Dziś, wyjątkowo, wprowadzenie do niżej cytowanego tekstu będzie w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Piszę to ja – redaktor tego informatora – Włodzisław Kuzitowicz. Nie będę ukrywał: jest mi bardzo miło, że ja, zwykły magister i – jak zostałem w „swoim czasie” nazwany przez cytowanego za chwilę blogera – „dziennikarzyna” – napisałem w Felietonie nr 167 Refleksje rówieśnika Polski Ludowej – w przededniu Święta 1 Maja”, już w 2018 roku, nieomal to samo, co utytułowani pracownicy nauki.

 

Oto obszerne fragmenty zamieszczonego przez prof.dr hab. Bogusława Śliwerskiego na jego blogu PEDAGOG posta, zatytułowanego „Minister edukacji Przemysław Czarnek skrytykował własny rząd za politykę oświatowego dziedzictwa „pedagogiki wstydu”:

 

 

Ciekaw jestem, jak poradzi sobie nowy minister nauki i edukacji Przemysław Czarnek  z tropieniem dziedzictwa „pedagogiki wstydu” w podręcznikach szkolnych i jak będzie walczył z dyktaturą lewicową? Po raz kolejny w dziejach polityki oświatowej III RP dowiadujemy się, że istnieje takowe dziedzictwo, które należy wyeliminować z treści podręczników szkolnych.

 

-Chcemy przejrzeć te treści, które są zwłaszcza w podręcznikach do języka polskiego, do historii, do wiedzy o społeczeństwie, żeby wyeliminować te treści, które są dziedzictwem pedagogiki wstydu, która towarzyszyła naszej edukacji w III RP i z tej pedagogiki wychodzimy bardzo szybkim marszem w ciągu ostatnich lat, ale pewne pozostałości będą usuwane.  (…) resort pochyli się nie tylko nad podstawami programowymi, ale również nad ich obszernością.[…]

 

Przypomnę jedynie zweryfikowaną już w okresie PRL normę pedagogiki dumy i przetrwania, o której doświadczeniu pisał profesor UMK Aleksander Nalaskowski.  Dotyczy ona tzw. wychowania przeciwskutecznego, a więc takiego, którego sprawcy osiągają cele wprost odwrotne do założonych,   m.in. politycznie (doktrynalnie) wymuszanych na wychowankach.* Właśnie z tego powodu w pedagogice określamy indoktrynację mianem wychowania przeciwskutecznego.

 

Oto jego egzemplifikacja:

 

Uczęszczałem do liceum, którym zawiadywał członek ważnego partyjnego gremium, zdeklarowany ateista i piewca przyjaźni polsko-radzieckiej. Ściany tej szkoły były wypełnione hasłami pro partyjnymi („Partia z nadzieją patrzy na polską młodzież”), oblepione portretami brodatych wieszczów historycznej konieczności, zbiorowej świadomości i uszczęśliwiającej ułudy. […]

 

Skutek owego molestowania erotycznego (chodziło wreszcie o to, abym coś pokochał) był – jak prosto można się domyślać – obiektywnie odwrotny.*

 

Nie stałem się fanem lewicy, nie uwierzyłem partii, Marksa odróżniałem od Lenina, a Gomułkę od Gocłowskiego, a obu od Grotowskiego. 

 

Szkoła, do której uczęszczałem odniosła tryumf i zwycięstwo. Wychowała bowiem niezależnego intelektualistę, odpornego na ideologiczne surmy, z rezerwą patrzącego na „jedynie słuszne drogi”.[…]

 

Czy zatem Ministerstwo Edukacji Narodowej wpisuje się w dziedzictwo powyżej rozumian „pedagogiki wstydu”, „pedagogiki przeciwskutecznej”?

 

 

 

Cały tekst „Minister edukacji Przemysław Czarnek skrytykował własny rząd za politykę oświatowego dziedzictwa „pedagogiki wstydu” – TUTAJ

 

 

Źródło: www.sliwerski-pedagog.blogspot.com

 

 

*Podkreślenie fragmentów – WK

 

 

A teraz fragmenty mojego felietonu z 2018 roku:

 

[…] Mam na myśli tę niezachwianą wiarę decydentów w ministerstwie, że można zadekretować taką skuteczną w działaniu maszynkę, która odpowiednio długo stosowana wobec ucznia „wyprodukuje” na wyjściu oczekiwany model człowieka-obywatela! Jako żyjący już dość długo człowiek mam w tej materii własne doświadczenia i przemyślenia. Bo jako rówieśnik Polski Ludowej (rocznik 1944) byłem poddawany systematycznej i długotrwałej obróbce ówczesnego systemu – w tym szkolnego, aby ukształtować mnie na „człowieka-obywatela socjalistycznej ojczyzny”. I – jak czas pokazał – był to wysiłek daremny…

 

Zacznę od wspomnień. I to, że są one szczątkowe, już wiele dowodzi. Bo co prawda pamiętam, że w elementarzu Falskiego dołożono nam czytankę zatytułowaną „Soso” – o dzieciństwie Stalina, że na ścianie izby lekcyjnej musieliśmy od 7 listopada (jeszcze nie umiejąc czytać) oglądać gazetkę ścienną z powycinanymi z kolorowych czasopism zdjęciami typu „salwy z Aurory”,” szturm na Pałac Zimowy” i „Lenin przemawia do robotników”, to w żaden sposób nie zostałoby to w mojej pamięci, gdyby nie to dziwne słowo „Soso” i ta liczba określająca którą to rocznicę Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej obchodzono, zapisana w nieznanym mi stylu:

 

I na nic zdały się te wszystkie akademie i apele na korytarzu szkoły „Z okazji” i „Dla uczczenia”, bez dalszych skutków pozostał udział w licznych pochodach pierwszomajowych! Wszystko to przegrało wobec takich źródeł mojej indoktrynacji, jak pełne emocji odczytywanie listów z powycinanymi przez cenzora fragmentami tekstu, jakie przychodziły od wujka Hipolita (nauczyciela!) – brata mojej mamy – wysyłane z więzienia we Wronkach, gdzie odsiadywał wyrok za działalność w WiN, albo słuchanie u innego wujka z białostoczczyzny, na kryształkowym detektorze, „Wolnej Europy”, a także opowieści o spadających „z nieba” balonach, do których przymocowane były pojemniki z ulotkami „z Ameryki”… Z ówczesnych lektur obowiązkowych, typu „Timur i jego drużyna” przejąłem jedynie wzorzec liderowania grupie młodszych dzieciaków w czynieniu dobrych uczynków, co mnie później doprowadziło do decyzji założenia (w 1960 roku) drużyny zuchów… I nie było przypadkiem, że przyjęliśmy nazwę „Kaczora Donalda”, a nie Pawki Morozowa… […]

 

Morał: nieważne co pozapisują nam w ustawach, rozporządzeniach, podstawach programowych… Ważne kto będzie spotykał się z uczniami w szkole na kolejnych lekcjach i w jakim środowisku rodzinnym i lokalnym będzie wzrastało młode pokolenie Polaków! […]

 

 

 

Cały Felieton nr 167 Refleksje rówieśnika Polski Ludowej – w przededniu Święta 1 Maja TUTAJ

 

 

 

 



Zostaw odpowiedź