelskich skierował do ministerstwa edukacji, którą zatytułowałem „Rzecznik Praw Obywatelskich – obrońca prawa czy formalista?”.
Zaprezentuję „w tym temacie” moje wątpliwości i obawy, jednak bez wchodzenia w szerszy kontekst oceny polityki MEN w sprawie koronawirusa i edukacji w ogóle, „umywania rąk” przez ministra edukacji w ten sposób, że on właściwie to tylko sugeruje, nic nie nakazuje, a o wszystkim decydować ma dyrektor(-ka) szkoły.
Uprzedzając ewentualne komentarze czytelniczek i czytelników, już na wstępie oświadczam, iż mam świadomość, że będę wypowiadał się jako starszy pan-emeryt, który już od dawna nie pracuje w szkole i nie musi stawiać czoła wszystkim aktualnym problemom dyrektorów i nauczycieli, a także nie jest ojcem mającym dzieci w wieku szkolnym, który się o nie troszczy i czuje się za nie odpowiedzialny.
Będzie to opis bardziej z pozycji „badacza-diagnosty” niż sędziego. Ale może właśnie dlatego mogę podjąć próbę bezstronnego opisu tej sytuacji?
A ja widzę to jako klasyczną sytuacją bez wyjścia, w kategorii „cokolwiek zrobisz – będziesz...” nie tyle żałował, co zostaniesz skrytykowany.
Oto dwie „projekcje” dwu możliwych decyzji:
Dyrektorka szkoły X w mieście N, w dobrze pojętym interesie nie tylko uczniów, zadecydowała, że choć minister nie nakazał takich działań, w placówce którą kieruje uczniowie przed wejściem na teren szkoły będą mieli mierzoną temperaturę, a podczas przerw mają obowiązek nosić na twarzy maseczki, zasłaniające nos i usta. Zanim podjęła taką decyzję i wydała takie zarządzenie konsultowała się ze znajomym lekarzem zakaźnikiem i przeczytała wszystko co na temat sposobów ograniczenia rozprzestrzeniania się koronawirusa znalazła w oficjalnych stanowiskach stowarzyszeń lekarzy. A tam powtarzała się jedna teza: do czasu wynalezienia szczepionki – jedynym sposobem walki z zakażeniem wirusem COVID-19 jest ograniczenie możliwości jego przekazywania: od osoby zakażonej – osobom zdrowym. A że najpowszechniejszą drogą jego przenoszenia jest wydostawanie się z organizmu chorego podczas kasłania i kichani – drogą kropelkową – można temu zapobiegać utrzymując dystans społeczny (1,5 – 2,0 metra) lub nosząc na twarzach maseczki.
Nie miała wątpliwości, że podjęła słuszną decyzję.
Jednak już w pierwszych dniach pracy szkoły spotkała się z oporem rodziców, składaniem prze nich pisemnych oświadczeń, że się na to nie zgadzają, gdyż są to restrykcje pozbawione podstaw prawnych!
Natomiast dyrektor szkoły Y w mieście Z postanowił nie być „świętszym od Papieża” i nie wydał zarządzenia o mierzeniu temperatury wchodzącym uczniom, a także nie nakazał im noszeni na twarzach maseczek W tej ostatniej sprawie pozostawił to indywidualnym decyzjom rodziców. Po kilku pierwszych dniach u kilkorga uczniów z kilku klas, a także u kilku uczących tam nauczycieli, potwierdzono obecność w ich organizmach wirusa COVID-19, sanepid wydal nakaz kwarantanny wobec ich rodzin i wszystkich osób z którymi w tych dniach ci zakażeni kontaktowali się na terenie szkoły, co w ostatecznym rachunku skutkowało zamknięciem szkoły i przejściem na nauczanie zdalne.
Wtedy grupa rodziców skierowała skargę na dyrektora o zaniedbanie bezpieczeństwa ich dzieci do kuratorium, zapowiadając złożenie doniesienia o możliwości popełnienia przestępstaw do prokuratury.
Jaki można wysnuć wniosek z tych dwu opisanych powyżej, co prawda wyimaginowanych, ale prawdopodobnych scenariuszy zdarzeń?
Że każda z tych decyzji naraziła dyrekcję szkoły na protesty, a w dalszej konsekwencji na możliwe konsekwencje karne….
Gdybym ja był teraz dyrektorem szkoły – wybrałbym jednak scenariusz pierwszy, mając głębokie przekonanie, że choć może bez formalnych podstaw prawnych, to jednak działam w stanie wyższej konieczności i w dobrze pojętym interesie społecznym. I nie przejmowałbym się zarzutami, że działam bezprawnie. Nawet po przeczytaniu pisma jakie Rzecznik Praw Obywatelskich wysłal do pani dyrektor departamentu kształcenia ogólnego w MEN.
Wspominam ten fakt, gdyż nie przez przypadek informacji o tym nadałem tytuł „Rzecznik Praw Obywatelskich – obrońca prawa czy formalista?”. Jeszcze tego samego dnia gdy link do niej zamieściłem na moim fejsbukowym profilu pojawił się komentarz mojego znajomego, cenionego łódzkiego prawnika „średniego pokolenia” : „Włodku, obrońca zasad prawa. Ostatni zresztą”.
Zgadzam się z tym, że to „ostatni obrońca zasad prawa”. Ale w tym konkretnym przypadku nie zmieniam mojej opinii, że pan dr hab. Adam Bodnar pisząc ten list, choć zapewne chciał dobrze – pobudzić ministerstwo do wydania właściwych aktów prawnych, a nie niezobowiązujących nikogo „zaleceń” w sprawie zapewnienia uczniom w szkołach bezpieczeństwa w sytuacji zagrożenia koronawirusem, dał jednak w ten sposób owym przewrażliwionym obrońcom praworządności, działającym jednak wbrew rzeczywistym interesom ich dzieci, oręż w ich walce z dyrektorami szkół…
Ciężko być dzisiaj nauczycielem, a dyrektorem jeszcze ciężej…
Los zrządził, że wczoraj wieczorem, na kanale „Ale kino”, obejrzałem film produkcji USA „Paragraf 187”. Jako terapię na nasze polskie nauczycielskie stresy zalecam, przy najbliższej okazji, obejrzenie tej produkcji z 1997 roku. Jak napisano w informacji o filmie – to „realistyczny dramat o gangrenie systemu edukacyjnego z Samuelem L. Jacksonem w roli głównej”.
Bo zawsze jest nam lżej, gdy zobaczymy, ze inni mieli jeszcze gorzej….
Włodzisław Kuzitowicz