Po raz kolejny zabieram głos w sprawie „trzech światów edukacji”. Zaczyna to wyglądać na moją obsesję, ktoś może powiedzieć, że ja jak ci „w strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie” w wierszu „Mieszkańcy” Juliana Tuwima „patrząc – widzę wszystko oddzielnie”! Ale nic na to nie poradzę – nie tylko teraz, z mojego „Obserwatorium Edukacji”, ale już ponad siedem lat temu tak to widziałem i opisałem w tryptyku artykułów, opublikowanych na przełomie lat 2009/ 2010 w „Gazecie Szkolnej”.
Już raz odwołałem się do tych tekstów – w felieton nr 62. z dnia 11 stycznia 2015r., zatytułowanym „O tym, że nihil novi w naszych edukacyjnych światach”. Oto jego fragment:
Gdy tak siedzę w to niedzielne popołudnie nad klawiaturą mojego laptopa i rozmyślam nad naszym edukacyjnym podwórkiem, to, nie po raz pierwszy, mam odczucie, że istnieje ono – to podwórko, żeby nie powiedzieć „świat edukacji” – w prawie nie mających ze sobą kontaktu trzech obszarach: […] Nie po raz pierwszy, gdyż na przełomie 2009 i 2010 roku dałem temu wyraz w opublikowanej w „Gazecie Szkolnej” trylogii „Trzy światy edukacji. Oto fragment swoistej introdukcji do tego „tryptyku” :
Będzie to więc panorama polskiej edukacji mijającego roku, widziana moimi oczyma, lecz ukazana w trzech różnych perspektywach, a może raczej będą to „trzy światy edukacji”, istniejące równolegle, często się przenikające, ale jakże często, niestety, funkcjonujące nieomal w całkowitej od siebie izolacji. Te trzy światy, to: świat polityki edukacyjnej – czyli sejmowe, rządowe i ministerialne owoce pracy tych organów, czyli akty prawa oświatowego z politycznym kontekstem ich tworzenia, świat nauki o edukacji – czyli czym zajmują się nasi polscy uczeni-pedagodzy i czy to ma jakiś związek z rzeczywistością oświatowa i pomysłami polityków oraz świat trzeci czyli świat praktyki edukacyjnej – a więc o tym czym naprawdę żyją na co dzień polskie szkoły [Trzy światy edukacji. Świat polityki edukacyjnej]
Po co to wszystko przypominam? Bo nie mogę nie zareagować na najnowsze przykłady tego zjawiska: rozjechania się oglądu i osądu naszych szkół, nie tylko w optyce aktualnie sprawujących władzę polityków – w zderzeniu z naszą wiedzą wyniesioną z pracy w szkołach, ale także obrazu polskiej edukacji, malowanego przez zabierających na ten temat głos pracowników nauki (nie może przejść mi przez gardło określenie „uczonych”) i tego jak te szkoły znamy my – praktycy i ci nasi sojusznicy i wspierający nas na co dzień eksperci-metodycy, którzy nie tylko tym dniem codziennym żyją, ale jeszcze podejmują „pracę u podstaw”, z wiarą że taka postawa aktywnego, refleksyjnego praktyka ma sens i … i nie jest jedynie utopijnym porywaniem się „z motyką na Księżyc”.
W dzisiejszym felietonie nie mam aspiracji pisania kolejnej diagnozy „trzech światów edukacji”*. Poprzestanę na zilustrowaniu jak daleko „odjechał” świat, reprezentowany przez jego formalnego lidera, jakim jest przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, prof. zw. dr hab. Bogusław Śliwerski, który codziennie, najczęściej tuż po północy, posyła nam maluczkim z wyżyn swej akademickiej wierzy z kości słoniowej post na blogu „PEDAGOG”. Właśnie jeden z ostatnio zamieszczonych tam tekstów spowodował mój dyskomfort w obrazie polskiej szkoły, a szczególnie „Budzącej się Szkoły”. Było o tym 2. maja w „Obserwatorium Edukacji”, przy okazji promowania tekstu dr Marzeny Żylińskiej „Wychowanie mózgu”. Jako że odwołuje się ona w swoich tekstach do najnowszej wiedzy o tym organie, pochodzącej z obszaru neurobiologii, którą z kolei czyni swym punktem wyjścia naurodydaktyka – w swych postulatach jak tworzyć warunki do efektywnego uczenia się ludzi, poinformowałem czytelników o poglądach prof. Śliwerskiego na temat jednej z bardziej znanych książek uprzystępnionych polskiemu czytelnikowi z tego obszaru, książki Joachima Bauera „Co z tą szkołą”. Przypomnę teraz jeszcze raz fragmenty opinii naszego czołowego profesora pedagogiki o treściach zawartych w tej książce:
Dzisiejszy wpis dotyczy przetłumaczonej przez Andrzeja Lipińskiego książeczki niemieckiego profesora doktora nauk medycznych, psychiatry i psychoterapeuty – Joachima Bauera pt. Co z tą szkołą? Siedem perspektyw dla uczniów, nauczycieli i rodziców. […] Autor nie jest pedagogiem, a szkołę zna z własnego dzieciństwa, jak wielu polityków, którzy chcą ją reformować. Można zatem powiedzieć – niewłaściwy autor na niewłaściwym miejscu.[…]
Nie wiem, czy autor naczytał się artykułów na ten temat w Der Spiegel czy w Die Zeit lub Allgemeine Frankfurter, ale dobór argumentów jest na poziomie naszego, średnio rozwiniętego licealisty. Tak więc Bauer – bez przywołania wyników jakichkolwiek badań naukowych (o tym, że własnych nie ma, dowiadujemy się z każdą, kolejną stroną jego tekstu) – stwierdza już w tytule rozdziału 1, że: Dziecko to nie segregator biurowy. […]
Przywoływane przez Bauera neurobiologiczne podstawy motywacji i samozaparcia nie są odwołaniem do własnych badan naukowych, tylko przywołaniem ogólnikowych tez na ten temat.[…]
Pozwoliłem sobie aż na 3 cytaty, bo może nie wszyscy będą mogli (i chcieli) sięgnąć do źródła, a zależało mi na niepozostawiającym wątpliwości uzasadnieniu mojej kolejnej tezy.
Jest nią stwierdzenie, że najłatwiej jest uznać, że coś jest nienaukowe, że nie zasługuje na „konsumpcję”, bo nie ma certyfikatu powołanych do ich wystawiania autorytetów. Nie czuję się kompetentnym człowiekiem, aby oceniać kto ma rację, czy (zapewne) nieposiadający wiedzy z zakresu neurobiologii prof. Śliwerski, czy niebędący pedagogiem Joachim Bauer, niemiecki neurobiolog i psychiatra, także profesor, tyle że Uniwersytetu we Freiburgu. Przyjmując na użytek dalszego wywodu, ze cała wiedza zawarta w inkryminowanej książce jest nieuprawnioną implementacją (niepotwierdzonej źródłowo) wiedzy biologicznej do obszaru metodyki nauczania (mówiąc po dawnemu) i wychowania – to co mają w zamian polscy nauczyciele, złaknieni opartych na współczesnej wiedzy o człowieku wskazówek jak organizować w naszych szkołach skuteczne sytuacje wychowawcze, sprzyjające procesom uczenia się i rozwijania twórczych, prospołecznych osobowości uczniów?
Co polska pedagogika ma tym nauczycielom do zaoferowania, oprócz przyczynkarskich opracowań lub przez nikogo nie czytanych książek, recenzowanych na zasadzie koleżeńskich rewanży? A jeśli już jakieś dzieło wyjdzie drukiem nie w wydawnictwie PWN czy GWP, a – na przykład – w oficynie wydawniczej „Impuls” z Krakowa, to już same tytuły, jak te, których autorem jest prof. Śliwerski, mówią o tym, że nie mogą one stać się źródłem inspiracji metodycznych:
> Szkoła na wirażu zmian politycznych. Bez cenzury, B. Śliwerski, Impuls 2012,
> Pedagogika ogólna. Podstawowe prawidłowości, B. Śliwerski, Impuls 2012,
> Diagnoza uspołecznienia publicznego szkolnictwa III RP w gorsecie centralizmu, B. Śliwerski, , Impuls 2013,
> Edukacja (w) polityce, polityka (w) edukacji, B. Śliwerski, Oficyna wydawnicza „Impuls”, Kraków 2015.
Ale za to ten sam autor nie zostawił suchej nitki na adresowanych do nauczycieli, wydawnictwach Instytutu Badań Edukacyjnych. 5 maja na swym blogu napisał: „IBE wyprodukował dwie banalne publikacje – broszurki o współpracy nauczycieli z rodzicami i społecznością lokalną”. Szkoda, że potrafi tylko łajać, że spod jego mistrzowskich palców nie wyszły dotąd żadne AKTUALNE poradniki dla nauczycieli – choćby o tym, jak PRAKTYCZNIE wdrażać w szkołach demokrację i samorządność….
A wracając do „Uczącej się Szkoły” i pani dr Marzeny Żylińskiej: będą ci partnerzy RZECZYWISTEJ „Dobrej Zmiany” w naszych szkołach musieli radzić sobie dalej sami, bez wsparcia „pracowników naukowych” z polskich szkół wyższych. I tak sobie myślę, że nie tylko (tradycyjnie konserwatywna) szkoła szkodzi na mózg…
Włodzisław Kuzitowicz
*Osoby, pragnące zapoznać się z tekstami wszystkich trzech artykułów owego „tryptyku” odsyłam do wspomnianego felietonu z 11 stycznia 2015r., zatytułowanego „O tym, że nihil novi w naszych edukacyjnych światach”, w którego zakończeniu zamieściłem linki do plików PDF.