Miniony tydzień dostarczył mi kilka tematów, wobec których nie mogę przejść bez komentarza. Pierwszym wydarzeniem które nie powinno przejść bez echa jest prezydencka inicjatywa zaznaczenia 30-ej rocznicy rozpoczęcia obrad „Okrągłego Stołu”, a konkretnie komentarz do odbytej przy tej okazji debaty oksfordzkiej, która odbyła się 5 lutego w Pałacu Prezydenckim, w którym z tej okazji wystawiono ów historyczny mebel – okrągły stół z 1989 roku. W debacie uczestniczyli: uczniowie II LO im. K. I. Gałczyńskiego w Olsztynie, którzy bronili tezy, że „Obrady Okrągłego Stołu były jedynym pokojowym sposobem obalenia komunizmu w Polsce” oraz ich adwersarze – licealiści z I LO im. Skłodowskiej-Curie w Ostrzeszowie. Wszystko przebiegało godnie i adekwatnie do miejsca i patrona tego wydarzenia (nawet uczestniczący w nim Prezydent RP, który w 1989 roku miał 17 lat, wygłosił zdanie, że „Wspominam tamten czas jako bardzo ważny i w moim życiu, i – jestem o tym przekonany, nie mam żadnych wątpliwości – także w polskiej historii.”), do czasu, aż nie odezwał się doradca prezydenta – dr hab. prof. UMK Andrzej Zybertowicz. Oto jaką mądrością uraczył licealistów ów „certyfikowany habilitacją uczony”: „… do dziś wielu obserwatorów nie uświadamia sobie, jak głęboka prawda była w komentarzu Andrzeja Gwiazdy, który powiedział, że podczas obrad Okrągłego Stołu komuniści podzielili się władzą z własnymi agentami.”

 

Do owego wtorku nie myślałem, że ktoś kto jest socjologiem z wykształcenia, mającym także przygotowanie metodologiczne archiwisty, może być zdolny do wygłoszenia przed młodzieżowym audytorium takiej, niczym źródłowo nie uzasadnionej, filipiki! Ale przestałem się dziwić po przeczytaniu biografii pana doradcy, z której każdy może dowiedzieć się, że ten publikujący swe teksty w takich periodykach, jak: „W Sieci”, „Nasz Dziennik” i „Gazeta Polska” człowiek był także, ale dużo wcześniej, bo w grudniu 1980 roku, współautorem bardzo ideowego opracowania, zatytułowanego „Ostatnia szansa PZPR”. Tekst ten powstał jako owoc przemyśleń grupy ideowej młodzieży partyjnej, skupionej w Ośrodku Pracy Politycznej „Sigma”, działającym w ramach Komisji Konsultacyjno-Porozumiewawczej POP w Toruniu – należącej do tzw „struktur poziomych PZPR”. [Źródło: Salon24]

 

Nie mogę się powstrzymać przed zacytowaniem konkluzji owego opracowania: „Krajowi i klasie robotniczej potrzebna jest partia robotnicza. (…) Dziś najkrótsza ku temu droga, to odnowa PZPR.”  Wiem, pisał to 26-latek, ale ważniejszą jest informacja, że kilka lat później, bo w1985 r., na UAM w Poznaniu, wtedy już 31-latek, obronił swą pracę doktorską, której temat jest świadectwem jego nadal trwającej fascynacji ideologią marksistowską: „Problem stosowania teorii materializmu historycznego we współczesnej historiografii polskiej”.

 

W zasadzie można by w tym miejscu zacytować Józefa Piłsudskiego: „Kto nie był socjalistą za młodu, ten na starość będzie skurwysynem”, gdyby nie to, że – obawiam się – reguła owa nie zawsze się sprawdza….

 

 

Drugim tematem, który także zasługuje na choć krótkie podjęcie, jest list Minister Anny Zalewskiej (MAZ), jaki wystosowała ona 8 lutego do nauczycieli i dyrektorów szkół, a tak naprawdę – komentarz do niego, jaki wczoraj zamieścił na swym blogu Jarosław Pytlak. Nie ma możliwości, aby go tutaj cytować – najpierw Szanowni Czytelnicy sami ten tekst przeczytajcie – TUTAJ

 

Skoro jesteście już po lekturze tekstu „List MAZ do nauczycieli (z koniecznymi przypisami)”, pozwólcie, że i ja dopiszę do niego swój komentarz. Oczywiście – nie do całości. Wybrałem jeden fragment z tego kolejnego dzieła ministerialnej epistolografii: „Dlatego też zleciłam Instytutowi Badań Edukacyjnych przeprowadzenie szczegółowej analizy dotychczasowego systemu oraz opracowanie propozycji kierunków jego zmiany. Wyniki analizy dokonanej przez ekspertów IBE zostaną przedstawione do 30 czerwca 2019 r.

 

Czyżbyśmy mieli być świadkami strukturalno-metodologicznego cudu? Bo czymże, jak nie cudem byłaby obiektywna diagnoza tej ministerialnej fuszerki, nazywanej „reformą”, wyprodukowana przez IBE – strukturę całkowicie zależną od pani minister? A do tego ów reżim czasowy: do 30 czerwca 2019 r.! Jacy poważni badacze skomplikowanej rzeczywistości społecznej (a do takiej należy nasza rzeczywistość edukacyjna) podjęliby się, w sposób odpowiedzialny, przeprowadzić takową SZCZEGÓŁOWĄ diagnozę w tak krótkim czasie, w atmosferze społecznych protestów, zagrożenia strajkiem nauczycieli, trwających kampanii wyborczych?

 

Jeśli już padło słowo „cud”, to – w moim przekonaniu – będziemy mogli w czerwcu oglądać jedynie coś, co można będzie zatytułować podobnie jak sławne dzieło Wojciecha Bogusławskiego: „Cud mniemany, czyli urzędnicy i diagności”...

 

 

Zalega mi jeszcze cały pakiet refleksji wokół projektu MILO. Na tzw. „pierwszy rzut oka” można ocenić ten projekt, jako godną pochwały inicjatywę uczniowską, skutecznie wspartą przez dyrektorów i nauczycieli sześciu łódzkich liceów. Nieprzypadkowych liceów – pierwszych sześciu w rankingu PERSPEKTYW 2018 roku, kiedy ta idea się rodziła, ale nadal przodujących wśród łódzkich liceów także w 2019 roku. Gdy pomysł ten rodził się w środowisku samorządu uczniowskiego, czwartego w woj. łódzkim i w m. Łodzi Publicznego Liceum Ogólnokształcącego Uniwersytetu Łódzkiego, liderem w Łódzkiem było, powstałe wiele lat po uniwersyteckim, Publiczne Liceum Ogólnokształcące Politechniki Łódzkiej. Jakby na przekór, możliwych wszak, skłonności do nutki zawodu, że „to oni, a nie my”, przy Pomorskiej myśleli inaczej.

 

Nie wątpię w intencje pomysłodawców, co potwierdził Kuba Malarczyk w udzielonym mi w czwartek wywiadzie:Nie było takiej bariery, która w podobnych sytuacja powstaje między ludźmi. Wszyscy traktowaliśmy się – może zabrzmi to trochę górnolotnie – jak jedna duża rodzina. Mogliśmy ze sobą współpracować mimo tego, że nasze szkoły rywalizują ze sobą w rankingach. W ogóle nie było tego widać. Wszyscy dobrze się bawili.

 

Nie byłem na wszystkich wydarzeniach tych igrzysk. Jednak na podstawie obserwacji, poczynionych podczas czwartego piątego i szóstego konkursu a także na czwartkowym finale, mam nieco inne spostrzeżenia co do stopnia osiągnięcia modelowego założenia. Po pierwsze – na każdy konkurs wystawiana była inna reprezentacja uczniów „dobrych” w tej właśnie problematyce. Jedyny czas, który mogliby oni przeznaczyć na integrację, to przerwa, którą i tak każdy zespół spędzał we własnym gronie. Po zakończeniu konkursu wszyscy wracali do swoich szkół i już się więcej z – jak by nie było rywalami – nigdy nie spotykali. No – może na owej gali finałowej… Ale, jak już to wcześniej zauważyłem, i tam uczniowie każdego liceum mieli wyznaczone dla siebie miejsca…

 

Czy MILO to taka kolejna „zasłona dymna” rzeczywistości licealnego wyścigu po wyniki z matur i olimpiad przedmiotowych? Czas pokaże. Może następne roczniki uczniów tych szkół, jeśli zechcą po wakacjach kontynuować ten projekt, pójdą o krok dalej? Może go zmodyfikują w kierunku jeszcze bardziej integrujących form?

 

Bo jak na razie wiem jedno: W tej edycji, jeśli MILO kogoś zintegrowało, to dyrektorki i dyrektorów tych szkół. No, z wyjątkiem jednego – pana dyrektora XII LO, który od 1 stycznia 2019 roku, zrezygnowawszy z pełnionej tam funkcji, dał się awansować (na starszego specjalistę) do Ministerstwa Edukacji Narodowej!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź