Miniony tydzień, w którym dominowały tematy olimpijskich sukcesów polskich sportowców na igrzyskach zimowych w Soczi, nie dostarczył w obszarze edukacji mocnych wrażeń. Chyba, że są tacy, którym podniosła ciśnienie obietnica prezesa Kaczyńskiego, który podczas wczorajszego kongresu PiS ogłosił, że gdy jego partia wygra wybory i obejmie rządy, to zlikwiduje gimnazja i przywróci czteroletnie liceum. W sferze metodyczno-programowej pan prezes zapowiedział także rezygnację z systemu testów jako metody sprawdzającej wiedzę uczniów oraz położenie nacisku na naukę historii. Cały ten „postępowy” projekt dla polskiej edukacji nie jest niczym nowym, gdyż znany jest już od 24 lutego 2013, kiedy to „kandydat na technicznego premiera”, czyli pan profesor Gliński przedstawił swój „gabinet cieni”.

 

O sprawach edukacji wypowiedział się wtedy prezentowany tam ekspert – dr hab. Andrzej Waśko, polski literaturoznawca specjalizujący się w badaniach Romantyzmu, nauczyciel akademicki na UJ i „Ignatianum” w Krakowie, który ma swym życiorysie pełnienie w 2007 r., przez krótki okres czasu, funkcji sekretarza stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej.

 

To on właśnie opowiedział się już przed rokiem m.in. za odwołaniem reformy zakładającej, że we wrześniu 2014 r. wszystkie sześciolatki mają rozpocząć naukę w szkołach podstawowych. Postulował też przeprowadzenie „terapii szokowej” w zakresie walki z biurokracją w szkołach, a także powrót do programu „zero tolerancji dla przemocy w szkole”. Już wtedy stwierdził, że należy  rozważyć likwidację gimnazjów. Zaproponował też zmianę formuły egzaminów – z formalnej na bardziej merytoryczną. Jak to mówią – wraca nowe! Tylko patrzeć, jak pod światłymi rządami „zbawcy Polski” będziemy chodzili po zakupy nie do hipermarketów a do MHD, jeździli na wczasy z FWP, a w „polskojęzycznych” mediach swój porządek zaprowadzi reaktywowany urząd, mieszczący się drzewiej przy ulicy Mysiej w Warszawie!

 

Zostawmy jednak ten wątek. Z innych wydarzeń ostatnich siedmiu dni o wiele bardziej niż tamtym wizjom potencjalnej przyszłości, warto poświęcić kilka zdań raportowi, ogłoszonemu przez Instytut Badań Edukacyjnych, a zatytułowanemu „Szkoła samodzielnego myślenia”. Jego istotą, jak określili to jego autorzy, było sprawdzenie, w jakim stopniu uczniowie opanowują i rozwijają sprawność samodzielnego rozwiązywania problemów, jak sobie radzą ze zrozumieniem treści przekazu, jak poszukują dróg rozwiązania problemu, jak sami formułują wypowiedź, jak argumentują i uzasadniają swoje stanowisko. Można oczywiście skupić się na epatowaniu, wzorem „Portalu Samorządowego”, informacjami typu „Okazało się, że pełnej interpretacji tekstu dokonał zaledwie 1 promil chodzących do podstawówek i 2 promile pierwszaków z gimnazjum. Wyniki uczniów ponadgimnazjalnych są równie słabe. Pełną punktację otrzymało 1,2 proc. uczniów z pierwszej klasy tego typu szkół i 1,9 proc. z ostatniej. Zaledwie 27 proc. uczniów ostatnich klas szkół ponadgimnazjalnych potrafiło uzasadnić wynik rozwiązania zadania matematycznego.”  Ja wolałbym jednak przeczytać lub usłyszeć od kompetentnych osób jakie powinno się wyprowadzić wnioski z tak opisanej, wszak niewesołej, rzeczywistości i jakie podjąć decyzje – systemowe, programowe i metodyczne, aby polska szkoła stała się dla kolejnych roczników jej uczniów rzeczywiście szkołą samodzielnego myślenia. W ogóle – myślenia!

 

Pozwolę sobie, choć to nie problemowy artykuł, a – w założeniu – felieton, zacytować wnioski ogólne, jakie zamieszczono na 182 stronie raportu:

1. Duża różnica w poziomie opanowania umiejętności złożonych, który był sprawdzany w badaniu „Szkoła samodzielnego myślenia”, następuje na drugim etapie edukacyjnym, czyli w klasach 4 – 6 szkoły podstawowej. Między wyższymi etapami różnica ta jest mniej widoczna, co może wynikać z faktu, że umiejętności te – jako poznane – są już tylko ćwiczone i doskonalone.

2. Stopień opanowania badanych umiejętności nie satysfakcjonuje. Trzeba jednak pamiętać, że są to umiejętności szczególnie trudne, a zadania, z którymi uczniowie mieli się zmierzyć, są nietypowe dla standardowego kształcenia.

3.Proporcje między czasem przeznaczonym na wyposażanie ucznia w narzędzia matematyczne i ćwiczenie ich stosowania a czasem przeznaczonym na rozwijanie umiejętności złożonych są zaburzone, przesunięte w stronę narzędzi. Oczywistym jest, że należy uczyć i jednego, i drugiego, ale zbyt rzadko kładzie się nacisk na świadome stosowanie narzędzi i poszukiwanie innych metod rozwiązywania zadań, zwłaszcza w sytuacjach, gdy wykorzystywanie narzędzi jest nieekonomiczne lub nie prowadzi do osiągnięcia celu.

4. Niepokoją bardzo słabe wyniki uczniów zasadniczych szkół zawodowych, w niektórych przypadkach można dostrzec wręcz regres umiejętności.

5. W liceach ogólnokształcących przyrost opanowania badanych umiejętności jest duży. Ceną za to jest jednak widoczny schematyzm, poszukiwanie jednego, i jeśli to możliwie, najpełniej zgodnego z narzuconym przez nauczyciela, modelu rozwiązania problemu. Dostrzegalne to jest tak w matematyce, jak w języku polskim.

 

Wytłuszczone fragmenty tekstu są zaznaczone w ten sposób przeze mnie. Uczyniłem tak, gdyż choć autorzy tej publikacji starali się wnioski płynące z ich badań sformułować możliwie oględnie, to nawet z tak zawoalowanej konkluzji diagnozy wyziera smutna prawda.

 

Nie przez przypadek informacja, jaka o raporcie ukazała się w OE została zatytułowana „Szkoła (nie)samodzielnego myślenia”. Bo mając taką diagnozę przed oczyma, nie tylko władze państwowe, ale przede wszystkim nauczyciele, powinni zadać sobie pytanie: Co powinniśmy zrobić, aby odesłać do lamusa skostniałe metody „tresury umysłów” i wtłaczania młodzieńczej twórczej fantazji w utarte koleiny nauczycielskich rytuałów, i zastąpić je autentycznym rozbudzaniem ciekawości świata i ludzi, budzeniem apetytu na wiedzę i towarzyszeniem uczniom w jej poszukiwaniach na wszelakie dostępne sposoby.

 

Ale przypadek sprawił, że właśnie podczas sobotniego spaceru z moją goldenką Sandy słuchałem w radiu TOK FM rozmowy z Maciejem Wojtyszko, jaką w ramach cyklicznej audycji „Sztuka życia” przeprowadziła z tym twórcą „Bromby” i znanym reżyserem filmowym i teatralnym redaktor Hanna Zielińska. Utkwiła mi z niej taka jego wypowiedź, gdy w rozmowie zeszło na tematy, dotyczące tzw. „dzisiejszej młodzieży” i tego, jaka ona jest i dlaczego. Pan Maciej odniósł się w tym kontekście do roli nauczycieli. Powiedział: „Nauczyciel w ogóle nie powinien być osobą do wciskania wiedzy. […] To ktoś, kto powinien rozpalać ogień w człowieku, jakikolwiek ogień, wszystko jedno do czego: czy to do matematyki, fizyki czy polskiego. Pokazać mu sens życia. Resztę to sobie on uzupełni…”

 

I pomyśleć, że Maciej Wojtyszko nie tylko nie znał programu największej w polskim Sejmie partii opozycyjnej, ale także nawet nie słyszał o raporcie IBE…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Komentarze niedostępne