Tym razem napiszę nie o wielkich lub małych, ale zawsze istotnych, problemach naszej edukacji, a podzielę się z Szanownym Czytelnikami tych felietonów bardzo prywatnymi refleksjami. To nawet bezpiecznie – na pewno nikt nie oskarży mnie o złamanie ciszy wyborczej. Powodem tej „prywaty” jest ponadprzecietny zbieg „czasowy” wydarzeń, w których uczestnicząc mogłem odbywać swoistą podróż w czasie – oczywiście w przeszłość. Wszystkie one, a było ich trzy, pozwoliły mi na odwiedzenia miejsc i spotkanie osób, w których i z którymi pracowałem przed laty.
W najdalszą przeszłość, bo o 40 lat wstecz, przeniósł mnie zjazd absolwentów Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii Nr 3, który jest spadkobiercą Ośrodka Szkolno-Wychowawczego Nr 2, w którym to w latach 1973 – 75 pełniłem obowiązki zastępcy dyrektora ds. domu dziecka. Relacja z tego wydarzenia została opublikowana w miniony poniedziałek, teraz pozwolę sobie na reminiscencje, jakie wywołała moja tam wizyta – właściwie pierwsza po dniu, w którym zakończyłem tam pracę. Pominę tu okoliczności jakie stały za brakiem motywacji do odwiedzania placówki, w której zdobywałem pierwsze doświadczenia pracy na kierowniczym stanowisku. Dodam tylko, że odszedłem stamtąd na Uniwersytet Łódzki, na etat st. asystenta w Zakładzie Pedagogiki Społecznej Instytutu Pedagogiki i Psychologii UŁ. Do tego wrócę jeszcze później, gdyż i ten rozdział mej biografii zawodowej przypomniał o sobie wczoraj.
A co do budynku przy ul. K. Praussa, gdzie byłem w poprzednią sobotę, to – oczywiście – nie tylko zobaczyłem dramatyczny stan techniczny budynku (zwłaszcza wciąż tej samej stolarki okiennej) ale skorzystałem z okazji i wszedłem do pomieszczeń, w których przed czterdziestu laty byłem gospodarzem. Było tak, jak, jakby czas się zatrzymał: wszystkie pomieszczenia, nawet ich funkcje i nazwy – dokładnie te same. Tyle tylko, że gdy w 1972 roku wprowadzano tam wychowanków domu dziecka im. J. Korczaka, była to rewolucja! W tamtych czasach dzieci w tych placówkach miały do dyspozycji wieloosobowe sypialnie, w których wolni im było przebywać jedynie w porze nocnej, a w ciągu dnia przebywały w tzw. bawialniach (przedszkolaki) lub uczelniach (starsi, uczęszczający do szkół) i świetlicy, gdzie był telewizor i gry stolikowe. Tu, w ośrodku, zamieszkały w czteroosobowych pokojach „całodobowego” pobytu, gdzie każde z nich miało swój tapczanik, gdzie był regalik na odzież i stolik z krzesłami. Uczelnie też były, ale tylko na czas odrabiania lekcji, a świetlica, jako alternatywa innych możliwości, na okres czasu wolnego wychowanków. Dziś jest tam jak było, tylko „starsze” o 40 lat! Co nie zmienia faktu, w w tej archaicznej bazie, na przekór niej, dzisiejsi wychowawcy robią wiele dobrego….
Tydzień później, w sobotę 23 maja, zawitałem na ul. Pomorską 46/48, gdzie od kilku lat ma swą siedzibę Wydział Nauk o Wychowaniu UŁ, a w nim Katedra Pedagogiki Społecznej. Pracowałem w niej w latach 1975 – 83, wzbogacając ówczesny jej skład personalny swoją, doświadczoną w czasie siedmiu lat pracy wychowawczej, osobą. Znów wspomnienia, zwłaszcza, że seminarium, które było tym wydarzeniem, odbywało się w ramach obchodów 70 lecia Uniwersytetu Łódzkiego i poświęcone było jubileuszowej publikacji „Pedagogika społeczna: wstęp i kontynuacje”, która powstała na bazie referatów i dyskusji, jakie były treścią odbytego pod tym samym tytułem, 27 maja 2013 roku w siedzibie Łódzkiego Towarzystwa Naukowego, seminarium.
Wtedy to było wydarzenie, które sprowadziło do stylowej sali w zabytkowym pałacyku ŁTN licznych i utytułowanych gości z całej Polski. Sobotnie spotkanie było wątłym echem tamtego… Tam też czas zatrzymał się w epoce „analogowych” form wymiany myśli. Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że moja decyzja sprzed trzydziestu dwu laty, aby „ze świata nauki” wrócić do „świata praktyki pedagogicznej” była słuszna.
Było jeszcze jedno wydarzenie, które stworzyło warunki dla wspomnień dwu etapów mojej urozmaiconej biografii zawodowej: pracy w ówczesnym IKN ODN w Łodzi jako nauczyciel-metodyk (etat) i wykładowca (½ etatu) w latach 1987/88 i później jeszcze (w latach 1992-94) na pół etatu, już pod zmienionym i do dziś aktualnym szyldem, w WODN, jako wykładowca, oraz pełnienia w latach 1988 – 1992 funkcji dyrektora Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej w Łodzi, z której „wypączkowały”, istniejące do dziś, dwie poradnie: Specjalistyczna Poradnia Doradztwa Zawodowego i dla Dzieci z Wadami Rozwojowymi oraz Psychologiczno-Pedagogiczna Poradnia dla Młodzieży. Wszystkie te trzy instytucje były 12 maja organizatorami, zrelacjonowanej w OE konferencji , zatytułowanej „Indywidualizacja – twój wróg czy przyjaciel? – jak odnieść sukces w pracy z dzieckiem”. I tam miałem wiele spotkań z byłymi współpracownikami i powodów do snucia wspomnień „kal to drzewiej bywało”. To ostatnie spotkanie, być może, zaowocuje podjęciem w najbliższej przyszłości bardziej konkretnej, odpowiadającej potrzebom współczesności współpracy w dziedzinie wspierania szkół i placówek w ich pracy z uczniami o szczególnych potrzebach edukacyjnych.
Zapyta ktoś: Po co o tym wszystkim piszę w felietonie? Bo w tym okresie 12 zaledwie dni miałem okazje nie tylko do odbycia swego rodzaju „podróży sentymentalnych”, ale dzięki temu mogłem zilustrować na konkretnych przykładach jaki jest stan naszej edukacji. Gdzie czas zatrzymał się w miejscu, gdzie nadal uprawiana jest „sztuka dla sztuki”, a gdzie – mimo wszelkich ograniczeń systemowych – są ludzie, którzy starają się robić konkretne, dobre rzeczy.
Włodzisław Kuzitowicz
maj 31st, 2015 o godzinie 16:02
[…] na seminarium zorganizowanym przez Katedrę Pedagogiki Społecznej UŁ, o którym pisałem już w poprzednim felietonie. Przypomnę, że wiodącym jego motywem była właśnie owa publikacja, powstała z tekstów, […]