Z kilkudniowym opóźnieniem (bo tekst ten został zamieszczony na portalu „Krytyka Polityczna” (24 kwietnia br.) udostępniamy dzisiaj fragmenty publikacji Michała Sutowskiego, zatytułowanej „Czy da się uratować zdewastowaną oświatę publiczną? Nie wiem, alebym spróbował”, sugerując zapoznanie się z jej pełną wersją:

 

 

Polską oświatę od lat prześladuje jedna plaga za drugą. Największa i permanentna to stopniowy spadek płac na tle zarobków w gospodarce – o ile jeszcze w roku 2008 nauczycielka stażystka zarabiała blisko 1,5 płacy minimalnej, a dyplomowana ponad 3, o tyle dziś ten wskaźnik wynosi dla początkujących poniżej (!) jednego, a dla najwyższych stopniem… 1,2.

 

W polskiej oświacie od II wojny światowej zarabiało się słabo, nędznie lub bardzo nędznie, ale w XXI wieku dzieje się to na tle wyraźnego (choć oczywiście nierówno rozłożonego) wzrostu płac na rynku pracy. Poza tym rozrasta się biurokracja – drobiazgowa i zarazem schematyczna ewaluacja wyników kształcenia wymaga coraz więcej nauczycielskiego czasu. Do tego mamy zjawisko przenoszenia na szkołę obowiązków wychowawczych przy rosnącym natężeniu problemów psychicznych u dzieci i młodzieży. A to wszystko procesy dużo starsze niż rządy obozu Jarosława Kaczyńskiego.

 

Na to wszystko nakłada się fatalnie zakomunikowana, nawet jeśli słuszna reforma (sześciolatki w szkole) rządu PO-PSL i katastrofalna wprost kontrreforma (likwidacja gimnazjów) Anny Zalewskiej. Ta ostatnia na dłuższą metę zlikwidowała egalitarne aspekty systemu wprowadzonego w roku 1999, a na krótszą i średnią – wprowadziła chaos i zabójczą konkurencję dla podwójnych roczników. Od 2020 roku przez z grubsza cztery semestry trwała pandemia, a wraz z nią zamieszanie i stres związane z nauką zdalną – obciążającą rodziców, dzieci, ale przede wszystkim nauczycieli i dyrektorów, na których barki przerzucono odpowiedzialność za przyspieszoną digitalizację szkoły, ogarnianie traumy izolacji, poszukiwanie uczniów „niezalogowanych do systemu”, nie mówiąc o konieczności godzenia nauczania z domu z uczeniem się z domu własnego potomstwa. […]

 

Sfrustrowani i wkurzeni na siebie wzajemnie rodzic i nauczyciel ze szkoły publicznej spotykają się zatem w szkole prywatnej. Nie żeby i tam mieli się zaraz bardzo polubić, a napięcia miały zniknąć, zwłaszcza w sprawie: czyim właściwie zadaniem jest wychowywanie dziecka oraz za co właściwie rodzic płaci ciężkie pieniądze. Jednak w sektorze prywatnym nauczycielka częściej dostanie pensję powyżej głodowej i o połowę mniejszą klasę do obróbki, z kolei rodzic dostanie czasem zaawansowany hiszpański dla dziecka, względnie warsztaty z tulenia drzew czy wprowadzenie do programowania sztucznej inteligencji, a przede wszystkim szansę na lekcje bez zastępstw co trzeci dzień na co drugim przedmiocie. […]

 

Na tle braków kadrowych i innych problemów edukacji publicznej – wspomnijmy jeszcze XIX-wieczną podstawę programową – Czarnkowa ideologizacja, afera wokół podręcznika do HiT-u, kult Jana Pawła II, wyklętych, a niedługo, kto wie, może i jakiejś zasłużonej prababki ministra, to już tylko śmieszno-groteskowa scenografia do tragicznej fabuły. No chyba że wskutek państwowego hejtu na osoby LGBT kolejne dziecko się powiesi lub otruje, wtedy robi się jakoś smutniej. […]

 

Pytanie brzmi zatem: można jeszcze uratować oświatę publiczną? Odpowiedź: nie wiem, może jest już za późno, ale ja bym jednak spróbował. A jak?

 

O nędzy oświaty parlamentarna i nie tylko lewica, np. w osobie Agnieszki Dziemianowicz-Bąk opowiada od dawna, podobnie Donald Tusk, który mówił np. o średniej krajowej jako nauczycielskim minimum. Podwyżki postulował też Szymon Hołownia, a Władysław Kosiniak-Kamysz – pełne finansowanie płac nauczycieli z budżetu państwa zamiast przez samorządy. Gdyby rząd miał się w 2023 roku zmienić, a ich formacje go tworzyć, stanowiska tych polityków dają minimum nadziei, że w tej przynajmniej sprawie znajdzie się w parlamencie większość.

 

Tylko jest jedno duże ALE. Do debaty się nie przebija – o ile w ogóle jest wyrażany – argument z CELU ratowania oświaty, do której wstępem byłyby te podwyżki. Celu rozumianego w kategoriach nie tylko interesu (słusznego) grupy zawodowej, nie tylko nawet ogólnie pojętego „dobra wspólnego”, ale też egzystencjalnego interesu nas (prawie) wszystkich, którzy tutaj w Polsce mieszkamy.

 

A tymczasem publiczna oświata to nie tylko podstawa cywilizacji i nowoczesnej (czytelniczki przepraszam za archaizm) wspólnoty politycznej, który pozwala mieszkańcom jednego terytorium państwowego czuć się kimś/czymś więcej niż… właśnie mieszkańcami jednego terytorium. To również instrument wyrównywania tego, czego rodziny mogą dostarczyć w bardzo nierównym stopniu, czyli kapitałów do radzenia sobie w życiu na wielu, jeśli nie wszystkich poziomach. Takie argumenty trafiały kiedyś i do nacjonalistów, i socjalistów, i liberałów (z konserwatystami bywało różnie). […]

 

Proces przebudowy szkoły do stanu z grubsza pożądanego – włącznie z wypracowaniem konsensusu, co to właściwie znaczy – to zadanie na wiele lat. Najlepszy moment na to był pewnie 30 lat temu, drugi najlepszy, być może ostatni, jest dziś. Być może jeszcze nie jest za późno – jeśli Polska to ma być za 10, 20 i 30 lat miejsce zdatne i znośne do życia.

 

Żeby ta dyskusja nie wisiała w próżni, potrzebny jest pierwszy krok, a konkretnie sygnał, że oświata jest traktowana poważnie. Takim sygnałem możliwym do wysłania dziś i powszechnie zrozumiałym – w końcu żyjemy w systemie, który wszystko wycenia w pieniądzu – byłaby zapowiedź radykalnych podwyżek płac w szkole publicznej. Rozłożonych stopniowo na kilka lat, zaprojektowanych tak, by przyciągnęły nowych, aspirujących ludzi do zawodu, wynagrodziły najzdolniejszych nauczycieli pracujących już dziś, a reszcie pozwoliły godnie dotrwać do emerytury. Tak by docelowo, np. za dekadę–półtorej, minimalne wynagrodzenie początkującego nauczyciela było równe średniej krajowej zarobków w sektorze przedsiębiorstw, zaś maksymalne – np. dwóm – dwóm i pół średnim krajowym. […]

 

A jak to się ma do wyborów parlamentarnych? Politycy opozycji – od lewa do PSL, i harcownicy, i ci dostojni – dostaną tu świetną okazję, by pięknie się poróżnić, rozkładając akcenty. Czy wyższe płace za nauczycielski trud są nam wszystkim potrzebne po to, by szkoła stwarzała wszystkim równe szanse? Bo wychowanie kwiatu narodu to odpowiedzialna i pożyteczna praca? Bo chcemy sprawić, by jak najwięcej spośród nas w pocie czoła wypracowało potem więcej zielonego PKB? A może po to, by mniej młodzieży głosowało w przyszłości na różne bullshit partie? Niech w tej sprawie zakwitnie na opozycji sto kwiatów.

 

A tak poza tym, to nie od dziś wiadomo, że wyborcy opozycji często uważają wyborców strony przeciwnej za niewykształconą hołotę. Wyborco opozycji, czujesz się lepszy, prawda? Mądrzejszy, lepiej wykształcony, obyty? Otwarty, światowy? Światły? Nieważne, czy masz rację, ważne, że popierając podwyżki dla nauczycieli, w imię utopii Fińskiej Szkoły nad Wisłą dostajesz świetną okazję, by swoją dystynkcję przekuć w coś pożytecznego.

 

 

 

Cały tekst „Czy da się uratować zdewastowaną oświatę publiczną? Nie wiem, alebym spróbował”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.krytykapolityczna.pl

 



Zostaw odpowiedź