Foto: Andrzej Wiernicki / Forum [ www.www.polityka.pl]

 

Szkoła w Warszawie, lekcja fizyki – rok 1971. Kto mi powie co to jest…

 

 

Na początek pierwszy fragment tekstu, dostępnego na stronie www.wyborcza.pl  „za friko”:

 

 

W szkole w Grudziądzu, w której w połowie lat 80. zacząłem edukację, było ponad tysiąc uczniów i dwa pokoje nauczycielskie. Niektórzy nauczyciele ponoć w ogóle się nie znali, choć pracowali w jednym budynku. Pamiętam apele z okazji rocznic patriotycznych, przed którymi mieliśmy wielodniowe próby. Wychowawczyni uczyła nas, jak stać podczas długiej uroczystości, żeby się nie zmęczyć. Najlepiej prosto, bez przestępowania z nogi na nogę.

 

Z następnych szkół (podstawówkę ze względu na przeprowadzki zmieniałem dwa razy) zapamiętałem między innymi lekcję wychowawczą, na której pani wskazywała palcem największych rozrabiaków i zapowiadała, że zostaną przeniesieni do innej klasy. Nazywała ich bandytami.

 

Albo kolegę, który po wywiadówkach dostawał od ojca kablem od żelazka. W szatni, przed wuefem, widzieliśmy czarne pręgi na jego plecach. Słabo się uczył. Większość nauczycieli traktowała go pogardliwie albo z irytacją, tak jak innych słabszych uczniów.

 

Niezależnie od tego, jak sobie radziliśmy z nauką, jaką mieliśmy ocenę z zachowania i kim byli nasi rodzice, nie znosiliśmy większości nauczycieli. Dzielili się na trzy grupy. Jednych się baliśmy. Drudzy bali się nas, więc rozbijaliśmy im lekcje. Trzeci byli nam zupełnie obojętni, z wzajemnością. Zero kontaktu. Jakby między ich światem z biurkiem i dziennikiem a nami w ławkach była szklana ściana. Nieraz trzeba było przejść na drugą stronę, żeby wydukać coś przy tablicy.

 

Byli też nieliczni nauczyciele, którzy umieli z nami rozmawiać i śmiać się. Okazywali nam sympatię i szacunek. Tych się uwielbiało. Pamięta się ich do dziś.

 

Komuna skończyła się niemal 30 lat temu. W wolnej Polsce dorosło już całe pokolenie. Kraj zmienił się nie do poznania. Ale edukacja, pomimo kilku dużych reform, pozostała z gruntu nieodmieniona. Uderzające, jak odczucia dzisiejszych uczniów na temat szkoły i nauczycieli są podobne do wspomnień czterdziestolatków.

 

Jarosław Pytlak, od 28 lat dyrektor szkoły społecznej na warszawskim Bemowie, bloger, wydawca i pasjonat oświaty, porównuje polską szkołę do więzienia. – Na górze naczelnik dyrektor, pod nim klawisze – nauczyciele, którzy mają swoje prawa i obowiązek utrzymywania porządku – i na dole więźniowie – uczniowie, którzy mają posłuch. […]

 

Pozostało jeszcze 85% tekstu, którego autorem jest Maciej Jarkowiec. W wersji papierowej nosi on tytuł „Szkoła nie uczy, że państwo to my i znalazł się on w okolicznościowym dodatku „Gazety Wyborczej”, wydanym z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości – „Wyborcza na Drugą Setkę”.

 

Dla zachęty, aby nasi Czytelnicy zainwestowali w wykupienie,  choć tylko na jeden miesiąc, prenumeraty i mogli zapoznać się z pełną wersją tego niezwykle wartościowego tekstu, jeszcze kilka wybranych fragmentów z „zakodowanej” jego części:

 

[…] Szukając odpowiedzi na pytanie o przyczyny wojny polsko-polskiej, o podział na dwa plemiona, zawiść, nienawiść i frustrację, badacze i publicyści odwiedzają miasta, gdzie padł przemysł, albo gminy, gdzie padły pegeery. […] Debata koncentruje się na ekonomii i polityce. Czasem zachaczy o kulturę i tożsamość. Tymczasem odpowiedź leży w edukacji. […] Chcecie zrozumieć Polskę, zajrzyjcie do szkół. […]

 

Ideałem wychowawczym nauczycieli jest przekształcenie zwykłego ucznia w ucznia wzorowego. W ucznia, a nie w dorosłego. Nauczyciele czują się zwierzchnikami uczniów, i takimi chcą pozostać do końca, do chwili, gdy przekażą go następnym zwierzchnikom. Jest to masowe produkowanie ludzi nieodpowiedzialnych” – pół wieku temu napisał to Marian Mazur, twórca polskiej cybernetyki.[…]

 

Nasze największe spory ostatniego 30-lecia dotyczyły lustracji, roli Kościoła, czy gospodarki. O oświatę, owszem, też się kłóciliśmy. Ale nie o treści, tylko o formę. Dwie największe awantury dotyczyły tego, czy mali Polacy powinni zaczynać szkołę w wieku sześciu czy siedmiu lat oraz czy potrzebne są gimnazja. Wszystkie reformy edukacji po ’89 roku dotyczyły przede wszystkim jej struktury organizacyjnej i finansowania. […] Żadna reforma w sposób zasadniczy nie odnosiła się do tego, czego i jak powinniśmy uczyć. […]

 

Nauczyciele, tak jak za moich czasów, mają problem z najzwyczajniejszym budowaniem relacji z uczniami. Nikt ich nie nauczył jak to się robi, i oni nie uczą tego uczniów. Jak potem, w dorosłym życiu mamy budować dobre relacje w rodzinie,w sąsiedztwie, w pracy, w polityce? Jak mamy powiększać wzajemne zaufanie, kapitał społeczny? […]

 

Możemy się zastanawiać, jakim społeczeństwem byśmy się stawali, gdyby program nauczania, zamiast tępego gloryfikowania naszych historycznych zasług i cierpień uczył krytycznego spojrzenia na własną historię. Oprócz królów i rycerzy dostrzegł też zwykłych ludzi. Oprócz bohaterów również bohaterki. […] Gdyby w szkole nie gardzono słabszym. Gdyby nie było w niej wyścigu, tylko współpraca. Gdyby nauczyciele szanowali uczniów.

 

Być może wtedy mielibyśmy nadzieję, że za 10, 20 albo za 50 lat na rocznicę niepodległości zamiast posępnego marszu pod racami prowadzonego przez osiłków w kapturach udałoby się zorganizować prawdziwie wspólne i radosne święto. […]

 

 

Pełna wersja artykułu „Na górze naczelnik dyrektor, pod nim klawisze – nauczyciele, na dole więźniowie – uczniowie. Sto lat polskiej szkoły w wersji elektronicznej (cyfrowa prenumerat Wyborczej 19,90 jeden miesiąc)    –    TUTAJ

 

 

Źródło: www.wyborcza.pl/magazyn/

 

 

UWAGA: Pogrubienia fragmentów cytowanego tekstu – redakcja OE



Zostaw odpowiedź