Przygotowując się do pisania tego felietonu zrobiłem przegląd zamieszczonych w ubiegłym tygodniu na stronie OE materiałów. I doszedłem do wniosku, że dwa zaprezentowane tam tematy chciałbym skomentować. Pierwszy, to „okrągłostołowy” pomysł „uzdrowienia” polskiego systemu edukacji, mający polegać na włączeniu zawodu „nauczyciel” do korpusu służby cywilnej, a drugi, to postulat RPD zgłoszony do MEN w sprawie powołania w każdym województwie rzeczników praw ucznia.

 

Jednak, nie chcąc znowu wyprodukować „tasiemca” zamiast felietonu, wybrałem na dzisiaj tylko ten pierwszy temat. O tym drugim może innym razem.

 

Niech mi będzie wolno, zanim cokolwiek napiszę, zacytować (za Wikipedią) definicję „służby cywilnej”:

 

Według Konstytucji RP służba cywilna działa w celu zapewnienia zawodowego, rzetelnego, bezstronnego i politycznie neutralnego wykonywania zadań państwa w urzędach administracji rządowej. […] W skład korpusu służby cywilnej wchodzą urzędnicy szczebla centralnego (Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, ministerstwa, urzędy centralne), jak również przedstawiciele rządowej administracji terenowej.”

 

Aby nikt nie miał żadnych wątpliwości przytoczę jeszcze odpowiedni artykuł Konstytucji RP z 1997 roku:

 

Art. 153.
1.W celu zapewnienia zawodowego, rzetelnego, bezstronnego i politycznie neutralnego wykonywania zadań państwa,
w urzędach administracji rządowej działa korpus służby cywilnej

 

2.Prezes Rady Ministrów jest zwierzchnikiem korpusu służby cywilnej.

 

Myślę, że to wystarczy, abym miał podstawę prawną do stwierdzenia, że przy owym „oświatowym okrągłym stole” zasiadali ludzie, którzy albo nie wiedzieli o czym mówią, albo świadomie (nie po raz pierwszy) bezczelnie projektowali łamanie Konstytucji! Z bankierem w roli premiera na czele!!!

 

Wszystkie pozostałe, opisane w artykule „Gazety Prawnej”, szczegółowe konsekwencje takiego zamachu na podmiotowość każdego nauczyciela nie nadają się do poważnego komentowania. Nawet owo zakładane podniesienie wynagrodzenia (do 8,1 tys. zł) – uzyskane za cenę wyższego o 1/3 pensum i utratę większości praw pracowniczych – w tym prawa do członkostwa w organizacjach związków zawodowych – nie jest tego warte!

 

Jednak jeden szczegół publikacji Artura Radwana muszę przypomnieć i go skomentować:

 

O przyjęciu nauczyciela do szkoły decydowałby otwarty i konkurencyjny nabór, co podniosłoby jakość nauczania. Do pracy w szkołach trafiałyby tylko osoby z odpowiednimi kwalifikacjami i wiedzą.”

 

I jeszcze fragment opinii na ten temat jednego z ekspertów:

 

Plusem z pewnością byłyby konkursy na stanowiska w szkołach i przedszkolach, obecnie często w niejasny sposób decyduje o tym dyrektor placówki – wskazuje dr Jakub Szmit z Uniwersytetu Gdańskiego, ekspert ds. administracji publicznej.

 

Pominę fakt, że pan Jakub Szmit, który w 2013 roku został doktorem praw po obronie pracy „Charakter prawny statutu związku zawodowego” jest nie tylko adiunktem w Katedrze Prawa Pracy Uniwersytetu Gdańskiego, ale także ekspertem NSZZ „Solidarność” w Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy, i retorycznie zapytam: Skąd u pana eksperta (wszak nie dziedzinie edukacji) taka zdecydowana opinia o tym, że konkursy na etaty nauczycielskie, jako sposób na zapewnienie zatrudniania w szkołach „osób z odpowiednią kwalifikacją i wiedzą” byłby efektywniejszym trybem od dotychczasowego, kiedy, jak stwierdził, „często w niejasny sposób decyduje o tym dyrektor placówki”?

 

Bo ja mam zupełnie inne obserwacje i doświadczenia na ten temat. Wszak ci dyrektorzy szkół, zatrudniający nauczycieli, zdaniem doktora Szmita, „w sposób niejasny”, sami zostali zatrudnieni w formalnie demokratycznym postępowaniu konkursowym. Czy muszę Czytelnikom tego felietonu wykładać „kawę na ławę”, jak często w tych konkursach wygrywa nie ten kandydat, który MERYTORYCZNIE jest najlepszy, a ten, za którym głosować kazała rządząca miastem, powiatem, gminą „opcja polityczna”? Dobrze, jeśli ta „opcja” jest racjonalna, kompetentna i praworządna. Ale wszyscy wiemy, że bywa także i wprost przeciwnie….

 

A wtedy „cuius regio, eius religio”. Tak obsadzony(-a) za dyrektorskim biurkiem dyrektor(-ka), mający(-a) „dług wdzięczności” wobec swoich protektorów, także prowadził(-a) nie merytoryczną, a protekcjonistyczną politykę kadrową…

 

Czy konkursy na etaty szeregowych nauczycieli są w stanie coś w tej chorej sytuacji zmienić? NIE! Po trzykroć NIE! Tyle tylko, że stworzą możliwości aby, przy „sprzyjających” okolicznościach, nadal możliwe było, jedynie za jeszcze wyższymi i jeszcze mniej przejrzystymi parawanami, kumoterstwo, lokalne „układziki”, nepotyzm. A wszystko w majestacie pozorów „demokratycznych” rozwiązań…

 

A nie lepiej, po prostu, uzdrowić procedurę powoływania dyrektorów szkół, dać im prawdziwą autonomię i rozliczać „zadaniowo”? I nie traktować ich jak awatarów władzy lokalnej!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Zostaw odpowiedź