Dziś – „przy sobocie po robocie” – proponujemy trochę dłuższe poczytanie. Nie mogliśmy się oprzeć przekonaniu, że warto upowszechnić tych kilka tekstów, wybranych z wielu, zamieszczonych w kończącym się tygodniu przez Tomasza Tokarze na jego profilu. Łączy je jedna myśl przewodnia, włożona w ostatnim akapicie postu z 8 maja:

 

Kiedy myślę o tych wszystkich testach, sprawdzianach, egzaminach zastanawiam się, na ile rzeczywiście produkowane są z myślą o rozwoju ucznia, a na ile stanowią po prostu formę tresury, dyscyplinowania i zapewniania sobie spokoju przez skanalizowanie aktywności dzieci na wkuwanie.”

 

 

Foto: www.juniorowo.pl

 

Tomasz Tokarz

 

Zapraszamy do lektury, uszeregowanych chronologicznie, postów:

 

 

6 maja

 

Przez 5 lat podstawówki chodziłem na rosyjski. Przerabialiśmy mnóstwo czytanek o przyjaźni polsko-radzieckiej. Dziesiątki klasówek pisałem z tego przedmiotu. Dziś coś tam przeczytam w tym języku, ale szału nie ma.

 

W liceum miałem sporo godzin z francuskiego. Zdałem także maturę z tego przedmiotu. Potem na studiach na egzaminie z języka dostałem piątkę – raczej zasłużoną. Zrobiłem przecież poprawnie zadania testowe i ładnie wyuczyłem się kilkunastu zdań na odpowiedź ustną.

 

Problem polega na tym, że dziś nie jestem w stanie powiedzieć swobodnie dwóch zdań po francusku. Nie rozumiem też prostych tekstów w tym języku. Potrafię natomiast zorientować się, gdzie w zdaniu po francusku jest błąd gramatyczny. Wiem, kiedy ma być passe compose a kiedy imparfait. Umiem rozpoznać subjonctif.

 

Angielskiego nigdy nie uczyłem się w szkole. Chodziłem krótko prywatnie na kurs, gdzie zamiast analizować struktury zdań po prostu gadaliśmy o życiu. Potem nadrabiałem sam. Był mi potrzebny do korzystania z neta. Dziś potrafię się porozumieć sprawnie w tym języku, zrozumieć tekst, wypowiedzi innych osób, wyrazić to, czego potrzebuję. Nie bardzo znam się na gramatyce i nie odróżniam czasów, choć pewnie jakbym przysiadł to szybko bym się ich nauczył.

 

To oczywiście jednostkowy przykład. Ale mam wrażenie, że takie doświadczenia są bliskie też innym osobom.

 

 

X            X             X

 

 

8 maja

 

Wrzucę kij w mrowisko, ale według mnie z faktu, że polscy uczniowie rozwiązują testy lepiej niż średnia OECD wynika jedynie to, że polscy uczniowie lepiej rozwiązują testy niż średnia OECD. Nie wynika z tego wniosek, że osiągnęli wyższy poziom rozwoju intelektualnego, moralnego i emocjonalnego, że lepiej rozumieją siebie i świat, że są bardziej spójni, łatwiej im wyznaczać cele życiowe i je realizować, budować satysfakcjonujące relacje. I że wiedzą więcej a posiadane informacje potrafią przekuć na twórcze działania.

 

 

Polska szkoła wyspecjalizowała się w przygotowywaniu do testów. Ze względu na to, że najważniejszy egzamin szkolny (matura) jest właśnie wielkim testem – cały proces edukacyjny w gimnazjum i liceum podporządkowany jest wdrożeniu do rozwiązywania zadań. Wspomagane jest to na korepetycjach (większość uczniów szkół ponadpodstawowych z nich korzysta).

 

Uznaję, że to nie są proste, odtwórcze zadania, że twórcy dbają o ich problemowość itd. – niemniej test jest z założenia ramowany (a więc jednak schematyczny) i ma określoną pulę poprawnych odpowiedzi. W gruncie rzeczy chodzi o wpasowanie w pewną matrycę. Podążanie za określonym modelem myślenia – twórcy testu. Rozwiązywania zadań można się po prostu nauczyć – podobnie jak można nauczyć się rozwiązywania testów IQ – by szybciej zgadywać, jakim kluczem kierowali się ich konstruktorzy.

 

Oczywiście nie znaczy to, że wyniki nie mają znaczenia. Są jakimś obiektywnym złapaniem stanu kształcenia. Ale nie przewartościowujmy ich.

 

Kiedy myślę o tych wszystkich testach, sprawdzianach, egzaminach zastanawiam się, na ile rzeczywiście produkowane są z myślą o rozwoju ucznia, a na ile stanowią po prostu formę tresury, dyscyplinowania i zapewniania sobie spokoju przez skanalizowanie aktywności dzieci na wkuwanie.

 

X           X           X

 

 

9 maja

 

Co jakiś czas słyszę opowieści o upadku pokolenia, które nic nie wie. I zaraz ujawniają się sentymentaliści (oj, panie kiedyś to było…), że trzeba za nie się wreszcie wziąć, wzmocnić dyscyplinę i wreszcie zacząć uczyć – czyli przekazywać jeszcze więcej danych. Tak jakby własnie to było problemem.

 

Wystarczy krótki rekonesans, by zobaczyć, jak wiele danych przekazywanych jest i sprawdzonych testami w klasie piątej (a im wyżej tym gorzej). Większość dorosłych nie zaliczyłoby dowolnej klasówki, którą piszą jedenastolatkowie. Obrabiamy uczniów danymi, których nie wiele zostaje. To prawda – uczniowie tego potem nie pamiętają. Mózgi mają ograniczoną pojemność i szybko wyrzucają dane, które nie wiedzą, jak wykorzystać.

 

Ale jaki jest wniosek sentymetalistów? Twierdzą, że trzeba przekazywać jeszcze więcej danych, bo skoro tamte nie zostały przyswojone, to znaczy, że było ich za mało. Logiki w tym nie ma żadnej.

 

Dodam, że myli się w takiej interpretacji dwie rzeczy: wiedzę i dane. To co można przyswoić za pomocą testów to są dane: chaotyczne i rozproszone. Ponieważ nie są one powiązane ze sobą – nie da się ich sensownie używać i przydają się po prostu do rozwiązywania krzyżówek. Czyli wtedy kiedy jest pytanie o konkretną rzecz (co jest stolicą Pakistanu?) – tak jak na teście.

 

Podobnie jest z matematyką, którą sprowadza się do schematycznych zadań, które to uczniowie rozwiązują według modelu, czasem zapominając o przeczytaniu polecenia (czyli uczniowie potrafią wyliczać, podstawiać do wzoru – to sprawdza matura, ale nie analizować krytycznie tekstu).

 

I co z tego wszystkiego wynika? Zmęczenie uczniów, zmęczenie nauczycieli i zmęczenie rodziców.

 

 

X           X           X

 

9 maja

 

Jakie są warunki potrzebne do sprawnego działania szkoły? Podzielę się z Wami kilkoma przemyśleniami zbudowanymi w oparciu o obserwacje prowadzone w „Autorskiej Szkoły Navigo”.

 

 

1.Warto zachować rozsądny balans między wolnością a jasną strukturą. Ta ostatnia może być na co dzień niewidoczna, niekrępująca, nieblokująca, ale sam fakt jej istnienia buduje poczucie bezpieczeństwa. Po prostu warto mieć się o co oprzeć. Paradoksalnie – granice sprzyjają swobodnemu działaniu.

 

2.Bardzo przydają się procedury. Nie muszą być wypracowane na samym początku. Widzę je raczej jako produkt sytuacyjny, budowany na potrzeby konkretnego przypadku, a potem dopracowywany i dopasowywany do płynnego biegu zdarzeń. Paradoksalnie – mądre procedury sprzyjają elastycznemu, zindywidualizowanemu podejściu do ucznia.

 

3.Ogromnie ważny jest lider. Czuwający, ale nie ubezwłasnowalniający. Dający przestrzeń do działania, słuchający, otwarty na propozycje, ale nie wahający się podjąć decyzji, zgodnej z jego oglądem sytuacji. Paradoksalnie mocny lider (mocny czyli wiedzący, czego chce i nie wahający się tej wiedzy użyć) – daje znaczną przestrzeń do autonomii.

 

4.Świetnie w codziennej pracy sprawdzają się ścieżki kompetencyjne. Uczniowie już pierwszej klasy mają określony zakres materiału do zaliczenia (zgodny z podstawą programową), ale sam proces jest spersonalizowany i oparty na decyzji ucznia. Paradoksalnie – sensowne sprecyzowanie wymagań pozwala na łatwiejsze wytyczenie własnych ścieżek.

 

5.Fundamentalną rolę odgrywa atmosfera w zespole. Rozmawianie, dzielenie się refleksjami, negocjowanie znaczeń buduje wzajemne zaufanie. W oparciu o przemyślany model komunikacyjny. Paradoksalnie – osadzenie kontaktów na konkretnym modelu pozwala na większą otwartość w relacjach.

 

Konkluzja: szkoła może mieć wyraziste ramy, a jednocześnie (a może dzięki temu) pozwalać na sporo autonomii, swobody działania, elastyczności, indywidualizacji i otwartości. Warunek jest jedne – ramy te muszą być budowane POD LUDZI, a nie ludzie przykrawani do ram.

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/tomasztokarzIE



Zostaw odpowiedź