1.Wprowadzenie, czyli o tym jak do tego doszło i jak się zaczęło

 

Poprzedni rozdział wspomnień zakończyłem informacją o tym, że w ostatnich dniach sierpnia 1988 roku otrzymałem zaproszenie do wicekuratora Rocha Kopackiego i że „w tym momencie przypomniałem sobie, że przecież od niedawna w kuratorium rządzi Iwona Bartosik. Wyobraźnia zaczęła mi podsuwać czarny scenariusz: pewnie postanowiła – już jako szefowa łódzkiej oświaty – wywalić mnie z ODN-u…Wyznaczonego dnia jechałem na Piotrkowską 104 z duszą na ramieniu…

 

Pan wicekurator przyjął mnie w tym samym gabinecie, w którym toczyła się moja pierwsza z nim „kadrowa” rozmowa latem 1983 roku. Przypomnę, że już od tamtego roku byliśmy z wicekuratorem Kopackim „na ty”. Powtórzyła się nawet scena „kawa czy herbata”. Ale dalej sytuacja rozwijała się już według odmiennego scenariusza.

 

Usłyszałem informację, że Kuratorium stanęło przed nieprzewidzianym problemem, jaki powstał z powodu niezapowiedzianej rezygnacji Możdżenia z funkcji dyrektora Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej (WPW-Z). W kolejnej części wypowiedzi wicekuratora usłyszałem zaskakującą ofertę: „Jest taka propozycja, abyś został dyrektorem tej poradni. Co ty na to?”

 

Przyznam, że zachowałem się jak przysłowiowy idiota, bo zapytałem: „A czy Bartosikowa o tym wie?” Na co Kopacki ze śmiechem odrzekł: „A czy ja bym z tobą o tym rozmawiał, gdyby ona o tym nie wiedziała? Mało tego – to jest jej pomysł.” Zamurowało mnie. Tak niedawno, bo pięć lat temu, ta sama Iwona Bartrosik, wtedy z Komitetu Łódzkiego, zabroniła mi pracy w tej samej poradni na szeregowym stanowisku pedagoga, a teraz proponuje mi tam fotel dyrektorski?

 

Usłyszałem, że na odpowiedź mam 24 godziny. Po zaledwie chwili, podczas której dokonałem błyskawicznej oceny sytuacji, która skończyła się myślą „bierz co ci los i Bartosikowa daje, bo gdy nie przyjmiesz – będziesz żałował” – odpowiedziałem: „Szkoda czasu – już teraz mówię tak”.

 

I już po kilku dniach, w jednym z ostatnich dni wakacji – pewnie był to wtorek 30 sierpnia – podczas posiedzenia rady pedagogicznej WPW-Z zostałem zaprezentowany jej pracownikom jako nowy dyrektor poradni – osobiście przez wicekuratora Rocha Kopackiego.

 

Jak stali czytelnicy moich wspomnień wiedzą – nie po raz pierwszy podjąłem się zadania na zupełnie nowym dla mnie polu działalności. Tak było gdy podjąłem się organizowaniem pracy zespołu pieśni i tańca w ŁDK, gdy zostałem dyrektorem domu dziecka, kiedy zatrudniałem się w placówce resocjalizacyjnej czy jako metodyk w ODN…

 

Ale to było wyzwanie z o wiele wyższej ligi – wszak była to instytucja rangi wojewódzkiej, zatrudniająca specjalistów nie tylko od wsparcia wychowawczego, ale przede wszystkim diagnozująca kandydatów do szkolnictwa zawodowego i prowadząca kompleksową diagnostykę i wsparcie uczniów z niepełnosprawnościami. Poza tym pełniła ona rolę zwierzchnika w stosunku do 6 -u poradni w Łodzi: (4 dzielnicowych i dwu rejonowych na Bałutach, zwanych rejonowymi) i po jednej poradni w Pabianicach, Zgierzu, Konstantynowie, Aleksandrowie, Ozorkowie i Głownie.

 

Dla mnie ta nowa rola miała dodatkowy „smaczek”. To właśnie w tej poradni, gdy jeszcze mieściła się ona w gmachu przedwojennej IMCA, w której po wojnie działał Młodzieżowy Dom Kultury, przemianowany później na Pałac Młodzieży, przy ul. Moniuszki, kiedy nazywała się jeszcze Okręgową Poradnią Wychowawczo-Zawodową, w latach 1964 – 1965 bywałem u pani dr Aleksandry Majewskiej, u boku której jako nieformalny i poufny jej asystent, amatorsko praktykowałem wychowawcze poradnictwo rodzinne. Poznałem nawet wtedy ówczesną dyrektorkę tej poradni – legendarną w tym środowisku panią Marię Woyczyńską. I oto teraz, po 24 latach, ja zostałem dyrektorem tej placówki.

 


Foto:www.lodz.dominikanie.pl

 

Budynek który w opisywanym okresie był siedzibą Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej w Łodzi. Narożnik ulic Wólczańskiej i Zielonej. Obecnie jest on siedzibą klasztoru Ojców Dominikanów. (Zdjęcie współczesne)

 

Pierwsze tygodnie pracy w nowym miejscu poświęciłem na zapoznaniu się z prawnymi podstawami poradni, zatrudnionymi w niej ludźmi i infrastrukturą tej placówki. Szybkie wejście w rolę i elementarną wiedzę o strukturze organizacyjnej tej instytucji zawdzięczam dwu paniom: Annie Sławińskiej, która pełniła tam, jeszcze od czasu, gdy poradnią kierowała pani Maria Woyczyńska, obowiązki wicedyrektorki, oraz pani Jadwidze Motylkierowniczce administracyjnej z pięcioletnim już stażem na tym stanowisku.

 

Dzięki temu „przywarsztatowemu” szkoleniu szybko zorientowałem się, że tak jak na to wskazuje jej nazwa – poradnia realizuje swe zadanie, generalnie, w dwu nurtach. Pierwszym jest diagnostyka, orzecznictwo i wspieraniu uczniów z niepełnosprawnościami oraz – na drugim biegunie szkolnego systemu – diagnostyce i orzecznictwie uczniów wybitnie uzdolnionych. Drugim nurtem było wspieranie nauczycieli realizujących w szkołach zadania orientacji zawodowej oraz diagnostykę psycho-pedagogiczną i lekarską, poprzedzającą orzecznictwo w sprawach przydatności do kształcenia zawodowego.

 

Znając swoje możliwości kompetencyjne i poznawszy dotychczasowy zakres obowiązków koleżanki wicedyrektor nie miałem wątpliwości, że ja zajmę się pionem orientacji i poradnictwa zawodowego, pozostawiając Annie Sławińskiej jej dotychczasowy zakres przewodzenia zadaniom pierwszego nurtu. Muszę w tym miejscu stwierdzić, że bez życzliwości i wparcia koleżanki wicedyrektor nie byłoby możliwe tak szybkie i sprawne moje wejście w nową rolę dyrektora nieznanej przedtem instytucji.

 

Druga ze wspomnianych pań – Jadwiga, zwana przez wszystkich Motylową, była, nie tylko w początkowym okresie, ale przez cały czas mojej pracy w poradni, osobą niezastąpioną we wszystkich sprawach administracyjnych. Mogłem zawsze na niej polegać, nigdy mnie nie zawiodła. Nawet gdy akurat podczas mojej kadencji doszło do dwu włamań do budynku: raz przez piwnice – magazyn koksu i kotłownię, a drugi raz – z dachu sąsiedniej kamienicy, po wybiciu dziury w murze do naszych pomieszczeń na IV piętrze! I teraz, po tylu latach, mamy ze sobą kontakt na Facebooku, z którego korzystałem, konsultując z nią fakty, o których chciałem w tym wspomnieniu napisać, a co do których zawiodła mnie pamięć szczegółów.

 

Bo cóż zrobiłby, każdy, dyrektor bez lojalnych współpracowników !

 

x           x           x

 

Na koniec tej wprowadzającej części dodam jeszcze informację, że twórcy modelu poradni wojewódzkich zadbali o to, aby ich pracownicy nie byli odrerwani od codziennych problemów z którymi muszą sobie radzić psycholodzy i pedagodzy poradni dzielnicowych i miejskich. Pod bezpośrednią opieką WPW-Z były dwie szkoły: Szkoła Podstawowa nr 159 przy ul. 1 maja 89 w Łodzi oraz wiejska Szkoła Podstawowa w podłódzkich Mileszkach.

 

Foto: www.m.facebook.com

 

SP nr 159 w Łodzi przy ul. 1 Maja 89. Od utworzenia w jej budynku gimnazjum szkoła ta już nie istnieje.

 

 

Foto: Google Street View [www.dzienniklodzki.pl]

 

Szkoła Podstawowa w Mileszkach

 

 

 

2. Pierwsze miesiące w nowej roli i od razu zagraniczna delegacja

 

Aby dziś, z perspektywy minionych trzydziestu kilku lat, wspominać wydarzenia z jesieni 1988 roku, muszę choć w kilku zdaniach przywołać klimat polityczny tamtego czasu:

 

Pewnie niewielu czytających ten tekst pamięta, że nieomal dokładnie w tym samym czasie kiedy obejmowałem obowiązki dyrektora poradni – 31 sierpnia 1988 r. w Warszawie doszło do pierwszego od wprowadzenia stanu wojennego spotkania pomiędzy szefem MSW gen. Czesławem Kiszczakiem i Lechem Wałęsą. Panowie (z osobami towarzyszącymi) ponownie spotkali się 15 września. Już wtedy narodził się projekt zwołania spotkania „Okrągłego Stołu”. Ostatecznie jesienią do tego nie doszło, ale proces szukania przez władze PRL kompromisu ze środowiskiem zdelegalizowanego z chwilą ogłoszenia Stanu Wojennego związku zawodowego „Solidarność” już trwał…

 

Nikt z nas szczegółów tych spotkań wtedy nie znał, ale ówczesne radia nadające na falach krótkich („Wolna Europa”, „Głos Ameryki” i BBC „Tu mówi Londyn”) co nieco o tym  informowały. I w tym czasie – jak pamiętam już w październiku – zostałem poinformowany, że w listopadzie z Kuratorium ma wyjechać „z braterską wizytą” delegacja do NRD, do władz oświatowych miasta partnerskiego Łodzi, którym było Karl-Marx-Stadt – stolica okręgu na południowy zachód od Drezna, graniczącego od południa z Czechosłowacją. I że ja, jako dyrektor WPW-Z, zostałem dokooptowany do tej delegacji, której szefem będzie wicekurator ds. kształcenia zawodowego Henryk Sobierajski, a towarzyszyć mu będzie Janusz Moos – kierownik Zakładu Przedmiotów Zawodowych łódzkiego IKN ODN. Tego drugiego znałem z widzenia, z zebrań pracowników ODN-u, w czasie gdy tam pracowałem. Ale nie miałem wtedy pojęcia o wieloletniej znajomości obu panów…  Ale przede wszystkim nie wiedziałem o roli jaką ów wicekurator odegrał w stworzeniu ahistorycznego systemu nazw zespołów szkół zawodowych – budowlanych. Szkołom które przy ulicy Siemiradzkiego powstały kilkadziesiąt lat po szkołach z ulicy Kopcińskiego, ale których był dyrektorem, zanim awansowano go na wicekuratora od szkolnictwa zawodowego, nadał nazwę Zespół Szkół Budowlanych nr 1, a tamte z Kopcińskiego nazwano ZSB nr 2….

 

Przepraszam za ten wtręt, ale te fakty będą jeszcze przywołane w kolejnych wspomnieniach. Teraz wracam do opowieści o mojej podróży zagranicznej. Dokładnej daty nie pamiętam, ale na pewno było to w drugiej połowie listopada 1988 roku. Jechaliśmy służbowym samochodem Kuratorium (samochód prowadził jego etatowy kierowca) przez Wrocław, przejście graniczne Zgorzelec/Görlitz, a dalej przez Drezno – do Karl-Marx-Stadt. Po zjednoczeniu Niemiec miasto to ponownie nazywa się Chemnitz.

 

 

Ale wtedy – jeszcze – obowiązywała nie tylko ta nadana w 1950 roku nazwa, ale także cały „demoludowy” obrządek takich wizyt – nawet na tak niskim szczeblu. Na miejsce dojechaliśmy wieczorem – wprost na nocleg. Zostaliśmy zakwaterowani w specjalnie dla takich wizyt prowadzonym przez władze tego miasta hoteliku – na podobieństwo tego, który Łódź prowadziła przy al. Róż na Julianowie. Pokoje były dwuosobowe – oczywiście ja zamieszkałem z panem kierowcą, a panowie Sobierajski i Moos w drugiej „dwójce”. W każdym pokoju, obok miejsc do spania, był kolorowy telewizor i . . . bogato zaopatrzona w napoje (także wysokoprocentowe) lodówka.

 

I tu nie mogę nie pochwalić się, że dzięki tej okoliczności mogę od tego wieczoru datować uproszczenie relacji z obu panami. Bo po kilkudziesięciu minutach zagospodarowywania się w zajętych lokalach zostałem przez Janusza Moosa zaproszony do pokoju, w którym zamieszkał z wicekuratorem Sobierajskim. Gdy tam wszedłem, zobaczyłem obu panów w stroju już mało reprezentacyjnym, a na stole przygotowane „szkło” na trzy osoby i butelkę jakiegoś mocnego trunku z miejscowych delikatesów.

 

Krótko mówiąc – po kilku pierwszych „kolejkach”, padła ze strony wicekuratora propozycja: „Panie dyrektorze, przestańmy sobie „panować” – wypijmy brudzia – Henryk jestem!” Oczywiście to samo powtórzyło się z Moosem. I od tego wieczoru nie tylko byłem po imieniu z wicekuratorem Rochem (Kopackim), lecz i z Henrykiem, ale także i z Januszem. Ta ostatnia fraternizacja już za 5 lat odegra bardzo pozytywną rolę na kolejnym wirażu mojej zawodowej biografii…

 

Wracając do głównego wątku tej naszej międzynarodowej „wymiany doświadczeń w obszarze kształcenia zawodowego” muszę stwierdzić, że właściwie niewiele, oprócz dwu sytuacji, pamiętam. Oczywiście były oficjalne spotkania w jakimś urzędzie, przemowy – zrozumiałe obustronnie dzięki tłumaczowi o którego zadbali gospodarze, oficjalny bankiet i wizyty „na mieście”. Z tego co pamiętam, to byliśmy w jakiejś ichniej zawodówce, w odpowiedniku naszej poradni wychowawczo-zawodowej (poznałem się z jej dyrektorką, która zapowiedziała rewizytę) i w jakieś fabryce włókienniczej, w która – jak nas zapewniono – była miejscem odbywania praktycznej nauki zawodu przez uczniów owej zawodówki. I właśnie obrazy z tej fabryki utkwiły mi w pamięci: Przy warsztatach tkackich pracowali… śniadzi i całkiem ciemnoskórzy pracownicy. Jak nam wyjaśniono, byli to Kubańczycy i uciekinierzy z ogarniętej wojną domową Angoli. Tylko trudno nam było naliczyć owych uczniów – młodych Niemców – więcej niż jest palców w jednej ręce… Bo to była już ta faza „rozwoju” NRD, kiedy kto tylko z młodych mógł, to uciekał do RFN.

 

I jeszcze to najbardziej dla owej wizyty charakterystyczne wspomnienie. Podczas nieomal każdego spotkania, w czasie przerw – np., na papierosa – pojedynczy „osobnicy”, wyczekując na sytuację kiedy mogli podejść „w pojedynkę”, bez kogoś kto mógłby podsłuchać ich rozmowę, dochodzili do naszej trójki i pytali monotematycznie: Czy to prawda że polskie władze rozmawiają z „Solidarnością”, że ma być jakiś „Okrągły Stół”, czy to może prowadzić do zmian politycznych?. Ale gdy tylko ktokolwiek z miejscowych podchodził – natychmiast zmieniali temat na… kształcenie zawodowe…

 

I tylko był jeden problem: oni nie mówili po polsku, nie było wszak tłumacza, a z naszej trójki nikt nie władał językiem Goethego. Okazało się że jedynie ja musiałem gwałtownie przypomnieć sobie pojedyncze zwroty i słówka, zapamiętane z owego, sprzed 16 lat, w tak dramatycznych okolicznościach zaliczonego, lektoratu na UŁ. I może dlatego tak pamiętam tych obywateli DDR, bojących się wpadki przed agentem STASI, którym, zapewne niejeden z uczestników tych spotkań był.

 

Nie pamiętam ile dni tam byliśmy, ale najprawdopodobniej były to dwa pełne dni uczestniczenia w przygotowanym dla nas programie, zaś trzeciego dnia po śniadaniu wracaliśmy do Łodzi. I pamiętam jeszcze, że zatrzymaliśmy się w Dreźnie i poszliśmy na zakupy do tamtejszych sklepów, już z myślą o nadchodzących Świętach  o wiele, wiele bogaciej niż w Polsce, zaopatrzonych. I nie trzeba tam było posiadać kartek, aby kupić najbardziej poszukiwane artykuły. Poszliśmy na te zakupy, bo na wyjazd każdy z nas dostał przydział enerdowskich marek, których podczas wizyty nie mieliśmy gdzie wydać.

 

x           x          x

 

Małe wyjaśnienie w jakim celu tą część wspomnień zacząłem od przypomnienia jesiennych rozmów władzy PRL z podziemną „Solidarnością”. Po pierwsze – dlatego, że okazało się, iż wiedzieli o tym nie tylko Polacy – głównie słuchając „Wolnej Europy”, ale także mieszkańcy – rzekomo demokratycznej – Republiki Wschodnich Niemiec. A po drugie – wszelkie obietnice rewizyty przysłowiowi diabli wzięli. Za rok o tej porze było już po czerwcowych wyborach, w Polsce, działał rząd premiera Tadeusza Mazowieckiego, a 12 listopada 1989 r.w Krzyżowej, premier Mazowiecki i kanclerz Niemiec Helmut Kohl wymienili historyczny uścisk przyjaźni. W tym samym czasie upadał mur berliński. I to był symboliczny początek końca podziału Niemiec i pierwszy kamień lawiny, który zapoczątkował rozpad RWPG i Układu Warszawskiego…

 

 

 

3. O tym, co w działalności poradni było mi najbliższe

 

Jak już napisałem w pierwszej części tego rozdziału – moim zakresem odpowiedzialności za działania poradni były orientacja i poradnictwo zawodowe. I dlatego najczęściej spotykałem się z pracującymi w tych obszarach pracownikami. Wpominając po tylu latach tamten okres, postanowiłem choć wymienić ich z imienia i nazwiska, informując o tym, czym się zajmowali w swej codziennej pracy. Najliczniejszą „obsadę” miała orientacja zawodowa. Na pełnych etatach pracowało tam dwu panów: Ryszard Jaros i Andrzej Pierzgalski. Ale wspierał ich jeszcze Wiesław Grzelak – jeden z dwu „półetatowców”, zatrudniony wraz z jego kolegą – psychologiem Andrzejem Domagałą.  W Poradni zatrudnieni zostali jeszcze gdy dyrektorem poradni był Bolesław Możdżeń. Stalo się to w konsekwencji porozumienia, zawartego między Kuratorium Oświaty i Wychowania i Wydziałem Zatrudnienia i Spraw Socjalnych Urzędu Miasta Łodzi, który miał swoją siedzibę także przy ulicy Wólczańskiej, ale pod numerem 49. Obaj panowie byli tam zatrudnieni w działającym w strukturze tego wydziału Punkcie Orientacji i Poradnictwa Zawodowego. Powodem tego porozumienia była przede wszystkim potrzeba zapewnienia owemu „punktowi” przestrzeni do prowadzenia jego działalności, którą baza lokalowa Wydziału nie dysponowała. Za to w WPW-Z na I piętrze były nie tylko pokoje dla pracowników ale także duża sala, w której można było organizować spotkania informacyjne z większymi grupami odbiorców, a także realizować projekcje filmów zawodoznawcytch.

 

Takie połączenie dwu instytucji i dwu ekip pracowników owocowało efektami ich pracy – pozytywnie odbieranymi nie tylko w łódzkich szkołach, ale także ocenianymi wysoko w skali ogólnopolskiej. Dodam jeszcze, że nie bez wpływu na poziom merytoryczny działań w zakresie orientacji zawodowej pozostawał fakt, że będąca wówczas wicedyrektorką łódzkiego IKN ODN Grażyna Tadeusiewicz, gdy jeszcze była kuratoryjną wizytatorką-metodykiem ds. orientacji zawodowej i i jej gabinet mieścił się na IV pietrze budynku będącego siedziba Poradni, zrobiła przed kilkoma laty doktorat – właśnie z tej tematyki – pod kierunkiem profesor Wandy Rachalskiej – osoby, która poradnictwo i orientację zawodową wprowadziła do obszarów polskiej nauki. I dzięki tym kontaktom nie tylko gościliśmy profesor Rachalską w naszej poradni i mogliśmy czerpać z jej wiedzy, ale w październiku 1991 roku, gdy powstało Stowarzyszenie Doradców Szkolnych i Zawodowych RP, którego przewodniczącą została – oczywiście – profesor Rafalska, jego wiceprzewodniczącym wybrano Wiesława Grzelaka.

 

O tym, że ta dziedzina pracy naszej poradni była godna zaprezentowania przedstawicielom nowych władz jakie po 1989 roku przystąpiły do budowania III RP, może świadczyć fakt, że właśnie naszą placówkę zwizytował w 1990 roku ówczesny podsekretarz stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej – Michał Boni.

 

Obok działań o charakterze edukacyjnych, jakimi były przedsięwzięcia których celem było popularyzowanie wśród uczniów, zwłaszcza szkół podstawowych, wiedzy o możliwych do zdobycia zawodach, ważną rolę do odegrania miało poradnictwo zawodowe, które świadczyło konkretną formę pomocy w postaci diagnozy przydatności do wybranego przez młodego człowieka zawodu. Oznaczało to nie tylko badanie predyspozycji psycho-społecznych, ale także, a często przede wszystkim, badania lekarskie. Ich zadaniem było wykrycie ewentualnych zaburzeń, niepełnosprawności i chorób, których wystąpienie było przeciwwskazniem do wykonywania określonej grupy zawodów. Ostateczny werdykt w formie orzeczenia wydawała specjalna komisja orzecznicza, złożona z lekarzy kilku specjalności i psychologa specjalisty w zakresie poradnictwa zawodowego. Przewodniczącym tego zespołu byłem ja, niejako z urzędu, jako dyrektor Poradni. Owymi psychologami byli: pracownica naszej poradni – Łucja Dunajew-Tarnowska oraz ów „półetatowiec” – Andrzej Domagała. Po paru latach zatrudniłem jeszcze kolejną specjalistkę w tej dziedzinie – Halinę Kaczyńską, która wcześniej pracowała w Dzielnicowej Poradni Wychowawczo-Zawodowej dla dzielnicy Łódź-Śródmieście .Po latach Halina Kaczyńska została nauczycielem konsultantem w zakresie poradnictwa zawodowego w łódzkim WODN. Dalsza kariera pani Łucji Tarnowskiej będzie jeszcze zrelacjonowana w kolejnej części tych wspomnień.

 

Pisząc ten fragment uświadomiłem sobie, że z osób powyżej wymienionych, z którymi wówczas pracowałem, dziś żyją tylko: Andrzej Domagała i Łucja Tarnowska. Ta ostatnia wyprowadziła się z Łodzi. A o Andrzeju Domagale będę jeszcze opowiadał jak to w nieodległej przyszłości do opisywanych tu wydarzeń pracowałem ponownie w tej samej instytucji. Jednak to już nie była poradnia i role tam się odwróciły. Ale to jest już inna historia, na inne opowiadanie…

 

x           x           x

 

Jak wszyscy dyrektorzy placówek oświatowych – także dyrektor poradni nie był jedynie administratorem i organizatorem jej pracy, ale zgodnie z prawem oświatowym musiał realizować pensum godzin „bezpośredniej pracy z klientem”. Nie pamiętam ile to było godzin, ale jeśli etat pedagoga/psychologa w poradni wynosił 20 godzin, to najprawdopodobniej było to 6 godzin tygodniowo. Od chwili gdy dowiedziałem się, że Poradnia prowadzi Młodzieżowy Telefon Zaufania – nie miałem wątpliwości, że to jest coś w sam raz dla mnie. Przez wszystkie lata pracy w poradni dyżurowałem w przeznaczonym do tego celu pokoiku na IV piętrze, odbierając telefony od dzwoniących młodych ludzi, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji życiowej (w szkole, w rodzinie, w życiu osobistym), a którzy nie mieli wokół siebie nikogo, komu zechcieliby się zwierzyć i poprosić o radę i pomoc. I tylko nie potrafię dziś podać numeru owego łódzkiego MTZ.

 

Bardzo pomogło mi w pełnieniu tej nowej roli moje dotychczasowe doświadczenie wyniesione z okresu pracy w młodzieżowym ośrodku wychowawczym, ale także wieloletnia praktyka w kontaktach z młodzieżą podczas tewupowskich prelekcji na „gorące” tematy: problemów dojrzewania i narkomanii.

 

Związane z MTZ mam jeszcze jedno wspomnienie. Działo się to zapewne jesienią 1991 roku, jeszcze przed sezonem narciarskim. Skąd ta uwaga – za chwilę się wyjaśni. Otóż pamiętam w zasadzie tylko tyle, że uczestniczyłem w spotkaniu osób pracujących w telefonach zaufania, które w jednym z ośrodków wczasowych w Wiśle-Ustroniu (takim w kształcie piramidy!) zorganizowało, powstałe w 1990 roku, Polskie Towarzystwo Pomocy Telefonicznej. Pozostało mi także w pamięci, że uczestniczyłem w tym wydarzeniu dzięki pewnemu prawnikowi – sędziemu jakiegoś (powszechnego?, dla nieletnich?) sądu w Piotrkowie Trybunalskim, który także dyżurował w telefonie zaufania w tym mieście. Mam takie przeświadczenie, że to on namówił mnie na ten wyjazd, proponując wspólną podróż do Wisły-Ustronia i z powrotem –  jego samochodem. Zaproszenie przyjąłem, do Piotrkowa dojechałem pociągiem, a dalej już pojechaliśmy razem.

 

Z przebiegu konferencji tak naprawdę nic już nie pamiętam, jednak jestem pewien, że nie siedziałem tam cicho – najprawdopodobniej opowiadałem o doświadczeniach naszego MTZ. Skąd to przekonanie? Bo pamiętam, iż udzieliłem wywiadu młodemu dziennikarzowi z „Tygodnika Powszechnego”, co nie mogłoby mieć miejsca, gdybym nie zwrócił na siebie jego uwagi. Wywiad ponoć ukazał się drukiem – może kiedyś znajdę czas, aby go w jakiejś bibliotece, dysponującej rocznikami tego tygodnika, odszukać go i zeskanować…

 

Dlaczego sądzę, że byliśmy tam przed sezonem narciarskim? Bo pamiętam, że nie było jeszcze śniegu i że było niewielu spacerujących po ulicach tej górskiej miejscowości.

 

x           x           x

 

I pozostało mi jeszcze opowiedzenie o moim autorskim projekcie; który realizowałem pod szyldem Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej jesienią w trzech kolejnych latach: 1989, 1990 i 1991. Opisałem już te działania w eseju wspomnieniowyMój rok 1989, czyli „Ostatni dzwonek” dla samorządności i w felietonie Jak w okresie przemian wspierałem uczniowską samorządność”. Tutaj posłużę się fragmentami tych tekstów i dokonam syntezy – z punktu widzenia lat, które minęły od tamtego czasu.

 

Jako pedagog wywodzący się ze szkoły profesora Aleksandra Kamińskiego i były nauczyciel akademicki w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na UŁ, będąc świadkiem przełomowych zmian systemu politycznego w moim kraju, nie mogłem nie włączyć się w przygotowania młodych Polaków do życia w systemie prawdziwie demokratycznym. A podstawy demokracji mogą, i powinny, zaczynać się już w szkole – w ramach samorządności uczniowskiej.

 

I stąd mój pomysł, aby WPW-Z stała się organizatorką corocznych spotkań szkoleniowych dla nowo wybranych liderów szkolnych samorządów uczniowskich szkół średnich województwa łódzkiego. Aby, jako organizator tej inicjatywy, stać się wiarygodnym w oczach potencjalnych uczestników – zaprosiłem ich najpierw do sali widowiskowej w Pałacu Młodzieży, gdzie dla stworzenia właściwego klimatu, zorganizowałem projekcję, specjalnie dla nich sprowadzonego, jeszcze nie dopuszczonego do rozpowszechniania, filmu w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz „Ostatni dzwonek”.

 

Pierwsze takie trzydniowe, wyjazdowe szkolenie, pozyskawszy wcześniej na to niezbędne środki z Kuratorium, zorganizowałem w ośrodku Centralnej Szkoły Instruktorów Harcerskich „Nadwarciański Gród” w Załęczu Wielkim. Kolejne – w następnych latach – odbyły się w Centralnej Szkole Instruktorów Zuchowych ZHP, w pięknym piastowskim zamku w Oleśnicy, a to trzecie, już w trochę kryzysowych warunkach – dwudniowe – w pałacyku Ostrowskich w Ujeździe k. Tomaszowa Mazowieckiego.

 

Te trzy szkolenia były moim autorskim wkładem w budowę podwalin społeczeństwa obywatelskiego, gdyż i wtedy, i dzisiaj, wierzyłem i wierzę, że „czym skorupka za młodu nasiąknie...” czyli że trening podmiotowej, niefasadowej samorządności w szkole jest niezbędnym etapem nabywania aktywnych postaw społecznych – w skali osiedla, dzielnicy, miasta, województwa, kraju…

 

Zainteresowanych obszerniejszymi informacjami o tych szkoleniach liderów samorządów uczniowskich szkół średnich województwa łódzkiego odsyłam do pliku z wybranymi fragmentami eseju wspomnieniowego „Mój rok 1989, czyli „Ostatni dzwonek” dla samorządnościTUTAJ

 

x           x           x

 

Widząc jak obszerne stały się te trzy pierwsze części VI rozdziału moich wspomnień „Między starymi a nowymi czasy – w WPW-Z”, postanowiłem już teraz opublikować ich trzy pierwsze części, zapraszając w nieodległej przyszłości na następne trzy podrozdziały:

 

4.Poradnia wobec zmian w państwie – rząd Tadeusza Mazowieckiego i nowy kurator

 

5.Mój udział w reformie systemu – „okrągły stół poradnictwa” w MEN

 

6.Koniec na własne życzenie, czyli przegrany konkurs na dyrektora nowej poradni.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź