Kiedy w czwartek 13 lipca zamieszczałem materiał pt. „Samozadowolenie pani wiceminister i prawda o kształceniu do zawodów” pomyślałem, że mam na temat kształcenia zawodowego pewien, wyrobiony podczas 12-u lat kierowania zespołem szkół zawodowych, zbiór poglądów, którymi podzielę się z Czytelniczkami i Czytelnikami w najbliższym felietonie. A wczoraj otrzymałem dodatkowy bodziec – po przeczytaniu „Bilansu pożegnalnego Janusza Moosa…”.
Tym bodźcem był ten oto fragment tego tekstu, w którym dyrektor Moos przywoływał takie działania:
„Kolejne bardzo istotne przedsięwzięcie to wdrożenie do praktyki szkolnej w obszarze całego kraju modelu kształcenia prozawodowego, poprzez zaprojektowanie nowego typu szkoły pod nazwą liceum techniczne. Wprowadziliśmy tam bloki tematyczne, rezygnując z przedmiotów zawodowych, zaprojektowaliśmy liczne zajęcia fakultatywne Był to wielki ruch organizacyjny, innowacyjny i metodyczny, znakomity eksperyment pedagogiczny, który udał się dzięki temu, że przeprowadziliśmy kilkaset konferencji, warsztatów i seminariów, a także zorganizowaliśmy współpracę konsultacyjną z ekspertami z innych krajów, m.in. z Danii – łącznie z wiceministrem oświaty – ponieważ Dania prowadziła już liceum techniczne, w dwu profilach: ekonomicznym i technicznym. My zaproponowaliśmy 12 profili, m.in. elektroniczny, mechaniczny, kształtowanie środowiska, leśnictwo i technologia drewna. Wielka szkoda, że liceum techniczne – wysoko oceniane w badaniach ewaluacyjnych – zostało zaniechane podczas wprowadzania gimnazjów do systemu edukacyjnego.”
Że nie jestem w tym temacie teoretykiem snującym swoje wyobrażenia wiedzą ci wszyscy, którzy z moich esejów wspomnieniowych dowiedzieli się, iż w kierowanej przeze mnie szkole – Zespole Szkół Budowlanych nr 2 – już w roku szkolnym 1995/1996 otworzyliśmy klasy pierwsze tego liceum w dwu profilach: „kształtowanie środowiska” i „leśnictwo i technologia drewna”. W kolejnym roku przyjęliśmy pierwszoklasistów w trzecim profilu – „społeczno-socjalnym”. […]
Koncepcja kształcenia zawodowego w 4-o letnim liceum technicznym zakładała, że obok programu kształcenia ogólnego (jak w liceach ogólnokształcących), realizowanego na poziomie podstawowym, uczniowie zdobywaliby wiedzę ogólnozawodową, będącą wspólną bazą dla wielu pokrewnych zawodów. I dopiero po jego ukończeniu absolwenci podejmowaliby decyzje, czy chcą kontynuować dalsze kształcenie w szkołach wyższych, czy też wejść na ścieżkę edukacji, prowadzącą do zdobycia tytułu technika w konkretnym zawodzie – ale już w ramach krótkiego cyklu kształcenia (w zależności od zawodu – od 0,5 do 1,5 roku) w policealnych studiach zawodowych.
Przypomnę, że w 1998 r w całym kraju działało 145 takich liceów, a w lipcu tego roku MEN wprowadziło rozporządzeniem ten typ szkoły średniej do systemy szkolnego. Niestety – licea techniczne działały tylko do roku 2002, kiedy w konsekwencji reformy systemu oświaty z 1999 ostatni uczniowie liceów technicznych zdali maturę.
Co prawda twórcy tej reformy w miejsce liceum technicznego przewidzieli licea profilowane, ale i one nie wpisały się na stałe w polski system szkolny. Zainteresowanych odsyłam do opracowania Przemysława Ziółkowskiego z Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy: „Licea profilowane – sukces czy porażka”. [TUTAJ]
Nie z wszystkimi opiniami autora tej publikacji się zgadzam. Uważam, że znaczna część zarzutów wobec liceów profilowanych jakie autor wymienił nie byłaby możliwa, gdyby ówczesne władze (ministrem edukacji była wtedy Krystyna Łybacka – SLD) nie „skorygowały” zaprojektowanego systemu arbitralną decyzją o utrzymaniu w systemie czteroletnich techników (reforma przewidywała ich wygaszanie), i gdyby zadbano o powołanie w ich miejsce pełnej palety policealnych studiów zawodowych, gdzie absolwenci liceów profilowanych, którzy nie kontynuują nauki w szkołach wyższych i zdecydują się na uzyskanie, w krótkim cyklu kształcenia, kwalifikacji technika w konkretnym zawodzie, mogliby ja tam uzyskać.
W jakim celu tym wszystkim przypomniałem, odchodząc od konwencji felietonu? Bo bez tych informacji nie mógłbym napisać, że już ponad ćwierć wieku temu byli w Polce ludzie, którzy potrafili przewidzieć przyszłość i wiedzieli, że nieuchronnie zbliża się kres wąskich specjalności zawodowych, których zdobycie zapewni młodym ludziom wykonywanie jednego zawodu przez cały okres ich aktywności.
Jak można przeczytać na portalu „Mapa Karier” w publikacji „Przyszłość rynku pracy: zawód czy kompetencje?” „Global Risk Report 2017 podaje, że połowa istniejących stanowisk pracy przejdzie radykalną zmianę ze względu na postęp technologiczny. Sama tylko automatyzacja sprawiła, że w latach 1997-2007 w USA zniknęło 86% miejsc pracy w niektórych gałęziach produkcji.”
Ale niemiłościwie nam od prawie ośmiu lat panujące pisowskie kierownictwo ministerstw edukacji uparcie lansuje i szczyci się umacnianiem zeszłowieczngo modelu edukacji zawodowej. Jak poinformowałem o tym w zamieszczonym w czwartek materiale, pani wiceminister Machałek oświadczyła, że „resort po prostu przeprowadził reformę, która uatrakcyjniła i powiązała kształcenie branżowe z rynkiem pracy i kształci w zawodach, które są potrzebne. ‘I młodzi ludzie wiedzą, że będą mieli dobry zawód i będą mogli zarabiać dobre pieniądze’”.
Cóż za krótkowzroczność w postrzeganiu przyszłości. Gdyby pani wiceminister pofatygowała się i poduczyła w tematach nadzorowanego przez siebie obszaru oświaty, to dowiedziałaby się, że pojęcie zawodu ulegnie zapewne w przyszłości znaczącej zmianie… Być może lepiej już teraz mówić o pewnych zestawach kompetencji zdobywanych przez całe życie niż o sztywnym garniturze wiedzy i umiejętności.” [Źródło: www.mapakarier.org/blog/]
I to jest jeszcze jeden powód, dla którego MUSI w październiku nastąpić zmiana w całej strukturze polskiej władzy – ustawodawczej i wykonawczej, a nam najbardziej zależy na resorcie edukacji. Bo już wiemy, że opozycja ma program na naprawę edukacji po wygranych wyborach…
Włodzisław Kuzitowicz