Przed dwoma tygodniami niedziela była pierwszym dniem Wielkanocy, dzisiejsza jest drugim dniem pięciodniowej majówki. Zastanawiałem się, czy powinienem proponować Czytelnikom kolejny felieton, czy także ogłosić w OE długi weekend. Jednak po analizie prognoz pogody doszedłem do wniosku, że właśnie w te dni wolne i chłodne, często także deszczowe, będzie większe zapotrzebowanie na lekturę nowych tekstów.

 

Proponuję więc – poczytajcie o… nie, nic nie będzie z „bieżączki” oświatowej, ani słowa o re… o deformie edukacji. Choć inspiracją dla podjęcia akurat tego tematu była ta wisząca nad nami zmora. Konkretnie „strumień mojej świadomości” miał swe źródło w informacji o ogłoszeniu projektu kolejnego rozporządzenia – tym razem w sprawie podstaw programowych dla szkół ponadpodstawowych. I nie mam tu na myśli konkretów w rodzaju wykazu lektur czy szczegółowych celów stawianych przed nauczycielami przedmiotów, które znalazły się w tym projekcie ( j. polski, WOS, matematyka, podstawy przedsiębiorczości i muzyka), a o „ tzw. całokształt…

 

Mam na myśli tę niezachwianą wiarę decydentów w ministerstwie, że można zadekretować taką skuteczną w działaniu maszynkę, która odpowiednio długo stosowana wobec ucznia „wyprodukuje” na wyjściu oczekiwany model człowieka-obywatela! Jako żyjący już dość długo człowiek mam w tej materii własne doświadczenia i przemyślenia. Bo jako rówieśnik Polski Ludowej (rocznik 1944) byłem poddawany systematycznej i długotrwałej obróbce ówczesnego systemu – w tym szkolnego, aby ukształtować mnie na „człowieka-obywatela socjalistycznej ojczyzny”. I – jak czas pokazał – był to wysiłek daremny…

 

I o tym, co z tamtych czasów pamiętam, jak to dziś oceniam i jak to rzutuje na moją opinię o dzisiejszych pomysłach pisowskiej władzy na wychowanie będzie dzisiejszy felieton.

 

Zacznę od wspomnień. I to, że są one szczątkowe, już wiele dowodzi. Bo co prawda pamiętam, że w elementarzu Falskiego dołożono nam czytankę zatytułowaną „Soso” – o dzieciństwie Stalina, że na ścianie izby lekcyjnej musieliśmy od 7 listopada (jeszcze nie umiejąc czytać) oglądać gazetkę ścienną z powcinanymi z kolorowych czasopism zdjęciami typu „salwy z Aurory”,” szturm na Pałac Zimowy” i „Lenin przemawia do robotników”, to w żaden sposób nie zostałoby to w mojej pamięci, gdyby nie to dziwne słowo „Soso” i ta liczba określająca którą to rocznicę Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej obchodzono, zapisana w nieznanym mi stylu:

 

 

Bo my znaliśmy te cyfry w takim kształcie:

 

I na nic zdały się te wszystkie akademie i apele na korytarzu szkoły „Z okazji” i „Dla uczczenia”, bez dalszych skutków pozostał udział w licznych pochodach pierwszomajowych! Wszystko to przegrało wobec takich źródeł mojej indoktrynacji, jak pełne emocji odczytywanie listów z powycinanymi przez cenzora fragmentami tekstu, jakie przychodziły od wujka Hipolita (nauczyciela!) – brata mojej mamy – wysyłane z więzienia we Wronkach, gdzie odsiadywał wyrok za działalność w WiN, albo słuchanie u innego wujka z białostoczczyzny, na kryształkowym detektorze, „Wolnej Europy”, a także opowieści o spadających „z nieba” balonach, do których przymocowane były pojemniki z ulotkami „z Ameryki”… Z ówczesnych lektur obowiązkowych, typu „Timur i jego drużyna” przejąłem jedynie wzorzec liderowania grupie młodszych dzieciaków w czynieniu dobrych uczynków, co mnie później doprowadziło do decyzji założenia (w 1969 roku) drużyny zuchów… I nie było przypadkiem, że przyjęliśmy nazwę Kaczora Donalda”, a nie Pawki Morozowa…

 

Zmierzając do konkluzji: Dziś także, jeszcze bardziej niż w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku, nie powiodą się plany indoktrynacji uczniów według z góry założonego przez rządzących „ideału wychowawczego”! Przede wszystkim dlatego, że postawy i systemy wartości tworzą się pod wpływem osób, które są dla młodych ludzi godni zaufania, którzy są ich autorytetami. A tymi mogą, a nie muszą być nauczyciele. A jeśli nawet są to nauczyciele, to muszą oni być jednocześnie, autentycznymi, nosicielami tychże „oficjalnych” postaw i wartości. A nie przypuszczam, że nawet wśród nauczycieli którzy w 2015 roku głosowali na PiS, będzie dziś wiele takich koleżanek i kolegów, którzy nadal będą ślepo lansowali idee „prezesa z Nowogrodzkiej”. A poza tym uczniowie mają rodziców, starsze rodzeństwo i krewnych, uczniowie starszych klas świadomie korzystają z internetu, w tym z pluralistycznych mediów społecznościowych. A ci jeszcze starsi potrafią już sami oceniać to co widzą i słyszą wokół siebie…

 

Morał: nieważne co pozapisują nam w ustawach, rozporządzeniach, podstawach programowych… Ważne kto będzie spotykał się z uczniami w szkole na kolejnych lekcjach i w jakim środowisku rodzinnym i lokalnym będzie wzrastało młode pokolenie Polaków! A więc – czas na tworzenie alternatywnych ośrodków doskonalenia nauczycieli!

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź